Gdyby Raków miał atak Legii, a Legia obronę Rakowa, cieszylibyśmy się z dwóch zwycięstw. Niestety – Raków ma atak Rakowa, Legia obronę Legii i zamiast dwóch wygranych mamy jeden remis, co w prostej drodze może – nie musi, ale może – prowadzić do dwóch przegranych dwumeczów.
Wciąż myślę o tym, co zrobił Raków i wciąż trudno się z tym pogodzić. Dostał gonga na początku pierwszej połowy i przez kolejne pół godziny nie zrobił właściwie nic, żeby się z tego wygrzebać. Strzał Piaseckiego obroniłbym ja, obroniłbyś ty, czytelniku, więc tym bardziej musiał obronić Grabara. I to było jedyne celne uderzenie częstochowian przez całą pierwszą część gry. W drugiej połowie było niewiele lepiej. A tak właściwie, czy w ogóle lepiej, skoro Raków znów trafił w światło tylko raz?
Potem ludzie mają pretensje do Grabary, że powiedział, co powiedział, a przecież miał stuprocentową rację. Gospodarze nie stworzyli sobie nic sensownego, też dlatego, że niespecjalnie próbowali.
Na co czekając? Że Kopenhaga też strzeli sobie sama gola? Prawda – to było typowe spotkanie na 0:0, coś jak Polska – Meksyk, tyle że tam my nie wykorzystaliśmy karnego, a tutaj farfocel załatwił polski zespół. Zatem trzeba było już zmienić plan i ruszyć, a nie stać jak widły w gnoju.
Zresztą nie pierwszy raz. Przed przerwą Raków nie potrafił zaskoczyć u siebie ani Flory, ani Karabachu. Strzelił gola Arisowi, bo Tudor przejął piłkę po błędzie obrońcy, pognał na bramkę i podał na pustaka. Cóż, to kunktatorstwo i oczekiwanie, aż tamci się zmęczą, w końcu musiało się zemścić. Stało się tak z Kopenhagą, czyli w najbardziej bolesnym momencie.
Spokojnie potrafię sobie wyobrazić, że w Danii będzie 0:0 albo 1:1. I wtedy nie będzie Rakowowi żal? Że miał u siebie przeciętnie grającego rywala i nie spróbował? Że stał, czekał, bał się? Oczywiście, że będzie, bo to okaże się dla niego cenną lekcją.
Naturalnie jest też scenariusz, że Kopenhaga wygrywa 3:0 i nie ma o czym gadać. Ale znów – trudniej roznieść przeciwnika, gdy ma się na sobie presję, na przykład nieciekawy wynik przywiezione z wyjazdu. A Duńczycy teraz presji nie mają. Mogą się przyczaić i skontrować w najdogodniejszym dla siebie momencie. Jak trafią, Raków będzie wiedział, że to koniec, a potem druga i trzecia bramka może być kwestią czasu.
To nie jest tak, że domowe spotkanie nie liczy się do bilansu dwumeczu. No przecież się liczy. Gracie u siebie, zaatakujcie, na litość boską. Tam przecież łatwiej nie będzie. To nie będzie Karabach na stadionie z oddalonymi trybunami. To nie będzie Aris na kurniku z paroma tysiącami widzów. To będzie Parken, ponad 30 tysięcy ludzi, doping od pierwszej do ostatniej minuty.
Jeśli Raków nie wytrzymał w Sosnowcu, to czy wytrzyma tam? Można wątpić.
Nie zwalajmy też wszystkiego na napastnika, bo Piasecki jest, jaki jest, ale nie otrzymał specjalnie pomocy od kolegów. Tyle się nasłuchałem o wzmocnieniach Rakowa, o masakrycznej sile dziesiątek, o wzmocnieniach na wahadłach, więc pytam – gdzie byli ci ludzie we wtorek?
A Legia – napisano o niej już wszystko. Obrońcy powinni się składać na pensje napastników, bo gdyby ci mieli w tyłach kogoś poważnego, mogliby już świętować awans do fazy grupowej Ligi Konferencji. Niestety w obronie jest wieczny pożar, co dziwi, bo Kosta słynął przecież z 1:0 w Pogoni. Ale najwyraźniej nie ma materiału w Warszawie i musiał przerzucić akcenty do przodu, by zamaskować braki w tyłach.
Chciałoby się, żeby to miało swoją puentę jak Wisła za Kasperczaka. Tyle że tam cyrkowcem był w zasadzie tylko bramkarz, a tutaj – jakkolwiek spojrzeć – prawie połowa drużyny. Zatem może być ciężko o równie ładną historię.
WOJCIECH KOWALCZYK
WIĘCEJ O EUROPEJSKICH PUCHARACH: