Przez lata można było mieć wrażenie, jakby kluby z Ekstraklasy udawały, że I liga nie istnieje. Później zaczęły się z niej przebijać tylko absolutne gwiazdy i młodzieżowcy. W ostatnim czasie nasilił się trend uzupełniania kadr doświadczonymi graczami z I i II ligi. A to wydaje się bardzo sensowna, choć mało efektowna droga. Gwiazd raczej się tam nie znajdzie, ale kandydatów na solidnych ligowców jak najbardziej.
Najwięcej miejsca i uwagi zwykle poświęca się transferom gwiazd. To zrozumiałe, bo przecież to one najbardziej przykuwają wzrok. Warto sobie jednak uświadomić, że o sile Ekstraklasy nie decydują Lukas Podolski, Josue, Kamil Grosicki, John Yeboah czy Paweł Wszołek. Tego typu piłkarze stanowią jedynie drobny ułamek całości. W miniony weekend po ligowych boiskach biegało 280 piłkarzy. W szerokich kadrach osiemnastu klubów jest ponad pół tysiąca zawodników. To poziom szarej ligowej masy, otoczenie najbardziej wyróżniających się graczy, a nie oni sami, ma decydujący wpływ na to, jak wyglądają mecze w Polsce. I to właśnie pod tym względem w niektórych klubach widać całkiem sensowny trend, by uzupełniać zespoły niezweryfikowanymi w Ekstraklasie weteranami niższych lig.
NIE ZA DUŻO BŁASZCZYKOWSKICH
Po tym, jak eksplodował talent Jakuba Błaszczykowskiego, który do arcysilnej wówczas Wisły Kraków trafił bezpośrednio z IV-ligowego KS-u Częstochowa, pytano przez lata, ilu takich Błaszczykowskich gra jeszcze w niższych ligach, tyle że nikt ich nigdy nie odkrył. Teza o ligach regionalnych wypełnionych przyszłymi finalistami Ligi Mistrzów brzmi kusząco. Ale raczej nie ma w niej wiele prawdy. Błaszczykowski to wyjątek, a nie reguła. A najlepiej świadczy o tym fakt, że przez szesnaście lat nie objawił się ani jeden nowy przykład, który mógłby stanowić potwierdzenie tej tezy. Wcale nie dlatego, że nikt nie szukał.
Owszem, pojawiali się w Ekstraklasie piłkarze wyciągani z bardzo niskich poziomów. Czasem nawet dawali radę. Raczej jednak nie na tyle, by można ich uznać za wyróżniające się postacie ligi. Nawet jeśli mierzyć kariery graczy z niższych lig nie do pułapu Błaszczykowskiego, ale Damiana Kądziora (z Wigier Suwałki do Ligi Mistrzów i La Liga) albo Jacka Góralskiego (z I-ligowej Wisły Płock do Bundesligi), podobnych przykładów nie znajdzie się wiele. A kluby, które — jak kilka lat temu Śląsk Wrocław — próbowały oprzeć siłę kadry na wyróżniających się I-ligowcach, zwykle kończyły marnie.
UZUPEŁNIENIA, NIE GWIAZDY
To, że I i II-ligowe gwiazdy rzadko zostają też gwiazdami Ekstraklasy, nie oznacza jednak, że nie warto tam szukać. Wypada jedynie odrobinę zmienić perspektywę. Założyć, że pięciu-sześciu najbardziej eksponowanych pozycji w drużynie raczej nie uda się sensownie obsadzić piłkarzami z niższych lig. Tutaj trzeba raczej poszukać zawodników w innych klubach Ekstraklasy, ewentualnie za granicą. Jeśli jednak szuka się zawodników do rywalizacji na danej pozycji albo na wypadek kontuzji podstawowego gracza, niższe ligi mogą stanowić idealne źródło piłkarzy.
Działacze narzekają wprawdzie często, że Polacy z niższych lig są drożsi niż obcokrajowcy, a niekoniecznie lepsi. Ale zwykle dotyczy to gwiazd niższych szczebli. Hubert Adamczyk po świetnym sezonie w Arce, Karol Czubak jako król strzelców czy Olaf Kobacki w szczytowej formie pewnie byli drożsi, a niekoniecznie lepsi od odpowiedników z III-ligi hiszpańskiej. Ale I czy II liga są też pełne weteranów tych poziomów, którzy do Ekstraklasy poszliby na piechotę. Trzeba jedynie poszerzyć krąg i nie szukać wyłącznie wśród młodzieżowców czy graczy z wielkim potencjałem sprzedażowym. Zresztą Góralski i Kądzior, gdy trafiali do Ekstraklasy, też nie byli już juniorami.
II-LIGOWY WETERAN W CRACOVII
W niektórych klubach, pewnie bardziej z oszczędności niż z wyboru, dało się już w pierwszej kolejce zauważyć ten trend. Janusz Filipiak zacisnął Pasom pasa, więc w lecie nie trafił do klubu ani jeden nowy zawodnik. Wyróżniającego się w lidze Karola Niemczyckiego trzeba było zastąpić wewnętrznymi rozwiązaniami. Wśród kandydatów byli Lukas Hrosso, doświadczony wieczny rezerwowy, Adam Wilk, nie najmłodszy już wychowanek wracający z udanego wypożyczenia do II-ligowego Hutnika Kraków i Sebastian Madejski, który – mimo 26 lat na karku – nie rozegrał w karierze ani jednego meczu na dwóch najwyższych szczeblach, a ostatnie pół roku spędził w III-ligowych rezerwach.
Jednocześnie jednak można go już uznać za weterana II ligi, gdzie rozegrał 150 spotkań. Niespodziewanie to on w trakcie letnich przygotowań wyglądał najlepiej i wyszedł w Mielcu w pierwszym składzie. Jeszcze nie wiadomo, jak sprawdzi się w dłuższej perspektywie, pewnie gorzej niż Niemczycki, co nie byłoby dziwne, wszak jego poprzednik był czołową postacią ligi na swojej pozycji. Ale niekoniecznie tak źle, by znacząco obniżyć poziom ligowego średniaka. Być może okaże się, że oszczędność faktycznie się uda, bo niższym kosztem uda się zbudować zespół o podobnej sile.
MIELECKI SZKIELET
W Mielcu tę ścieżkę testują już od jakiegoś czasu. Zobaczyli przed rokiem, że obsadzanie wyróżniającego się I-ligowca w roli gwiazdy może źle się skończyć. Mikołaj Lebedyński, sprowadzany jako numer jeden ataku po dobrym sezonie w Chrobrym Głogów, po raz kolejny odbił się od Ekstraklasy, a gwiazdą zespołu został Said Hamulić, znaleziony za granicą. Jednocześnie jednak Stal uzupełniła skład średnimi, ale doświadczonymi graczami z niższych lig – Fabianem Hiszpańskim (143 mecze w I lidze), Maciejem Wolskim (104) czy Bartoszem Mrozkiem (95 meczów w II lidze). Szału nie było, ale wystarczyło do zrealizowania celu, czyli pozostania w lidze.
W tym sezonie mielczanie poszli więc w podobnym kierunku. Zakontraktowali Krzysztofa Wołkowicza (223 mecze w I lidze, żadnego w Ekstraklasie), Michała Trąbkę (91 meczów w I lidze, 75 w II) czy Konrada Jałochę (212 meczów w I lidze). Żadnego z nich Tuluza nie kupi za dwa miliony euro. Jeśli ktoś zostanie gwiazdą Stali, to pewnie Ilja Szkurin albo Kai Meriluoto. Ale jeśli ktoś da Stali ogólną solidność, dołączą do kręgosłupa tworzonego przez Mateusza Matrasa, Krystiana Getingera, Piotra Wlazłę i Macieja Domańskiego, to być może właśnie piłkarze ograni na niższych szczeblach.
NIEZŁE DOŚWIADCZENIA ŚLĄSKA
Śląsk Wrocław, choć eksploruje różne rynki szeroko jak w Football Managerze i najlepszych piłkarzy pozyskiwał ostatnio z zagranicy, zasadniczo nie sparzył się na wyciągnięciu z Chrobrego Głogów Rafała Leszczyńskiego czy Michała Rzuchowskiego. Bramkarz może nie uzasadnił, dlaczego Adam Nawałka powołał go kiedyś do reprezentacji, ale też nie wytłumaczył, dlaczego przez dekadę od tamtego powołania nikt nie dał mu szansy debiutu w Ekstraklasie. A środkowy pomocnik, mający na koncie 175 występów w I lidze, pokazał, że obudowany Patrickiem Olsenem, Petrem Schwarzem czy Nahuelem, wcale nie wygląda jak ktoś, kto znalazł się w Ekstraklasie przypadkiem.
Choć między różnymi szczeblami w Polsce występuje spora różnica poziomów, gracze na tyle dobrzy, by przez wiele sezonów utrzymywać się w różnych klubach I-ligowych, zwykle w Ekstraklasie też wiedzą, co robić. Mają doświadczenie, które często jest nie do przecenienia. A nierzadko zdążyli też nabyć cechy przywódcze, które przydają się w każdej szatni.
KANDYDACI NA SOLIDNYCH LIGOWCÓW
Tego rodzaju transferów było tego lata więcej i zwykle, co zrozumiałe, przechodziły bez echa. Korona wyjęła z GKS-u Tychy Mateusza Czyżyckiego, 25-latka z ponad 150 występami na niższych szczeblach. ŁKS wziął ze Stali Rzeszów 31-letniego Piotra Głowackiego (164 występy w I lidze, 97 w II). Piast zgarnął Serhija Krykuna (169 występów na niższych szczeblach w Polsce) i Filipa Karbowego (126 meczów w I lidze, żadnego w Ekstraklasie). Puszczę wzmocnił Michał Walski (140 meczów w I lidze), a Ruch Chorzów Maciej Firlej (114 meczów w II).
Marek Mróz z Resovii pewnie docelowo przyniesie Zagłębiu Lubin mniej pieniędzy niż Tomasz Pieńko, ale na razie, z doświadczeniem 130 meczów w I lidze, może być dla niego ciekawym konkurentem. Zresztą, czy podobnego typu zawodnikami jeszcze kilka lat temu nie byli Jan Grzesik (wciąż ma więcej meczów w niższych ligach niż w Ekstraklasie), Damian Jakubik (184 mecze w I lidze), Marcin Flis (103 spotkania w I lidze) czy Krystian Getinger (110 meczów w II lidze, 117 w I), którzy dziś mają już status solidnych ligowców?
Czasem zbyt dużą wagę przywiązuje się do tego, skąd przychodzi dany zawodnik, a zbyt małą do tego, co faktycznie sobą reprezentuje. Cameron Borthwick-Jackson, nowy nabytek Śląska Wrocław, grał w Manchesterze United u Louisa Van Gaala, ale nie jest powiedziane, że przyda się Jackowi Magierze bardziej niż Patryk Janasik pozyskany z Odry Opole. Kenneth Zohore, za którego kiedyś płacono osiem milionów euro, na razie jest w hierarchii wrocławskich napastników niżej niż Patryk Szwedzik z GKS-u Katowice.
ILE ZNACZY CV
Tego rodzaju tendencje widać też w niższych ligach, tyle że zmienia się skala. Dobrze można to było obserwować tego lata w Podbeskidziu Bielsko-Biała, gdzie masowo pozbywano się niewypałów z teoretycznie ciekawym CV, zastępując ich graczami o znacznie mniej „seksownych” życiorysach, co części fanów od razu zaczęło nasuwać spadkowe strachy.
Jednocześnie jednak Górale niedawno uhonorowali dziewiętnastu członków miejscowego klubu stu, czyli najbardziej zasłużonych dla Podbeskidzia graczy. Warto przyjrzeć się klubom, z których trafiali do Bielska-Białej: Pogoń Świebodzin, KSZO Ostrowiec Świętokrzyski, Górnik Polkowice, Beskid Skoczów (dwóch), Skałka Żabnica, MFK Dubnica, Strumień Polanka Wielka, Viktoria II Żiżkov, Hutnik Kraków, Polonia Warszawa, Górnik Brzeszcze, Górnik Zabrze, Korona Kielce, Nida Pińczów, Zapora Porąbka. Do tego dochodzi jeszcze trzech wychowanków.
Na dziewiętnastu najlepszych piłkarzy w historii tego klubu, aż dwunastu trafiło do niego z klubów niższego szczebla niż w danym momencie reprezentowany przez Podbeskidzie. Jednocześnie jednak za nabytek z „ciekawym CV” uznaje się wciąż w Bielsku kogoś, kto pograł już w Ekstraklasie, a transfery z Mławianki czy Siarki Tarnobrzeg traktuje się jako zwiastun zaglądającego w oczy spadku.
26 WETERANÓW CZEKAJĄCYCH NA SZANSĘ
Podbeskidzie jest tu oczywiście tylko przykładem, bo zbliżone wyliczanki dałoby się też pewnie zrobić dla wielu innych klubów. Dlatego w rozpoczętym sezonie I ligi warto zwracać uwagę nie tylko na tych graczy, którzy szczególnie błysną, będą najciekawszymi młodzieżowcami, najlepszymi bramkarzami, królami strzelców i najlepszymi asystentami, ale także na tych, którzy zasiedzieli się na tym szczeblu, tworząc w tym mikroświatku solidną markę.
Być może w kolejnym oknie transferowym albo nawet jeszcze w tym, to tam Ekstraklasa będzie mogła znaleźć doświadczonego bramkarza do wzmocnienia rywalizacji z młodzieżowcem albo zmiennika dla dobrego, ale kruchego prawego obrońcy. W kadrach obecnych I-ligowców wciąż jest osiemnastu piłkarzy, którzy na tym szczeblu rozegrali ponad 150 meczów, a w Ekstraklasie nie więcej niż kilkanaście. W II lidze jest takich kolejnych ośmiu. Może choćby w tym gronie są kandydaci na kolejnych solidnych ligowców Ekstraklasy. Bo akurat ligowy dżemik nie zawsze musi być z importu.
Czytaj więcej o polskim futbolu:
- Dlaczego Maxime Dominguez tak szybko opuszcza Raków?
- W pogoni za 22. miejscem, czyli rankingowe światełko w tunelu świeci coraz mocniej
Fot. Newspix