Prawdopodobieństwo na to, że Pogoń Szczecin odrobi straty z pierwszego meczu przeciwko Gent, było mniej więcej takie, jak szanse na umówienie się autora tego tekstu z Margot Robbie. Dziś oczekiwaliśmy od Pogoni dzielnej postawy, choćby częściowego zmazania plamy sprzed tygodnia, mooooże ugrania czegoś do rankingu UEFA. I dostaliśmy cały pakiet: fajną grę, dobre widowisko, zwycięstwo i +0,25 punktu dla federacji.
Oczywiście nie ma się co podniecać tym, że Pogoń ograła ten silny i zawsze groźny Gent. Bądźmy poważni – Belgowie przyjechali dziś na mocniejszy rozruch. Kilka zmian w składzie, kompletnie inne nastawienie, dużo niższy pressing, mniejsza napinka w walce o piłkę, zdecydowanie słabsza koncentracja pod bramką rywala. Mówiąc wprost – Gent sprzed tygodnia spokojnie przewiózłby ten dzisiejszy Gent kilkoma golami.
Ten mecz oglądałoby się z wypiekami na twarzy, gdyby tylko:
- zapomnieć o tym, że pierwsze starcie już się odbyło
- że Pogoń dostała w nim w trąbę 0:5
- wyciszyć komentatorów, którzy przypominali o tamtej klęsce
- zasłonić sobie nalepką ten fragment ekranu z wynikiem dwumeczu
Drugi mecz trzeba było jednak zagrać, a skoro już trzeba było, to mogliśmy mieć jakieś oczekiwania. No i – oddajmy Pogoni to, na co zasłużyła – te oczekiwania zostały spełnione. Pierwsza połowa? Mocna ofensywa, szybka gra. Dwie, może nawet trzy okazje, w których mocniej zaśmierdziało golem. Dość szczelna postawa w defensywie. Aktywny Biczachczjan, aktywny Grosicki. Właściwie brakowało tylko tego gola, który może nakręciłby Portowców i wtedy…
Nie, bądźmy poważni. Nie snujmy teraz historii spod znaku “gdyby, gdyby…” po 0:5. To nie ma sensu.
Owszem, Gent pokazało pazurki tuż po przerwie. Natomiast – znów, oddajmy to, na co zasłużył tego wieczoru – Klebaniuk wyglądał dziś bardzo dobrze. Podobała nam się taka sytuacja jeszcze sprzed przerwy, gdy rzucił się pod nogi szarżującego rywala, złapał piłkę i od razu podbiegło do niego kilku kolegów, by poklepać go po plecach. By po prostu pogratulować interwencji. Sytuacja z cyklu “ogarnia to bramkarz czwartoligowy”, ale pozytywna była reakcja kolegów na to, że ten chłopak – tak po ludzku – ostatnio przechodził przez bardzo trudne chwilę. Tak, zawalił, ile się tylko dało przed tygodniem, ale na gruncie psychologicznym to na pewno nie były dla niego najfajniejsze dni w życiu.
ZAKŁADY BEZ RYZYKA DO 500 ZŁOTYCH i DARMOWE 20 ZŁOTYCH NA LA LIGA W FUKSIARZ.PL!
A dziś przynajmniej dwukrotnie dorzucił od siebie coś ekstra pod własną bramką. Nie twierdzimy, że odkupił winy, ale dla jego pewności siebie to na pewno mocny i potrzebny kop. Tak jak drabiną do wyjścia z mentalnego dołka jest dla Pogoni to zwycięstwo, bo – UWAGA – tym razem to bramkarz gości postanowił odwalić manianę we własnym polu karnym. Zaczął się kiwać pięć metrów przed swoją bramką, stracił piłkę, rezerwowy Koulouris dopełnił formalności. A chwilę później Grek zgrabnie wykończył bardzo ładną wrzutkę Fornalczyka.
Ostatecznie czystego konta nie udało się Portowcom uchować, ale może niech ten gol będzie przypomnieniem dla władz klubu, że to nie jest żadne tam “odkupienie win”. Że sytuacja wokół Pogoni wciąż jest napięta. Braki w kadrze widać gołym okiem, dziś sprzedano Łęgowskiego, kolejka kontuzjowanych się powiększa… A przecież w lidze co tydzień Pogoń nie będzie grała z drużynami, którym nie za bardzo chce się wychodzić na boisko.
Niech to 2:1 nie przysłoni nam obrazu tego dwumeczu.
Ale jeśli mamy rozliczyć Pogoń tylko za to dzisiejsze 90 minut, to było naprawdę okej. Być może to +0,25 punktu do rankingu krajowego jeszcze okaże się cenne, gdy będziemy liczyć, co tam u Greków, co tam u Szwedów i jak tam zapunktowali Cypryjczycy.
Pogoń Szczecin – KAA Gent 2:1 (0:0)
Koulouris (79. i 86.) – Cuypers (90+5.)
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO: