Powiedzmy sobie jasno, nie da się być bardziej nieskutecznym niż Widzew Łódź w dzisiejszym starciu z Wartą Poznań. To po prostu niemożliwe, niewykonalne, niewyobrażalne. Łodzianie próbowali zaskoczyć gości na wszelkie możliwe sposoby. Z gry i po stałych fragmentach. Atakami pozycyjnymi i szybki kontrami. Strzałami po ziemi i pod poprzeczkę. Nogą i głową. Na siłę i z naciskiem na precyzję. Efekt? Żaden, absolutnie żaden. 90 minut walenia głową w mur, a ostatecznie porażka 0:1 z rywalami, którym przez całe spotkanie wyszła jedna składna akcja. Ależ to musi boleć, ależ to musi doskwierać. Jak drzazga pod paznokciem.
Komu zdarzyło się pograć trochę w Football Managera, ten doskonale zna to uczucie.
Widzew – Warta 0:1. Niespodziewany gol gości
Wciąż trudno nam uwierzyć, że Widzew nie zamknął tego meczu jeszcze przed przerwą. Ba, łodzianie po pierwszej połowie schodzili do szatni z jedną bramką w plecy i pewnie sami zachodzili wówczas w głowę, jak to jest właściwie możliwe.
Wtedy jeszcze mogli bowiem zakładać, że prędzej czy później coś musi im przecież wpaść.
W grze podopiecznych Dawida Myśliwca zgadzało się naprawdę wiele. Widzew totalnie zdominował boczne sektory boiska, z łatwością przedzierał się w okolice pola karnego Warty, bez przerwy dośrodkowywał w okolice pola bramkowego, regularnie straszył też po stałych fragmentach gry. To się naprawdę mogło podobać. Dość powiedzieć, że tylko w pierwszej połowie łódzka ekipa oddała aż trzynaście strzałów, z czego pięć w światło bramki. A trzeba pamiętać również o co najmniej kilku bardzo groźnych akcjach Widzewa, których summa summarum nie udało się spuentować uderzeniem. Jasne, momentami można było odnieść wrażenie, że gospodarze są nieco zbyt schematyczni w swoich ofensywnych próbach. Niektóre z wrzutek mogli sobie darować, parę kropnięć strzałów z dalszej odległości także. Nie zmienia to jednak faktu, że co do zasady Warta została od pierwszych minut wgnieciona w murawę. Widzew przeważał w każdym, dosłownie każdym aspekcie.
Co zatem do zaproponowania mieli poznaniacy? Cóż, trudno ich nawet chwalić za taktyczne zdyscyplinowanie w defensywie, skoro Widzew bez przerwy dochodził do groźnych sytuacji strzeleckich. Tak naprawdę w ekipie Dawida Szulczka funkcjonował tylko jeden element – rajdy Kajetana Szmyta. I, jak na ironię, właśnie po jednej z takich szarż goście wyszli na prowadzenie. Fatalnie zachował się w tej sytuacji Mateusz Żyro, nie popisali się również pozostali defensorzy Widzewa, a Szmyt bezlitośnie to wykorzystał – urwał się rywalom, wparował w pole karne i genialnie dograł do Martona Eppela. Węgier nie mógł chybić.
Bombardowanie bramki Warty
I choć trudno w to uwierzyć, po przerwie przewaga podrażnionego Widzewa… jeszcze wzrosła. Warta nawet nie udawała, że zależy jej na kolejnych trafieniach, zwłaszcza że Szmyt po około godzinie gry ewidentnie opadł z sił i nie był już dłużej w stanie jednoosobowo odpowiadać za ofensywę swojego zespołu. Bramkarz przyjezdnych, Jędrzej Grobelny, zaczął grać na czas jeszcze przed przerwą, co też wiele mówi o podejściu Warty do tego spotkania. Swoją drogą, musimy się tutaj delikatnie przyczepić do sędziego Damiana Kosa, który upomniał golkipera żółtą kartką dopiero w doliczonym czasie gry. Należało zareagować wcześniej.
Tak czy owak, Widzew cisnął, cisnął i wydawało się oczywiste, że w końcu musi coś wcisnąć. Jego akcje miały dobrą dynamikę, były naprawdę niebezpieczne – nie mówimy o jakichś chaotycznych zrywach, tylko o konsekwentnym, dobrze zorganizowanym parciu na bramkę rywala. Ale to ewidentnie nie był szczęśliwy dzień łódzkiego zespołu. Gospodarze oddali łącznie 26 strzałów na bramkę Warty, w tym 7 celnych. I nic. Ani razu piłka nie odnalazła drogi do siatki. Ani razu.
ANI. RAZU.
Niebywałe.
Rzućmy sobie zresztą okiem na statystyki:
- posiadanie piłki: Widzew 72% – Warta 28%
- strzały (celne): Widzew 26 (7) – Warta 3 (1)
- rzuty rożne: Widzew 15 – Warta 1
- podania: Widzew 724 – Warta 290
- celność podań: Widzew 79% – Warta 58%
- współczynnik xG: Widzew 1,48 – Warta 0,95
- gole: Widzew 0 – Warta 1
Trochę drużynie Daniela Myśliwca współczujemy, bo wyobrażamy sobie, że frustracja po porażce w takich okolicznościach musi sięgać zenitu. Na pocieszenie możemy jednak dodać, że, grając w takim stylu, Widzew generalnie może być spokojny o swoją przyszłość. Natomiast Warta miała dzisiaj – po prostu – więcej szczęścia niż rozumu. Kolejne trzy punkty lądują na koncie poznaniaków, chwała im za to, seria czterech ligowych występów bez porażki również robi wrażenie. Ale to tyle, jeśli chodzi o komplementy pod adresem Warty. Dziś “Swojska Banda” zwyciężyła, ale limit farta wyczerpała chyba do końca roku. Albo i sezonu.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- W głąb zacnej ewolucji. Co zmieniło się w Śląsku Wrocław?
- Trela: Frekwencyjny boom. Ekstraklasa z szansami na rekordowy sezon na trybunach
- Głowacki: Mózg na wierzchu i trepanacja czaszki, tak skończyłem z piłką
fot. NewsPix.pl