I nie zmienia się nic, jak rapował Peja. Jesienią obejrzymy w Ekstraklasie największe gwiazdy rozgrywek, bramki na polskich boiskach nadal strzelać będą najlepsi snajperzy dwóch ostatnich sezonów, a trzeci wrócił nad Wisłę po krótkiej przerwie. Poznański raper na rzeczywistość utyskiwał, ja nie mam zamiaru. Liga rośnie, utrzymując tych, którzy nas czarują.
Ivi Lopez — został.
Mikael Ishak — został.
Josue — został.
Marc Gual, król strzelców, też został. W lidze, bo chociaż Jagiellonia Białystok utrzymać go nie zdołała, to Legia Warszawa nakłoniła go do kontynuowania kariery w polskiej Ekstraklasie. Kontrakty na nowy sezon mają także Kamil Grosicki i Lukas Podolski, kolejne dwa wielkie nazwiska.
Jasne, z Polski wciąż wyfruwa wielu kozaków, którzy wybili się w zespołach z drugiego szeregu. Coraz łatwiej nam jednak utrzymać gwiazdy największych drużyn, które nie przylepiają się do pierwszej zagranicznej oferty, widząc, że stabilizacja w Ekstraklasie wcale nie jest smutną wizją kariery.
Ekstraklasa zatrzymuje gwiazdy, bo najlepsi zarabiają coraz więcej
Pieniądze mieliśmy zawsze. Miliony płacone piłkarzom przyciągały wielu agentów, menedżerów, którzy wiele razy mówili mi wprost, że Ekstraklasa oferuje zawodnikom więcej niż inne ligi z podobnej półki. Vadis Odjidja-Ofoe potrafił wycisnąć kilkaset tysięcy euro, ale zawsze przychodził ktoś, kto miał więcej. Teraz też są tacy, którzy mają. Iviego Lopeza kusili Węgrzy, Josue i Podolskiego egzotyka, Mikael Ishak też musiał mieć na stole kilka konkretów. Naszym topowym klubom coraz łatwiej jednak dorównywać warunkom, którymi kuszą gwiazdorów przykładowi Grecy, którzy podwędzili Legii Vadisa.
Pamiętam, że stołeczny klub nie jest w najlepszej kondycji finansowej, jednak wystarczy spojrzeć na to, jak zmieniły się wypłacane przez Ekstraklasę premie dla najlepszych ekip w lidze, żeby zrozumieć, dlaczego najlepsi mogą więcej.
- sezon 2018/2019 – wicemistrz kraju, czyli Legia, w ramach premii za wynik na koniec sezonu otrzymuje ŁĄCZNIE 15,9 mln zł
- sezon 2021/2022 – Legia po najgorszym sezonie od lat ląduje poza pucharami, dostaje łącznie 15,2 mln zł
W 2022 roku wicemistrz za sam wynik końcowy dostał od ligi 14,9 miliona złotych. Prawie tyle, ile druga trzy lata wcześniej Legia otrzymała, sumując wszystkie uwzględniane premie. Łączny bonus dla srebrnego medalisty na przestrzeni tych kilku sezonów wzrósł o 6,7 miliona złotych.
Zasada jest prosta. Więcej zarabiasz, więcej wydajesz. Raków Częstochowa notował ogromne straty, ale notował je dlatego, że wiedział, jaka jest stawka. Medaliki miały świadomość, że wygrana w lidze to mniej więcej 30 mln zł premii, nie licząc nawet obiecywanych, ale wciąż niepewnych bonusów rządowych.
W sezonie 2018/2019 Piast Gliwice zarobił za tytuł dwukrotnie mniej – 15,2 mln zł.
Rewolucja w Ekstraklasie? Kluby chcą zmienić podział pieniędzy
Spór o premie z Ekstraklasy. Kto ma rację?
Gdy opisałem swego rodzaju bunt, w ramach którego dwanaście klubów Ekstraklasy wniosło o zmianę systemu premiowania, rozpętała się mała burza. Część popierała argumenty bogatych, część stwierdzała, że biedniejsi też mają swoje racje. Nie jest tajemnicą, że czołowe kluby ustaliły podział pod siebie, w dodatku przepychając go w dość kuriozalny sposób, będąc sędziami w swojej własnej sprawie. Za tą decyzją stały konsultacje, podczas których najwięksi usłyszeli: jeśli chcecie gonić Europę i zacząć w niej coś znaczyć, musicie równać finansowo do tych, którzy wam uciekają. Macie największe szanse na to, żeby rokrocznie być w czołówce ligi. Zróbcie więc tak, żeby to wam się opłacało.
– Przy 16 klubach otrzymywałem kwotę X, będąc na miejscu dziesiątym, a teraz będąc na miejscu dziesiątym przy osiemnastu drużynach mam dostać mniej pieniędzy (porównując z konkurencją w lidze), mimo że jestem w lidze kilka lat jako uznana marka. A jednocześnie ktoś ma dostać grube pieniądze za reprezentowanie kraju w europejskich pucharach, mimo że niczego w nich nie osiąga? – kontrował Wojciech Pertkiewicz, który tłumaczył nam, dlaczego system zmienić trzeba.
Pertkiewicz: Nawet gdyby Jagiellonia zdobyła mistrzostwo, byłbym za równym podziałek środków
Rozumiem ten punkt widzenia. Kluby z drugiego szeregu mogą myśleć, że jeśli czołówka dalej będzie odjeżdżała im finansowo, coraz ciężej będzie im do niej doskoczyć, więc w lidze zostanie im gra o maksymalnie czwarte miejsce. Dopiero co opisałem to, jak TOP 4 odjeżdża Cracovii — Pasy niedawno płaciły zawodnikom 1,56 mln zł mniej niż czwarty pod względem budżetu płacowego klub w lidze, teraz zaś — mimo zwiększenia wydatków na pensje o kilka milionów złotych — są już 9,08 mln zł do tyłu.
Rozumiem też jednak tych, którzy mówią: hola, przecież ta czołówka nie jest zamknięta. Raków Częstochowa pierwszy sezon w lidze spędził daleko poza nią. Zarobił wtedy 22,4 mln zł mniej niż Legia Warszawa, która wygrała mistrzostwo. Medaliki miały bogatego właściciela, to fakt, ale to nie tak, że Raków odstawiał konkurencję. Gdy czytałem wypowiedzi dyrektorów, których pytaliśmy o to, czego zazdroszczą nowemu mistrzowi Polski i niemal zawsze widziałem w nich motyw przewodni — pieniądze, finanse, budżet — było mi smutno.
Raków nie dostał tych pieniędzy z nieba, panowie. Tak budował klub, tak nim zarządzał, że zapracował na to, żeby operować większymi pieniędzmi. Dlatego też, że między innymi w Częstochowie na rewoltę zareagowano z pewnym zniesmaczeniem, stwierdzając, że ci, którzy dziś próbują wyrwać więcej dla siebie, często chcą po prostu więcej mieć, nie myśląc o tym, jak wykorzystać taki bonus, żeby za parę lat znów nie obudzić się z ręką w nocniku.
Ekstraklasa coraz mniej wyrównana. I bardzo dobrze
– Może niech ci, którzy chcą większych pieniędzy, pomyślą, dzięki komu w ogóle je mają? Kto chodzi za tym, żeby podpisywać lepsze kontrakty, żeby walczyć o nowe umowy? Kto sprawia, że liga jest bardziej atrakcyjna i rośnie? Lech Poznań w ćwierćfinale europejskich pucharów, Josue w Legii czy walka o utrzymanie między Śląskiem a Wisłą Płock? – usłyszałem ostatnio, pytając w czołowych klubach o to, jak podchodzą do możliwej rewolucji.
Nie chcę opowiadać się po jednej ze stron, bo obydwie mają swoje racje. Uważam jednak, że polska liga robi postęp dzięki temu, że najlepsi zarabiają najlepiej; że liga jest coraz mniej wyrównana i losowa — chodzi o to, kto ląduje w pucharach, nie o to, co dzieje się za plecami czołowej czwórki. Tak, moi drodzy, Ekstraklasa przestaje być wyrównana. Jacek Staszak na łamach portalu “Transfery.info” przedstawił to zjawisko bardzo dobitnie i pozwolę sobie pokazać wam jego wyliczenia.
Plan topowych klubów zaczyna działać. Nie chcę dowodzić tego na przykładzie ćwierćfinału Ligi Konferencji w wykonaniu Lecha Poznań; chcę dowieść tego na przykładzie zatrzymywania zawodników klasy Ishaka, Iviego czy Josue. Piłkarzy, którzy przewyższają jakością tę ligę i zrobili wystarczająca wiele, żeby wypromować się i wyjechać, podczas gdy zostają i stale podnoszą poziom zespołu. Kolejorz nie ma problemu z zatrzymaniem Jespera Karlstroma, reprezentanta Szwecji. Legia Warszawa ucierpiała przez fatalne zarządzanie, ale dzięki temu, że czołówka kosi miliony, a jej udało się do niej wrócić, ma szansę szybko stanąć na nogi; zatrzymać Josue i Filipa Mladenovicia, ściągnąć króla strzelców ligi i zbudować konkurencyjny skład, a nie pogrążyć się w dołku.
Nie byłoby to możliwe, gdyby wicemistrz zarabiał 3,9 mln zł za wynik sportowy, jak w sezonie 2018/2019, a nie 14,9 mln zł, jak sezon temu.
A nie oszukujmy się: Ekstraklasie bardziej potrzebna jest Legia, której udaje się utrzymać Josue, niż mająca pół miliona złotych więcej na znalezienie następcy Marca Guala Jagiellonia. I tak, żeby nikt mi nie zarzucił, że pomijam przeciętniactwo Radomiaka, wolę Lecha zarabiającego kosztem radomian, za to walczącego w pucharach tak jak w tym sezonie.
Liga rośnie w siłę dzięki najlepszym
Ekstraklasa jest ligą coraz lepszą, coraz bardziej atrakcyjną. Utrzymywanie najlepszych zawodników, większe pieniądze dla pucharowiczów, pchają nas do przodu. Lech Poznań ma najdroższą kadrę w historii i udaje mu się pogodzić ligę z pucharami. Zdobywa medal, z powodzeniem gra w Europie wiosną, przełamuje zły trend. Trzeba tę koincydencję zauważyć, chociaż jak już mówiłem – nie chcę podpierać się tylko wynikiem Kolejorza w pucharach, bo zdania nie zmienię nawet w przypadku totalnej katastrofy i braku awansu jakiejkolwiek drużyny do fazy grupowej. Uważam, że to już czas na konsekwencję i trzymanie się długoterminowego planu, zamiast zmieniania kierunku kursu w odpowiedzi na pojedyncze, losowe zdarzenia.
Niech nasze rozgrywki rosną, niech zyskują na znaczeniu, bo najzwyczajniej w świecie jesteśmy w stanie zaoferować jeszcze więcej. Otoczka naszej ligi była dobra już wcześniej, jednak i to udaje się poprawiać. To nie przypadek, że Pogoń Szczecin wyprzedaje stadion. Niedawno byłem na konferencji poświęconej stadionom w Europie i na świecie. Marcin Herra z Legii Warszawa przedstawiał na niej plan na to, żeby wypełniać trybuny i klub pobił rekord średniej frekwencji na sezon. W ostatniej serii gier rekord padł zresztą w skali krajowej. Jak Polska długa i szeroka, na stadiony uderza coraz większa liczba osób.
Wciąż mamy patologie, wciąż mamy kluby trwoniące miliony; tych, którzy nie podążają w kierunku najlepszych, nie chcę tego ukrywać. Do największych też miewam pretensje, nadal twierdzę, że mogą podejmować większe ryzyko, że transfery można robić większe, wciąż zachowując dobrą skuteczność. Uważam jednak, że polska piłka się uczy i robi wiele, żeby się rozwijać. To, co w ostatnich latach robią czołowe drużyny, ewidentnie to potwierdza. Mam nadzieję, że to dopiero początek. Że w kolejnych latach następcy Ishaka, Iviego, Josue, Guala i całej reszty, pójdą w ich ślady.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Biznes na całym świecie i podnoszenie podłogi Rakowa. Barwna historia Piotra Obidzińskiego
- Radomiak planuje przygotowania, kadrę i inwestycję w sztuczną inteligencję
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK