Władze Widzewa Łódź muszą poważnie zastanowić się, czy wysyłanie Widzewa na mecze w rundzie wiosennej nie trąci czasem niegospodarnością. Trzeba ten zespół zawieźć, wyżywić, ulokować w hotelu, zapłacić wejściówki. W siedmiu ostatnich meczach łodzianie zdobyli trzy punkty – wszystkie na jeszcze bardziej beznadziejnej Miedzi. A dziś przyjęli gładką porażkę z rąk Radomiaka, który – zaznaczmy – zagrał naprawdę miły dla oka mecz.
Dwa zwycięstwa Widzewa w tym roku – ze Śląskiem u siebie i z Miedzią na wyjeździe. Czyli z jednymi z największych badziewiaków tej ligi. Na równie słabej Wiśle Płock zdobyli punkt. Porażki ze Stalą, Wartą, Zagłębiem, Górnikiem, Lechem, Rakowem, Piastem i dziś Radomiakiem. Właściwie najważniejszy skalp Widzewa to lutowy remis w Warszawie.
No naprawdę źle to wygląda.
Radomiak – Widzew 3:1. Wrócił Castaneda
My wiemy: beniaminek, z pewnymi problemami wewnątrz klubu. Wiemy: wypracowali sobie nadwyżkę jesienią, więc teraz nic nie muszą. Ale też przecież Widzew ma tak dużą bazę kibicowską, że po prostu trudno ustawiać przed tymi fanami taką chałę. A łodzianie grają tak, jakby wychodzili na boisko za karę. Coś tam pobiegać, czasem strzelić, porobić kilka przerzutów, no i fajrant.
Czy Radomiak też gra o coś wielkiego? Jasne, że nie. Obie ekipy tak naprawdę walczą tylko o kasę z Ekstraklasy za zajęcie wyższego miejsca. Niektórzy o nowe umowy, ale to podobnie jak w Łodzi. No i dziś zobaczyliśmy dwie ekipy: jedna chciała pobawić się piłką i zrobić show, a druga tylko nieudolnie przeszkadzała. W roli tych pierwszych – Radomiak, naprzeciw nich – Widzew.
Ktoś spojrzy na suchy wynik i pomyśli: oho, Widzew szybko odpowiedział, różnie to mogło się potoczyć przy stanie 1:1. Od razu zatem wyprowadzimy z błędu – nie, absolutnie nie mogło. Widzew skapitalizował jedną z dwóch-trzech kontr przez całe spotkanie. W ataku pozycyjnym nie mieli nic. Po stałych fragmentach paradoksalnie robiło się więcej smrodu pod ich bramką, bo gospodarze przechwytywali piłkę i szli do kontry.
Dobra, dość znęcania się nad Widzewem, poszukajmy pozytywów. A żeby poszukać pozytywów, to musimy patrzeć na Radomiak. Wreszcie na miarę swoich możliwości zagrał Frank Castaneda. To było nawiązanie do tamtej rundy w Warcie, z której go zapamiętaliśmy. Strzelił jednego gola, asystował, miał swój udział przy trzecim trafieniu. Do tej pory chwaliliśmy go za ruchliwość, za pressing, za próby z dystansu, ale brakowało konkretów. A dzisiaj zagrał naprawdę kawał zdrowego meczycha.
Na plus na pewno też Semedo, który wreszcie wyglądał jak poważny grajek, a nie jak klon Dennisa Jastrzembskiego spod znaku „biegam, macham nogami, trudno nazwać to grą”. Inna sprawa, że miał dzisiaj tyle przestrzeni, że mógł pozwolić sobie na zbyt obszerne zwody i na zbyt niedokładne przyjęcia. Spójrzcie sobie na gola Castanedy – piłka do niego trafia, Kun dopiero wtedy orientuje się „cholera, miałem pokryć!”, obrońcy są za daleko, asekuracji żadnej. Krater na kraterze.
Fajne to było popołudnie dla fanów z Radomia, bo i wynik się zgadza, i indywidualnie jest kogo pochwalić, i gra cieszyła oko. Nadal jesteśmy ostrożni w kwestii chwalenia trenera Galcy. Tak, poprawił wyniki. Owszem, ustawia inaczej atak. Ale jego autorski projekt będziemy mogli rozliczać od przyszłej rundy. Teraz sprawdził się jako strażak, a czekamy na występ w roli budowniczego.
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- BĄK O LECHII: – KAŻDY W KLUBIE MUSI WZIĄĆ ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SPADEK
- TRANSFEROWY PLANY WARTY POZNAŃ. CO Z GRZESIKIEM, SZMYTEM CZY IVANOVEM?
foto. Newspix