Reklama

Kaczmarek: Liczę, że życiowa forma przyjdzie na Paryż

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

17 czerwca 2023, 13:21 • 12 min czytania 5 komentarzy

Natalia Kaczmarek zaczynała od biegania na mączce w Gorzowie, a jej pierwszym sygnałem rosnącej rozpoznawalności były napływające setkami zaproszenia na Facebooku. W 2023 roku jest już czołową polską lekkoatletką i mistrzynią olimpijską, na której twarz możecie trafić choćby na bilboardzie New Balance czy… okładce Vogue’a. W rozmowie z Weszło wprowadza nas w świat 400 metrów, swoich treningów, a także odpowiada na pytanie: czy przeszkadza jej bycie określaną “Aniołkiem Matusińskiego”?

Kaczmarek: Liczę, że życiowa forma przyjdzie na Paryż

KACPER MARCINIAK: Twój trener zapowiadał, że będziesz biegać poniżej 50 sekund już w 2021 roku. Skąd brała się ta pewność?

NATALIA KACZMAREK: Wydaje mi się, że widział, w jakiej jestem formie. Już wtedy biegałam szybko, rekord życiowy miałam poniżej 51 sekund. Wiedział, że mam jeszcze sporo rezerwy i jeśli ze zdrowiem wszystko będzie okej, to powinno być dobrze.

I jest dobrze. Teraz notujesz najlepszy początek sezonu w karierze.

Tak, ale zupełnie mnie to nie dziwi. Treningi wskazują, że powinnam znowu pobić życiówkę. Nie wiem, kiedy to nadejdzie, i czy w ogóle się uda. Ale faktycznie: praca, którą wykonuje między zawodami, jest bardzo obiecująca, sygnalizuje coraz lepszą dyspozycję. Nie jestem zatem zaskoczona, że szybciej zaczynam sezon i szybciej biegam w trakcie startów przed imprezą docelową.

Reklama

A jak to teraz wygląda u ciebie, jeśli chodzi o kwestie lokalizacji? Przeniosłaś się do klubu w Białymstoku, ale wciąż pracujesz z Markiem Rożejem z Wrocławia.

Tak, ale w zasadzie na co dzień mieszkam w Olsztynie. Od trenera dzieli mnie sześćset kilometrów. Rzeczywiście jest to duża odległość, ale my dużo jeździmy na zgrupowania i tam się widujemy. A jak trenuję w domu, bez trenera, to jakoś sobie radzę, bo jestem na tyle świadomą i doświadczoną zawodniczką, że nie będę się obijać – podchodzę z dużą ambicją do treningów, nawet kiedy robię je sama.

Oczywiście po dwóch tygodniach zgrupowania te treningi w domu bywają luźniejsze. Ale to kwestia dania sobie odpoczynku, złapania luzu przed kolejnymi zawodami czy następnym zgrupowaniem.

“Odcięcie się” od Wrocławia za bardzo mnie nie dziwi. Nie ma w tym mieście wymiarowej, tartanowej bieżni do 400 metrów.

To prawda. Jest Stadion Olimpijski, ale tam nie za bardzo można biegać. Przez jakiś czas AWF walczył o remont, ale niestety nie udało się go przeprowadzić. Zamiast tego powstał nowy stadion i dobrze się na nim trenuje, ale jednak ma 330 metrów. Dla mnie nie jest to aż taka przeszkoda, ale co innego powiedzą na przykład płotkarze.

W każdym razie: rzeczywiście w Białymstoku są znacznie lepsze warunki niż we Wrocławiu.

Reklama

Swego czasu powstało zamieszanie, że bieżnia we Wrocławiu była zamykana.

Tak, nie można było wchodzić ani na siłownię, ani na bieżnię. Mnie to już wtedy nie dotykało, bo nie mieszkałam we Wrocławiu. Ale słyszałam, że tak było. I co mogę powiedzieć? Nie jest to nic fajnego, bo my zajmujemy się sportem na poważnie i chcemy mieć jak najlepsze warunki. A nie prosić kogoś, żeby móc wejść na stadion.

Ty akurat szczęścia do warunków zazwyczaj nie miałaś. Bo przed Wrocławiem, byłaś w Gorzowie Wielkopolskim.

Dopiero w tym roku wybudowali stadion w Gorzowie. I to też jest dla mnie trochę niezrozumiałe, bo lekkoatletyka w tym mieście była cały czas i można powiedzieć, że odnoszono sukcesy. Pojawiali się utalentowani lekkoatleci, wiem też, że istnieje tam dobry klub z niepełnosprawnymi zawodnikami. Ale nikt nie chciał zbudować stadionu. Dlatego też postanowiłam odejść z Gorzowa, żeby poszukać lepszych warunków do rozwoju. A nie wciąż kombinować, gdzie mogę zrobić trening.

Tu trzeba wyjaśnić, że w Gorzowie biegałaś po mączce.

Tak, a po niej biega się słabo. Szczególnie że jeździliśmy na zgrupowania, gdzie trenowaliśmy normalnie na tartanie. A potem trzeba było znowu wrócić na mączkę. To zupełnie inna nawierzchnia, na której ciało inaczej się zachowuje. I osiągasz na niej gorsze czasy, nie da się tego oszukać. Więc to na pewno było uciążliwe.

Możesz z perspektywy czasu powiedzieć, że mączka cię zahartowała.

Może tak, może nie. Ostatnio czytałam o tym, że im trenujemy w cięższych warunkach, tym jest prościej na zawodach. Ale myślę, że na co dzień, dla naszego komfortu psychicznego, lepiej jest trenować w dobrych warunkach (śmiech).

Wróćmy do czasów teraźniejszych. Szybsze ucięcie hali, rezygnacja z HME teraz procentuje?

Myślę, że na pewno procentuje. W tamtym roku dostałam nauczkę, bo startowałam długo również na hali, a w okolicach mistrzostw Polski zaczęła mnie boleć noga. Zagryzłam wtedy zęby i wystartowałam na mistrzostwach świata w Belgradzie, bo szkoda mi było wykonanej pracy. Ale nie dość, że nie byłam tam z siebie zadowolona, bo nie mogłam pokazać pełni swoich możliwości, to jeszcze ta noga mnie bolała aż do kwietnia.

Oczywiście cały czas trenowałam, bo to nie była aż tak poważna kontuzja, która kompletnie by mnie z tego wyeliminowała. Ale jakiekolwiek odpuszczanie czy nietrenowanie na sto procent gdzieś się później odbija. Jasne, sezon był dla mnie super. Ale nie wiem, co by było, gdybym wówczas wcześniej odpuściła halę. I wchodziła w kwietniu czy maju w pełny trening.

Dlatego tym razem stwierdziłam, że nie mam co ryzykować. Sezon letni jest dla mnie znacznie ważniejszy niż halowy. Więc jak pojawił się jakichkolwiek ból, to zrezygnowałam z biegania pod dachem. Bez żadnych wyrzutów sumienia czy myśli, że może jednak nie warto.

Tak więc: przygotowania w 2023 roku były znacznie przyjemniejsze. Byłam wypoczęta. I trenować na pełnych obrotach mogłam zacząć już w marcu.

Twój trener często powtarzał, że chce, abyś rozwijała się stopniowo oraz systematycznie. Z czym się to wiążę? Nie masz aż tylu jednostek treningowych co inne zawodniczki?

Jednostek na pewno mam sporo. Ale są one jednak trochę lżejsze. Nie mówię, że trenuję lekko, bo tak nie jest, ale czuję, że po prostu mogłabym trenować ciężej. Nie miałam takiej jednostki, której nie byłabym w stanie zrobić. Z tego powodu myślę, że jeszcze trochę przede mną. Bo wiem, że można trenować na granicy, “na zabój”.

W kwestiach siłowych trochę w tym roku dołożyliśmy, ale nie idziemy ciągle w maksy. Nie staram się robić codziennie życiówek na siłowni. Tak jak mówiłem: czuję, że mam jeszcze rezerwy.

Łukasz Krawczuk z męskiej sztafety mówił mi, że gdyby miał wybrać inny dystans niż 400 metrów, to by to zrobił. Właśnie przez to, jak ciężkie są treningi.

I ja temu nie zaprzeczam. Treningi są naprawdę wymagające. To nie tak, że się nimi nie męczę. Mam takie jednostki, które robię ostatkami sił. Ale generalnie zawody są dla mnie większym wysiłkiem niż treningi. Myślę, że kiedy treningi – o ile to w ogóle się stanie (śmiech) – będą kosztować mnie więcej niż zawody, to faktycznie dojdę do punktu, w którym są one bardzo, bardzo ciężkie.

A ta życiowa forma ma przyjść na igrzyska w Paryżu? Czy wizualizujesz sobie to tak, że biegać najlepiej w karierze będziesz dopiero za kilka lat?

Nie, myślę, że życiowa forma nadejdzie bardziej prędzej, niż później. Jestem teraz w odpowiednim wieku na szybkie bieganie. Natomiast czy faktycznie życiowa forma przyjdzie na Paryż? Trudno powiedzieć, bo sezon sezonowi nie równy. Oczywiście będziemy z trenerem robić wszystko, żeby tak się stało, ale nie wiem, co będzie za rok.

Teraz jestem w dobrej formie, startuję, ale potem będzie przerwa. Oczywiście liczę, że żadne zakłócenia się nie pojawią. Wtedy bardzo możliwe, że w sezonie olimpijskim będę w najwyższej formie.

Sama mówiłaś, że potrafisz utrzymać formę. Jeśli jesteś szybka w danym miesiącu, to w kolejnym raczej nic się nie zmieni. A twój trener zwrócił uwagę, że sprawdzasz się w bieganiu turniejowym – kilka startów w kilka dni. Mówimy o pewnej wytrzymałości, regularności. Skąd ona się bierze?

Z treningów. Pracujemy też nad tym, żeby być w stanie biegać kilka dni z rzędu. A jeśli daję radę przed zawodami, to wiem, że na nich też powinno być dobrze. Poza tym dbam o regenerację. I wiem, że generalnie regeneruję się szybko. Dlatego jeśli podczas imprezy docelowej mam dwadzieścia cztery godziny na dojście do siebie po jednym biegu, to nie stanowi to dla mnie problemu.

A z obserwacji reakcji koleżanek i kolegów: zdarzało się, że ktoś narzekał na bieganie dzień po dniu?

To kwestia bardzo indywidualna. Na przykład Justyna Święty-Ersetic – bieganie turniejowe jest jej mocną stroną. Zawsze była bardzo wytrzymała i zyskiwała na takich warunkach rywalizacji. Ale podejrzewam, że są też tacy zawodnicy, którym one nie odpowiadają. Szczególnie że są dłuższe dystanse, gdzie już jeden bieg kosztuje bardzo dużo. I trudniej jest potem startować po raz kolejny, utrzymując przy tym wysoki poziom.

Generalnie przyjęło się, że dla polskich biegaczek na 400 metrów priorytetem jest sztafeta. Ale dla ciebie, w obecnej formie, może to jednak wyglądać inaczej.

Ja do tego tak nie podchodzę: nie myślę, co jest priorytetem. Wychodzę z założenia, że aby szybko pobiec w sztafecie, muszę też szybko pobiec indywidualnie. Jeśli sama jestem szybka, to przydam się sztafecie. Ja nie wykluczam nigdy biegania tego i tego, bo na imprezach są zawsze takie przerwy między startami, że łączenie sztafety ze startami indywidualnymi w ogóle nie jest problemem.

Porównując do kilku ostatnich lat myślisz, że w tym roku sztafeta ma największy potencjał wynikowy?

Szczerze – nie mam pojęcia. Wiem, że dziewczyny mają w tym roku trochę problemów zdrowotnych. Na razie część z nich nie startuje. Ale do sierpnia jest tyle czasu, że liczę, że to wszystko się pozmienia i dojdziemy do optymalnej dyspozycji jako sztafeta. Ale na jakim poziomie będziemy? Nie jest łatwo to ocenić, właśnie przez te kwestie zdrowotne.

Dążę do tego, że ty biegasz najlepiej w karierze. Anna Kiełbasińska również. A inne zawodniczki, nawet jak niektóre mają problemy zdrowotne, wypadają naprawdę solidnie.

W tamtym roku też wyglądało to bardzo dobrze, a w Eugene nawet nie weszłyśmy do finału. Dlaczego tak się stało? Nie wiem, sporo rzeczy się wydarzyło po drodze. Myślę, że to był dla nas kubeł zimnej wody. Ale jednak w Monachium pobiegłyśmy super. A to było niecały miesiąc później.

Więc zawsze trudno jest prorokować, jeśli chodzi o wyniki. Bo nie zawsze wszystko idzie, tak jakbyśmy tego chcieli. Nawet kiedy forma poszczególnych zawodniczek jest wysoka.

Wyznaczyłyście sobie wysokie standardy. Kiedy z każdej imprezy wracało się z medalem, to miejsce poza pierwszą trójką jest sporym rozczarowaniem.

To prawda. Tak jak mówiłam: Eugene było właśnie takim przebudzeniem. I sygnałem, że zawsze trzeba ciężko pracować, bo nie można w ciemno zakładać sukcesów. Cieszę się jednak, że odbiłyśmy sobie gorsze mistrzostwa świata i w Monachium biegałyśmy naprawdę świetnie. Więc ten brak medalu na końcu może zadziałał pozytywnie.

Obecnie w sztafetach przejmujesz pałeczkę jako ostatnia, ale nie zawsze tak to wyglądało. Wolisz kończyć czy zaczynać biegi 4×400?

Na pewno pierwsza zmiana jest komfortowa, bo biegnie się po swoim torze i nic się za bardzo nie może wydarzyć. Wygląda to trochę jak klasyczny start na 400 metrów. To jest więc przyjemna zmiana, bardzo ją lubiłam. A ostatnia? Też jest fajna, możesz wbiec na metę, mieć medal i nie czekać na to, co się wydarzy. Natomiast wiąże się to z dodatkową odpowiedzialnością. Oczywiście nie tylko czas ostatniej zawodniczki w sztafecie się liczy, ale na nią się najbardziej zwraca uwagę (śmiech).

Do dziś przewijają się głosy osób, którym nie podoba się, że jesteście nazywane Aniołkami Matusińskiego. Jak ty do tego podchodzisz? Lubisz być tak określana?

Szczerze? Jest mi to zupełnie obojętne. Nie widzę tu żadnej obrazy czy infantylności. Przyjęła się taka nazwa. Czasem tak jest, że na przykład komentator coś powie i to zostanie. Mi to nie przeszkadza. Wiem natomiast, że przynajmniej w naszym środowisku dużo osób zwraca się uwagę coś innego: trener Matusiński oczywiście jest trenerem kadry i układa tę sztafetę, ale na co dzień nie trenuje z każdą z nas. Zazwyczaj wyglądało to tak, że był pierwszym trenerem wyłącznie Justyny. A reszta pracowała z innym szkoleniowcem.

No tak, większość z was trenera Matusińskiego widuje tylko raz na jakiś czas.

Dokładnie. Ale z drugiej strony na przykład w piłce nożnej też jest podobnie. Mamy trenera kadry i czy on prowadzi tych zawodników na co dzień? No nie. Więc wiadomo, istnieje taka funkcja w reprezentacji i trudno żeby jej nie było. Ja nic złego o trenerze Matusińskim powiedzieć nie mogę, bo zajmuje się nami na zawodach, układa te sztafety i dobrze mu to wychodzi. Więc rozumiem takie nazewnictwo sztafety, ale też zdaję sobie sprawę, że komuś może się ono nie podobać.

Przejdźmy jeszcze do startów indywidualnych. Z jednej strony ubyła ci groźna rywalka – bo Shaunee Miller-Uibo ma przerwę macierzyńską – a z drugiej na 400 metrów zaczęła biegać Sydney McLaughlin-Levrone. Kolejny fenomen.

Tak, ale to było do przewidzenia, że poziom będzie wysoki. Jedne zawodniczki będą znikać, a drugie się pojawiać. Taka jest kolej rzeczy. W końcu też przyjdą młodsze, nastąpi jakaś zmiana pokoleniowa. Natomiast muszę powiedzieć, że Sydney mnie trochę zawiodła. Bo liczyłam, że pobiegnie szybciej, a na razie aż takiego szału nie było. Przynajmniej jak na to, co pokazywała na płotkach. Ale zobaczymy, to był jej pierwszy start, więc może jeszcze mnie zaskoczy (śmiech).

Twoja sytuacja przypomina trochę tę Adrianny Sułek czy Pii Skrzyszowskiej. Czyli mamy zawodniczkę najlepszą w Polsce od lat, ale konkurencja na świecie też wygląda bardzo mocno.

Wydaje mi się, że inaczej być nie może. Trudno, żeby konkurencja na świecie była marna. Na pewno się do niej zbliżamy, co pokazują światowe rankingi czy miejsca zajmowane na mityngach.

To prawda, ale jak popatrzymy na czasy, które – na przykład – osiągała ostatnio Pia, to zobaczymy, że jeszcze w 2016 roku dawałyby one medal igrzysk. A teraz po prostu stawiają ją w światowej czołówce.

Tak, ale wiemy też wszyscy, że technologia poszła do przodu. Nowe kolce czy nawierzchnie pozwalają na szybsze bieganie. Nie ma się więc co dziwić, że wyniki najlepszych zawodników są lepsze. Mamy dostęp do tych wszystkich rzeczy, ale inne reprezentacje również.

Tobie też nowe kolce mocno pomogły?

Myślę, że tak. Każdemu pomogły, bo każdy z nich korzysta. Widać to po wynikach. Ostatnio na Diamentowej Lidze padły dwa rekordy świata i chyba dwa najlepsze wyniki na świecie. To nie przypadek. Teraz po prostu biega się inaczej niż jeszcze kilkanaście lat temu i musimy się spodziewać, że czasy na różnych dystansach będą szły do przodu.

Cztery lata temu powiedziałaś mi, że dziwią cię setki zaproszeń na Facebooku, które dostajesz od nieznajomych osób. A jak ta popularność objawia się w 2023 roku?

Na pewno trochę wzrosła od tamtego czasu. Nie będę tego ukrywać. Ale dalej nie są to sytuacje, które jakoś przeszkadzają mi w życiu codziennym. Czasami ktoś mnie pozna na ulicy, poprosi o zdjęcie czy coś powie. Ale nie jest to jakoś super częste i bardziej przyjemne, niż uciążliwe.

Z Facebookiem już nie ma problemu?

Nie, bo obecnie chyba znacznie mniej się go używa. W zasadzie jeśli chodzi o moje prywatne konto to w ogóle z niego nie korzystam. Wchodzę tylko na Messengera i wiadomo, że obcy ludzie do mnie czasem napiszą. Ale nie zwracam na to aż takiej uwagi, bo wiem, że nie będę w stanie wszystkim odpisać i wszystkich zadowolić.

Facebook jednak poszedł w odstawkę. Ale myślałem, że powiesz, że popularność obecnie objawia się za sprawą okładki “Vogue’a”.

Na pewno też, tych współprac jest coraz więcej. I to mnie cieszy, ale myślę, że to po prostu efekt mojej ciężkiej pracy. Podoba mi się, że mogę brać udział w trochę innych rzeczach, a nie tylko ściśle związanych ze sportem – jak na przykład właśnie sesja na okładkę Vogue’a.

ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK

Czytaj wywiady z polskimi lekkoatletkami:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Lekkoatletyka

Matusiński: Naszą siłą była równość i waleczność. Ostatnie lata wyglądają inaczej

Kacper Marciniak
3
Matusiński: Naszą siłą była równość i waleczność. Ostatnie lata wyglądają inaczej

Komentarze

5 komentarzy

Loading...