Pisaliście w listach – „gdzie Dżordżina, zapomnieliście już o recenzjach?”. A skądże. Czekaliśmy na właściwy moment, a skoro teraz mamy szczyt okresu ogórkowego, to warto wrócić do oglądania pierwszego sezonu serialu o partnerce Cristiano Ronaldo. Co tym razem u Georginy? Robi sobie zdjęcia z paniami z mięsnego, mamy wielką wojnę o suknię w Cannes oraz ciężki zapierdol na stole do masażu.
Co tam było ostatnio? A, tak, była wizyta Gio i ekipy w Monaco, Formuła 1, rejs po zatoce. Ale było też czasochłonne planowanie wakacji i usilne próby zrobienia z milionerki „zwyczajnej kobiety, która zajmuje się dziećmi”, po czym wsiada do auta kierowanego przez szofera przy szpalerze ochroniarzy.
Dobra, ale skupmy się na odcinkach, które przed nami. W serialu nadal trwa Euro 2020, Portugalia gra z Belgią. Cała ekipa Dżordżiny jedzie zatem na meczyk do Sewilli. Tym razem nie ma wojny o wejście VIP-owskie – w Budapeszcie była afera, bo musieli wychodzić tą samą bramką, co normalni kibice, a to spowodowało potężne wkurwienie Dżio. Dostajemy smakowite kąski z zapowiedzi tego starcia:
– To bardzo ważny mecz.
– Tak, to kluczowy mecz.
– Albo odpadną, albo będą grać dalej.
– Tak, dlatego jest taki ważny.
Słucha tego wszystkiego osobisty ochroniarz naszej bohaterki, który ma identyczną minę, jak ja podczas oglądania. Chyba tylko Cristiano Junior wygląda na gościa, który jeszcze bardziej nie chce być w tym towarzystwie. Ten bodyguard jest absolutną oazą spokoju – cały serial słucha tego pierdololo i ani razu nie drgnie mu powieka. Albo gość jest głuchy, albo jest najlepszy w swoich fachu.
Później mamy chyba najbardziej niezręczny moment, gdy kumpel Georginy ściąga im przed meczem jakąś znaną kapelę, która gra dla całej świty na balkonie. Chłopaki pewnie nieźle zarobili, ale jak patrzę na te ujęcia, to mam flashbacki z wyjazdów nad polskie morze, gdy napchany kabzą gość siedzący obok zamówił swojej niuni wąsatych marianków udających meksykańskich śpiewaków. Cały lokal patrzy, on jest wygrywem, ona nie wie, gdzie podziać wzrok. Tutaj też najlepiej bawi się Dżordżina, a młody Cristiano… Cóż, przypomnijcie sobie minę tego ochroniarza sprzed chwili.
Dobra, Belgia wygrywa z Portugalią, Euro dla ekipy się kończy. – Musisz poprawić tacie humor, więc się nie smuć – mówi Dżio do Cristiano Juniora, gdy ten jest zapłakany. Chyba tylko on z tej szajki rozumie ideę sportu i rywalizacji.
Dobra, dalej. Mamy sympatyczne obrazki z wakacji – Majorka, wielka chata, basen, daleko od fotografów. Wpadają znajomi, Cristiano podbija piłkę z synem, totalna czilerka. To bodaj najmniej pretensjonalny fragment do tej pory, a przecież mówimy o wakacjach w chacie, gdzie pewnie za tydzień takiego pobytu można kupić kamienicę w średniej wielkości mieście w Polsce.
ALE NAGLE WJEŻDŻA FESTIWAL FILMOWY W CANNES!
To chyba mój ulubiony fragment tego sezonu. Dobra, wypad do Paryża prywatnym odrzutowcem i gadka w środku, że są ekologiczni, bo piją sok ze szklanej szklanki – to też jest mocne. Ale, matko z córką, co tutaj się wyprawia. Dżordżina jest już z miejsca wkurwiona. Mówi, że musiała przerwać wakacje i ruszyć do pracy. Jak wygląda ta ciężka praca i zaburzenie work-life balance? Tak, że leży na stole do masażu z ogórkami na oczach, przy otwartym oknie, z którego widać Lazurowe Wybrzeże. To są szkodliwe warunki pracy, a nie jakiś tam zjazd do kopalni na szychtę.
Dżio się stresuje. Mówi, że nie może mieć wzdęć i musi dobrze wyglądać. Przez 15 dni była na diecie, ale pofolgowała na wakacjach z deserami. Wchodzi paź ze świeżymi ogórkami na oczy. Koleżanka Dżordżiny mówi: – Gio prowadzi życie pełne skrajności. Z jednej strony jest gwiazdą festiwali, a z drugiej sprząta i gotuje. Sama widziałam!
Czyli mamy kolejny skecz z serii „może i Georgina ma kupę kasy, żyje na poziomie niedostępnym dla 99,9% osób, ale czasem zdarza się jej otrzeć o zajęcia, które wykonują zwykli ludzie”. W międzyczasie Gio siedzi z dwójką osób w pokoju, przebiera suknie na Cannes, wychodzi do nich, oni mówią „wspaniale, olśniewająco”, zmienia suknie, znów chwalą, zmienia suknie, znów…
Aż nagle zaczyna się pierdolnik. Pojawia się problem – którą suknie ma założyć na ten festiwal. Jedna jest od jakiegoś super projektanta. Druga jej się bardziej podoba. Wzrasta napięcie. W tle leci muzyka, która pasowałaby równie dobrze do dokumentu o kryzysie kubańskim. Niby to tylko sukienka, a czuję się tak, jakby prezydenci wielkich mocarstw trzymali palce nad guzikami atomowymi. 20 minut do przyjazdu taksówki, a tu ani suknia nie jest wybrana, ani nie jest założona biżuteria. Wreszcie Dżordżina zakłada tę brązową. Świat uratowany. Głowice atomowe ponownie wracają do magazynów. Można wyjść ze schronów.
Dżio jedzie na festiwal, wypada olśniewająco, później idzie na kolację jakiejś znanej marki i wraca na wakacje do Cristiano.
Koniec zapierdolu i koniec czwartego odcinka.
Piątka z założenia miała być wyciskaczem łez. Bo Dżio wraca do Jacy, swojej rodzinnej miejscowości. Opowiada o zmarłym już tacie. Jedzie później do dzieciaków z rozbitych rodzin, przywozi im buty Nike (odpowiednio ulokowane logo firmy), łączą się na wideorozmowę z Ronaldo.
Ale przecież Georgina nie byłaby sobą, gdyby nie odwalała typowych akcji spod znaku „hihi, ja celebrytką, a skądże, jestem normalną dziewczyną, po prostu żyje w stratosferze ekonomicznej”. Wbija do jakiegoś sklepu z cukierkami, kupuje słodkości za 95 euro, rzuca stówę na blat i mówi „reszty nie trzeba”. Robi sobie selfie z babeczkami z mięsnego, do którego chodziła za czasów pracy z młodości. Wszyscy jej robią zdjęcia na mieście, a ona nie może tego zrozumieć, bo „przecież jest tą samą osobą, która chodziła tu na balet i do szkoły”. No może, ciotka, dlatego robią ci zdjęcia, bo masz 50 baniek obserwujących na Instagramie i trudno cię nie zauważyć w Jacy, bo przyjechałaś z ekipą filmową oraz dwójką ochroniarzy?
Do tego oczywiście scena w kościele („Bóg wybrał dla mnie taką drogę”), która idealnie podkreśla retorykę ciężko pracującej matki, która mocno stąpa po ziemi.
Średni jest ten odcinek, bo jest za mało fajerwerków do szyderki. Podejrzewali u niej autyzm, bo do niewielu osób ze szkoły się odzywała. O każdym wspomnieniu opowiada tak, jakby to były wieczne trudy i znoje. 200 kilometrów do pracy, 5 godzin autobusami po Madrycie, raz nawet zgubiła się na dworcu.
Wędrówkę po rodzinnym mieście wynagradza nam jednak cudowna puenta. Dżio jest gdzieś w centrum, obok niej dwa tuziny osób, które pstrykają jej foty. Ona dzielnie wypełnia obowiązki gwiazdy, po czym mówi: – Rozumiem ludzi, którzy chcą podejść, zrobić zdjęcie i powiedzieć, że mnie kochają.
Dżordżino, ja też rozumiem.
I zaraz zabieram się za kolejne odcinki.
POPRZEDNIE CZĘŚCI RECENZJI „JESTEM GEOROGINA”: