Reklama

Trela: Frekwencyjny boom. Ekstraklasa z szansami na rekordowy sezon na trybunach

Michał Trela

Autor:Michał Trela

04 listopada 2023, 13:55 • 11 min czytania 20 komentarzy

Pod względem średniej widowni polska liga zajmuje na razie w tym sezonie dziesiąte miejsce w Europie i szesnaste na świecie. Tak dobrze nie było jeszcze nigdy w historii pomiarów. A są powody, by sądzić, że istnieją wciąż nisko wiszące owoce, które Ekstraklasa może w najbliższych latach zerwać, jeszcze poprawiając obecny wynik.

Trela: Frekwencyjny boom. Ekstraklasa z szansami na rekordowy sezon na trybunach

Po latach sportowej zapaści polskiej ligi całkowicie zrozumiałe jest rzadko widywane w innych krajach zafiksowanie na punkcie rankingu UEFA i wręcz wymaganie od klubów, by w miarę możliwości pracowały na wspólny dorobek całej Ekstraklasy. Wydźwignięcie ligi o dziesięć miejsc sprawia, że towarzyszą jej od jakiegoś czasu lepsze nastroje. Nie byłoby to jednak możliwe, gdyby kluby nie podejmowały realnych działań mających na celu poprawę sytuacji. Większa stabilizacja w czołówce, pilnowanie, przynajmniej w najsilniejszych klubach, by mniej miotać się od ściany do ściany. Zatrzymywanie gwiazd i liderów, wokół których budowane są drużyny. Nieprzyjmowanie pierwszych z brzegu ofert, by tylko kogoś jak najszybciej spieniężyć. To wszystko doprowadziło do stopniowego odwrócenia układu, w którym polski futbol klubowy był szkaradnym odbiciem reprezentacyjnego. Pozytywny efekt uboczny tych wszystkich działań to natomiast frekwencyjny boom, który coraz wyraźniej zaczyna być widoczny w Ekstraklasie.

Zgodnie z utartym i powtarzanym przynajmniej od dekady przekonaniem, w Polsce zbudowano mnóstwo drogich, zbyt dużych i nikomu niepotrzebnych stadionów. I o ile nie ma wątpliwości, że niektóre z inwestycji faktycznie przypominają białe słonie, o tyle niektóre kluby z czasem zaczynają wykorzystywać większe możliwości, jakie daje im spora piłkarska arena. Doprowadziło to do sytuacji, którą jeszcze kilka lat temu trudno byłoby sobie wyobrazić. Pod względem średniej frekwencji na meczach Ekstraklasa wbiła się w tym sezonie do czołowej dziesiątki europejskiej. A patrząc w skali globalnej, jest na znakomitym szesnastym miejscu. Skoro zagraniczni zawodnicy coraz częściej powtarzają, że w polskiej lidze mogą się poczuć jak prawdziwi piłkarze, a rojące się od ludzi trybuny bywają poważnym argumentem przy transferze, powiązanie między ładnym obrazkiem telewizyjnym a coraz lepszym poziomem sportowym zaczyna wreszcie być widoczne.

Po trzynastu kolejkach obecnego sezonu średnia widzów na meczach Ekstraklasy wynosi blisko dwanaście tysięcy. Dokładnie 11956. Utrzymanie takiego obłożenia aren oznaczałoby pierwsze w XXI wieku osiągnięcie pięciocyfrowej średniej frekwencji. O wiarygodne dane historyczne jest pod tym względem trudno, archiwa Transfermarkt.de dla polskiej ligi sięgają połowy lat 90. Bezpiecznie można więc założyć, że przynajmniej w ostatnim ćwierćwieczu rozgrywek ze średnią powyżej 10 tysięcy osób na mecz nie było. Najbliżej było w sezonie 2016/2017, gdy wyniosła 9682. Wyniki powyżej dziewięciu tysięcy, które polska liga w ostatnich latach osiąga regularnie, to i tak skokowy wzrost w porównaniu do początków stulecia, gdy na mecze chodziło o połowę mniej ludzi. Utrzymanie obecnego rezultatu w okolicach dwunastu tysięcy oznaczałoby niemal potrojenie wyniku sprzed dwudziestu lat. To spektakularny postęp.

Świetna frekwencja w Ekstraklasie. Porównanie do innego świata

Warto ten rezultat docenić, na tle czołowych pięciu lig świata zwykle myśli się bowiem o polskich trybunach gorzej, niż na to zasługują. Owszem, obrazki z Bundesligi, gdzie co weekend przychodzi na mecze średnio ponad 41 tysięcy osób, to wciąż zupełnie inny świat niż w Ekstraklasie. Warto jednak mieć świadomość, że żadna inna liga świata nie może się równać frekwencją z Bundesligą. Według danych za ten sezon jeszcze tylko Premier League i Serie A przekraczają przeciętną widownią trzydzieści tysięcy osób na mecz. A poza czołową piątką lig europejskich już żadna inna na kontynencie nie może się pochwalić frekwencją wyższą niż 20 tysięcy (najbliżej jest Holandia z 18 tysiącami). W skali świata jeszcze tylko w Meksyku, Stanach Zjednoczonych i Brazylii średnia przekracza 20 tysięcy.

Reklama

Nie sposób jednak nie zauważyć, że istnieje pewne powiązanie między liczbą ludności zamieszkującej dany kraj a frekwencją na stadionach. Spośród piętnastu krajów, które wyprzedzają Ekstraklasę pod względem frekwencji, dwanaście jest znacznie ludniejszych niż Polska. Jedynie 17-milionowa Holandia, 10-milionowa Portugalia i 5,5-milionowa Szkocja mogą się pochwalić większą frekwencją na stadionach, mimo wyraźnie mniejszej liczby ludności. Jednocześnie jednak są na świecie 23 kraje większe od Polski, w których na ligowe mecze piłkarskie przychodzi mniej ludzi, choć w Europie są to tylko Ukraina, która także przed wojną wyraźnie odstawała frekwencją od Ekstraklasy, oraz Rosja, jeszcze parę lat temu będąca poza zasięgiem.

Polska liga stoi jednak w najbliższych miesiącach przed sporym wyzwaniem. Od lat widać bowiem dość wyraźne powiązanie pomiędzy pogodą a liczbą osób na stadionach. Najprzyjemniejsze miesiące w sezonie do oglądania Ekstraklasy na żywo właśnie się zakończyły. Teraz wizyta na stadionie będzie już tylko dla najwytrwalszych, co sprawia, że można się spodziewać, że znakomitego wyniku z pierwszych trzynastu kolejek nie uda się podtrzymać. Z drugiej jednak strony, dopiero teraz Ruch Chorzów przeprowadził się na Stadion Śląski, który z miejsca stał się największą areną w polskiej lidze. Na inauguracyjnym meczu ze Śląskiem Wrocław było trzy razy więcej osób niż na wcześniejszych spotkaniach w Gliwicach. To powinno windować frekwencję, w jakiś sposób równoważąc wpływ złej pogody. Zwłaszcza że przynajmniej parę razy Niebieskim powinno się udać przekroczyć frekwencję z poprzedniego weekendu. Wiosną na Śląskim odbędą się m.in. Wielkie Derby Śląska, starcia z Legią i Lechem, a także urodzinowy mecz przyjaźni z Widzewem, na którym organizatorzy liczą nawet na wypełnienie całego obiektu (ponad 54 tysiące). Jest więc szansa na naprawdę rekordowy sezon dla całej ligi.

Druga europejska półka

Jest o co walczyć, bo frekwencja w granicach dziesięciu tysięcy osób to już norma dla wielu różnych rozgrywek europejskich. Ekstraklasa jest dziś bardzo blisko ligi tureckiej, gdzie na razie chodzi na mecze trochę ponad dwanaście tysięcy osób. Bezpośrednio za polską ligą są Szwajcarzy (11200), Rosjanie (10900), Belgowie (10700), czy Szwedzi (10000). Ekstraklasa frekwencyjnie weszła więc w rewiry, w których docelowo chciałaby się kręcić także sportowo. Na drugiej półce europejskiej. Może z dala od ścisłej czołówki, ale nie pozostawiając wątpliwości, że mowa o kraju, który naprawdę żyje swoją ligą i stawia ją w centrum uwagi.

Bardzo dobre wyniki frekwencyjne z obecnego sezonu pokazują jednak, że wiele zależy nie od szeroko pojętej mody na piłkę, czy docenienia dla dobrych wyników poszczególnych drużyn w europejskich pucharach, ale też konkretnego układu w danej lidze. Ruch może nie stanowi na razie sportowo wartości dodanej, lecz jako klub grający na największym stadionie w lidze i mający na tyle silną społeczność kibicowską, by liczyć na zapełnianie go choćby w połowie, bardzo wpływa na wynik dla całej ligi. Awans Niebieskich w miejsce Lechii Gdańsk, która także miała spory stadion, lecz, spadając z ligi, była w stanie go wypełniać tylko w niewielkim stopniu, już teraz oznacza wzrost frekwencji o pięć tysięcy (średnio 12,5 przy 7,5 Lechii z zeszłego sezonu). A przecież przez efekt Stadionu Śląskiego ta przewaga będzie tylko rosła. Podobnie ma się rzecz z awansem ŁKS-u w miejsce Miedzi Legnica. Nawet jeśli sportowo obie drużyny były dotąd podobne, porażki łodzian ogląda na razie znacznie więcej osób niż porażki legniczan w poprzednim sezonie. Jedynie Puszcza Niepołomice zaniża frekwencję względem Wisły Płock, ale na razie to na tyle niewielki spadek, by i tak przyznać, że beniaminkowie podbili zainteresowanie ligą w porównaniu do spadkowiczów.

Poprawa infrastruktury

Nie sposób jednak wytłumaczyć lepszej frekwencji samym korzystnym pod tym względem układem klubów w lidze. W porównaniu do średniej z poprzedniego sezonu prawie każdy klub na razie zanotował progres, choć można zakładać, że w skali całego sezonu, wraz z pogorszeniem się pogody i zniechęceniem wynikami w niektórych miejscach, może być trudno utrzymać ten trend. Na lepsze wyniki wpływ ma jednak poprawa infrastruktury, czyli fakt, że Pogoń Szczecin wszystkie mecze gra już na w pełni gotowym stadionie, a Radomiak przeprowadził się na swój obiekt, który nawet niedokończony, przyjmuje znacznie więcej osób niż wynajmowany wcześniej stadion Broni Radom. Efekt nowości oraz przyzwoite wyniki, jakie – z perspektywy historycznej – notują ostatnio oba kluby, przyczyniają się do przyciągania ludzi na trybuny. Ani Radomiak, ani Pogoń nigdy w historii pomiarów nie grały tydzień w tydzień przed tak liczną publiką.

Reklama

Na tym przykładzie widać, że liga wciąż ma pole do rozwoju i kilkoma zabiegami, które są planowane na przyszłość, może być w stanie podbić wynik z obecnego sezonu. Pod względem średniej frekwencji mistrz Polski wyprzedza na razie tylko Puszczę Niepołomice (oraz de facto Wartę Poznań, której wynik podbija rozegranie jednego derbowego meczu w roli gospodarza przy Bułgarskiej), czyli kluby grające poza swoimi miastami. Stadion Rakowa Częstochowa wypełnia się jednak na każdym spotkaniu, a średni wynik frekwencyjny nie pokrywa się z pojemnością stadionu tylko dlatego, że czasem wolne miejsca pozostają w sektorze gości. Mecze w Sosnowcu pokazują, że Raków byłby w stanie zakręcić się w okolicach średniej frekwencji na poziomie dziesięciu tysięcy, czym podwoiłby obecny wynik. Także w przypadku Warty powtarza się często, że grając w Poznaniu, mogłaby liczyć regularnie na obecność pięciu-sześciu tysięcy fanów, czyli jakieś trzy razy więcej niż pojawia się na meczach w Grodzisku Wielkopolskim. Dochodzi do tego także zwiększenie pojemności na stadionach, które już częściowo istnieją. Zbudowanie czwartej trybuny w Zabrzu, czy dwóch brakujących w Radomiu też pozwoliłoby przynajmniej od czasu do czasu, na najlepiej zapowiadających się meczach, przekroczyć obecną pojemność obiektów. Nawet więc po zbudowaniu kilkudziesięciu nowych obiektów, wciąż potrzeba jeszcze poprawy infrastruktury stadionowej, by frekwencja mogła pójść w górę.

Korzystny układ ligi

Do tego dochodzą kwestie sportowe, które są niezależne od władz ligi i musiałyby się szczęśliwie dla nich ułożyć. Na mecze I-ligowej Wisły Kraków chodzi w tym sezonie przeciętnie ponad 16,5 tysiąca osób, co w skali Ekstraklasy dałoby szóste miejsce. Dobrze grająca ekstraklasowa Biała Gwiazda byłaby w stanie ściągać na mecze jeszcze więcej osób. Wprawdzie koniec wielkiej Wisły zbiegł się z otwarciem jej nowego stadionu, więc trudno powiedzieć, ile osób byłoby zainteresowanych oglądaniem krakowian walczących o mistrzostwo Polski, jednak w najlepszym pod względem frekwencji sezonie na Wisłę chodziło przeszło 17 tysięcy osób. Motor Lublin przebija frekwencją aż osiem ekstraklasowych klubów, Lechia, jak na siebie, zdecydowanie nie powala, ale i tak w I lidze ogląda ją więcej osób niż Piasta, Wartę, Stal, Raków czy Puszczę. Średnie frekwencje wyższe niż najgorsze w Ekstraklasie mają też I-ligowe Zagłębie Sosnowiec, Wisła Płock, GKS Tychy czy Podbeskidzie Bielsko-Biała. A każdy z tych klubów w Ekstraklasie mógłby pewnie liczyć na jeszcze lepsze wyniki. Obecny układ ligi pod względem stawki nie jest więc wcale najlepszym z możliwych.

Oprócz awansów i spadków liczy się też nastrój wokół danego klubu, co świetnie widać na przykładzie Śląska i – na zasadzie kontrastu – Lechii. We Wrocławiu w zeszłym sezonie chodziło na mecze trochę ponad 10 tysięcy ludzi. Po znakomitym starcie obecnych rozgrywek jest ich ponad dwa razy więcej, a na meczu z Legią udało się nawet osiągnąć barierę 40 tysięcy. Z drugiej strony na mecze czołowej w Polsce Lechii chodziło prawie trzy razy więcej osób niż na mecze Lechii I-ligowej. Szczególnie w miastach z największym potencjałem kibicowskim i największymi stadionami absolutnie kluczowa dla frekwencji jest forma sportowa danego zespołu.

Nisko wiszące owoce

Na tej podstawie można spróbować oszacować w miarę realny pułap rozwoju frekwencji dla polskiej ligi. Jeśli wziąć pod uwagę najwyższe średnie widzów dla każdego klubu Ekstraklasy z ostatnich dziesięciu lat i wybrać osiemnaście najlepszych, okazałoby się, że przeciętna widzów na trybunach podskoczyłaby do prawie czternastu tysięcy osób na mecz (13902). To dałoby Ekstraklasie awans na trzynaste miejsce na świecie i siódme w Europie. Warto zwrócić uwagę, że mowa tu nie o przyciąganiu nowych ludzi na trybuny i poszerzaniu zainteresowania ligą, lecz o przyciąganiu tych, którzy już kiedyś na nich byli. By frekwencja skoczyła do okolic czternastu tysięcy, musiałyby być spełnione dwa warunki: w Ekstraklasie doszłoby do wymiany kilku klubów o mniejszym potencjale kibicowskim na te z większym, których w Ekstraklasie nie ma (na podstawie wyników z ostatnich dziesięciu lat: Wisła Kraków za Puszczę, Lechia za Stal Mielec, Arka za Raków), a każdy z tak powstałej osiemnastki ściągałby na trybuny swoje maksimum z ostatniej dekady. Wisła tak wiele osób, jak w czasach akcji ratunkowej, gdy istnienie klubu było zagrożone, Lechia i Jagiellonia jak w czasach, gdy grały o mistrzostwo, Górnik jak w pierwszym sezonie po ostatnim powrocie do ligi itp. Nie jest to więc zupełne science-fiction i nie wymaga ściągania na trybuny ludzi, których stopa nigdy nie stanęła na stadionie, a jedynie kilku korzystnych splotów okoliczności i wyciskania więcej z potencjału każdego klubu.

Najciekawsze są bowiem przykłady wzrostów frekwencji, które trudno wytłumaczyć jednym zdaniem w stylu: otwarcie nowego stadionu, znacząca poprawa wyników, powrót do własnego miasta. Legia ze średnią frekwencją ponad 24,5 tysiąca osób na mecz notuje w tej chwili najlepszy rezultat w historii pomiarów dla polskiej ligi, choć przecież, jak na siebie, nie przeżywa wcale jakiejś niesamowitej fazy. Od dwóch lat nie była mistrzem, zajmuje szóste miejsce w Ekstraklasie, gra w Lidze Konferencji, a nie Lidze Europy czy Lidze Mistrzów. A jednak w poprzednim wicemistrzowskim sezonie chodziło na jej mecze więcej osób niż w czasach, gdy na murawie przy Łazienkowskiej rządził Vadis Odidja-Ofoe. Korona Kielce biła się o utrzymanie przy średniej frekwencji ponad dziesięciu tysięcy osób, czyli o dwa tysiące lepszej niż w 2012 roku, gdy jedyny raz w historii mogła marzyć o mistrzostwie Polski, czy w 2017, gdy również finiszowała na piątym miejscu. A w tym sezonie na razie ten wynik jeszcze przebija, choć znów bije się o utrzymanie.

To są sygnały, że do wszystkich sprzyjających frekwencji zdarzeń, do jakich doszło w ostatnich latach wokół polskiej ligi, może dochodzić coś trudnej uchwytnego, ale bardzo pozytywnego: w niektórych miejscach faktycznie zapanowała moda na Ekstraklasę. To sprawia, że wynik stu tysięcy osób na kolejkę, który jeszcze kilka lat temu był powodem do robienia wielkiego marketingowego szumu, został w tym sezonie osiągnięty dziewięć razy na trzynaście serii gier. Czyli przestał być czymś wyjątkowym.

MICHAŁ TRELA, Canal+ Sport

 

WIĘCEJ TEKSTÓW AUTORA:

 

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

20 komentarzy

Loading...