Dobra, musiałem nieco dłużej odchorować oglądanie pierwszego odcinka „Jestem Georgina”. Ale jak już wróciłem do śledzenia perypetii Dżordżiny, partnerki Cristiano Ronaldo, to od razu przyjął podwójną dawkę. Dwa odcinki, a w nich: wypad do Monaco, test georginologiczny, anegdota o bąku, szkalowanie Polaków i ujeżdżanie kucyków.
Jeśli nie czytaliście recenzji pierwszego odcinka pierwszego sezonu (tak, tak – drugi sezon dopiero przed nami w cyklu recenzji), to podrzucam link – tutaj pierwsza część. Mamy tam historię miłosną Dżordżiny z Ronaldo, mamy eko-lot prywatnym odrzutowcem do Paryża, mamy wybieranie dywanu do chaty w Madrycie.
Co reżyserzy przygotowali dla nas w drugim i trzecim odcinku? Dżordżina zabiera swoją świtę (nazywa ich „Skarby”) do Monaco na wyścig Formuły 1. Akurat podczas tego wyścigu „Skarby” kibicują Ferrari, bo nasza bohatera została zaproszona na przegląd boksu przez Johna Elkanna, prezesa Ferrari. Ale na co dzień „Skarby” trzymają kciuki za Hamiltona. Dlaczego? Ano dlatego, że „Skarby” znają Dżordżinę, Dżordżina jest z Cristiano, a Cristiano zna się z Hamiltonem.
Myśleliśmy, że zobaczymy trochę kulisów Formuły 1, ale w tym celu musimy wcisnąć trzy przyciski na pilocie, by zmienić serial na „Jazda o życie”. Tutaj wyścig w Monaco rozgrywa się gdzieś tam w tle – dosłownie, bo nasi bohaterowie nawet nie schodzą z łodzi i oglądają ściganie na telebimach ustawionych w porcie.
W sumie nie dziwimy się, że na pokładzie rozgrywają się rzeczy dużo ważniejsze. Siostra (chyba siostra, gubię się już która dziewczyna jest siostrą, bratową i przyjaciółką) obwieszcza wszystkim, że jest w ciąży. Tutaj wjeżdża wątek szamański. Otóż Dżordżina zagaja do siostry:
– Pokaż ręce.
I ta pokazuje. A Dżordżina robi minę typu – mhm, no tak, wszystko jasne.
Zapytacie: no dobra, ale co z tego? I zadałem sobie takie samo pytanie. Otóż Dżordżina na podstawie sposobu pokazywania dłoni jest w stanie przewidzieć… co tam przewidzieć, ona jest w stanie zdiagnozować płeć dziecka. Otóż gdyby siostra pokazała wnętrze dłoni, to byłby chłopiec. Ale pokazał wierzch ręki, więc nasza bohaterka z triumfalną miną obwieszcza: – Będzie dziewczynka.
A ja, debil bez szkoły, myślałem, że w grę wchodzą chromosomy, że XY, że XX, że USG. A tu wystarczy pokazać rękę.
Cała ta procedura ma nawet nazwę: test georginologiczny.
Myślałem, że po tym błyskawicznym „gender reaveal party” wrócimy znów do śledzenia wyścigu, ale reżyser – chyba słusznie – ma to w dupie. Dostajemy zatem przepyszną anegdotę o tym, jak jakiś facet w metrze spierdział się kiedyś w twarz koleżanki Dżordżiny (serio). Później jest dwuminutowy pean „Skarbów” o tym, że w sumie ich kumpela to równa babka, w ogóle nie odleciała, cały czas jest normalna, nadal ma kontakt ze starymi znajomymi. Niestety cały ten przekaz burzy sama Dżio, która puentuje to opowieścią o tym, jak podsłuchała gadającą o niej laskę pod stadionem w Madrycie, na co Dżordżina zareagowała: – Dziewczyno, ja kiedyś sprzedawałam torebki, a teraz je kupuję! Heloł!
Kobieta sukcesu.
To jest w ogóle uroczy wątek, który pojawia się w każdym z trzech odcinków, które do tej pory obejrzałem. Reżyserzy, scenarzyści i producenci (a przypuszczam, że i sama Dżordżina) chcą na siłę zrobić z niej „zwyczajną kobietę, która po prostu ma większe możliwości”. Wspaniała jest scena, w której główna bohaterka opowiada, że ona też ma dużo obowiązków domowych, że chodzi w dresach, bo tak jej wygodniej przy załatwianiu spraw i że jak dzieci ją ubrudzą, to szybko te dresy zmieni. Że przecież – tak jak wiele kobiet na całym świecie – odbiera swoje dzieci ze szkoły.
PO CZYM SCHODZI PO SCHODACH SWOJEJ WILLI NA WZGÓRZU, OCHRONIARZ WPUSZCZA JĄ DO WYPASIONEGO VANA, ZAMYKA ZA NIĄ DRZWI, A NASTĘPNIE KIEROWCA WIEZIE JĄ POD PRYWATNE MIĘDZYNARODOWE PRZEDSZKOLE PO DZIECIAKI.
Naprawdę nikomu nie zapaliła się tam lampa przy montażu: cholera, może chociaż rozstrzelmy jakoś innymi scenami ten wątek matki-Polki i jazdy z osobistym kierowcą pod szkołę?
Poza tym mamy mnóstwo zapychaczy modowych: Dżordżina jedzie na spotkanie z projektantką biżuterii, Dżordżina wybiera ciuchy dla siebie i Cristiano w butiku (właściwie daje im je w prezencie), Dżordżina z Eleną wybierają ciuchy na wakacje do Madrytu, Dżordżina czyści torebki i opowiada o markach, które kocha. Przypuszczam, że nie mieszczę się w targecie tych scen, więc po prostu je przyspieszam.
W trzecim odcinku jest trochę wątków piłkarskich – cała ekipa jedzie na mecz Portugalii z Francją na Euro do Budapesztu. Poznajemy trochę znajomych samego Cristiano. Ronaldo Junior prosi tatę o to, by ten wymienił się koszulkami z Kylianem Mbappe. Dżio spotyka się z żoną Benzemy, dzieciaki Ronaldo i Benzemy się poznają. Oczywiście zaraz to musi zostać zepsute kolejną, setną już sceną ciuchową – cała świta debatuje nad tym, co Dżordżina na nałożyć na siebie podczas meczu. Nie chce odsłaniać dekoltu, bo będzie rozpraszała Ronaldo. Ostatecznie i tak biega z bufetem na wierzchu.
A biega, bo musi uciekać przed kibicami. Groźna muzyka w tle, kamera się trzęsie, dorzucone są efekty nadające tej scenie jakiegoś dramatycznego charakteru. Prawie tak, jakby Dżordżina miała zaraz zostać zaatakowana przez terrorystów. Niestety dla fabuły – Dżordżinę „goni” z sześciu kibiców, którzy krzyczą „Cristiano! Cristiano!”, nic strasznego się nie dzieje. Ona jest jednak oburzona, że musiała przebiec kilkaset metrów z wyjścia stadionu na parking. Opowiada o tym z taką miną.
W odcinku z Budapesztu mamy też – uwaga – scenę szkalowania Polaków. Otóż Dżio i spółka przylatują na miejsce, ale mają mało czasu między dotarciem do hotelu, a dojazdem na stadion. Pada zatem propozycja normalnego prysznica lub… kąpieli na Polaka. W napisach jest to określone jako „mycie na lenia”, ale słychać wyraźnie: el bano polaco.
Co to jest to polskie mycie? Ano to, że nie myjesz się cały, tylko… ekhm… miejsca strategiczne. Pachy, na dole z tyłu, na dole z przodu. I to wszystko.
Całość wieńczy nam powrót do rodziny i wspólny wypad (bez Cristiano) na wieś, gdzie dzieciaki i Dżio jeżdżą na kucykach. – O naturę trzeba dbać, cieszyć się nią – obwieszcza Dżordżina w trasie.
No chyba, że chodzi o prywatne loty do Londynu na obiad. Wtedy nie trzeba dbać o naturę. Nasza bohaterka jest bowiem zniesmaczona tym, że Ronaldo cały czas działa w cyklu „praca, dom, jedzenie, odpoczynek”. – Jesteśmy młodzi i bogaci. Po meczu moglibyśmy wskoczyć w samolot i polecieć do Londynu na kolację. Ale nie… – mówi i wywraca oczami.
Czyli z jednej strony – fajnie, że stary zarabia i dzięki temu Dżio „już nie sprzedaje torebek, ale je kupuje”, ale z drugiej strony szkoda, że stary poświęca się swojej robocie, przez co nie ma czasu na to, by wyskoczyć na kolację tysiąc kilometrów od domu.
To też fajne zestawienie wobec sceny, gdy Dżordżina próbuje robić z siebie zapracowaną matkę i opiekunkę domowego ogniska, a jednocześnie narzeka, że chciałaby – pewnie jak każda normalna kobita – wskoczyć w piątek wieczorem do odrzutowca i pospacerować po Hyde Parku w Londynie…
POPRZEDNIE CZĘŚCI RECENZJI „JESTEM GEROGINA”: