Nie było taryfy ulgowej dla Wisły Płock ze strony Rakowa Częstochowa, choć po pierwszych minutach coś takiego mogło przemknąć przez myśl. Marek Saganowski nie odmienił oblicza „Nafciarzy”, którzy długo szczęśliwie się bronili, ale wreszcie pękli, nie zdobyli nawet punktu i na kolejkę przed końcem są w strefie spadkowej.
Dlaczego na początku mogło się wydawać, że Raków myślami jest już na plaży? Ponieważ stracił gola w okolicznościach, w których w zasadzie mu się to nie zdarza. Wyskakujący Arsenić nie zdołał wybić piłki po świetnym – trzeba to przyznać – podaniu Furmana ze środka pola, Racovitan i Svarnas nie zdążyli z asekuracją i Sekulski po naprawdę dobrym przyjęciu popisał się precyzyjnym strzałem.
Gdyby taką bramkę dała sobie wbić Jagiellonia, Lechia czy Miedź, wzruszylibyśmy ramionami. Burdel w obronie od początku sezonu, żadne zaskoczenie. Po Rakowie takiej chwili słabości się nie spodziewaliśmy, nawet dwa tygodnie po zapewnieniu sobie tytułu.
Wisła Płock – Raków Częstochowa 1:2. Miłe złego początki
Okazało się jednak, że to naprawdę była tylko chwila. Gospodarze jedyne zagrożenie stworzyli jeszcze pod koniec pierwszej połowy, gdy kolejny raz słaby Wdowiak bezmyślnie stracił piłkę przed swoim polem karnym i Trelowski musiał się wysilić po uderzeniu Szwocha. Wcześniej i później Wisła już w ofensywie nie istniała.
Raków po swojemu zdominował mecz, ale płocczanie długo mieli szczęście. Piasecki na początku meczu obił poprzeczkę, a Koczerhin w drugiej połowie słupek. Piasecki omal nie trafił też po lobie z połowy boiska. To już jednak byłaby przesada. Trzy takie gole w jednej kolejce? To byłby jakiś rekord świata w zawodowych ligach!
Na papierze fakty wyglądały dla gości źle: do 76. minuty nie oddali celnego strzału (próba Nowaka z rzutu wolnego była formalnością do obrony), a Kamińskiego do największego wysiłku zmusił Wolski, który tak niefortunnie interweniował głową, że mógł zapisać na swoje konto swojaka.
Koczerhin pozamiatał
W końcu płocki mur runął, bo musiał runąć. Jeżeli Bartosz Śpiączka zaczyna pędzić do narożnika, żeby grać na czas, gdy do końca meczu blisko pół godziny z czasem doliczonym, to jak Wisła miała wytrzymać ten napór? Coś w końcu musiało wpaść. I wpadło Koczerhinowi – dwa razy. Gol na 1:1 to cudeńko, idealnie wymierzony strzał zza pola karnego. Gol na 2:1 to świetna kombinacja z Silvą i Ledermanem, zakończona chytrym uderzeniem w bliższy róg. Kamiński nieco wcześniej błysnął paradą po wolnym Tudora, ale w tym przypadku mógł zrobić więcej.
Mimo że długo trzeba było czekać, wygrał zespół zdecydowanie lepszy.
Płock i okolice płaczą. „Nafciarze” wylądowali w strefie spadkowej, są punkt za Śląskiem i Koroną. Mają nie jeden, a kilka noży na gardle. Prawdopodobnie urządzać ich będzie tylko zwycięstwo na stadionie Cracovii, a nawet wtedy nie wszystko będzie zależało od nich. Trzeba przyznać, że Wolski, Furman, Szwoch, Rzeźniczak i spółka sumiennie na to pracowali. W ostatnich czternastu kolejkach zdobyli zaledwie sześć punktów. Dramat, który zaraz może mieć daleko idące konsekwencje.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Kwiatkowski: Boli. Prawidłową decyzją był rzut karny
- Miedź nie pozwoliła, by Śląskowi stała się krzywda
Fot. Newspix