Reklama

Pokaz siły w eliminacjach. Natalia Kaczmarek zaczęła drogę po medal MŚ

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

20 sierpnia 2023, 12:05 • 6 min czytania 7 komentarzy

Kiedy kończyła swój bieg, był to najlepszy wynik w historii eliminacji 400 metrów kobiet na MŚ. Do strefy dla dziennikarzy przyszła zadowolona, ale równocześnie pamiętając, że ma przed sobą jeszcze sporo roboty do wykonania. Natalia Kaczmarek to jedna z naszych największych nadziei medalowych na trwających mistrzostwach świata. Pierwszym biegiem potwierdziła, że zasługuje na to miano.

Pokaz siły w eliminacjach. Natalia Kaczmarek zaczęła drogę po medal MŚ

Życiowa szansa

Nie było w polskiej lekkiej atletyce takiej zawodniczki od czasów Ireny Szewińskiej. A że Szewińska nigdy nie miała okazji biegać na mistrzostwach świata – skończyła karierę kilka lat przed pierwszymi – to Natalia Kaczmarek może przejść do historii i jako polska sprinterka powalczyć o medal największej lekkoatletycznej imprezy. To wszystko w czasach, w których długo marzeniem dla naszych zawodniczek był awans do jej finału. W ostatnich latach to się udawało, ale kończyło w sposób oczywisty – miejscem w końcówce stawki.

Tym razem ma być inaczej.

Kaczmarek jest w tym roku w fantastycznej formie. Pobijała rekord życiowy (aktualnie wynosi on 49.48 s), zajmuje piąte miejsce na światowych listach i biega jak równa z równymi z najlepszymi zawodniczkami świata. W dodatku na mistrzostwach części z nich zabraknie. Z powodu urazów wypadły choćby Salwa Eid Naser, ale też przede wszystkim fenomenalna Sydney McLaughlin-Levrone, która gdyby się w stolicy Węgier pojawiła, byłaby murowaną faworytką do złota. Zjawiła się tu za to jedna z najlepszych zawodniczek ostatnich lat, Shaunae Miller-Uibo, ale że rywalizowała tu ledwie cztery(!) miesiące po urodzeniu dziecka, to odpadła w eliminacjach. Choć z czasem, który na polskie warunki pewnie i tak byłby uznany za solidny.

Reklama

CZYTAJ TEŻ: POLAK WŚRÓD NAJSZYBSZYCH LUDZI ŚWIATA? DOMINIK KOPEĆ CHCE FINAŁU NA 100 METRÓW

Kaczmarek ma więc na pierwszy rzut oka rozłożony czerwony dywan do finału. Ale to sport, wszystko może się zdarzyć. Nie dziwi więc, że ona sama woli o tym na razie nie rozmawiać. Podobnie jak o rekordzie Polski. – Nie odpowiadam na razie na takie pytania. Ani o rekord, ani o finał. Jak przejdę kolejną rundę, możemy pogadać – ucinała temat.

„Współczułam jej”

Chętnie rozmawiała za to o wczorajszej sztafecie mieszanej. Już wcześniej podkreślała, że chciałaby w niej wystartować, ale organizatorzy ustawili zmagania na 400 metrów tak, że trudno było to pogodzić. Gdyby nie miała szans na indywidualny medal, może by się zdecydowała, a tak – lepiej było odpuścić. Karol Zalewski, który wczoraj biegał dwa razy w mikście, dziś w eliminacjach wyraźnie nie biegł na sto procent. A startował przecież niemal półtora godziny po Natalii.

Dziś musiałam wstać o 5:30, a nie lubię wczesnych pobudek. Nie wiem, jakbym to zrobiła, jakbym wczoraj biegała o 22 – mówiła Kaczmarek. I przy tej okazji wybiegła też na moment myślami w przyszłość. – Widziałam, że za rok na igrzyskach da się to pogodzić.

Wczorajsza sztafeta przyniosła sporo emocji. Polacy początkowo nie weszli do finału, przywrócono ich tam po proteście. Ale startując z pierwszego toru, z wielkimi osłabieniami (w tym bez Kajetana Duszyńskiego, który doznał urazu w biegu eliminacyjnym), niewiele mogli zdziałać. Natalia całe ich zmagania, oczywiście, oglądała. – Stresował mnie ten bieg. To moja drużyna. Nie biegłam w niej, ale sercem byłam z nimi. Tych emocji było sporo, ale cieszę się na to ósme miejsce. Wydaje mi się, że jak na wszystkie okoliczności to dobry rezultat. Poziom jest wyrównany. Wiadomo, że jak wszystko jest bliżej z tyłu, to te zmiany nie są tak płynne – mówiła, nawiązując do sytuacji z eliminacji, gdy Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka musiała przeskakiwać upadającego przed nią Niemca.

Reklama

Skończyli na ósmym miejscu, na dziewięć ekip. Wyprzedzili Holandię, która jeszcze na 10 metrów przed metą biegła w tempie… na złoto i rekord świata. Wtedy jednak Femke Bol się wywróciła i choć Holenderka podniosła się, po czym dobiegła do mety, to bez pałeczki w ręce, bo ta uciekła jej przy upadku.

To był dramat. Tym bardziej, że niedługo wcześniej to samo stało się z Sifan Hassan na finiszu biegu na 10000 metrów. Holandia mogła zdobyć dwa złota w godzinę, a skończyła bez medalu. Natalia – która często z Holenderką rywalizowała – przyznała, że jej współczuje.

– Femke przewróciła się nie przez kolizję, a zmęczenie. Ale już miała kiedyś taką sytuację, tyle że wtedy bez pałeczki. Współczułam jej. Zresztą to bardzo sympatyczna dziewczyna, więc pewnie każdy jej współczuł. Holendrzy byli świetnie przygotowani, powinni to wygrać. A stało się, jak się stało – mówiła.

Ale to tyle z rozmów o innych biegach. Bo Polka skupia się na sobie.

„Wolałam kontrolować sytuację”

Czuję się dobrze, fajnie mi się biegło – mówiła Natalia Kaczmarek po swoim biegu eliminacyjnym. Swój start w kwalifikacjach rozegrała na pewniaka. Narzuciła szybkie tempo, spokojnie wygrała. Końcówkę biegła lekko, choć sama mówiła, że nie aż tak, jak to mogło wyglądać z trybun. – Nie przesadzałabym z tym odpuszczaniem, ale na tych ostatnich 50 metrach nieco zwolniłam. Wcześniej wydawało mi się, że dziewczyny są bliżej, więc dawałam z siebie wszystko. Ciężko było mi ocenić odległość. Mogłam pobiec pewnie nieco wolniej, ale dobrze wyszło.

Jej czas, 50.02 s, był najszybszym w historii biegów eliminacyjnych na 400 metrów kobiet. Wykręciła go częściowo przez to, jakie miała wokół siebie rywalki. Nie to, że przesadnie mocne – po prostu trafiła tak, że to za jej plecami były te najlepsze. – Nie chciałam wyjść na ostatnią prostą z jakąś niespodzianką i potem gonić. Wolałam kontrolować sytuację – mówiła. Zapewniała też, że sił w nogach ma jeszcze mnóstwo. – Czuję się naprawdę dobrze. Teraz mam dużo czasu, 36 godzin do półfinału. Teraz czas na regenerację, a jutro odpoczynek. Jeszcze nie pobiegłam w okolicach życiówki, zobaczymy, co będzie dalej. 

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Bieganie w okolicach życiówki pojawia się tu nieprzypadkowo. Może się okazać, że właśnie takie czasy trzeba będzie kręcić, by stanąć na podium. A może nawet pobić rekord Polski, o którym nie chciała rozmawiać. Ten od 1976 roku wynosi bowiem 49.28 s i należy do Ireny Szewińskiej. Gdyby Natalia osiągnęła wynik o setną sekundy lepszy, to… nie zmieniłaby pozycji na tegorocznych listach. Ale na pewno byłaby z takim rezultatem w stanie powalczyć o medal, zwłaszcza że część rywalek wydaje się nie być w najlepszej formie.

Ale nie Marileidy Paulino. Dominikanka biegała już w tym roku poniżej 49 sekund, a w Budapeszcie zaczęła od rezultatu nawet lepszego od tego Natalii – dlatego wcześniej pisaliśmy o „rekordzie” Natalii w czasie przeszłym. Paulino w swojej serii eliminacyjnej pobiegła 49.90 s, a w końcówce widocznie zwolniła. Możliwości ma więc ogromne.

– Przyjechałam tu po zwycięstwo, oczywiście. To ważne nie tylko dla mnie, ale i mojego trenera, którego tu zabrakło, a także dla mojej rodziny. To dla każdego, kto kiedykolwiek wspierał mnie w trakcie mojej kariery. Moim głównym celem jest cieszyć się biegami. Mam dobre tempo, ale wciąż mogę wejść o jeszcze poziom wyżej. Czuję się bardzo dobrze. Idę po złoto – mówiła po swoim biegu. I trudno jej deklaracji w tej chwili nie wierzyć.

Pytanie brzmi: kto będzie jej najgroźniejszą rywalką? Kandydatek jest kilka, dobrze w eliminacjach pobiegły choćby Rhasidat Adeleke (w tym roku osiągała już 49.20 s) czy Candice McLeod. Sensacyjnie, bo z fatalnym czasem, odpadła za to trzecia na światowych listach Britton Wilson. My oczywiście liczymy, że na Paulino naciskać będzie Natalia Kaczmarek.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o MŚ w lekkoatletyce:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Jakub Radomski
0
Dramat Pogoni Szczecin jak „Przypadek” Kieślowskiego. Kilka sekund i są nieudacznikami

Inne sporty

Komentarze

7 komentarzy

Loading...