Przed meczem Canal+ pokazał dwie grafiki. Na jednej była informacja, że Zagłębie w ostatnich jedenastu spotkaniach przegrało zaledwie raz. A na drugiej, że Korona w tym sezonie strzeliła dwa gole i jest to najgorszy wynik w Ekstraklasie. Tymczasem po 30 minutach grania było już 2:0 i kielczanie prezentowali się tak, że aż chciałoby się wstać i zaklaskać.
Oczywistym jest fakt, że dorobek kielczan do dziś wrażenia nie robił. Jeden punkt, zaledwie dwa strzelone gole, a na rozkładzie mieli takie tuzy, jak ŁKS, Śląsk czy Górnik Zabrze. Niby wiedzieliśmy, że gra Korony była lepsza od tych wyników, ale też nie przesadzajmy, że to było jakieś wielkie zrządzenie losu, że ekipa trenera Kuzery zamykała tabelę. Jeśli wypuszczasz w końcówce punkty ze Górnikiem czy ŁKS-em, to twoje miejsce jest w strefie spadkowej. Jednocześnie mieliśmy przekonanie, że prędzej czy później czeka ich jakieś przełamanie, bo tam jest kilku zawodników, na których można zawiesić oko.
Ale nie spodziewaliśmy się, że przełamanie przyjdzie akurat dziś. Zagłębie może i ciuła te punkty, może i nie gra najbardziej spektakularnego futbolu nad Wisłą, ale zgadza się tam jakość kadry, zgadza się fachowość trenera, no i zgadza się punktowanie ekip o mniejszym potencjale ludzkim. Słowem – mogło tu dojść do niespodzianki, ale raczej nie powinno.
A wyszło tak, że Zagłębie nie musiało wychodzić na drugą połowę, bo i tak nic by tu nie wskórało. Po prostu nie było czego zbierać. Mogli pójść do pokoju sędziowskiego, zawołać sędziego Frankowskiego i przekazać „Bartek, my już jedziemy do Lubina, na drugą nie wychodzimy”.
Koronę jeszcze pochwalimy, ale też odnotujmy sabotaż Miedziowych. Kłudka w pół godziny zdołał zaliczyć udział przy dwóch golach, zobaczyć jedną żółtą kartkę (chyba niesłuszną), drugą żółtą kartkę (idiotyczną) i zjechać do bazy. Występ kompletny. Obrońcy Zagłębia nabili się też wzajemnie przy drugim golu. Z przodu nie istnieli. Chodyna odstawiał kabaret, Dąbrowski przypominał jeszcze wolniejszą wersję siebie, Makowski był wiecznie spóźniony w defensywie. To była najgorsza połowa lubinian w tym sezonie, a na ich niekorzyść Korona zagrała najlepsze 45 minut w tym sezonie.
Wreszcie od pierwszej minuty zagrał Dalmau (strzelec obu goli do tej pory) i były tego efekty – ładny gol, intuicyjna asysta. Nono hasał tak, jakby miał dodatkowe płuco. Przesunięty na środek obrony Hofmeister wyglądał jak profesor. Gdyby kielczanie przy 2:0 i czerwonej kartce dla Kłudki musieli pójść po 4:0, to by pewnie poszli. Takac, Godinho, rezerwowy Strzeboski… No naprawdę trudno nam znaleźć w zespole gospodarzy kogoś, kto dziś wyglądał był słabo. A kandydatów do plusa meczu mieliśmy kilku.
Jak to głosił stary drukarski chochlik – oklaski same składały się do rąk.
Niby po przerwie lubinianie zagrali nieco dzielniej (dobrą zmianę dał Pieńko, lewą stronę defensywy ogarnął Kirkeskov), ale co z tego. Dzisiaj to był wyjazd dla Zagłębia typu „szkoda paliwa, szkoda dawać jeść”. A Korona? Cholera, świetnie to się oglądało. Tempo, zaangażowanie, pomysł w rozegraniu, stwarzanie zagrożenia. To była naprawdę miła odtrutka na to, co zobaczyliśmy wczoraj w Grodzisku.
Moment zwrotny dla Korony? Być może, ewidentnie potrzebowali tego przełamania, do tego zaplusował mocno Dalmau. Moment kryzysowy dla Zagłębia? Być może, ale chyba przyda im się taki zimny prysznic, bo ostatnio wyniki były lepsze od gry.
CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE: