Reklama

Puchar InSJders, czyli jak Ruczynów pokazuje, że skoki są dla wszystkich

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

21 czerwca 2023, 14:36 • 17 min czytania 4 komentarze

Na tle większości skoczków, Jakub wyróżnia się profesjonalnym strojem. W końcu tutaj nie każdy zawodnik jest przyodziany w kombinezon. Rusza. Wybija się idealnie i leci daleko. Ale ruczynowskie monstrum, będące najwyższą wolnostojącą konstrukcją we wsi, wyższą nawet od znajdującego się nieopodal budynku Ochotniczej Straży Pożarnej, nie wybacza błędów. Zwłaszcza przy lądowaniu. Śmiałek huknął o zeskok tak, że ludzie na trybunach zerwali się na równe nogi. W dodatku podczas upadku pechowo wykręca mu nogę, przez co długo leży na zeskoku. Pierwszy (i na szczęście jedyny!) raz ratownicy z przebywającej na miejscu karetki, zostają zmuszeni do interwencji…

Puchar InSJders, czyli jak Ruczynów pokazuje, że skoki są dla wszystkich

Następuje szybka obdukcja. Pomoc przy postawieniu pierwszych kroków. Wyrażone aplauzem poczucie ogromnej ulgi wśród publiczności, że skoczkowi nie stało się nic poważniejszego, poza nieprzyjemnym skręceniem.

Natomiast sam zainteresowany zaraz po powstaniu… odwrócił się w kierunku sędziego i krzyknął: – Ile było?!

Po czym, chociaż obolały, opuścił zeskok z ogromnym poczuciem satysfakcji na twarzy kiedy w odpowiedzi usłyszał, że poszybował na całe sześć metrów!

Witajcie na 4. edycji Skoków Amatorów o Puchar InSJders w Ruczynowie. Zawodach, które skupiają w sobie bez wątpienia największych świrów skoków narciarskich w Polsce. W końcu same organizowane są przez pozytywnych wariatów, po uszy zakochanych w tej dyscyplinie sportu.

Reklama

„TU WSZYSCY SĄ RÓWNI…”

Skoro bezcenne trofeum nosi ich nazwę, to wypada rozpocząć od przedstawienia całego towarzystwa InSJders. Jest to grupa, która tworzą Artur Bała, Gracjan Bućkun, Michał Chmielewski, Paweł Korzeniowski, Maciek Nowak i Mikołaj Szuszkiewicz. To skoczniołazy, którzy w wolnym czasie zwiedzają te zjawiskowe obiekty architektury. A trochę ich w życiu widzieli. Sam Artur może pochwalić się tym, że na żywo zwiedził ponad 2000 skoczni!

Przyznacie chyba, że do organizacji takiego wydarzenia trudno wyobrazić sobie lepszych ludzi od tych, którzy zamiast wylegiwać się w Bułgarii na Złotych Piaskach, wolą zwiedzić rozpadający się kompleks skoczni Czernija Kos w Samokowie, na którym wychował się Władimir Zografski – legenda bułgarskich skoków oraz były rekordzista skoczni w Szczyrku.

A czym w ogóle są zawody o Puchar InSJders? W wielkim uproszczeniu, to największy w Polsce konkurs skoków narciarskich przeznaczony dla amatorów tej dyscypliny. Turniej udowadniający, że skakać każdy może. Choć, dopowiadając słowami znanej piosenki, trochę lepiej lub trochę gorzej. Ale przecież nie o to chodzi, jak co komu wychodzi.

Bo w Ruczynowie nikt nie spina się o wynik. Liczy się dobra zabawa i możliwość spędzenia czasu z ludźmi, których łączy wspólna pasja. Niezależnie od wieku, płci oraz tego czy w ogóle potrafisz skakać.

Reklama

– To wydarzenie jednoczy mikrospołeczność jaką są fani skoków amatorów, którzy chcieliby tego spróbować. Przyjeżdżają tu ludzie z całej Polski i mogą wspólnie spędzić dzień z osobami, które znają, jak Wiktor Pękala czy Aśka Szwab. Tu nie ma podziału na osoby z telewizji i te sprzed telewizora. Tu wszyscy są równi, obok Wiktora skacze dziesięcioletni chłopiec – i to jest super! – mówi Michał Chmielewski. Zawodowo dziennikarz TVP Sport. W Ruczynowie jeden z organizatorów, odpowiedzialny głównie za marketing. A także zawodnik, który z powodzeniem brał udział w każdej z czterech edycji ruczynowskiego konkursu.

Zawodów, które w cztery lata rozrosły się do tego stopnia, że w ich dzień zagospodarowany jest teren całej posiadłości rodziny państwa Seremaków, na której wszystko się odbywa. A nawet jeszcze więcej, bowiem spore pole przed bramą zamienia się w parking. Wydarzenie to nie tylko ważny punkt w roku każdego skoczka-amatora, ale także lokalnej społeczności. Strażacy z mieszczącego się nieopodal budynku OSP pomagają przy dyrygowaniu ruchem. Zaraz przed jednostką organizowany jest festyn z dmuchańcami i watą cukrową dla dzieciaków.

Z kolei w samym ogrodzie działki rozłożone zostało biuro zawodów, ławeczki dla widzów, scena, a także dwa punkty gastronomiczne. Pierwszy z nich, ukryty na tyłach domu, to tradycyjny grill z kiełbasą, zarezerwowany dla zawodników, którzy wpłacili wpisowe. Oczywiście należę do fanów giętej, którą każdy zapisany skoczek mógł zajadać się aż pod korek. Ale jednak prawdziwą furorę robiło drugie stoisko, płatne i dostępne dla wszystkich. Lecz uwierzcie na słowo, że warto było zapłacić za dobroci przygotowane przez lokalne koło gospodyń wiejskich. Żurek, pierogi, bigos, pajda chleba ze smalcem – każde z tych dań obroniłoby się w dobrej restauracji. A dla osób spragnionych słodkości było kilka rodzajów placków.

MAŁA GIGANTKA

Wreszcie, w ogródku posiadłości państwa Seremaków znajduje się obiekt, wokół którego odbywa się całe zamieszanie. Skocznia narciarska o punkcie konstrukcyjnym ustanowionym na 7. metrze. HS położony jest metr dalej. 8 metrów wielkości być może nie brzmi imponująco, ale zobrazuję wam to inaczej. By oddać z niej skok, musicie wejść po schodach na wysokość wznoszącą się ponad pierwsze piętro budynku mieszkalnego. Kiedy akurat na niej nie skakano, każdy kibic mógł wejść na górę, by rozejrzeć się ze szczytu wieży. Jak słyszałem, dla osób z lękiem wysokości nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie.

A skąd w ogóle pomysł na postawienie skoczni w ogrodzie? Przecież można by tu równie dobrze zakupić dwie używane bramki i stworzyć boisko do piłki nożnej. Albo wbić dwa kijki, przewiesić siatkę, ewentualnie wysypać wywrotkę piasku i tym sposobem za ułamek ceny oraz czasu poświęconego na stworzenie skoczni cieszyć się boiskiem do siatkówki. To pytanie zadałem głównemu konstruktorowi oraz właścicielowi obiektu, Mateuszowi Seremakowi.

Jestem dzieckiem małyszomanii. Zaczęło się od tego, że kilka lat temu wraz z synem zwiedzaliśmy sobie skocznie narciarskie. Trafiliśmy wtedy między innymi do Planicy, gdzie na wybiegu Letalnicy była ustawiona malutka skocznia, może trzymetrowa. Wtedy syn poprosił mnie, żebyśmy zbudowali taką skocznię. W związku z tym, że lubię takie szalone projekty, a mój tata jest spawaczem, to sytuacja była prosta. Trzeba było tylko opracować plan jak to zrobić i w równy rok zbudowaliśmy skocznię K4/HS5, na której odbyła się pierwsza i druga edycja naszych zawodów – powiedział mi Seremak.

Hill Size 5 metrów to żadna pomyłka. Musicie wiedzieć, że od czasów pierwszych zawodów skocznia zdążyła urosnąć: – Podczas drugiej edycji zawodów powiedziałem publicznie, że za rok chciałbym, aby ta skocznia była większa. A że jestem osobą, która lubi dotrzymać słowa, to konstrukcja rozrosła się do HS8 – wytłumaczył Seremak.

JAK TO SIĘ ZACZĘŁO?

Nie ma wątpliwości, kto stworzył ten obiekt. Ale ustalenie tego, kto wpadł na pomysł zorganizowania w Ruczynowie zawodów, było nieco trudniejsze. Usłyszawszy to pytanie, wiele osób wskazuje na Chmiela, lecz sam Michał podchodzi do tego jak w małżeństwie. Czyli z przekazem, że to była wspólna decyzja: – Nie chcę sobie przypisywać tego pomysłu, bo w końcu to nie ja zbudowałem tę skocznię. Jako grupa InSJders wiedzieliśmy, że taki projekt powstaje w Ruczynowie. Swoją drogą, jej otwarcie nastąpiło w dniu moich urodzin. To ma dla mnie szczególny wymiar, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Więc jako grupa powiedzieliśmy Mateuszowi: – Stary, masz taki fajny projekt, zróbmy coś z tym!

Kiedy zacząłem rozmawiać z Michałem przez telefon, to praktycznie się nie znaliśmy, kojarzyłem go tylko z Internetu. Ale gdy zadzwonił do mnie i powiedział o swoim pomyśle, to od razu byłem kupiony – nie trzeba było mnie przekonywać. Pomimo tego, że już mieliśmy pandemię, w 2020 roku udało nam się zorganizować pierwsze zawody – mówi Seremak. Kiedy pytam go, czy wtedy spodziewałby się, że impreza rozrośnie się do takich rozmiarów, bez chwili namysłu odpowiada, że nie.

Chmielewski potwierdza te słowa: – Gdyby ktoś mi powiedział, że te zawody będą miały taki wymiar, że patronem będzie Polski Związek Narciarski i telewizja, a śniadaniówki będą robiły tutaj prognozy pogody – nie uwierzyłbym. Podczas pierwszej edycji mieliśmy 34 osoby. Wtedy myślałem, że tyle okej, tylu ludzi faktycznie chce to robić i to maks jeżeli chodzi o możliwości. W tym roku zgłosiło się ponad 80 osób, z czego przyjechało 70. Myślę, że setka osób też może tu przyjść. Trochę strach przewidywać, co będzie w następnych latach.

W pewnym momencie kolejka podczas treningu była tak długa, że organizatorzy postanowili przyznać pierwszeństwo zawodnikom, którzy jeszcze nie mieli okazji oddać skoku.

Bo tak to wygląda, że poza rodziną Seremaków, cała ekipa InSJders pracuje na to, by kibice i zawodnicy odwiedzający Ruczynów, spędzili ten czas w jak najlepszych warunkach. I tak Gracjan pełnił funkcję delegata technicznego zawodów, Paweł został protokolantem, zaś Artur sędziował. Z kolei Mikołaj i Maciek zajęli się oprawą audio. A rąk do pracy i tak mogłoby zabraknąć, bo na czwartą edycję turnieju zapisało się rekordowe 80 nazwisk. Stąd na pomoc organizatorom ruszyła także ekipa z e-wintergames.pl, zajmująca się sprawami technicznymi i grafikami.

– Nie boję się tego powiedzieć – organizacyjnie my jesteśmy Pucharem Świata, tylko w skali mikro. Wszystko dlatego, że za każdym razem staramy się coś poprawić. Dziś po zawodach odpoczniemy, a już jutro będziemy rozmawiali o tym, co było nie tak. Ale naprawdę nie mamy się czego wstydzić i uważam nawet, że niektórzy mogliby do nas przyjechać i podpatrzyć pewne rozwiązania – mówi Seremak, po czym dodaje: – Całe zawody bardzo się rozrosły. W tym roku zespół Egon zaproponował, że uświetnią nasze wydarzenie koncertem. Przecież nie mogliby stać i grać na trawie, więc zacząłem organizować scenę, nagłośnienie. To było kolejne utrudnienie, ale zarazem dzięki muzyce na żywo, DJ-om podczas skoków i miejscu do dekoracji, impreza ponownie wzniosła się na wyższy poziom.

Mateusz przy tym zapewnia, że chociaż samo wydarzenie się rozrasta, to duma Ruczynowa więcej nie urośnie. W końcu już jest największym wolnostojącym obiektem miejscowości, a chodzi o to, by była to skocznia dla wszystkich. Zawodowców, amatorów, ludzi na nartach skokowych, zjazdowych, tych w wieku kilku lat, jak i będących od dawna na emeryturze.

Zresztą gdy była mniejsza, prawdopodobnie padł na niej rekord Polski w kategorii najstarszego uczestnika zawodów w tej dyscyplinie. Tak się bowiem składa, że podczas pierwszej edycji, zorganizowanej jeszcze na K4, skok postanowił oddać Jerzy Cienciała, który karierę skoczka rozpoczął… przed II wojną światową, a zakończył w latach 50.! Ale w wieku 90 lat pan Jerzy ponownie zdecydował się założyć narty na nogi i spróbować swoich sił z amatorami. Próba zakończyła się skokiem na 1,5 metra.

KRYCHA, PRONTO I 8. LIGA SKOKÓW NARCIARSKICH

Wprawdzie podczas czwartej edycji nie było aż tak doświadczonego skoczka, jednak różnorodności na belce startowej nie brakowało. Bo to właśnie jest największy fenomen Ruczynowa, że obok Wiktora Pękali, który dwa lata temu zajął 11. miejsce podczas mistrzostw Polski w skokach, na zeskoku można zobaczyć także Witka Kurdziela – trenera personalnego, posiadającego sporą masę mięśniową. Że po Dawidzie Kaszubie, prawdziwym mistrzu skoczni w Ruczynowie, odnoszącym sukcesy na większych obiektach podczas zagranicznych turniejów skoków amatorów, będzie skakać dziecko dopiero zaczynające swoją przygodę z tym sportem. Że z jednej strony mamy Joannę Szwab, mistrzynię kraju z 2019 roku, a z drugiej gościa oddającego skoki w stroju pirata. Albo totalnego żółtodzioba, który nigdy nie jeździł na nartach – jak piszący te słowa.

– Zabawnie, bo to mała skocznia i każdy skacze na różnych nartach. Ja byłam na zjazdówkach, w dodatku z małymi skoczniami zawsze miałam problem, bo jestem przyzwyczajona do tego, żeby odbić się do góry, nie do przodu. Dlatego przy lądowaniu ratowałam się przed upadkiem. Ale ogólnie było pozytywnie – mówi mi Asia, która skokiem na 6,25 pobiła w Ruczynowie rekord skoczni kobiet: -To fenomenalne uczucie, nie spodziewałam się tego, bo nie wiedziałam, jak dziewczyny tutaj skaczą.

Podium w kategorii kobiet. Od lewej: Paulina Chmielewska, Joanna Szwab i Karolina Wlaź.

Cóż, chociaż Szwab już zakończyła karierę, to, jak widać, analiza skoku nie wyszła jej z nawyku. Tajemnica sukcesu Asi? Doświadczenie i umiejętności – to na pewno. Ale wśród tych drugich także kunszt posługiwania się… Pronto. Bo w końcu co nada dwóm deskom lepszego poślizgu na torach zjazdowych, jak nie solidna warstwa aerozolu do drewna?

– Nie lubię sprzątać w domu, ale w takim wydaniu mogę go używać. Zwłaszcza, że na profesjonalnych zawodach Pronto jest zakazane! – śmiała się zawodniczka.

Ale to nie Joanna była najsłynniejszą kobietą związaną ze skokami, która pojawiła się w Ruczynowie. To miano bez wątpienia należy do Krychy ze skoczni. Czyli kolesia, który w przebraniu typowej starej baby od lat gości na różnych zawodach skoków – nawet takich, jak Letni Puchar Kontynentalny kobiet. Klasyka polskiego kabaretu, czyli chłop przebrany za babę? Tak, ale przy tym mega pozytywna postać, której trudno nie polubić w kontakcie na żywo.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Krycha Ze Skoczni (@krychazeskooczni)

Co ciekawe, Krycha, która na co dzień mieszka w Norwegii, twierdzi, że nigdy nie była na zawodach w Zakopanem. Kiedy zapytałem ją o przyczyny takiego stanu rzeczy, odpowiedziała: – A daj mi spokój z Zakopcem. Chłopie, tam na trybunach nie ma flag. Tam są płachty i konkurs na to, kto uszyje większą!

I trudno Kryśce nie przyznać racji w tym rozumowaniu. Mało tego, po zawodach korpulentna postać sama postanowiła zmierzyć się z ruczynowską skocznią. I nawet nieźle jej to poszło!

Ale na tym nie koniec znanych postaci, które postanowiły odwiedzić Ruczynów. Tak się złożyło, że do świętokrzyskiego wpadł też Radek Rzeźnikiewicz z Kartoflisk.

– Jakiś czas temu stwierdziłem, że pojeżdżę sobie po innych dyscyplinach niż piłka nożna, a zawsze interesują mnie najniższe poziomy. Jak zobaczyłem na skoki narciarskie, to fachowym okiem wyszło mi, że najniższym poziomem jest Puchar FIS. Byłem strasznie podjarany, że istnieje trzecia liga skoków, więc planowałem pojechać na takie zawody. I nie wiem, jak to się stało, ale zaraz po trzeciej edycji zawodów w Ruczynowie, gdzieś na Facebooku wyświetliło mi się, że takie coś się odbyło. Stwierdziłem, że za rok muszę tu być i polowałem na ten termin z nadzieją, że nie będzie mi kolidował z innymi meczami. Na szczęście ogłosili go już w lutym – tłumaczył mi Rzeźnik.

Kiedy zapytałem Radka o to, co najbardziej zaskoczyło go w Ruczynowie, odpowiedział: – To, że stosunkowo mały procent skoczków się wywraca. Okazało się, że trzeba swoje wyczekać, żeby zobaczyć upadek. Akurat tobie się udało!

Do popisów autora tego tekstu (które zostały uwiecznione na kanale Kartoflisk) jeszcze dojdziemy, ale najpierw zajmijmy się poważnymi zawodnikami.

RUCZYNOWSKI ODPOWIEDNIK STYLU V

W kategorii open zawody wygrał Dawid Kaszuba. O Dawidzie można by powiedzieć, że jest królem Ruczynowa, gdyby nie to, że owo określenie jest zarezerwowane dla Wojtka Pieli. Zatrzymajmy się zatem na tym, że 27-latek jest prawdziwym mistrzem tej skoczni, bowiem wygrywał na niej aż trzy edycje! Sekret sukcesu Dawida zdaje się tkwić w technice. Otóż zaraz po wybiciu się z progu, podciąga on kolana do klatki piersiowej, przez co leci w powietrzu w pozycji na kucaka.

– Ten styl opatentowałem już na pierwszej edycji. Pierwsze próby skakałem jak każdy, bez podkulania nóg. Wtedy pomyślałem, że jak podkulę nogi, to polecę dalej. Kiedy byłem mały, to robiłem tak gdy skakałem na nartach zjazdowych – tłumaczy mi Kaszuba, który w tym roku poprawił własny rekord skoczni! Obecnie wynosi on równe 8 metrów, czyli tyle ile HS.

Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że w ruczynowskich skokach Kaszuba i jego sposób jest tym samym, czym w zawodowych skokach był Jan Boklöv, który jako pierwszy latał stylem V. Prawdziwy rewolucjonista. Choć to ryzykowna strategia dla zawodowców, skaczących na większych obiektach.

– On ma trochę inną technikę, ogarnął jak skakać na tej skoczni. Zaraz po wybiciu jak najmocniej ugina kolana i widać, że to działa. Ja czegoś takiego nie próbuję, bo ugięcie nóg to najgorszy błąd, który możesz zrobić na większej skoczni. Nie chcę złapać złego nawyku – tłumaczył mi Wiktor Pękala, który przegrał z Kaszubą w finale turnieju.

Zawody w Ruczynowie przyciągają coraz więcej uwagi, a ta przekłada się na zainteresowanie sponsorów i lepsze nagrody dla zwycięzców. Dawid Kaszuba (w środku) wygrał telewizor! Drugie miejsce zajął Wiktor Pękala (z lewej), a trzecie Paweł Toborek (z prawej).

Wiktor nie krył także swojego zdumienia tym jak rozrosła się cała impreza: Jestem tu drugi rok z rzędu. Poprzednio przyjechałem na skokówkach, ale nasz sprzęt nie wytrzymał, więc zmieniłem na zjazdówki, na których łatwo było ustać. W tym roku ponownie mam narty do skakania i jest dużo trudniej. W zeszłym roku z tyłu za domem praktycznie nic nie było. Teraz jest tam drugi punkt gastronomiczny, pojawiła się scena.

– Zaraz, w jakim finale? W skokach? – być może zapytacie. Ano tak, bo pewną nowością była formuła zawodów, wprowadzona od tej edycji. Otóż turniej składał się z trzech serii, w których skakać mogli wszyscy uczestnicy. Ale po nich stworzono mini-fazę pucharową w której ośmiu najlepszych zawodników walczyło na zasadzie bezpośredniego pojedynku. Trochę jak w pierwszej serii zawodów Turnieju Czterech Skoczni.

To był świetny pomysł, który żywo zainteresował publiczność i wygenerował jeszcze większe emocje. W końcu nawet faworyt, po popełnieniu drobnego błędu, mógł liczyć się z zakończeniem rywalizacji. Bliski tego był sam Kaszuba, na którego pokonanie reszta skoczków szczególnie się spinała – choć oczywiście wszystko w ramach zdrowego rozsądku i dobrej atmosfery. Ale już w swoim pierwszym „pojedynku” Dawid musiał wyrównać ustanowiony przez siebie rekord skoczni – czyli 8 metrów. Tyle bowiem skoczył skazywany na porażkę w rywalizacji z Kaszubą Wiktor Węgrzynkiewicz. Ostatecznie to Dawid przeszedł do dalszej fazy, gdyż zajął wyższą pozycję po trzech seriach, ale Wiktor za swą postawę zebrał zasłużoną owację od publiczności.

– Koncept play-off był bardzo ciekawy. Sądzę, że będziemy to kontynuować i być może rozszerzymy go do TOP16 – powiedział mi po zawodach Chmielewski.

WESZŁO WYSŁAŁO GODNEGO NASTĘPCĘ KRÓLA

Na zakończenie wypada nieco „pochwalić” się własnymi wspaniałymi osiągnięciami, gdyż był to mój debiut na skoczni w Ruczynowie. I nie licząc krótkiego epizodu z czasów małyszomanii, zatem sprzed dobrych dwóch dekad, pierwszy bezpośredni kontakt z nartami. Z tego względu, jako prawdziwy profesjonalista, do województwa świętokrzyskiego wyruszyłem wyposażony tylko w dobry nastrój i myślenie życzeniowe.

Ku własnemu szczęściu, na miejscu spotkałem Maćka Pawlika-Kowalika. Można nazwać go starym wyjadaczem tych zmagań, dla którego Ruczynów bez wątpienia jest czymś więcej, niż tylko miejscem do skakania. Musicie wiedzieć, że podczas drugiej edycji Maciek poznał tutaj Olę, z którą następnie zostali parą. A w poprzednim roku… wzięli ślub pod skocznią w Ruczynowie!

Pawlik-Kowalik przez najbliższe godziny udzielał mi cennych porad dotyczących techniki skoku. Mało tego, był nawet tak dobry, by użyczyć mi swojego sprzętu do skakania. Czyli profesjonalnych nart skokowych (nie takich do zjazdu), zapasowej pary butów, które okazały się moją rozmiarówką, oraz kasku podobno niegdyś należącego do Jakuba Kota. Rzecz w tym, że dość pechowo los zestawił nas tak, że Maciek występował z numerem 53 na trykocie, ja zaś miałem 54. Wymiana sprzętu w tych okolicznościach skakania zaraz po sobie, byłaby sporym utrudnieniem. Na szczęście jury zawodów zgodziło się zamienić mój numer na 70. Czyli ostatni. A co za tym idzie, znacznie lepiej oddający mój potencjał.

Po moim pierwszym skoku, który zakończył się upadkiem na odległości 2 metrów, zacząłem zastanawiać się nad tym, czy Maciek bardziej stresował się w Ruczynowie rok temu, wygłaszając przysięgę małżeńską, czy jednak teraz, patrząc na to co może stać się z jego nartami na moich nogach.

– Musisz pochylić się bardziej do przodu jak zjeżdżasz – tłumaczył mi Maciek, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, na jak oporną materię trafił. Następne dwa skoki – te oddane już w seriach konkursowych – to były gleby po 2,5-metrowych „lotach”.

– Na górze jest już tylko on. Oczekiwania wielkie, został ostatni! – zaczął przed moim ostatnim skokiem intonować Wojtek Piela, który w poprzednich edycjach reprezentował Weszło oraz Kanał Sportowy. Król Ruczynowa, bo taki przydomek zyskał Wojtek za swoje niezapomniane występy, musiał czuć ogromną dumę z tego jak wspaniałego następcy się doczekał. I to z tej samej redakcji!

W obliczu takiego dopingu oraz tego, że przyszło mi kończyć fazę zasadniczą konkursu, postanowiłem się sprężyć. Ruszyłem z belki bardziej wyprostowany, przez co lepiej zachowałem środek ciężkości. I chociaż tradycyjnie skoku nie ustałem, to udało mi się polecieć aż na 4,75 metra! To z kolei oznaczało, że spośród 60 skoczków, którzy ostatecznie zdecydowali się skakać we wszystkich seriach, awansowałem z ostatniego na 59 miejsce w klasyfikacji generalnej.

Rzutem na taśmę udało mi się wyprzedzić Martynę… z którą po zawodach wspólnie stanęliśmy na scenie. Tak się bowiem złożyło, że wspomniana wcześniej Krycha przybyła z Norwegii ze specjalnymi nagrodami dla najgorszych skoczków w turnieju. I tak za moje znakomite popisy na skoczni otrzymałem… kurtkę reprezentacji Norwegii z mamuciej skoczni z Vikersund!

– Tyle lat tu skakałem po 2 metry i żadnej nagrody mi nie dali. Na tej edycji postanowiłem, że nie będę skakał. I akurat przyznawali! – skomentował Wojtek.

No cóż, Królowi Ruczynowa pozostaje zastanowić się nad powrotem na skocznię, zwłaszcza że pojawił mu się godny rywal w kategorii największego narciarskiego beztalencia. Choć przecież ostatecznie, to nie o nagrody – nawet te przyznawane nieco ironicznie – tutaj się rozchodzi. Grunt to spędzić czas w dobrej atmosferze. Wśród grupy ludzi z którymi dzieli się podobną zajawkę.

Nawet jeżeli wcześniej ani razu nie miałeś nart skokowych na nogach. I nawet wtedy, kiedy nie masz zamiaru ich zakładać, bo przyszedłeś tylko pokibicować. Choć znajdująca się w ogrodzie państwa Seremaków skocznia w Ruczynowie jak nic innego na świecie udowadnia, że skoki to sport dla wszystkich. Bez względu na umiejętności.

SZYMON SZCZEPANIK

Zdjęcia wykorzystanie w artykule wykonał Feioeummestre.

Czytaj więcej o innych sportach:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Dyrektor sportowy BVB: Zrobimy wszystko, aby zatrzymać tutaj Jadona Sancho

Piotr Rzepecki
0
Dyrektor sportowy BVB: Zrobimy wszystko, aby zatrzymać tutaj Jadona Sancho
1 liga

Cztery gole, nieuznana bramka i czerwona kartka na zapleczu [WIDEO]

Piotr Rzepecki
0
Cztery gole, nieuznana bramka i czerwona kartka na zapleczu [WIDEO]
Ekstraklasa

Gdyby to była Fifa, Widzew rozwaliłby pada o ścianę po golach Warty

Paweł Paczul
10
Gdyby to była Fifa, Widzew rozwaliłby pada o ścianę po golach Warty
Polecane

„Nie oczekiwałem takiego sukcesu”. Skąd się wziął Jak Jones, sensacyjny finalista MŚ w snookerze?

Sebastian Warzecha
0
„Nie oczekiwałem takiego sukcesu”. Skąd się wziął Jak Jones, sensacyjny finalista MŚ w snookerze?

Inne sporty

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Sebastian Warzecha
1
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Komentarze

4 komentarze

Loading...