RCD Espanyol może ogłaszać żałobę po śmierci sprawiedliwości w hiszpańskim sporcie, ale z LaLiga spadł nie przez błędy arbitrów w końcówce sezonu, a dlatego, że był po prostu słaby. Piłkarze mogą czuć się podwójnie oszukani – i przez sędziów, i przez działaczy, którzy obiecywali złote góry, a zostali przygnieceni przez ciężar złotych słów.
Joselu Mato miał masę ofert, ale wybrał tę z Espanyolu, z którym na dłużej związał się też pożądany przez inne kluby Sergi Darder. Diego Martínez zakończył roczne wakacje i zaczął budowę „wielkiego projektu” na Cornellá-El Prat. To normalna kolej rzeczy. Do dobrych piłkarzy ciągną dobrzy trenerzy. Ale okazało się, że zamiast „wielkiego projektu” w Barcelonie powstawał projekt-wydmuszka. Po dramatycznym, nieudanym na każdym polu sezonie, Papużki żegnają się z LaLiga. Właściciel Chen Yansheng w 2016 roku obiecywał Ligę Mistrzów w ciągu trzech lat, ale na razie – jako pierwszy prezes w 123-letniej historii drużyny – doprowadził zespół do dwóch spadków na przestrzeni trzech sezonów.
Kibice w żałobie
Kibice Espanyolu szybko nie zapomną nazwisk Carlosa Closa Gómeza, Jesúsa Gila Manzano czy Carlosa del Cerro Grande – arbitrów odpowiedzialnych za katastrofalne błędy w starciach z Atlético (3:3, gol-widmo Griezmanna) oraz Valencią (2:2, nieuznany gol Césara Montesa oraz brak karnego na Martinie Braithwaicie) w 36. i 37. kolejce LaLiga, które bezpośrednio doprowadziły do degradacji. Ale to była tylko wisienka na torcie katastrofalnego roku Papużek. – Nie spadliśmy przez sędziów. W sezonie, grasz 38 meczów. Na koniec, jesteś w miejscu, na które zasłużyłeś – to słowa Dardera, ale w podobnym tonie wypowiadał się też Luis García, który na ostatnich jedenaście kolejek zastąpił Martíneza i bezskutecznie próbował uratować zespół przed relegacją.
W komunikacie, Yansheng przepraszał kibiców i brał odpowiedzialność za wynik, jednocześnie zrzucając winę na sędziów. Przed meczem ostatniej kolejki z Almeríą (3:3) odbył się protest pod hasłem: „Żałoba po sportowej sprawiedliwości”. – Potrzebowaliśmy zostać wysłuchani – powiedział Luis García. Zawodnicy Espanyolu na murawę wyszli w czarnych koszulkach. Po rozpoczęciu meczu, przez minutę nie grali. Na trybunach, były transparenty z hasłem: „Jeśli nie ma sprawiedliwości dla Espanyolu, niech nie będzie jej też dla skorumpowanych”, a oberwało się też Javierowi Tebasowi (prezes LaLiga), Jaume Rouresowi (prezes MediaPro, firmy produkującej sygnał z meczów), Chenowi czy Domingo Catoirze, nowemu dyrektorowi sportowemu.
Oszukani gwiazdorzy
Ludzi takich jak on Hiszpanie nazywając sprzedawcami dymu. Tygodniami opowiadał bajki o wielkich transferach, aby ostatecznie nie zrealizować żadnego z żądań trenera, który już w sierpniu chciał podać się do dymisji. – Musimy ograniczyć oczekiwania. Nie będzie nam łatwo – załamywał ręce 42-letni szkoleniowiec.
Catoira chciał sprzedać Raúl de Tomása i z zarobionych na nim pieniędzy (ok. 20 milionów euro) sfinansować przebudowę składu. Ostatecznie, napastnik odszedł dopiero we wrześniu, już po zamknięciu okna, i to za 40 proc. tej kwoty, ledwie 8 milionów, gdy za jego sprowadzenie zapłacono Benfice 23 miliony. – Nikt mi nie obiecywał sprowadzenia Erlinga Haalanda i Kyliana Mbappé, ale wiem, że wielkie drużyny powstają na bazie sprzedaży. Spodziewałem się, że zarobimy ponad 20 milionów euro, ale potem mijają tygodnie i transferu nie ma. A gdy do niego dochodzi, to za taką kasę… – dziwił się Darder. W podobnym tonie wypowiadał się Joselu. – Wybrałem ofertę z Espanyolu, bo proponowano mi ciekawy projekt krótko- i długoterminowy. Co było dalej, wszyscy wiecie – uciął napastnik łączony z Realem Madryt.
Gole w prezencie
Trudno jest pochwalić Catoirę za którąkolwiek z decyzji. Joselu do transferu przekonał poprzedni zarząd. Latem odeszło wielu ważnych piłkarzy, których dyrektor sportowy nie umiał zastąpić. Niedobór jakości widać było na dwóch kluczowych pozycjach – bramkarza oraz stopera. Obrona przypominała durszlak. Każdy przeciwnik Espanyolu wiedział, że prędzej czy później dostaną gola w prezencie. Martínez zmieniał golkiperów i kombinował z różnymi systemami defensywnymi, ale efektów nie było. Barcelończycy byli jedną z najskuteczniejszych drużyn w LaLiga, ale trudno jest wygrywać, gdy traci się średnio prawie dwa gole na mecz.
Zimowe transfery były niezłe – szczególnie stoper Montes czy bramkarz Fernando Pacheco – ale też o pół roku spóźnione. Po mundialu zespół złapał formę, ale na przełomie marca i kwietnia wpadł w dołek, za który posadą zapłacił trener. Zwolnienie Martíneza nie miało sensu. Rozstano się z nim tuż po zakończeniu przerwy reprezentacyjnej i czwartej porażce z rzędu drużyny, która w strefie spadkowej była tylko przez dwie z dwudziestu siedmiu kolejek. Jeśli klub stracił wiarę w 42-latka, należało zwolnić go albo wcześniej, albo dać mu pracować do końca sezonu, szczególnie, że planem B nie był żaden szkoleniowiec o uznanej marce. Luis García to piłkarz-legenda Espanyolu, ale jako trener pracował najwyżej w piątej lidze…
Być może jego doświadczenia z niższych klas rozgrywkowych przydadzą się w Segunda. Będzie to trudny sezon dla Espanyolu. Hiszpanie podstawiają zdegradowanym klubom poduszkę finansową, ale po zaledwie dwuletnim pobycie w LaLiga będzie ona zdecydowanie mniejsza, niż poprzednim razem, gdy Papużki miały za sobą 27 kolejnych lat w Primera División. Zespół zostanie znacząco osłabiony, bo w Barcelonie nie umieją zatrzymywać swoich gwiazd. Niemal na pewno odejdzie większość ważnych zawodników, na czele z Joselu, Braithwaite’em czy Darderem, ale zostaną Luis García oraz – najprawdopodobniej – Catoira, który nie ma zaufania właściciela będącego 10 tysięcy kilometrów od Barcelony, ale też nie ma zamiaru podawać się do dymisji i rezygnować z należnych mu pieniędzy.
Piqué zaciera ręce
Chen działa podobnie jak właściciele Málagi, Valencii czy innych hiszpańskich drużyn, które zmieniły właścicieli i po początkowych sukcesach popadły w kryzys. Chińczyk uratował Espanyol przed bankructwem, ale obraz jego siedmioletnich rządów jest zły. Słowo „projekt” istnieje tylko na konferencjach prasowych. W klubie pracowało czterech dyrektorów generalnych, pięciu dyrektorów sportowych i jedenastu trenerów. O stabilizacji nie ma mowy też na boisku. Papużki pięć razy spadały z Primera División – w tym dwa w erze Yanshenga – i zamiast grać w Europie, zaczęły balansować na granicy LaLiga i Segunda. Stąd już tylko krok do katastrofy, czego dowodem są np. losy Realu Saragossa, Málagi lub Deportivo La Coruña, które od lat nie umieją wrócić do rywalizacji w elicie.
– Nie wyciągnęliśmy wniosków. Przepraszam – kajał się Chen, który w Barcelonie nie był od lat. Nikt na Cornellá-El Prat nie spodziewa się wielkich inwestycji, szczególnie, że pandemia i chińskie restrykcje mocno odbiły się na majątku właściciela. Klub też przynosi straty. Poprzedni rok zakończył z 20 milionami na minusie. Jego dług netto wzrósł do blisko 50 milionów. A kibice też powoli odwracają się od drużyny, bo liczba karnetowiczów czy socios rokrocznie maleje. I trudno spodziewać się, by w najbliższych miesiącach sytuacja się odwróciła. Nie dość, że Espanyol ciągle czeka na kary po ostatnich derbach z Barçą, to jeszcze w kolejnym sezonie jego rywalem mogą być walczące o awans do Segunda rezerwy Blaugrany. A gdyby upokorzeń było mało, to jeszcze na Cornellá-El Prat na pewno przyjedzie FC Andorra i jej właściciel, znienawidzony przez fanów Papużek Gerard Piqué, który zadeklarował już, że z dumą zasiądzie w loży honorowej.
CZYTAJ WIĘCEJ O LA LIGA:
- Wymarzony dyrektor sportowy. Losy Antonio Cordona
- Sergio Busquets – błąd w piłkarskim Matrixie
- Sprzedawcy dymu. Tydzień fety pokazał, jak bardzo zmienia się Barcelona
- „Wszyscy jesteśmy Viniciusem”, czyli futbol gra ważniejszy mecz niż Real – Rayo
Fot. Newspix