Reklama

Jumbo-Visma i dominacja. Takiej drużyny kolarstwo jeszcze nie widziało

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

15 września 2023, 19:17 • 14 min czytania 8 komentarzy

Dekadę temu ekipa, która dziś funkcjonuje jako Jumbo-Visma, walczyła o przetrwanie. Od tego czasu jednak sukcesywnie, rok po roku, rozwijała swój potencjał. I dziś jest najmocniejszym zespołem w stawce, który w niedzielę prawdopodobnie zapełni w całości podium hiszpańskiej Vuelty. A do tego wygra trzeci Wielki Tour w sezonie. To osiągnięcia, o których do zeszłego sezonu nikomu w peletonie się nie śniło. A holenderski zespół zaliczy je – o ile tylko jutro, na ostatnim trudnym etapie, nie stanie się nic nieprzewidzianego – równocześnie. Jak Jumbo-Visma doszła na szczyt? Czy długo się tam utrzyma? I dlaczego za ważny moment na tej drodze uważa się… kraksę Stevena Kruijswijka?

Jumbo-Visma i dominacja. Takiej drużyny kolarstwo jeszcze nie widziało

 

Zmiana podejścia 

Dzisiejsza ekipa Jumbo-Visma powstała na gruzach Rabobanku, bogatej i mocnej drużyny, której sponsorem był właśnie wspomniany bank. Przez 16 lat, od 1996 do 2012 roku, to on niezmiennie zapewniał jej środki. A potem Lance Armstrong przyznał się do stosowania dopingu, kolarstwo przeżyło szok i jedną z największych afer w swoich dziejach, a bankierzy stwierdzili, że sponsorowanie ekipy w tak brudnym sporcie ich nie kręci.  

Wycofali się więc, a drużyna, którą po sobie zostawili, omal nie upadła.  

Na szczęście pojawił się Richard Plugge, człowiek, który miał pewną wizję. Kiedyś dziennikarz, potem zatrudniony przez drużynę jeszcze w czasach Rabobanku, a po niej – jej szef. – Chciałem zacząć „blanco”, z czystą kartą, kiedy przejąłem zespół od Rabobanku. Miałem swoje cele, chciałem oczyścić kolarstwo w oczach widzów, po trudnych dla tego sportu latach – wspominał przed obecnym sezonem.  

Reklama

I faktycznie, jeździł blanco, konkretniej – jako Team Blanco. Na sezon 2013 po prostu nie znaleźli bowiem głównego sponsora, więc po szosach śmigali z taką nazwą. Rok później udało się podpisać umowę z Belkin, firmą, która zapewniała, że chce wejść w kolarstwo na dłużej. Kolarze też chcieli ją do tego zachęcić i się postarali, bo na Tour de France Laurens ten Dam i Bauke Mollema uplasowali się w najlepszej „10”. 

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Ale Belkin – wbrew zapowiedziom – wycofał się ze sponsoringu po ledwie roku. Choć w Jumbo do dziś doceniają jego wsparcie. – Bez nich prawdopodobnie przestalibyśmy istnieć na koniec 2013 roku – mówił Plugge. Niemniej: znów trzeba było szukać. I wreszcie zgłosiły się holenderskie firmy, Lotto, czyli narodowa loteria i Jumbo, do dziś obecne w nazwie zespołu – sieć supermarketów (Visma doszła w 2019 roku, zastępując Lotto).

Z zapewnionymi środkami można było budować drużynę. Za to odpowiadał wspomniany Plugge, który już w momencie, gdy Rabobank się wycofał, nakreślił pięcioletni plan na rozwój zespołu, ale nie „sztywny”, edytował go z każdym sezonem. Jedną z jego pierwszych decyzji było sprowadzenie do zespołu Merijna Zeemana, trenera, który jest w nim do dziś. I o którym sami zawodnicy mówili, że zrobił w tamtym trudnym okresie dużą różnicę.  

Ze sprowadzeniem czy utrzymaniem kolarzy było nieco trudniej. 

Musieliśmy zmienić nasze podejście. Rabobank był jedną z największych ekip, pod względem finansowym. Wielu kolarzy było przyzwyczajonych do określonego sposobu życia i konkretnych płac, których nie byliśmy w stanie im dłużej zapewniać – mówił Plugge. 

Reklama

Z tego powodu część zawodników odeszła. Inni jednak zostali, zresztą dwóch z nich do dziś jest w zespole. To Robert Gesink (obecny w tej ekipie od 2006 roku!) i Steven Kruijswijk. W tamtym okresie doświadczenie pierwszego i przebojowość drugiego były dla zespołu nie do przecenienia. Zresztą Kruijswijk jako pierwszy pokazał światu, że Jumbo swoje może w peletonie osiągnąć.  

Punktem zwrotnym… przegrane Giro  

To było na Giro 2016. Holender jechał tam znakomicie, przejął różową koszulkę lidera, a na przedostatnim górskim etapie miał trzy minuty przewagi nad drugim w klasyfikacji generalnej Estebanem Chavesem i jeszcze więcej nad trzecim Vincenzo Nibalim. I wtedy Kruijswijk… na zjeździe przywalił w odgarniętą z drogi ścianę śniegu i wywinął malownicze salto.  

Pozbierał się, a i owszem, to twardy gość. Ale stracił za dużo, by walczyć o zwycięstwo, ostatecznie w generalce skończył czwarty – poza wspomnianą dwójką wyprzedził go jeszcze Alejandro Valverde.  

Niemniej do dziś uważa, że to był moment, gdy Jumbo-Visma zaczęło w pełni wierzyć w swoje możliwości. Wcześniej, owszem, były pojedyncze dobre wyniki, ale też walka o to, by stworzyć mocny team w ograniczonych warunkach finansowych. – 2015 był dla nas bardzo złym sezonem. Nie mieliśmy przesadnie dużo talentu w grupie, zespół budowaliśmy niemal od zera – mówił Zeeman.  

W 2016 było już inaczej. W Jumbo stworzyli niezłą grupę kolarzy. Kruijswijk udowodnił, że niemal na miarę walki o najwyższe cele. Niemal, bo w samym zespole uznali, że owszem, Steven pojechał fantastyczne Giro, nawet biorąc pod uwagę kraksę, ale z drugiej strony zrobił to w dużej mierze dzięki swoim umiejętnościom. Czego mu brakowało? Świetnych pomocników. Zeeman i Plugge uznali, że muszą wzmocnić „drugi szereg”. I na tym się skupili.  

W pewnym sensie nawet się ucieszyli, że tamtego Giro nie wygrali. Bo, jak mówili, stałoby się to za szybko, może nawet zbyt uwierzyliby w swoje możliwości. A tak wiedzieli, że nadal muszą pracować. 

Dokładnie to więc zrobili. W kolejnych latach zajęli się scoutingiem, sięgali po talenty. Ze słoweńskiej ekipy Adria już wcześniej wyciągnęli byłego skoczka narciarskiego, który wkrótce stał się ich najlepszym kolarzem (Primoz Roglić), wkrótce sprowadzili Toma Dumoulina, do tego dodali kilku świetnych pomocników: Seppa Kussa, Antwana Tolhoeka czy Laurensa De Plusa, a paru innych – jak George’a Bennetta – mieli w składzie już wcześniej. Sprawili też, że zespół stał się bardziej uniwersalny, bo znaleźli zawodników do walki na płaskich etapach czy w wyścigach klasycznych.  

Najlepszy? Wout van Aert, sprowadzony w 2019 roku. Zresztą szybko się okazało, że Belg potrafi tak naprawdę wszystko. I on też stał się jednym z najważniejszych gregario Roglicia. Zanim jednak to Primoz wyrósł na lidera grupy, swoje nadal robił Kruijswijk. To on wprowadził Jumbo na podium Tour de France, cztery lata temu. Lepsi byli tylko kolarze potężnego wówczas Team Sky – Egan Bernal i Geraint Thomas.  

Nikt nie mógł się wówczas spodziewać, że tak naprawdę za kilka lat to Jumbo-Visma stanie się nowym Sky.  

Z roku na rok mocniejsi  

Pandemia zatrzymała na chwilę sport, ale nie rozwój ekipy Jumbo-Visma. Co prawda, gdy Primoz Roglić miał już wygrać Tour de France, nagle wyrósł mu jak spod ziemi Tadej Pogacar, który sprawił, że jego starszy rodak nigdy swojego największego celu nie osiągnął. Ale kolarz Jumbo i tak był już wtedy zwycięzcą Wielkiego Touru – w 2019 roku okazał się najlepszy we Vuelcie.  

To był pierwszy taki sukces Jumbo-Vismy. 

Kolejne miały być tylko kwestią czasu. I faktycznie, holenderska ekipa zaczęła wygrywać niemal wszystko i wszędzie. Gdyby nie fakt, że genialni w jednodniówkach okazali się Mathieu van der Poel i Tadej Pogacar, pewnie zawładnęłaby i tym światem. Ale i tak kolarze tego zespołu są tam zdolni wygrywać. W tym roku triumfowali we wszystkich tradycyjnych wiosennych brukowanych klasykach. Nie zgarnęli za to żadnego Monumentu, ale i tak oceniono to jako najlepszą wiosnę w historii ekipy.  

CZYTAJ TEŻ: Dwóch wielkich kolarzy i pięć Monumentów. Pogačar i van der Poel walczą o historię

Już na początku 2022 roku kibice zgodnie pisali o „nowym superteamie”. W dodatku właśnie takim, który łączył walkę o Wielkie Toury, z rywalizacją w tygodniówkach czy jednodniowych wyścigach. I wszędzie się liczył. Tiesj Benoot, Christophe Laporte, Wout Van Aert, Mike Teunissen czy Primoz Roglić gwarantowali, że w każdych warunkach i każdym terenie Jumbo-Visma będzie z przodu. 

Bywało, że nawet zapełniając całe podium etapowe, bo takie sytuacje też się zdarzały. W wyścigach tygodniowych, a więc nieco mniejszej „wagi”, owszem, ale to i tak była demonstracja siły. A potem przyszło Tour de France 2022, gdy wybuchł talent Jonasa Vingegaarda. Chłopaka, którego kilka lat wcześniej Jumbo wyciągnęło z zespołu dużo niższej rangi i zmieniło w gościa, który wygrał z Tadejem Pogacarem.  

Przywitanie Jonasa w Danii po wygranej w Tour de France 2022

A potem zrobił to jeszcze raz, już w tym roku. Co zresztą potwierdziło opinie ekspertów, jakie ci wygłaszali przed startem sezonu – że Jumbo będzie tylko mocniejsze.  

Takie zdania nie mogły dziwić. Holenderska ekipa skomponowała fantastyczny skład. Jonas Vingegaard i Primoz Roglić mieli być liderami na Wielkie Toury. Wout van Aert walczyć o triumfy w jednodniówkach i być jednym z najlepszych gregario w stawce. Sepp Kuss robić swoje, czyli dbać o liderów i prowadzić ich pod górę w najważniejszych wyścigach. A do tego dochodzili tacy kolarze jak Dylan van Baarle (zwycięzca Paryż-Roubaix 2022), Christophe Laporte, Tiesj Benoot czy Nathan Van Hooydonk, tworząc świetny klasyczny skład. Z kolei do pomocy w Wielkich Tourach trafili się choćby Wilco Kelderman czy Jan Tratnik (sprowadzeni przed tym sezonem), a także wciąż obecni w ekipie, choć już odchodzący na boczny tor, Gesink czy Kruijswijk. 

W skrócie: trudno było wskazać słabe punkty tego zespołu. I już wiosna pokazała, że to może być historyczny sezon.  

Hat-trick 

Giro? Wygrał Primoz Roglić. Choć bez takiego wsparcia ekipy, jak to czasem bywało, to poradził sobie z Geraintem Thomasem na decydującej czasówce. Tour de France? Jonas Vingegaard obronił wywalczoną rok wcześniej żółtą koszulkę. A teraz przyszła Vuelta, na którą pojechali obaj… i której żaden z nich najpewniej nie wygra.  

Bo czerwoną koszulkę zakłada – i o ile nie przeżyje kryzysu, dowiezie do Madrytu – ich tradycyjny pomocnik, Sepp Kuss. Amerykanin, który jedzie… trzeci Wielki Tour w tym roku. I nadal ma moc w nogach. 

Z tą drużyną jesteśmy gotowi na wszystko. […] Roglić jest znakomicie przygotowany, miał już przetarcie w Vuelta a Burgos. Z kolei Vingegaard zrobił sobie przerwę po Tour de France, ale wrócił już do treningów. […] Naszym celem jest, aby jeden z nich dojechał do Madrytu w czerwonej koszulce lidera – mówił Marc Reef, dyrektor sportowy drużyny przed startem Vuelty.  

O Kussie zbyt wiele nie wspominał, nie miał w końcu powodu. Ale nawet nie wymieniając jego nazwiska, jasnym było, że Jumbo-Visma chce powalczyć o dokonanie historycznego wyczynu. Nikt w najnowszej historii kolarstwa nie był bowiem bliski wygrania wszystkich trzech Wielkich Tourów w sezonie. Nawet Team Sky w szczycie swojej siły (do którego jeszcze przejdziemy). Brytyjska ekipa triumfowała w 2017 roku w Tourze i Vuelcie (oba wygrał Chris Froome), ale w Giro Mikel Landa był 17. Z kolei w 2018 roku Giro wygrał Froome, a Tour Thomas, ale we Vuelcie David De La Cruz dojechał 15.  

Innymi słowy: byli z jednej strony niby niedaleko, a z drugiej jednak o kilometry od osiągnięcia tego, co Jumbo-Visma właściwie już ma. Bo jak nie wygra Kuss, to zatriumfuje Vingegaard. Z kolei jeśli nie Duńczyk, to jako trzeci w kolejce czeka Primoż Roglić. Cała trójka przewodzi przecież klasyfikacji generalnej. A wystarczyłoby, żeby jeden był na podium i byłby to najlepszy wynik jednej ekipy od 1992 roku, gdy Miguel Indurain wygrał Giro i Tour, a Pedro Delgado był trzeci we Vuelcie (wtedy rozgrywanej jeszcze przełomem kwietnia i maja, więc grandtourowy sezon zaczął się właśnie od tej trzeciej lokaty). Obaj jeździli wówczas dla ekipy Reynolds.

Jeśli z kolei chodzi o podium składające się z zawodników jednej ekipy – zdarzyło się to raz. W 1966 roku, też na Vuelcie, gdy Francisco Gabica triumfował przed Eusebio Velezem i Carlosem Echeverrią, a wszyscy jeździli dla ekipy Kas-Kaskol. Ale to zupełnie inne czasy i inna Vuelta, zmagająca się z problemami organizowania wyścigu w kraju frankistowskiej dyktatury.  

Dokonać czegoś takiego w świecie dzisiejszego kolarstwa – to wielka rzecz.  

Skąd ta dominacja Jumbo? W wielkim skrócie: to efekt kilku czynników. Przede wszystkim doskonałego planowania zespołu, wynajdywania talentów (Vingegaard!), ale i kolarzy gotowych poświęcać się dla ekipy (Kuss, Van Aert). Po drugie, spadku formy największych rywali (Team Ineos) i powolnego rozwoju innych ekip, które dopiero dorastają do poziomu Jumbo (UAE Team Emirates i inne). Ale też przede wszystkim… szczęścia, po prostu.  

Bo rozpad wielkiego Ineos nastąpił przecież w dużej mierze przez kraksy i kontuzje. Chris Froome czy Egan Bernal przechodzili przez mozolne rehabilitacje. Liderzy Jumbo na razie takich wypadków unikają. Owszem, Roglić miał kilka poważniejszych kraks, ale bez tego typu efektów. Choć to szczęście też jest w dużej mierze wypracowane. To bowiem wynik taktyki, utrzymywania swoich liderów z przodu peletonu, pod parasolem ochronnym stworzonym przez innych zawodników ekipy.  

Zresztą to taktyka, której inne zespoły nie są w stanie sprostać. Jumbo bowiem maksymalizuje odpoczynek dla swoich najlepszych kolarzy. Gdy wiadomo, że ci nie muszą – nie ścigają się. No, przynajmniej zwykle. Jonas Vingegaard na tym Tour de France ze dwa razy popełnił błędy i ruszył za szybko czy niepotrzebnie. Ale ostatecznie i tak wygrał. A zwycięzców się nie sądzi, prawda?  

Richard Plugge nazywa sposób jazdy jego ekipy „kolarstwem totalnym”. Na wzór – w końcu to holenderski zespół – holenderskiego futbolu totalnego. – Analizujemy każdy etap, każdy wyścig i zastanawiamy się, jak możemy go wygrać. A możemy tylko, jeśli będziemy pracować razem. Jednego dnia szansę może otrzymać jeden kolarz, innego następny. Każdy musi pracować na każdego – mówił.  

A jego słowa znajdują odzwierciedlenie w wynikach zespołu. W największych wyścigach etapowych – tam gdzie praca zespołu liczy się jeszcze bardziej – Jumbo-Visma w tym sezonie była ekipą wybitną. Jako pierwsza drużyna w tym samym sezonie wygrała Tirreno-Adriatico, Volta Catalunya, Vuelta al Pais Vasco, Giro d’Italia, Criterium du Dauphine, Tour de France i już właściwie możemy napisać, że do tego za dwa dni dołożą hiszpańską Vueltę – w dodatku dominując tak, jak nie dokonał tego nikt wcześniej. 

Jumbo jest na szczycie.

Jak długo będą najwięksi?

Nic dziwnego, że porównuje się tę ekipę do najlepszego Teamu Sky, choć zdaje się… że może być jeszcze lepsza. Jak napisaliśmy – Sky nigdy nie zrobił części z tych rzeczy, które Jumbo osiąga w tym sezonie. Nie wiadomo, oczywiście, czy w bezpośrednim starciu holenderski zespół by wygrał. Ale na papierze: najpewniej tak. Inne pytanie brzmi czy Jumbo zdoła utrzymać się na szczycie tak długo jak Sky/Ineos.  

W latach 2012-2019 kolarze tego zespołu siedmiokrotnie wygrywali przecież Tour de France. Jumbo w tej chwili ma na koncie dwa triumfy. Choć nawet ich rywale sądzą, że będzie ich więcej.  

Taktycznie Jumbo weszło na zupełnie inny poziom, mają też lepszych kolarzy niż miał Ineos. Sky miało zawodników takiego kalibru, ale oni mieli jedną taktykę, która działała, choć nie była spektakularna. Jumbo jest bardziej dynamiczne – mówił Tom Southam, dyrektor w ekipie EF-Education EasyPost.  

Z kolei Richard Plugge dodawał, że w jego zespole wszyscy ze sobą współpracują i są gotowi poświęcić własne ego dla kolegi z zespołu. Tyle że ta Vuelta każe się zastanowić, czy będzie tak zawsze.  

Bo przecież koledzy na kilku etapach atakowali Seppa Kussa. Owszem, sam Amerykanin – wielki kolarski altruista – mówił, że „nie chce podarowanego Wielkiego Touru”, ale oczywistym było, że gdyby w takiej sytuacji był czy to Roglić, czy Vingegaard, to reszta ekipy by ich wspierała. A tu było inaczej. I o ile Duńczyk od początku powtarzał, że chce, by Kuss wygrał swój Wielki Tour (choć to on zaatakował na 16. etapie, odrabiając część strat do Amerykanina), o tyle Primoz Roglić miał na to nieco inne spojrzenie.  

Sepp jest pierwszym gościem, któremu życzyłbym takiej wygranej, ale patrzę też na siebie i swoje obowiązki. Jestem tu, żeby się ścigać, dać z siebie wszystko. Na końcu najlepszy powinien wygrać – mówił Primoz. Ostatecznie jednak i on odpuścił i wczoraj nie uciekał koledze z zespołu. Ale widać było, że cała sytuacja nieco podrażniła mu ambicję, na Vuelcie wygrywał w końcu już trzy razy w karierze, a rok temu stracił tytuł na rzecz Remco Evenepoela. 

Z pewnością chciał go odzyskać. A tu najpierw dołączono mu do składu Jonasa Vingegaarda, a potem niespodziewanie na rywala wyrósł Sepp Kuss, który nie chciał zgubić zyskanych na początku wyścigu minut w generalce. To musi uwierać, choć i on, i Jonas zgodnie mówią: „miło jest odpłacić Seppowi za wszystkie wyścigi, w których nam pomagał”. W końcu robił to nawet w tym sezonie, na Giro i w Tour de France. 

Już teraz fani zastanawiają się jednak, czy po sezonie z ekipy nie odejdzie Roglić. To nie niemożliwy scenariusz, Primoz ma swoje ambicje, a w Jumbo już nigdy nie będzie liderem na Tour de France (o ile tylko Vingegaard będzie zdrowy). Już przed tym sezonem w holenderskim zespołem było zresztą nieco przetasowań, bo można mówić wiele o świetnej atmosferze w ekipie, ale ta jest po prostu przeładowana talentem i ambicjami. 

Pozostaje więc zadać sobie pytanie: czy „dowódcy” Jumbo będą w stanie przez kolejnych kilka lat panować nad grupą kolarzy, jaką ze sobą zestawili? Czy też ta powoli, ale w nieunikniony sposób zacznie się rozpadać? Z pewnością ekipy nie opuści Jonas Vingegaard, po prostu nie ma ku temu powodu. Pewnie nie zrobią tego też Kuss czy Wout Van Aert. Ale jeśli Jumbo straci kilku mocnych gregario, to reszta stawki może się do nich niebezpiecznie zbliżyć.  

Czołowa „10” klasyfikacji generalnej Vuelty na dwa etapy przed końcem

I w sumie… mało kto by na to narzekał. Bo taka dominacja w jednym sezonie – owszem, jest spektakularna i historyczna. Ale na dłuższą metę zaczyna męczyć. Niech więc Sepp Kuss wygra Vueltę przed Jonasem Vingegaardem i Primozem Rogliciem. Ale w kolejnym sezonie życzymy Jumbo rywali, którzy rzucą im dużo większe wyzwanie. 

A potem niech wygra najlepszy zespół i najmocniejszy kolarz. 

Fot. Newspix 

SEBASTIAN WARZECHA 

Czytaj więcej o kolarstwie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Inne sporty

Komentarze

8 komentarzy

Loading...