Reklama

Fornalik: Nie czuję się wypalony i nie rozumiem kultu młodych trenerów

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

29 czerwca 2023, 11:10 • 21 min czytania 46 komentarzy

Jak radzi sobie z wypaleniem? Dlaczego nie czuje się starym trenerem? Czy nie kusiło go, żeby poczekać na ofertę z topowego klubu Ekstraklasy? Czy Zagłębie to eldorado? Czy w Lubinie panuje mentalność „walki o siódme miejsce w tabeli”? Jak bardzo zawiódł się na Jakubie Świerczoku? Co poczuł po oświadczeniu Piasta Gliwice, którego działacze określili go chciwym hamulcowym rozwoju polskiego futbolu? Dlaczego nie rozumie fenomenu stawiania młodych trenerów powyżej tymi doświadczonymi? Jak ocenia kult pracoholizmu w polskiej myśli szkoleniowej? I dlaczego uważa, że to nienormalne. Na te i na inne pytania w długiej rozmowie z nami odpowiada sternik Zagłębia Lubin, Waldemar Fornalik. Zapraszamy. 

Fornalik: Nie czuję się wypalony i nie rozumiem kultu młodych trenerów

Zagłębie Lubin jest najspokojniejszym miejscem na piłkarskiej mapie Polski?

Nie powiem, że najspokojniejszym. Każdy klub ma swoją specyfikę. Wymaga zaangażowania, koncentracji i wysiłku, żeby zrealizować rzeczy, na których szczególnie mu zależy, więc nie wiem, z czego miałoby wynikać takie przekonanie.

Jest porządna infrastruktura, funkcjonuje uznana akademia, rezerwy grają w II lidze, nie brakuje pieniędzy na pensje, stale klub dofinansowuje KGHM, a zarazem nie ma presji i ciśnienia na wielkie cele sportowe.

Spokój jak spokój, ale konkurencja nie śpi. W Polsce mamy coraz więcej klubów, które zapewniają godziwe warunki do uprawiania piłki nożnej, gwarantują infrastrukturę na poziomie i nie narzekają na brak funduszy. Tu pojawia się problem. Nierzadko obserwujemy jakiegoś zawodnika, ale nie jesteśmy w stanie wygrać na rynku z konkurencją i ten piłkarz wybiera innego pracodawcę.

Reklama

Dlaczego po zwolnieniu z Piasta Gliwice tak szybko zdecydował się pan na ofertę Zagłębia? Wydaje się, że mógł pan poczekać na ofertę z topowego klubu Ekstraklasy.

Liczyłem się z perspektywą dłuższej przerwy od pracy, ale pojawiła się konkretna oferta od równie konkretnych ludzi – prezesa Kielana i dyrektora Burlikowskiego. Przekonali mnie, że warto podjąć to wyzwanie, że warto pracować w Zagłębiu. Nie żałuję, że podjąłem taką decyzję.

Jaki argument okazał się przeważający?

Stabilność projektu.

Ripostował pan przed chwilą, że w innych miejscach jest podobnie.

Jest podobnie, to prawda. Pewnie, że są kluby, które borykają się z problemami, ale jest ich naprawdę niewiele, wymogi licencyjne sprawiają, że ligowcy muszą spełniać pewne kryteria. Mnie ta stabilność jednak przekonywała. Choćby liczba boisk treningowych, czy to lato, czy to zima, jest przecież sztuczna nawierzchnia, do tego prosperująca akademia. Nie było sensu czekać na propozycję od innego klubu. Wcale nie było bowiem takie pewne, że ten inny klub w ogóle się do mnie zgłosi.

Reklama

Rynek by o panu nie zapomniał.

Pan systematyzuje i dzieli kluby na te najlepsze, te średnie i te słabsze, a ostatnie lata pokazały, że mądry projekt jest w stanie przebić się do czołówki, jak miało to miejsce w przypadku Rakowa Częstochowa czy Piasta Gliwice. W Zagłębiu chcemy sprawić, żeby nie powtórzył się scenariusz z dwóch poprzednich sezonów, co pozwoli nam realizować swoje cele i założenia. Są tu warunki na stabilny i mocny klub.

Dlaczego stabilny i mocny klub wpadał w taki kryzys sportowy?

Nie da się wskazać jednej przyczyny. Nastąpiło wiele zmian. Odchodziło i przychodziło wielu piłkarzy. Stawiano na młodych zawodników, którzy niekoniecznie zasługiwali na debiuty, a debiutowali.

W pewnym momencie wymyślono absurdalnie wręcz sztuczny nakaz wystawiania graczy poniżej dwudziestego piątego roku życia.

Jeszcze niedawno wokół mojego przyjścia do Zagłębia próbowano stworzyć narrację, według której nie stawiam na młodych, co jest kompletną bzdurą. Powiedziałem wtedy, że musimy stworzyć przyjazne środowisko dla niedoświadczonych piłkarzy, żeby mogli oni naturalnie, a nie na siłę wkomponowywać się do dobrego zespołu. Dokładać cegiełka po cegiełce, żeby ci chłopcy się rozwijali. Uważam, że w tej chwili nam się to udało.

Widzieliśmy, jakich postępów w ostatnim czasie dokonali Tomasz Pieńko, Bartłomiej Kłudka czy Łukasz Łakomy, który wyjechał za granicę. To jest nasza droga. Zbudować silną drużyną przy równoczesnym stawianiu na młodzież. Ta akademia ma w swoich szeregach wielu potencjalnych bardzo dobrych piłkarzy. Wielu regularnie dostaje powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski. To też znak dla nas, że w przyszłości będzie można na nich stawiać.

Czyli trzon zespołu musi być złożony z doświadczonych ligowców? Na młodych piłkarzach nie da się zbudować dobrej ekipy w Ekstraklasie?

Nie jest to proste, jeśli zachwieją się proporcje. Nie mówię, że kadra musi być wiekowa, ale na pewno konieczna jest obecność piłkarzy, którzy znają wymagania Ekstraklasy, żeby w trudnych czy ekstremalnych momentach byli w stanie wziąć ciężar odpowiedzialności na swoje barki. Ważna jest konstrukcja psychiczna, odporność na stres. Nie wyobrażam sobie, że utrzymalibyśmy się w Ekstraklasie tylko z młodymi zawodnikami, nawet przy proporcji pół na pół mógłby być problem.

Który piłkarz Zagłębia ma mentalność i umiejętności doświadczonego gracza, przy którym rośnie młodzież?

Nie chciałbym nikogo pominąć, ale życie pokazało, że bardzo dobrze funkcjonowała nasza para stoperów. Aleks Ławniczak wciąż jest młody, ale ma już dużo ekstraklasowych meczów na koncie. Bartosz Kopacz dał pewność, szczególnie w końcówce sezonu, podobnie zresztą jak Filip Starzyński.

W zimie niewiele wskazywało też na to, że ważną postacią zespołu będzie Marko Poletanović, a w tej chwili to postać. Kacper Chodyna zaliczył kapitalną rundę, do starszych się nie zalicza, ale na najwyższym poziomie jest ograny. Oczekiwania spełnił Mateusz Grzybek, który często obsadzał lewą obronę, będąc nominalnym prawym obrońcą, bez niego mielibyśmy spore problemy. To ważne, żeby nie opierać składu tylko na zawodnikach po trzydziestce, ale przede wszystkim na graczach rozwojowych. Teraz liczymy na sprowadzonego Damiana Dąbrowskiego, ma być istotnym ogniwem w szatni i na boisku.

Zawiódł się pan na Jakubie Świerczoku?

Tak, liczyłem, że będzie w lepszej dyspozycji i szybciej nastąpi jego powrót do formy sprzed wyjazdu do Japonii.

Świerczok z Piasta i Świerczok z Zagłębia to dwóch różnych Świerczoków?

Skomplikowany temat, długo można byłoby mówić. Mogę tylko powiedzieć, że liczyłem na jego powrót do dyspozycji z czasów gry dla Piasta, tak się nie stało, na to wpłynęło wiele czynników, ale nie chciałbym tego tematu rozwijać.

Spróbujmy, dlaczego w Zagłębiu zobaczyliśmy zaledwie cień świetnego Świerczoka?

Pewne kwestie widzieliśmy inaczej niż on, a on inaczej niż my.

Sportowo?

Na przykład. I tyle.

Pożegnaliście się.

Temat jest zamknięty.

Nie ma pan wrażenia, że w ostatnich latach brakowało liderów w Zagłębiu? Najtrafniej określił to chyba Martin Sevela, który powiedział nam, że w szatni panowała mentalność walki o siódme miejsce w tabeli.

Może być w tym sporo racji. Wszyscy postrzegali ten klub jako piłkarskie eldorado. Że niczego tu nie brakuje, że jest komfortowo, ale tak jak mówię: każde miejsce ma swoją specyfikę i swoje problemy. To nie jest tak, że jest tylko kolorowo. Staramy się teraz rozwiązywać problemy. Przede wszystkim te sportowe.

Na starcie pracy powiedziałem, że moim celem jest utrzymanie Zagłębia w Ekstraklasie, ale nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli powielać ten scenariusz w każdym kolejnym sezonie. Albo zadowalać się trwaniem w środku tabeli, że niby taki spokój i tak fajnie, spadek nie grozi, puchary też nie grożą, tak sobie gramy. To jest takie nijakie.

W ostatnich latach grałem o najwyższe cele. Wiem, jaka jest różnica między tym a biciem się w dolnych rejonach tabeli. Jestem ambitnym człowiekiem. Jesteśmy ambitnymi ludźmi. Od początku mówię głośno, że jest tu możliwość zrobienia czegoś ciekawego. Nie składam żadnych deklaracji, niech sprawa będzie jasna, ale ten klub zasługuje na dobrą drużynę, taką, która w każdym meczu będzie biła się z rywalem jak równy z równym.

Jaka jest różnica między biciem się u góry a u dołu tabeli?

Nieporównywalny stres.

Stres?

W grze o utrzymaniu na szali wisi być albo nie być całej grupy ludzi – piłkarzy, trenerów, ludzi zatrudnionych w klubie. Nie są to przyjemne sytuacje. W rywalizacji o wysokie cele czerpie się radość. Większość meczów się wygrywa, a po porażkach pojawia się złość sportowa. Generalnie satysfakcja jest ogromna, nikt niczego ci nie weźmie, nie odmówi, a tam jest perspektywa walki o życie.

Stres w grze o utrzymanie potrafił pana paraliżować?

Mnie stres nie może sparaliżować. Jeśli drużyna zobaczyłaby sparaliżowanego trenera, podejrzewam, że zadziałałoby to na nich podobnie.

A piłkarzy?

Zawodnicy Zagłębia dobrze zareagowali na zaistniałą sytuację. Szczególnie w końcówce rundy złapaliśmy wiatr w żagle i zaliczyliśmy dobrą serię, kiedy ważyły się losy sezonu. Kiedy po Górniku Zabrze znaleźliśmy się w strefie spadkowej, zremisowaliśmy z Koroną i Rakowem, wygraliśmy z Widzewem i Stalą u siebie, pokonaliśmy Lechię i Cracovię na wyjazdach, nagle zaczęliśmy grać na miarę możliwości Zagłębia. Długo to trwało, naprawdę długo, sam byłem tym zdziwiony, myślałem, że wcześniej ustabilizujemy formę.

Diagnozuje pan, że Zagłębie należy do ósemki najlepszych klubów w Polsce?

Najbliższa przyszłość pokaże. Ta drużyna musi być mocna, stabilna, przekonana o możliwości pokonania każdego przeciwnika, niezależnie od jego klasy. Zgodzę się natomiast, że w pewnym momencie dało się odczuć, poprzez jakieś głosy dochodzące z boku, że w Zagłębiu panowało przekonanie, że najlepiej to grać w środku tabeli. Gra o utrzymanie generuje stres i nerwowość, gra o puchary też powoduje przecież problemy, słynny pocałunek śmierci. No i ten środek najlepszy, z czym ja się nie zgadzam, pod czym się nie podpisuję.

Pocałunek śmierci faktycznie istnieje czy to mit?

Żeby nie zaistniał, naprawdę mądrze trzeba zarządzać klubami. Myśleć do przodu, długoterminowo, zaplanować rywalizację w eliminacjach do europejskich pucharów. Przykład Lechii Gdańsk pokazuje, że coś w tym pocałunku jest prawdziwego, jeśli drużyna z pierwszej czwórki Ekstraklasy w kolejnym sezonie spada do I ligi. Po sezonie mistrzowskim z Piastem zaliczyliśmy gorszy start w lidze, bo choć graliśmy dobrze, to na koncie mieliśmy tylko dwa punkty po kilku meczach, co oczywiście później wyprostowaliśmy, ale trudne to były chwile. Albo Legia, która wygrywała w Lidze Europy, a zimowała na przedostatnim miejscu w Ekstraklasie.

Z czego wynikają zaś gorsze jesienie pana drużyn, bo raczej nie są tylko spowodowane pocałunkiem śmierci?

Puchary to jedno, dwa to kontuzje. Choćby ostatnia jesień w Piaście: wypadli Tomas Huk, Tihomir Konstandinov i Ariel Mosór, nowi piłkarze nie do końca wkomponowali się w system. Wcześniej było podobnie. Bywało też tak, że nie wychodziły letnie okna transferowe. To jest krótki okres, zawodnicy odchodzą, sprzedaje się ważne postaci, często za konkretne pieniądze.

Nastawiał się pan, że w Piaście może pracować do końca kariery trenerskiej?

Nie.

Ani przez chwilę?

Zależy, ile kto ma zamiaru jeszcze pracować.

Ile pan sobie daje w tym zawodzie?

Mam sześćdziesiąt lat, ale nie określiłem sobie żadnego limitu. Przykłady z Europy, a do niedawna też z Polski, udowadniają, że trend się odwraca, można dosyć długo pracować i święcić sukcesy. W Ekstraklasie są wciąż Jan Urban w Górniku, Jacek Zieliński w Cracovii, ja w Zagłębiu, to niemała reprezentacja sześćdziesięciolatków. A był taki moment, że trener pod sześćdziesiątkę to trener stary i wypalony. Życie pokazuje, że wcale tak być nie musi.

Nie da się ukryć, że na rynku trenerskim zaczyna panować kult młodości. Większym zaufaniem obdarza się młodych szkoleniowców.

Dla mnie jest to trudne do wytłumaczenia.

Trudne?

Trudne, dziwi mnie nieco taki obraz rzeczywistości, bo wcześniej doświadczenie zbierało się przez wiele, wiele lat. Poprowadziłem moje zespoły w prawie pięciuset meczach Ekstraklasy, czegoś to musiało mnie nauczyć, prawda? Nie mówię nawet o pokorze, a przeżyciu mnóstwa sytuacji, które młodzi trenerzy dopiero mają przed sobą. Czasami trzeba zareagować na podstawie intuicji. Oni wtedy muszą uciekać się do rozwiązań nabytych przy zdobywaniu teorii tego fachu, a nam wystarczy przypomnieć sobie, co się wydarzyło, gdy ostatni raz się z czymś takim mierzyliśmy. I to też nie jest tak, że starsi trenerzy się nie dokształcają, że się nie uczą, bo coś takiego usłyszałem w jakimś wywiadzie.

Kto i co powiedział?

Pomijam szczegóły, ale że tylko młodzież się uczy, że tylko młodzież się rozwija, a ze starymi to bywa różnie.

Odczuwa pan, że młodsi trenerzy mają większą wiedzę taktyczną? Lepsze pomysły? Albo świeższe?

Większą wiedzę, mówi pan? Dyskutowałbym, bo to nie jest takie proste, żeby wymyślić sobie taktykę i magicznym ruchem sprawić, aby drużyna tak grała. Uważam, że główną umiejętnością trenera jest dobranie taktyki do zawodników, jakimi się dysponuje. Żonglowanie ustawieniami taktycznymi nie jest proste. Do tego trzeba mieć szalenie inteligentnych i zdolnych zawodników. Nie ma w polskich ligach aż tak wielu zawodników do tego zdolnych, jak w zachodnich rozgrywkach, a i tam często bywa, że zespoły złapią jeden system taktyczny i tego konsekwentnie się trzymają.

W jaki sposób pan się dokształca? I jak znajdować do tego motywację?

Motywacja jest naturalna. Po trzech tygodniach urlopu wróciłem do pracy z dużą nadzieją, ambicją i chęcią. Nie było tak, że po zakończeniu sezonu miałem wszystkiego dość i trwałem w samozadowoleniu. To też jest taki sygnał: „stary, jest dobrze”. Bo gdybym myślał, że szkoda, iż tak szybko skończyły mi się wakacje i przydałby się jeszcze tydzień odpoczynku, to trzeba byłoby się zastanowić…

Zdarzyło się w czasie kariery, że czuł się pan już realnie tym wszystkim zmęczony?

Bywały takie okresy, szczególnie kiedy człowiek robi wszystko, co potrafi najlepiej, ale nijak nie uwidaczniają się efekty tej pracy. Wtedy ważne, żeby nie spuścić głowy, nie załamać się, tylko robić swoje. Po porażkach też czasami człowiek jest zdruzgotany, rozbity, ale to jest właśnie piękne, że mija noc, mija dzień i przychodzi myśl, że to jest normalne, że zaraz jest kolejny mecz.

Tak odpędza się wypalenie?

To nie jest wypalenie, a momenty frustracji czy złości. Jeśli cały tydzień przygotowujesz drużynę pod mecz, zawodnicy dobrze wyglądają przez kilka dni, ale przychodzi spotkanie i nie spełnia on oczekiwań wyobraźni, to potrafi być to demotywujące.

W książce „Futbonomia” obliczono, że tylko dziesięć procent najlepszych trenerów ma realny wpływ na wyniki klubów. Pan czuje, że mógłby należeć do tego grona?

Tak, zdecydowanie mam wpływ na wyniki moich klubów. Gdybym tego nie czuł czy nie zauważał, byłby to dla mnie sygnał alarmowy, że coś robię, a efektów nie ma. Dziwna ta teza zresztą, tylko dziesięć procent trenerów, naprawdę?

Nie tyle teza, co wynik badań. To piłka nożna, nie wiem, czy da się cokolwiek sensownie i wymiernie kwantyfikować w statystykach, ale zawsze możemy sobie popolemizować.

Patrząc na średnią punktową Zagłębia na początku mojej pracy i zrównując ją ze średnią z dwóch ostatnich sezonów Zagłębia w Ekstraklasie, widzimy, że ta średnia jest dużo wyższa, więc mam na nią wpływ!

Autorzy „Futbonomii” pewnie zrównaliby to z pierwszą kadencją Piotra Stokowca…

Tak, nie ma sensu porównywać trenerów. Wszystko zależy od tego, jaki przyjmiemy akurat okres porównawczy. Wydaje mi się, że kiedy drużyna Piotra Stokowca walczyła o europejskie puchary, notowała trochę wyższą średnią niż my teraz. Patrzymy na siebie. Chcemy, żeby to było na dobrym poziomie.

Za rzadko w polskim futbolu mówi się, że za porażki w meczach, rundach i sezonach winni są przede wszystkim piłkarze?

Czy uważam, że za mało się o tym mówi?

Przyjęło się, że ścinana jest głowa trenera, a piłkarzom często udaje się uniknąć jakiejkolwiek odpowiedzialności.

Tak, trener pokutuje, jest szefem całej ekipy, natomiast jak wygrywamy, to wszyscy, jak przegrywamy, to wszyscy, tak trzeba to postrzegać. Ktoś powie, że faktycznie zawodnicy wychodzą na boisko i powinni być rozliczani, ale w wielu sytuacjach trener jest w stanie zespołowi bardzo pomóc albo też bardzo zaszkodzić, powiem brutalnie.

Damian Kądzior mówił nam, że piłkarzom Piasta było głupio, że to pan traci pracę, bo oni grali słabo.

To pokazuje klasę tych ludzi. Dla mnie to satysfakcja, że udało się w Piaście stworzyć zespół z wartościowych ludzi. Nie tylko piłkarzy, a właśnie ludzi.

Klasy zabrakło działaczom Piasta, którzy wystosowali oświadczenie, gdzie został pan przedstawiony jako chciwy hamulcowy rozwoju polskiego futbolu.

Przykre to dla mnie było. Zaskoczyło mnie, że ktoś zniżył się do takiego poziomu oświadczenia. I na tym bym poprzestał.

Wszystko udało się wyjaśnić?

Z kim?

Z ludźmi, którzy wystosowali to oświadczenie po stronie Piasta.

Nie.

Czyli sprawa jest zamknięta w kwestii formalnej, ale wciąż otwarta w sprawach czysto ludzkich, tak?

Sprawa jest w toku.

Pracuje pan ostatnio w klubach sponsorowanych przez samorządy i spółki państwowe. Nie jest to system szkodzący polskiej piłce?

Nie wiem, nie mam wystarczającej wiedzy, nie znam dokładnych zależności. Jestem trenerem, mam stworzone warunki do wykonywania swojej pracy.

Nigdy w czasie swojej kariery nie odczuwał pan żadnych nacisków ze stron władz klubowych?

W sensie?

Ingerencji prezesowskich, dyrektorskich, sponsorskich…

O jakiego typu naciski pan pyta?

Ot, choćby blokowanie lub forsowanie transferów. 

Wszystko odbywa się na linii właściciel-dyrektor-trener. I to całkowicie naturalne. Jeśli zawodnik spełnia kryteria sportowe i stać nas na zatrudnienie go, niemal zawsze jest zatrudniany. Jest zaś odpada już na poziomie piłkarskim, to nawet nie ma o czym gadać. Oczywiście zdarza się również, że kwalifikujemy kogoś do transferu, a ostatecznie temat upada, bo brakuje nam środków. Takie sytuacje się zdarzają. Wiemy, jak futbol jest skonstruowany: są zawodnicy, którzy kosztują sto złotych, są piłkarze, którzy kosztują tysiąc złotych, są gracze, którzy kosztują sto tysięcy złotych. Albo jeszcze więcej.

Ma pan zakusy na stanie się menadżerem w typie angielskim? Łączenie pracy trenera z rolą dyrektora sportowego?

Bardzo blisko u nas do takiego modelu. Dyrektor z trenerem muszą przemawiać jednym głosem. Kiedyś wydawało mi się zresztą, że funkcja dyrektora sportowego to taka ciepła posadka, a to wcale nie jest łatwe zadanie, to są godziny spędzone na negocjacjach i analizach.

Kiedy zmienił pan zdanie?

Wiele lat temu. Kiedy to wszystko kiełkowało, wydawało się, że dyrektor sportowy jeździ sobie po meczach i ściąga sobie zawodników, a później okazało się, że dochodzi masa innych obowiązków. To niezwykle ważne stanowisko w klubie, wielkie ułatwienie dla trenerów. Bo nawet taki menadżer w typie angielskim jest przecież otoczony całym szeregiem dyrektorów. Łączenie obu funkcji nie byłoby takie łatwe, mamy przecież swoją pracę do wykonywania w kwestii prowadzenia treningów, zarządzania zespołem czy konstruowania mikrocykli.

Kibice i dziennikarze przeceniają wartość transferów?

Nie można wykonywać fałszywych ruchów. Przy każdym transferze trzeba minimalizować ryzyko popełnienia błędu. Jest stara zasada, że zawodnik, który przychodzi do klubu, z samego założenia powinien być lepszy od tego, który już jest albo tego, który właśnie odszedł. Wtedy zespół się rozwija. Jeśli tak się nie dzieje, następuje stagnacja.

Jest pan zadowolony z transferów Zagłębia?

W tej chwili: tak, jestem zadowolony. Wróćmy do zimy. Ściągnęliśmy dobrego bramkarza – Sokratisa Dioudisa, dobrego bocznego obrońcę – Mateusza Grzybka. Czekamy na leczącego uraz Luisa Matę, liczymy na niego. W lecie doszli już doświadczony Damian Dąbrowski z Pogoni i perspektywiczny Marek Mróz z Resovii. W Zagłębiu nadal będzie występował również Dawid Kurminowski. Pracujemy jeszcze nad dwoma-trzema wzmocnieniami na pozycje ofensywne, to nasz priorytet, bo nie ma na przykład Tomasza Pieńki, który jest na Euro U-19 i wróci tuż przed startem Ekstraklasy.

Pieńko ma potencjał, żeby odejść za duże miliony?

Będzie dostawał szansę w większym wymiarze czasowym. Uważam, że potrzebuje jeszcze przynajmniej jednego sezonu w Ekstraklasie, bo to bardzo utalentowany chłopak z wielkim potencjałem, ale do dalszego ogrywania i stabilizowania formy.

Wolałby pan, żeby młodzi polscy piłkarze odchodzili do zagranicznych lig w wieku dwudziestu czterech czy dwudziestu pięć lat niż dziewiętnastu czy dwudziestu?

Zdecydowanie, wielu z tych chłopaków nie jest jeszcze ukształtowanych piłkarsko i fizycznie. Zawsze podaję przykład Roberta Lewandowskiego. Przerósł Ekstraklasę, wyjeżdżał z Polski jako król strzelców i mistrz ligi. Nie doprowadzimy do sytuacji, w której każdy odchodzący młody zawodnik wcześniej zapracuje sobie na podobny status, bo to niemożliwe, różna jest skala talentu, ale niech przynajmniej mają za sobą te dwa czy trzy lata regularnej gry w Ekstraklasie. Czy to będzie w wieku dwudziestu czy dwudziestu trzech lat, nieistotne, ale po prawdzie: nie jest to łatwe do zrobienia.

Łukasz Łakomy był gotowy?

Wydaje mi się, że na Young Boys Berno i Szwajcarię powinien sobie poradzić. Szczerze mu wszyscy kibicujemy, to szalenie ambitny, fajny i rozsądny chłopak, natomiast gdyby wybrał się do silniejszej ligi, mógłby mieć problem.

Ekstraklasę krótkimi momentami potrafił przerastać. 

Czy przerastał? Wyróżniał się. Jeszcze raz: powinien sobie poradzić. Gdyby to był piłkarz sprzed roku, miałbym duże wątpliwości, ostatni sezon dużo mu dał, bardzo dobrze wyglądał, okrzepł, ukształtował się piłkarsko, fizycznie i mentalnie.

Nowa odmiana przepisu o młodzieżowcu to jeszcze większy cyrk czy dobry kierunek?

Jest już rozsądniejszy niż ten pierwszy. Tamten narzucał konieczność stawiania na młodzieżowca. Skrytykowałem to, przypięto mi łatkę „wroga młodzieży”. Do wszystkiego trzeba dochodzić stopniowo, rozwijać się, robić postępy, a tu często poziom młodzieżowca nie był zbyt wysoki, a i tak musiał grać, więc siłą rzeczy nie grali ludzie lepsi, ale spoza limitu wiekowego.

Nad klubami wisi aktualnie topór kary finansowej, która nie jest wcale mała.

Nie jest mała, to prawda, ale jeśli ktoś gra o najwyższe cele, może sobie na to pozwolić, bo gratyfikacja za zajęcie miejsce w czołówce jest bardzo wysoka. Rodzi to pytanie, czy tak powinno się robić, ale jeśli ustalono taki przepis i można korzystać z zamieszczonej w nim furtki, to tak się dzieje.

W Zagłębiu potencjał i wybór młodzieży jest faktycznie tak potężny?

Nie pracowałem w innych klubach z równie rozwiniętymi akademiami – w Lechu, w Pogoni czy w Legii. Trudno mi znaleźć punkt odniesienia, akademia w Piaście pracowała, ale nie skutkowało to napływem aż tylu wartościowych wychowanków, funkcjonowało to na trochę innych zasadach niż tu.

Rozwój Michaela Ameyawa czy Arkadiusza Pyrki po pana odejściu z Piastem nie świadczy o tym, że jednak wcześniej pan ich blokował?

Nie zapominajmy, kto ich sprowadził, kto zauważył ich potencjał.

Pan. 

Pamiętajmy, w którym miejscu już za mojej kadencji był Ariel Mosór. Pyrka też dostawał szanse, z każdą rundą i każdym sezonem będzie tylko bardziej doświadczony i ograny. U mnie stawiali pierwsze kroki, nie mam problemów z ich rozwojem, przyjemnie się na to patrzy, najwyraźniej dokonywaliśmy właściwych wyborów.

Jak sprawić, żeby Zagłębie Lubin stało się atrakcyjnym miejscem dla piłkarzy z rynku?

Chcemy zachęcać statusem solidnego klubu, który funkcjonuje na solidnych zasadach. I stworzyć dobrą drużynę. Wiadomo, że Lubin nigdy nie będzie konkurencją dla Warszawy, Krakowa czy Poznania w perspektywie prestiżu miasta, to też może zniechęcać niektórych zawodników.

Do Częstochowy chętnie przychodzą rozchwytywane postaci. 

Nie wiemy, za ile i na jakich warunkach, prawda?

Za dużo pieniędzy. 

No właśnie, mamy swoje możliwości, granice, budżet. I nie chcemy tego przekraczać.

O wiele mniejszy?

To pytanie to prezesa i dyrektora.

Czyli pan nie odczuwa jakichś dużo mniejszych możliwości?

Na miarę potrzeb mamy dobre możliwości. Ale nie będziemy się licytować z Rakowem, który potrafi zatrudniać Iviego Lopeza. Zagłębia na to nie stać.

Bez gwiazdy da się zrobić spektakularny sukces? W Piaście kreował pan liderów – Jorge Felixa czy Joela Valencię wyniósł do rangi topowych graczy Ekstraklasy. Kimś takim samoistnie stał się później Jakub Świerczok. W Zagłębiu nie widać nikogo takiego. 

Poczekajmy, pracujemy dopiero kilka miesięcy.

Buduje pan gwiazdę?!

Nie chcę nikogo namaszczać, nikogo wskazywać, ale najprzyjemniej jest, kiedy przychodzi dobry zawodnik i po jakimś czasie staje się gwiazdą. Nie musi być tak, że z góry zakładamy ściągnięcie gwiazdy, a następnie okazuje się, iż ta gwiazda niekoniecznie komfortowo czuje się w tym miejscu i środowisku. Można na tym tylko sporo stracić.

Jaki jest w tej chwili największy problem polskiej piłki klubowej?

Na Ekstraklasę tyle się psioczy, tyle złego się o niej mówi, a nie jest to łatwa liga. Wielu piłkarzy przychodzi tu z zewnętrz i kompletnie sobie nie radzi.

To świadczy dobrze o poziomie sportowym rozgrywek?

O skali trudności Ekstraklasy, to liga fizyczna, bardzo fizyczna. Bardzo dużo dobrego dla polskiej piłki klubowej zrobił też dopiero Lech Poznań w Lidze Konferencji. Pokazał, że jeśli drużynę buduje się w sposób systematyczny i umiejętnie się ją wzmacnia, można zajść wysoko również w Europie.

Nie ma pan jednak wrażenia, że niedzielny kibic Ekstraklasy ogląda ją głównie po to, żeby się z niej pośmiać?

Chyba nie. Ci, którzy chcą się tylko pośmiać i nic więcej, raczej tej ligi nie oglądają, nie zaliczają się do widzów. Ktoś, kto realnie interesuje się Ekstraklasą, nie odpali jej meczów, żeby doczekać się śmiesznej czy karkołomnej sytuacji, pokrytykować sobie czy poszydzić, raczej realnie interesuje się polską piłką.

Jakiego piłkarza z Ekstraklasy sprowadziłby pan do Zagłębia, gdyby dysponował pan nieskończonymi środkami finansowymi?

O, takich piłkarzy byłoby wielu. Nie rzucę nazwiska, bo musiałbym się bardzo długo zastanowić.

Przeczytałem gdzieś, że nie należy pan do pracoholików. 

Proszę mi wytłumaczyć, co to znaczy „pracoholik”.

W pewnym momencie zapanowała moda na publiczne wyznania trenerów o siedzeniu w klubie po szesnaście godzin dziennie. 

Jeśli trener mówi, że pracuje szesnaście godzin, ma źle zorganizowaną pracę.

Dlaczego?

Bo to nie jest normalne, żeby pracować szesnaście godzin.

I niezdrowe. 

Tak jak piłkarz musi pracować i odpoczywać, tak samo trener musi pracować i odpoczywać. Musi znaleźć się miejsce dla rodziny. Jeżeli ktoś nie ma poukładanej sytuacji w domu, stabilnej atmosfery, wiele rzeczy przenosi się do klubu. Wyznaję zasadę, według której pracuję w klubie, odpoczywam w domu. Chyba że ktoś za pracę uznaje sytuację, w której siada przy stole w mieszkaniu, je kolację, ale głową wciąż jest na boisku i rozwiązuje czy układa jakiś problem w drużynie. Można wtedy powiedzieć, że to pracowanie i niepracowanie w jednym, prawda? Oczywiście, są dni czy tygodnie, kiedy trzeba posiedzieć w klubie po dziesięć godzin, ale byłbym bardzo ostrożny w wyrażaniu słusznych czy niesłusznych wymiarów godzinowych, bo to bardzo indywidualna sprawa.

Jakiś czas temu jednak ten trenerski pracoholizm był sławiony i chwalony. 

To jest takie modne. Jako doświadczony trener patrzę na to z przymrużeniem oka, z lekkim uśmieszkiem: „Synu, jeżeli pracujesz osiemnaście godzin, to jest problem”. Masz rodzinę? Rodzina cierpi. Masz dzieci? Dzieci cierpią. Człowiek musi umieć wyczyścić głowę, zresetować umysł, przychodzić do klubu z dobrą energią. Nie krytykuję przy tym takiego modelu pracy, jeśli w pełni wynika to ze świadomego wyboru jakiegoś trenera. Tak chce, niech tak robi.

Pan ma ten komfort, że przez większość kariery trenerskiej pracuje w jednej części Polski. 

Tak, to prawda, przez wiele lat pracowałem na miejscu, żyłem w swoim domu, funkcjonowaliśmy jako rodzina. Też były jednak okresy wyjścia z tej strefy komfortu – Warszawa, Wronki, Bełchatów czy Łódź. Nigdy nie było to dla mnie jakimś dużym problemem, ale potrafiliśmy wszystko tak organizować, żeby być jak najdłużej i jak najczęściej ze sobą, bo to nabieranie energii jest bardzo istotne.

Gdyby w następnych latach dostał pan propozycję pracy w klubie, który wymuszałby wywrócenie życia prywatnego do góry nogami, zdecydowałby się pan na taki układ?

Właśnie jestem w takim momencie. Poza domem, mieszkam sam. Dzieci są już dorosłe, zmiany i przeorganizowanie przychodzą mi z większą łatwością niż kiedyś.

Ma pan jeszcze jakieś marzenie trenerskie?

Pewnie, że mam.

Jakie?

Brakuje mi zwycięstwa w Pucharze Polski. I fajnie byłoby o ten Puchar Polski jeszcze powalczyć.

Czytaj więcej o polskiej piłce klubowej:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
4
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

46 komentarzy

Loading...