Bruk-Bet Termalica Nieciecza zapewnia, że klub funkcjonuje znakomicie, tylko trener Maciej Bartoszek jest beznadziejny. Fernando Santos dementuje własne słowa. Piast Gliwice typuje Waldemara Fornalika na jednego z głównych szkodników polskiego futbolu. Polski Związek Piłki Nożnej komunikuje, że może będzie tak, a może inaczej. Marcin Robak zostaje oskarżony o współudział w ukrzyżowaniu Jezusa Chrystusa. Wisła Kraków ze smutkiem przekazuje, że pan Vanna Ly zachorował. Cracovia analizuje kibicowskie powiązania żony Daniela Stefańskiego. Prezes Ziemowit Deptuła ucina sobie bardzo poważną pogawędkę z Dusanem Kuciakiem… Przygotowaliśmy dla was ranking 25 najgłupszych oświadczeń w najnowszej historii polskiej piłki. Chyba nie musimy dodatkowo zachęcać do lektury.
Oświadczeniowym kunsztem błyszczeli w naszym kraju właściciele, prezesi, dyrektorzy, piłkarze, a nawet kibice. W tym jesteśmy na świecie najlepsi, to jest nasza specjalność. Polska szkoła oświadczeń, w przeciwieństwie do polskiej myśli szkoleniowej, nie ma sobie równych.
Lecimy zatem z wybraną przez nas topką.
RANKING NAJGŁUPSZYCH OŚWIADCZEŃ W HISTORII POLSKIEGO FUTBOLU
25. Poważna rozmowa z prezesem Ziemowitem
Prezes Ziemowit Deptuła to człowiek optymizmu. Spogląda na świat przez różowe okulary. Klub leci z ligi, nieudolnie poszukuje nowego właściciela, nie przyciąga kibiców na trybuny, ma kłopoty z wypłacalnością? To nic. Pan prezes Ziemowit nie zważa na tak drobne niepowodzenia i beztrosko o powiada o swoich wielkich planach i mocarstwowych ambicjach. „Będziemy mieli najlepszą frekwencję w lidze” – mówi! Nic zatem dziwnego, że trochę go oburzyło, gdy Dusan Kuciak po kolejnym żałosnym występie Lechii w niezbyt optymistycznym tonie przejechał się po kolegach z drużyny i internetowych krytykach.
Prezes Ziemowit nie puścił tego występku płazem. Uciął sobie z doświadczonym golkiperem pogawędkę, o czym klub naturalnie poinformował w oświadczeniu.
„Po przegranym meczu Lechii Gdańsk z Pogonią Szczecin bramkarz naszego Klubu Dušan Kuciak udzielił komentarza mediom. Wypowiedziane słowa były efektem ogromnych emocji. Jak wszystkie osoby związane z drużyną, golkiper Lechii z ciężkim sercem przyjął wynik końcowy i dał wyraz swojej sportowej złości. W związku z tą sytuacją piłkarz odbył bardzo długą rozmowę z Prezesem Zbigniewem Ziemowitem Deptułą”.
Zrozumiałe. Tak doniosłego wydarzenia nie można było nie uwypuklić oficjalnym komunikatem.
Choć Kuciak chyba dyskusją z panem prezesem niespecjalnie się przejął, bo zaraz potem Lechia znowu przegrała, a on znowu nie pozostawił suchej nitki na postawie swoich partnerów. Miarka się zatem przebrała. Na klubowym portalu biało-zielonych natychmiast pojawiło się kolejne oświadczenie: „Bramkarz Dusan Kuciak oraz obrońca Mario Maloca zostali odsunięci od gry w najbliższym meczu ligowym. Decyzja Zarządu Klubu jest spowodowana ostatnimi wydarzeniami. Bramkarz drużyny po raz drugi, mimo wcześniejszej rozmowy, w sposób niewłaściwy zachował się podczas udzielania wywiadu dziennikarzom w strefie mieszanej. Decyzja odnośnie Mario Malocy podyktowana została brakiem odpowiedniej postawy, która jest wymagana od członka Rady Drużyny”.
Prezes Ziemowit się w tańcu nie certoli. Szef.
24. Przecież wszędzie tak śpiewają…
Trzeba przyznać, że Semir Stilić z przytupem pożegnał się z Lechem Poznań w maju 2012 roku. Gwiazdor „Kolejorza” podczas spotkania z kibicami, zorganizowanego z okazji zakończenia sezonu, zachęcił fanów do zaintonowania przyśpiewki wymierzonej bezpośrednio w Legię Warszawa. Tak bezpośrednio, jak tylko się da. Rozjuszyło to przedstawicieli „Wojskowych”, którzy natychmiast zażądali przeprosin. – Rozumiemy euforię zawodników z Poznania, wywołaną wywalczeniem zaszczytnego czwartego miejsca w lidze, ale sposób w jaki świętowali ten niezwykły sukces jest nie do przyjęcia.
Zainterweniował zatem prezes Karol Klimczak, a efektem jego spotkania z niesfornym Bośniakiem było następujące oświadczenie:
Wszędzie tak śpiewają, więc Stilić nie zdawał sobie sprawy, że kogoś to może oburzyć i obrazić. Gdyby tylko wiedział, że ta przypadkowo wybrana, z pozoru niewinna przyśpiewka wywołuje negatywne emocje, to na pewno zanuciłby coś zupełnie innego. Piękne. Szczere i piękne.
23. Izabella Łukomska-Pyżalska docenia rycerskość męża
Wyzwiska i fujara pokazana Cabajowi. Świadkowie o amoku Pyżalskiego
Pamiętacie sławny występ Jakuba Pyżalskiego, wtedy nieformalnie reprezentującego Wartę Poznań, w meczu przeciwko Garbarni Kraków? Ten, w którym Pyżalski opowiada w niewybrednych słowach, czego to nie robił z żoną Petara Borovicianina? Mogłoby się wydawać, że Izabella Łukomska-Pyżalska, ówczesna prezes klubu ze stolicy Wielkopolski, przeprosi za żałosne i obrzydliwe popisy swojego małżonka. Albo przynajmniej będzie milczeć, dopóki sprawa sama nie przycichnie. Ale nic z tych rzeczy, szefowa Warty doceniła męża za rycerską postawę. Oświadczyła na łamach NaTemat.pl, że jeden z graczy Garbarni usiłował trafić ją piłką w głowę!
Takie rzeczy się, jak wiadomo, w zawodowym futbolu zdarzają. Jakże często piłkarze z premedytacją tłuką piłką w trybuny, byle tylko ustrzelić tam przedstawiciela drużyny przeciwnej. Wiarygodna wersja wydarzeń. Jak mawia Jan Tomaszewski: to się trzyma tylko kupy.
„Mój mąż jest tylko kibicem Warty, nie pełni w niej żadnej funkcji, ale nie pozwoli sobie jednak nigdy, aby w jego obecności obrażano mnie, nasza rodzinę, Warte Poznań, nasze miasto czy nasz kraj. […] Na chamstwo odpowiedział chamstwem. Owszem poniosło go, ale uważam, że dla kilku piłkarzyków z Garbarni Kraków należałoby się przynajmniej kilka minut w bokserskim ringu albo wręcz przeciwnie na kozetce u psychiatry. Być może mój mąż nie pasuje do ugrzecznionych realiów, gdzie w obecności męża obraża się bezkarnie jego żonę, a mąż udaje że nic nie słyszał albo grzecznie prosi o przeprosiny. […] Przeprosić to powinni najpierw oni mnie i zawodników Warty. Tendencyjne filmiki zostawię bez komentarza”.
Jakub Pyżalski niczym bohater powieści w stylu płaszcza i szpady. Łza kręci się oku.
22. Górnik Zabrze uspokaja kibiców. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej!
Przerwa zimowa w sezonie 2021/22 nie była zbyt przyjemna dla Górnika Zabrze. Kibice dopytywali: „gdzie transfery?”. Trener Jan Urban w coraz bardziej bezpośredni sugerował przy okazji rozmaitych wystąpień medialnych: „potrzebujemy transferów”. A tymczasem do klubu trafił tylko jeden zawodnik – nastoletni Jan Ciućka z Rekordu Bielsko-Biała. Zabrzańska publiczność nie potraktowała tego wzmocnienia jako potencjalnego gamechangera przed kolejną rundą ligowych zmagań. W tej sytuacji szefostwo Górnika miało dwie możliwości – ruszyć na zakupy albo uspokoić wszystkich oficjalnym oświadczeniem.
No zgadnijcie, na który wariant się w Zabrzu zdecydowano?
Ten komunikat to tak zwany klasyk w dniu premiery. Już jego pierwszy, widoczny powyżej fragment zawiera wszystkie najważniejsze elementy rozkosznie kuriozalnego oświadczenia. Tryskanie niemającym oparcia w faktach optymizmem, nieudolne próby przekuwania porażek w sukcesy, nachalne podkreślanie przekazu epitetami. Myśleliście, że Jimenez jest sukcesem Górnika? Nie! To nie sukces Górnika! To WIELOPŁASZCZYZNOWY sukces Górnika! Jimenez nie wyróżniał się w lidze, on był jej jedną z NAJWIĘKSZYCH GWIAZD! Nie wykupił go klub MLS, wykupił go RENOMOWANY klub MLS! Górnik nie ściągnie następcy Jimeneza, on ściągnie PIŁKARZA, KTÓRY BĘDZIE JASNYM PUNKTEM NA LIGOWYM FIRMAMENCIE! – Wierzymy iż do końca okienka kibice będą zadowoleni i usatysfakcjonowani transferami a Górnik będzie grał dobrą, atrakcyjną piłkę i cieszyć się będziemy ze zwycięstw – spuentowali zabrzanie.
No i miło ze strony autora, że wyjaśnił w nawiasie, o co chodzi z tym cholernym „konglomeratem”.
21. Pan nas popamięta, panie Trela
B-B Termalica KS oświadcza, że jej trener do niczego się nie nadaje
Oj, nagrabił sobie swego czasu w Niecieczy nasz obecny felietonista Michał Trela, zwany dalej „panem Trelą”. Otóż zimą 2018 roku pan Trela, wtedy jeszcze na łamach „Przeglądu Sportowego”, pozwolił sobie na napisanie krytycznego artykułu na temat postawy Bruk-Bet Termaliki pod wodzą trenera Macieja Bartoszka, zwanego dalej „p. Bartoszkiem”. „Kolejny kabaret w Niecieczy. Trener odbija się od ściany” – grzmiał pan Trela na temat zespołu p. Bartoszka. Władze klubu poczuły się urażone i zareagowały – a jakże! – oświadczeniem wymierzonym w pana Trelę. Co ciekawe, rykoszetem oberwał po głowie p. Bartoszek.
Przypomnijmy sobie tę tyradę. Nie mogło zabraknąć wzmianki o podjęciu kroków prawnych.
Trener Bartoszek dobry, a klub zły? Nic z tych rzeczy. To Bartoszek jest do chrzanu, a Termalica jako organizacja funkcjonuje znakomicie. Coś takiego rzadko się zdarza – w obronie własnej szefostwo Bruk-Betu mimochodem zmieszało z błotem własnego szkoleniowca. Dla Bartoszka przegrane 0:3 starcie z Koroną było zresztą przedostatnim na ławce szkoleniowej w Niecieczy. W następnej kolejce „Słoniki” przegrały z Górnikiem Zabrze i trener wyleciał z roboty.
20. Oglądaliśmy go na wideo!
Kompromitujące oświadczenie Wisły. Czy ktoś tam w ogóle ma oczy?
To już trochę zapomniana historia.
Latem 2013 roku na testach w Wiśle Kraków pojawił się niejaki Sorin Oproiescu. Franciszek Smuda przez kilka dni bacznie obserwował postawę rumuńskiego piłkarza podczas treningów i meczów sparingowych. Na nieszczęście szkoleniowca i działaczy „Białej Gwiazdy”, Oproiescu znalazł się również pod lupą kibiców, którzy dość szybko odkryli, że chłop jest bezczelnym oszustem. Studentem, który amatorska pyka w piłeczkę i próbuje się wcisnąć do rozmaitych klubów na podstawie sfałszowanego CV oraz bajeczek opowiadanych przez kumpla-agenta. Wisła musiała się jakoś odnieść do rezultatów kibicowskiego śledztwa.
Naturalnie zdecydowano się na wystosowanie oficjalnego oświadczenia. Samokrytyka? Żadnej.: „Decyzja o testach tego zawodnika została podjęta na podstawie rekomendacji managera piłkarza oraz zebranych materiałów wideo. Dlatego też klub zdecydował się zaprosić Sorina na kilkudniowe testy do Grodziska Wielkopolskiego. Podobna praktyka została uprzednio przyjęta także w przypadku Emmanuela Sarkiego”.
To nie koniec sprawy.
Tak się bowiem złożyło, że marzący o wielkiej piłkarskiej karierze Rumun owe „materiały wideo” wrzucił też na YouTube. Był to chaotyczny zlepek akcji kilku różnych piłkarzy. Bo trudno inaczej wytłumaczyć fakt, że bohater komplikacji raz jest niski i krępawy, a zaraz potem wysoki i szczupły. Ostatecznie Oproiescu umowy z Wisłą nie podpisał, a swoim ojczystym mediom opowiedział, że padł w Krakowie ofiarą rasizmu. – Gdybym był słaby, odesłaliby mnie do domu. A byłem tam od niedzieli do piątku, trenowaliśmy dwa razy dziennie, a trenerem był były selekcjoner reprezentacji Polski, który chyba zna się na piłce, prawda? To wszystko miało na celu popsucie mojego wizerunku. Czytałem, że Polacy mają Rumunów za śmierdzących Cyganów.
19. Falstart PZPN-u
Oświadczenie PZPN w sprawie Rosji? Farsa komunikacyjna
Na starcie swojej kadencji prezesa PZPN-u Cezary Kulesza musiał się zmierzyć z paroma naprawdę poważnymi wyzwaniami. Już rezygnacja Paulo Sousy z funkcji selekcjonera kadry jawiła się jako ogromny kłopot dla szefa związku, ale zaraz potem zrobiło się jeszcze trudniej. W lutym 2022 roku Rosja napadła na Ukrainę, tuż za naszą granicą wybuchła więc pełnoskalowa, krwawa i okrutna wojna, a tymczasem biało-czerwoni w pierwszym meczu barażowym o awans na mistrzostwa świata w Katarze mieli się zmierzyć właśnie z Rosjanami. Dzisiaj Kulesza jest kojarzony jako ten działacz, który w zasadzie jako pierwszy wywarł, ujmijmy to, dyplomatyczny nacisk na przedstawicieli UEFA i FIFA, by wyrzucić rosyjskie zespoły z międzynarodowych rozgrywek piłkarskich.
Ale PZPN zareagował poprawnie dopiero w drugie tempo. Zaczęło się od takiego oświadczenia:
– Sygnatariusze niniejszego apelu nie biorą pod uwagę wyjazdu do Rosji i rozgrywania tam meczów piłkarskich. Militarna eskalacja, którą obserwujemy, wiąże się z poważnymi konsekwencjami oraz znaczącym obniżeniem poziomu bezpieczeństwa dla naszych reprezentacji oraz oficjalnych delegacji. W związku z tym oczekujemy niezwłocznej reakcji FIFA i UEFA oraz przedstawienia alternatywnych rozwiązań dotyczących miejsc rozegrania zbliżających się spotkań.
A zatem nie „inwazja” czy „napaść”, ale „konflikt” i „militarna eskalacja”. Nie: „odmawiamy gry z Rosjanami gdziekolwiek i kiedykolwiek”, tylko: „czekamy na alternatywne miejsce rozegrania spotkania z Rosją”. Wstyd. Na szczęście refleksja przyszła relatywnie szybko.
18. Santos dementuje słowa Santosa
Fernando Santos prostuje Fernando Santosa
Fernando Santos jak dotąd rzadko udzielał polskim mediom obszernych wywiadów, ale jak już pojawił się ostatnio przed kamerami TVP Sport, to natychmiast zebrało mu się na brutalnie szczerą refleksję na temat meczu towarzyskiego z Niemcami, zorganizowanego przez PZPN w celu pożegnania Jakuba Błaszczykowskiego (mniej ważne) i zasilenia związkowej kasy o ładnych kilka milionów złotych (ważniejsze). Portugalski selekcjoner bez ogródek stwierdził, mówiąc w największym skrócie, że gdyby to od niego zależało, to by tego meczu nie rozgrywał. Że jest skoncentrowany na nadchodzącym spotkaniu eliminacyjnym z Mołdawią, a sparingowa konfrontacja z Niemcami tylko mu zakłóca proces przygotowań. Wreszcie – że raczej nie ma zamiaru ryzykować wystawienia przeciwko Niemcom galowej jedenastki. Przejechał się po tym towarzyskim meczu walcem, a to wszystko w czasie, gdy kibice rozpaczali nad wygórowanymi cenami biletów.
– Uszanuję fakt, że taki mecz został zorganizowany, ale jeśli zapytano by mnie, czy mamy grać ten mecz, odpowiedziałbym, że nie. On mnie nie interesuje. Nie jest mi potrzebny. Ważny mecz to jest ten z Mołdawią. Za mecz z Niemcami nie dostaniemy punktów – wypalił Santos. Tylko po to, by już następnego dnia PZPN za pośrednictwem Polskiej Agencji Prasowej opublikował specjalnego oświadczenie sygnowane nazwiskiem selekcjonera polskiej kadry.
W tym krótkim komunikacie Fernando Santos stanowczo odciął się od własnych wypowiedzi.
Chyba nikt nie ma wątpliwości, że te słowa płyną prosto z serca. Widać, że Santos naprawdę zrozumiał, iż wcześniej się mylił. Od razu wiarygodności nabierają również częste deklaracje Portugalczyka, że od momentu objęcia posady selekcjonera biało-czerwonych czuje się on Polakiem.
Polska szkoła oświadczeń nie jest mu obca. Bo przecież to on napisał te słowa, prawda? PRAWDA?
17. Jaka to melodia?
Śląsk wydał wyjątkowo głupie oświadczenie
Pamiętacie jeszcze tę aferkę? Niesieni euforią zawodnicy Śląska Wrocław po zdobyciu mistrzostwa Polski w sezonie 2011/12 rozśpiewali się na całego podczas hucznej fety w centrum miasta. Problem w tym, że do śpiewnika wkradł się również, zupełnie przypadkowo, wierszyk obrażający Legię Warszawa („Gdzie twoje berło, berło i korona…”), największych przegranych tamtej ligowej kampanii. Piłkarze Śląska ochoczo podchwycili przyśpiewkę. Wśród nich był choćby Sebastian Mila, który parę lat wcześniej deklarował się jako wielki kibic „Wojskowych”. A przynajmniej wszystkim się wydawało, że zawodnicy faktycznie podłapali tekst.
Rada drużyny Śląska Wrocław w specjalnym oświadczeniu przedstawiła bowiem zgoła odmienną wersję wydarzeń:
„Podczas mistrzowskiej fety w Rynku wspólnie z wrocławskimi kibicami świętowaliśmy największy sukces w naszej karierze. Emocje, które nam towarzyszyły, były ogromne. Kilkanaście tysięcy sympatyków naszej drużyny wiwatowało na naszą cześć, zachęcając nas do wspólnego śpiewania stadionowych pieśni, sławiących Śląsk Wrocław. Daliśmy się porwać tym emocjom, włączając się do wspólnego śpiewania piosenek, które doskonale znamy z naszych meczów: „Mistrz, mistrz, WKS”, „Cała Polska w cieniu Śląska” i tym podobnych.
W pewnym momencie zaintonowana została nieznana nam wcześniej piosenka, której nigdy dotąd nasi kibice nie śpiewali. Chcąc dalej radować się z naszymi sympatykami, usiłowaliśmy niejako odgadywać jej kolejne słowa, by nadal podtrzymywać wspólne śpiewy. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z jej przesłania i z tego, że jest to piosenka obrażająca Legię Warszawa, w której mamy wielu boiskowych kolegów oraz przyjaciół. Część z nas przestała ją nawet w pewnym momencie śpiewać – niektórzy dlatego, że zorientowali się w jej treści, inni z powodu zwyczajnej nieznajomości jej słów”.
Można tylko pogratulować graczom z Wrocławia domyślności – odgadywali kolejne słowa z godną pozazdroszczenia precyzją. Komisja Ligi nie potraktowała tego jednak jako okoliczności łagodzącej. Ukarała sześciu chórzystów: Sebastiana Milę, braci Gikiewiczów, Patrika Mraza, Dalibora Stevanovicia i Mariusza Pawelca.
16. Mowa jest srebrem, a niedopowiedzenie złotem
PZPN z ważnym przekazem: może przedłużymy umowę, może nie, do zobaczenia!
Wróćmy na moment do Polskiego Związku Piłki Nożnej, ponieważ federacja wypracowała ostatnio dość ciekawy model konstruowania większości oświadczeń. PZPN stawia zwykle na zwięzłe komunikaty, z których kompletnie nic nie wynika, a ich treść można by było zawrzeć nawet nie w leadzie, co w tytule.
Paulo Sousa chce odejść do Flamengo. Co ma na ten temat do powiedzenia PZPN?
Kto następcą Portugalczyka? PZPN spieszy z informacją, że – bez komentarza. Piorunujący komunikat.
Co dalej z Czesławem Michniewiczem? PZPN stawia sprawę jasno – może pozostanie na stanowisku, a może nie.
Istnieje uzasadnione podejrzenie, że federacja do obsługi oficjalnego portalu zatrudniła autora artykułu o legendarnej już „Libacji na skwerku”, który w 2010 roku zbulwersował czytelników „Gazety Wrocławskiej”.
15. Ultimatum dla Bartoscha Gaula
Kuriozum w Zabrzu. Sprzeczne wypowiedzi Matyska i Gaula. „Nie ma tematu ultimatum”
Zarządzanie Górnikiem Zabrze od dawna przypomina cyrk. Szczególnie wesoło (choć raczej nie dla kibiców Górnika) robi się wtedy, gdy sytuacja klubu w tabeli staje się nieciekawa, a atmosfera wokół klubu – napięta. Tak było na przykład wiosną tego roku, gdy ekipa z Górnego Śląska pod wodzą trenera Bartoscha Gaula wpadła w naprawdę głęboki dołek formy. Rafał Musioł z „Dziennika Zachodniego” poinformował nawet, że Gaul po porażce z Jagiellonią Białystok wyleci ze stanowiska. Ostatecznie stanęło na ostrym komunikacie klubu: – Trener Bartosch Gaul przygotowuje drużynę do piątkowego meczu. Mecz z Wisłą Płock jest dla Górnika bardzo ważny, a praca trenera Bartoscha Gaula zweryfikowana będzie po piątkowym spotkaniu.
Komunikat Klubu Górnik Zabrze S.A. w sprawie trenera pierwszej drużyny.
Trener Bartosch Gaul przygotowuje drużynę do piątkowego meczu. Mecz z Wisłą Płock jest dla Górnika bardzo ważny, a praca trenera Bartoscha Gaula zweryfikowana będzie po piątkowym spotkaniu. pic.twitter.com/nGlwIfBoap
— Górnik Zabrze (@GornikZabrzeSSA) March 14, 2023
Tym samym starcie zabrzan z Wisłą Płock urosło do rangi punktu zwrotnego dla kadencji Gaula. Wygra – przetrwa. Nie wygra – wyjazd. Ale czy na pewno? – Nie ma takiego tematu. Przede wszystkim mam wrażenie, że media były niezadowolone i rozczarowane, że nie zwolniliśmy trenera Bartoscha Gaula. Nie wydawaliśmy komunikatu, było źle. Wydaliśmy, ale nie taki jak oczekiwano, też nie najlepiej. Klub ma prawo prowadzić politykę informacyjną według własnego uznania – stwierdził prezes Górnika Adam Matysek w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim”. Wina mediów, wiadomo. A co na to sam Gaul? Cóż, znów w drugą stronę. – Usłyszałem, że z Wisłą musimy wygrać. Może to nie było dosłownie ultimatum, ale właściwie tak zabrzmiało.
Ostatecznie Górnik z Wisłą wygrał i to po wyciągnięciu wyniku z 0:2 na 3:2, w następstwie czego Gaul… stracił posadę. Na ławce trenerskiej zastąpił go Jan Urban, którego wcześniej Górnik bezceremonialnie przepędził, by zrobić w klubie miejsce dla Gaula.
Organizacyjnie: Górnik Zabrze.
14. W Lechii zamiast zajęć grupowych – zajęcia w grupach
Koronawirus tym razem w Lechii. Brak logiki i rozsądku również
Lato 2020 roku. Rozgrywki Ekstraklasy zostają dokończone pod specjalnymi obostrzeniami, w kraju szaleje pandemia koronawirusa, wszystkim żyje się ciężko, ludzie muszą się stosować do rozmaitych, niekiedy dość chaotycznie wprowadzanych rozporządzeń. W całej tej skomplikowanej sytuacji zawodowi sportowcy i tak mogą się czuć uprzywilejowani. Wystarczy, że będą trzymać się paru prostych zasad i kolejny sezon ligowy wkrótce ruszy z kopyta. Czy ekstraklasowicze udźwignęli temat? No jasne, że nie. Błysnęła zwłaszcza Lechia Gdańsk. Biało-zieloni wrócili do klubu po urlopach, zrobione zostały testy na obecność koronawirusa i… piłkarze zaczęli cykl treningowy, nie zaczekawszy na wyniki testów. Ciągu dalszego można się było spodziewać. Wynik jednego z zawodników Lechii okazał się pozytywny, no więc cały początek okresu przygotowawczego szlag trafił. Kwarantanna. Co na to szefostwo klubu?
„Przed rozpoczęciem zgrupowania wszyscy zawodnicy i sztab przeszli zorganizowane przez klub testy na obecność koronawirusa. Do czasu otrzymania wyników nie odbywały się spotkania grupowe, a treningi prowadzone były w grupach kilkuosobowych”.
Zamiast spotkań grupowych, treningi w grupach.
Genialne!
Arkadiusz Bruliński, dyrektor Działu Komunikacji, odtrąbił wielki sukces klubu: – Cieszymy się, że szybka izolacja pozwoliła zminimalizować ryzyko zakażenia się tylko do jednego zawodnika, u którego pierwszy wynik testu był pozytywny. Najważniejsze było zdrowie zawodników i sztabu, dlatego ten tydzień, który teraz spędziliśmy w izolacji, wykorzystaliśmy na dodatkową regenerację. To na pewno pozytywny aspekt w całej tej sytuacji. Całe przygotowania do nowego sezonu tylko przesunęły się o tydzień. Zawodnicy w tym tygodniu podtrzymywali formę, co na pewno ułatwi im powrót do właściwych obciążeń na boisku.
13. Niewdzięcznik Lipski nie chce grać w Ruchu za darmo
Chcieli zmasakrować Lipskiego, zmasakrowali samych siebie. Żenadometr wybucha przy kibicach Ruchu
Wiosną 2017 roku Patryk Lipski – wtedy jeszcze z łatką młodego-zdolnego zawodnika – rozwiązał kontrakt z Ruchem Chorzów. Powód? Oczywiście zaległości z wypłatami. „Niebiescy” byli w tamtym okresie po uszy pogrążeni w finansowych problemach i ostatecznie z hukiem spadli z Ekstraklasy. Co wcale nie oznacza, że fani Ruchu zaakceptowali decyzję Lipskiego, by poszukać sobie nowego, tym razem wypłacalnego zespołu. Wręcz przeciwnie, portal Niebiescy.pl opublikował rozwlekłą tyradę, podpisaną przez Grupy Kibicowskie Ruchu Chorzów, gdzie Lipskiego odsądzono od czci i wiary i uznano za wstrętnego zdrajcę.
Zerknijmy na kilka pierwszych akapitów:
Najbardziej smakowite fragmenty:
- „W Niebieskich szeregach pełna mobilizacja – na pokład ręce położyli wszyscy: piłkarze, nowy sztab szkoleniowy, działacze i my Kibice” – cóż, na przykład Waldemar Fornalik nie wyglądał na szczególnie zmobilizowanego, czego wyraźnym przejawem było jego odejście z klubu. O ogniu walki płonącym w sercach piłkarzy też można dyskutować, skoro od 27. do 37. kolejki nie odnieśli w lidze ani jednego zwycięstwa.
- „To Klub z Cichej wyciągnął go z zachodniopomorskiej prowincji” – Lipski pochodzi ze Szczecina. Faktycznie, miasteczko zabite dechami. Zero perspektyw.
- „Dlatego oddaj swoją koszulkę! Nie jesteś godny ani noszenia „10” na plecach, a w szczególności eRki na piersi. DLA NIEWDZIĘCZNYCH ZDRAJCÓW NIE MA U NAS MIEJSCA!” – przecież Lipski oddał już koszulkę. Czy raczej – zostawił ją przy Cichej, gdy opuszczał klub.
Lipski finalnie wielkiej kariery nie zrobił, lecz jedno mu można oddać – od 2017 roku pograł w Ekstraklasie więcej od Ruchu.
12. Cierzniak jest nasz i kropka!
Ja nie napiszę oświadczenia? To potrzymaj mi piwo
Z dzisiejszej perspektywy aż trudno w to uwierzyć, ale swego czasu Radosław Cierzniak było bohaterem jednego z najgorętszych sporów kontraktowo-transferowych w polskim futbolu. 30 stycznia 2016 roku golkiper, po półroczu spędzonym w barwach Wisły Kraków, postanowił podpisać kontrakt z Legią Warszawa. Miał do tego wprawdzie pełne prawo, lecz działacze „Białej Gwiazdy” ewidentnie nie potrafili się z tym faktem pogodzić i odesłali go do rezerw. Sprawa z inicjatywy Cierzniaka wylądowała u przedstawicieli Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych. Izba rozwiązała umowę bramkarza z Wisłą z winy klubu.
Co na to krakowianie?
„Wisła Kraków SA kategorycznie sprzeciwia się dzisiejszej decyzji Izby ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych, działającej jako organ Polskiego Związku Piłki Nożnej w sprawie zawodnika Radosława Cierzniaka. Stanowczo protestujemy przeciwko sytuacji, w której decyzje podejmowane są bez uwzględnienia wniosków wszystkich zainteresowanych stron – w tym przypadku bez uwzględnienia wniosków naszego klubu i z naruszeniem procedury, stworzonej przecież właśnie przez Polski Związek Piłki Nożnej. Można odnieść wrażenie, iż decyzja została podjęta jeszcze przed rozpoczęciem posiedzenia, a Wisła Kraków na kluczowym etapie postępowania nie miała możliwości pełnego zaprezentowania swojego stanowiska. Izba ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych nie wzięła pod uwagę nowych okoliczności, które wystąpiły w sprawie, a zatem m.in. przywrócenia zawodnika Radosława Cierzniaka do treningów z pierwszą drużyną.
Nie po raz pierwszy nasz klub pozostaje z poczuciem, że rozstrzygnięcia organów Polskiego Związku Piłki Nożnej podejmowane są nie z myślą o dobru polskiego futbolu, a interesy poszczególnych klubów nie są uwzględniane w takim samym zakresie. […] Zgodnie z przedstawionym stanowiskiem Wisły Kraków SA uważamy, iż Radosław Cierzniak pozostaje zawodnikiem naszego klubu, którego do 30 czerwca bieżącego roku obowiązuje ważny kontrakt”.
Ostatni fragment jest zdecydowanie najbardziej uroczy. Co tu nam się będzie wymądrzać jakaś izba? Mogą nam najwyżej nagwizdać – sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Cierzniak ma się kisić w naszych rezerwach i kropka. Wsadźcie sobie wasze wyroki.
Bramkarz parę dni później został już oficjalnie zaprezentowany jako zawodnik Legii.
11. Wisła w oświadczeniowym szale
Tak, zostajemy w Krakowie. Tak, dalej wspominamy popisy Wisły Kraków.
I to z tego samego okresu.
2 marca 2016 roku Mateusz Miga, wtedy dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, napisał głośny artykuł pod wielce wymownym tytułem: „Stary kolos mocno się chwieje”. Obnażał tam rozmaite słabości krakowskiej Wisły – wieloletni zastój w kwestii szkolenia młodzieży, kiepski model zarządzania klubem, ciągłe zmiany trenerów. – Bogusław Cupiał jest stały w uczuciach do Białej Gwiazdy. Żaden inny biznesmen w Polsce nie wspiera jednego klubu tak długo. To dzięki niemu Wisła ma za sobą wspaniały okres. Teraz jednak alarm wyje, a jedyną pamiątką po sukcesach jest złota gwiazdka na koszulkach – ostrzegał.
Reakcja Wisły na ten tekst była łatwa do przewidzenia. Oświadczenie! „Wisła Kraków SA pragnie z dumą podkreślić, iż krakowski klub jako pierwszy w Polsce stworzył tak nowoczesną, funkcjonalną bazę szkoleniową, umożliwiającą całoroczne przygotowanie drużyny do treningów w komfortowych warunkach. Efektem takiej polityki i działań są m.in. seryjnie zdobywane tytuły mistrza Polski, reprezentowanie z sukcesami naszego kraju przez Wisłę Kraków na arenie międzynarodowej (legendarne występy w europejskich pucharach i pozostawianie w pokonanym polu takich piłkarskich uznanych marek, jak FC Schalke 04, AC Parma czy zwycięstwo nad FC Barceloną), a także wiślaccy zawodnicy zasilający zarówno seniorską, jak i młodzieżowe kadry Polski. Na meczach Wisły wychowywały się tysiące wspaniałych kibiców, a sam klub wychował w tym czasie setki młodych piłkarskich talentów”.
W jaki sposób otwarta bodaj w 2014 roku baza szkoleniowa przyczyniła się do seryjnie zdobywanych przez Wisłę tytułów w pierwszej dekadzie XXI wieku i udanych występów w Pucharze UEFA 2002/03 – trudno zgadnąć. Ale to nie był pierwszy tekst Migi, na jaki „Biała Gwiazda” zareagowała z furią. Dwa lata wcześniej ten sam dziennikarz w towarzystwie Roberta Błońskiego przeprowadził wywiad z Jackiem Bednarzem. Zajawka rzeczonej rozmowy: – Uważam, że osoby, które zagnieździły się w Towarzystwie Sportowym Wisła, to ludzie z półświatka. Moim zdaniem nie powinny mieć możliwości ingerencji w spółkę.
Wisła ripostowała w sprawdzonym, oświadczeniowym stylu. Wyraziła – uwaga! – dezaprobatę. „Rada Nadzorcza oraz Zarząd Wisły Kraków przyjęły z dezaprobatą wywiad redaktorów Roberta Błońskiego oraz Mateusza Migi z byłym prezesem Białej Gwiazdy – Jackiem Bednarzem, który ukazał się 20 października 2014 roku w „Przeglądzie Sportowym”. Wisła Kraków nie podejmie polemiki z Panem Jackiem Bednarzem za pośrednictwem mediów, mimo że w artykule tym zamieszczono wiele niezgodnych z prawdą informacji, dotyczących Klubu, właściciela oraz jego pracowników”.
Po czyjej stronie była racja – wiadomo.
10. Józef Wojciechowski obiecuje hojne cięcie wydatków
Panie Józefie, do pisania oświadczeń to trzeba kogoś inteligentniejszego!
W 2016 roku Józef Wojciechowski próbował z przytupem wrócić do świata polskiej piłki, rzucając Zbigniewowi Bońkowi wyzwanie w wyborach na prezesa PZPN-u. Ostatecznie przegrał w głosowaniu 16 do 99, w co aż trudno uwierzyć, biorąc pod uwagę jego brawurową kampanię wyborczą. Przedsiębiorca do rywalizacji z urzędującym prezesem ruszył z chwytliwymi hasłami. Miał na przykład zamiar przeznaczyć 500 milionów złotych „na polską piłkę”. „Jak trzeba będzie, dosypię z prywatnych pieniędzy” – zapewniał. Swoją hojność uzasadniając posiadaniem młodych synów, którzy chcą zostać piłkarzami.
W oficjalnym oświadczeniu napisał:
Pół miliarda, co za suma, wow! Brzmiało to wszystko naprawdę imponująco. Przynajmniej do momentu, gdy ktoś nie przyjrzał się przedstawionym kwotom nieco dokładniej. Okazało się bowiem, że zaplanowane przez PZPN wydatki na rok 2017 wynosiły 167 milionów euro. Oznaczało to, że w czasie czteroletniej kadencji federacja zarządzana przez sknerusa Bońka wyda „na polską piłkę” – przy scenariuszu, że przychody nie będą rosnąć – mniej więcej 670 milionów złotych. Zatem Wojciechowski, zapewne przez przypadek, obiecał cięcie wydatków, a nie ich powiększenie. Taki tam szczególik.
9. Samodzielna decyzja Sousy podjęta wspólnie z Lewandowskim
Lewandowski: „Decyzja na końcu zawsze należy do trenera, ale była ona ze mną uzgodniona”
Robert Lewandowski to zawodnik światowej klasy, ale to wcale nie oznacza, że jego otoczenie w kryzysowych momentach nie czerpie ze starych, sprawdzonych nauk polskiej szkoły oświadczeń. Tak było choćby po pamiętnym meczu Polska – Węgry w eliminacjach do mistrzostw świata w Katarze. Paulo Sousa nie wystawił wówczas „Lewego” w wyjściowej jedenastce, polska ekipa przegrała i w efekcie straciła szansę na rozegranie pierwszego meczu barażowego przed własną publicznością. Co, primo, dodatkowo komplikowało nam drogę do wyjazdu na mundial, a po drugie pozbawiło PZPN ładnych paru milionów złotych. Oczywiście sprawy finalnie potoczyły się w taki sposób, że i tak się z Rosjanami nie zmierzyliśmy, ale kto mógł o tym wiedzieć w listopadzie 2021 roku?
Na Lewandowskiego spadła zatem lawina krytyki. Część dziennikarzy przekazywała, że to on zasugerował selekcjonerowi, że zagra w spotkaniu z Andorą, by potem odsapnąć podczas meczu z Węgrami. Inni dowodzili, że decyzję w tej sprawie samodzielnie podjął portugalski trener.
W końcu „Lewy” i jego PR-owcy postanowili, jak to się szumnie mówi, przerwać milczenie.
Czego się dowiedzieliśmy?
Że Lewandowski nigdy nie odmówił gry w reprezentacji i, dopóki zdrowie pozwoli, nie odmówi. Nigdy, przenigdy. Ale z Węgrami akurat zagrać nie chciał. No tak się po prostu niefortunnie złożyło, tak akurat uzgodnił z selekcjonerem Sousą, do którego należała ostateczna decyzja, chociaż w sumie, to decyzja została tak naprawdę podjęta wspólnie. Bo przemęczony Lewandowski coś tam jednak sygnalizował, jak sam przyznaje. Oczywiście dociekliwy kibic mógłby zapytać, dlaczego kapitan drużyny narodowej, tak mocno odczuwający już trudy sezonu, zagrał od dechy do dechy przeciwko Andorze? Przecież nisko notowani rywale od pierwszej (!) minuty grali w osłabieniu po czerwonej kartce. „Trener słusznie nie chciał zlekceważyć meczu z Andorą” – zaznacza „Lewy”. Bo tak mu wygodnie.
Lewandowski miał w istocie do wyjaśnienia trzy kwestie. Dlaczego przeciwko Węgrom zabrakło go nawet w kadrze meczowej, dlaczego poważniej potraktowano Andorczyków niż Węgrów i dlaczego nie zrobiono wszystkiego, by zwiększyć szanse zespołu na rozstawienie w barażach. Nie odpowiedział na żadne z tych pytań.
Krótko mówiąc – zawodnik klasy światowej, oświadczenie klasy polskiej. Brawo, panie Robercie, tak trzeba oświadczać!
8. Wiekopomny triumf polskiej myśli szkoleniowej
Początek kadencji Leo Beenhakkera był horrorem dla nestorów polskiej myśli szkoleniowej. Przyjechał nad Wisłę jakiś Holender, zaczął się wymądrzać, krytykować, a jeszcze – jak na złość – jako pierwszy w dziejach awansował z reprezentacją na mistrzostwa Europy, czym uwiarygodnił się w oczach opinii publicznej. Kibice mieli zaufanie do jego ocen. Być może nawet większe, aniżeli – o zgrozo! – do przemyśleń Antoniego Piechniczka i reszty PZPN-owskiej ferajny. Federacja musiała zareagować. Co przychodziło jej tym łatwiej, im bardziej słabła pozycja Beenhakkera po porażce w fazie grupowej Euro 2008.
Wiosną 2009 roku na stronie PZPN-u ukazało się następujące oświadczenie:
„Kluczową sprawą Wydziału Szkolenia jest dbałość o poziom. Nie trzeba nikogo przekonywać, że im wyższy będzie poziom szkolenia, tym lepsi zawodnicy pojawiać się będą na naszych boiskach. Do niedawna starano się wmówić kibicom w Polsce, że polscy trenerzy mają, tak zwany, kryzys myśli szkoleniowej. To pogląd lansowany przez część niechętnych polskim trenerom mediów, a wystarczy porównać dwóch reprezentacyjnych skrzydłowych – Euzebiusza Smolarka i Jakuba Błaszczykowskiego. Pierwszy z nich całe szkolenie piłkarskie odbył za granicą, w idealnych warunkach organizacyjnych, korzystał z wiedzy i umiejętności znakomitych szkoleniowców holenderskich. Drugi całą edukację piłkarską przeszedł w Polsce, prowadzony przez naszych szkoleniowców i w warunkach, jakimi dysponujemy. Każdy z nich zapewne będzie miał zwolenników, jednak wystarczy, że postawimy między nimi znak równości, co zaświadczy, że nasi szkoleniowcy nie różnią się niczym od trenerów pracujących w krajach uznawanych tradycyjnie za wiodące w szkoleniu piłkarzy.
Reasumując polska szkoła trenerów nie bez przypadku uznawana jest za jedną z najlepiej pracujących w Europie, a zapoczątkowanie w roku ubiegłym Cross Border Education, szkolenia na licencję UEFA-PRO, w którym wzięli udział najzdolniejsi trenerzy z Czech, Słowacji i Polski, było kulminacyjnym momentem pokazu poziomu edukacji piłki nożnej w naszym kraju”.
Podoba nam się zwłaszcza ten pomysł z zestawieniem Smolarka i Błaszczykowskiego. W zasadzie – poszlibyśmy o kilka kroków dalej. Podczas Euro 2008 w reprezentacji Polski występowali na przykład Wojciech Łobodziński, Dariusz Dudka, Maciej Żurawski, Marcin Wasilewski czy Mariusz Lewandowski. I jeśli zestawić ich z produktami holenderskich akademii, dajmy na to Arjenem Robbenem, Giovannim van Bronckhorstem, Ruudem van Nistelrooyem… Albo nie, może lepiej jednak zostańmy przy porównaniu Smolarka do Błaszczykowskiego. Bo jeszcze się okaże, że cała teoria nam się tu zaraz rozsypie wraz z kolejnymi nazwiskami. Prędzej czy później stanęlibyśmy bowiem przed koniecznością zestawienia Wesleya Sneijdera z Łukaszem Gargułą.
7. Kraków – centrum polskiej szkoły oświadczeń
Jak okradano i jak ratowano Wisłę Kraków
I znowu Wisła!
„Biała Gwiazda” za rządów firmowanych przez Marzenę Sarapatę osiągnęła absolutnie wirtuozerski poziom w tworzeniu bezwartościowych komunikatów. Na niespełna trzy tygodnie przed startem sezonu 2018/19 Wisła została… bez stadionu. Zadłużenie klubu w stosunku do miasta stało się tak duże, że samorządowcy nie zgodzili się na nową umowę dzierżawy obiektu. Co na to władze klubu? Zareagowały naturalnie w swoim stylu – pustym oświadczeniem.
„Wisła Kraków SA ma nadzieję, że zaistniała sytuacja odłożenia zawarcia umowy na dzierżawę stadionu przy ul. Reymonta 20 to wynik nieporozumienia i braku przepływu wszystkich informacji między stronami. Zarząd Wisły Kraków SA jest w stałym kontakcie z władzami Miasta Krakowa i pracuje nad jak najszybszym wyjaśnieniem zaistniałych wątpliwości, dążąc do pozytywnego rozwiązania sprawy. Poziom wieloletnich wzajemnych zobowiązań stron jest obecnie przedmiotem oceny Sądu. Informujemy również, iż sobotni mecz towarzyski Białej Gwiazdy z AS Monaco odbędzie się, zgodnie z planem, na Stadionie Miejskim im. Henryka Reymana w Krakowie”.
Co zrobił krakowski klub, gdy Szymon Jadczak na antenie TVN24 obnażył jego brudne sekrety? Wydał oświadczenie.
„Protestujemy przeciwko kłamliwym i bezpodstawnym twierdzeniom wielokrotnie powtarzanym w programie Superwizjer TVN24 wyemitowanym w dniu 15 września 2018 roku, iż jakoby Wisła Kraków oraz Towarzystwo Sportowe Wisła Kraków zostały przejęty przez ludzi związanych ze światem przestępczym. […] Tymczasem nie ulega żadnym wątpliwościom, że wszystkie zmiany organizacyjne i personalne, jakie miały miejsce w ostatnich latach w Towarzystwie Sportowym Wisła Kraków czy spółce Wisła Kraków SA odbywały się w zgodzie z obowiązującymi zapisami statutów TS Wisła Kraków oraz Wisła Kraków SA, a także przepisami prawa. Miały jedne cel – zapewnić nieprzerwaną działalność klubu. Wisła Kraków jest dzisiaj jedynym klubem piłkarskim będącym własnością Towarzystwa Sportowego. Materiał Superwizjera został przekazany do uważnej analizy przez prawników. Nie ma naszej zgody na niszczenie dobrego imienia Wisły Kraków SA – możemy przeczytać na stronie krakowskiego klubu”.
Kilka tygodni później okazało się, że Jadczak miał jednak sporo racji i albo Wisła w trybie ekspresowym znajdzie inwestora z grubym portfelem, albo po prostu upadnie. Tę niezbyt wesołą sytuację przedstawiciele „Białej Gwiazdy” podsumowali – a jakże! – oświadczeniem.
„We wtorek 18 grudnia doszło do spotkania przedstawicieli Towarzystwa Sportowego „Wisła” Kraków z luksembursko-brytyjskim konsorcjum funduszy inwestycyjnych, podczas którego podpisano warunkową umowę sprzedaży 100 procent akcji Wisły Kraków SA. Szczegóły umowy są objęte ścisłą klauzulą poufności. Uprawomocnienie umowy nastąpi w najbliższych dniach”.
A wisienka na torcie dopiero przed nami.
6. Marcin Robak obarczony winą za śmierć Jezusa Chrystusa
Oświadczenie roku już znamy. Robak ma się tłumaczyć z zabicia Jezusa
Latem 2019 roku relacje Marcina Robaka z ultrasami Śląska Wrocław, delikatnie rzecz ujmując, nie były najlepsze. Gorąco zrobiło się zwłaszcza wtedy, gdy doświadczony napastnik postanowił zmienić barwy klubowe. Nie przedłużył umowy z wrocławską ekipą, która nie zaoferowała mu zadowalających warunków finansowych, i przeniósł się do Widzewa Łódź, gdzie występował już w latach 2008-2010. Nie spodobało się to grupie Ultras Silesia, która była przekonana, że Robak – jako legniczanin z pochodzenia – piłkarską karierę zakończy w Miedzi. Kibole spod szyldu Ultras Silesia stwierdzili nawet, że Robak im to obiecał.
Naturalnie wydali w tej sprawie oświadczenie.
Zaczęło się ostro…
„Wielu z nas w życiu staje przed wyborami. Wielu pod ścianą, w kajdankach, wybiera pozornie gorszą opcję, aby móc nadal chodzić po mieście z głową wysoko. No, a niektórzy wybierają łatwiejszą drogę, żeby później przemykać kanałami jak szczur. Taki jest wstęp, a każdy wie o jakie słowo na „F” chodzi. […] Marcin na spotkaniu mówił o końcu kariery, mówił też o pieniądzach, mówił o mieście rodzinnym i o tym że wychował się w Legnicy. „Mówiłem, mówiłem, bardzo dużo rzeczy mówię.” No właśnie. Marcin wrócił z wakacji i wziął się na poważnie za transfer, zapewniał w rozmowach telefonicznych że jest najbliżej Miedzianki i że to będzie fajny powrót na koniec kariery. Tylko że Marcin „uśmiech colgate” Robak, lubi po prostu zbudować dobry grunt pod interesy tym co mówi. Koniec końców i tak liczy się stan jego konta. Pierdolenie o wychowywaniu się w Legnicy włóż sobie tam gdzie twój napletek był jeszcze jakiś czas temu”.
… a potem zrobiło się jeszcze bardziej chamsko, obrzydliwie i absurdalnie.
„[…] Marcin „psikuta” Robak zakończy karierę tam gdzie się nadaje jako piłkarz, w 6 lidze niewidomych (pozdro blind football). Marcin nigdy nic nie osiągnął, serio. Mistrzem Polski nawet nie był nigdy, przez lata nauczył się kopnąć piłkę do bramki jak kolega dobrze poda no i mordę szczerzyć na każdym zdjęciu. Brawo Ty. Nadrabiasz tym że wiesz czasami jak się zachować, jak potrzebujesz coś załatwić, wiesz komu dupkę wylizać i z kim się spotkać na kawkę, a komu zawiązać buta pod stołem. Nadajesz się na legendę, Widzewa, Maccabi Haifa lub Hapoelu Tel-aviv, w Legnicy nią nigdy już nie będziesz. Pamiętaj Marcin Psikuta, nigdy Ci nie wybaczymy, że zabiliście Jezusa, jak i tego co zrobiłeś dwa tysiące lat później odchodząc ze Śląska. Hatfu…”.
Po takim oświadczeniu można się było rzecz jasna spodziewać dosłownie wszystkiego, włącznie z antysemickimi wrzutkami, ale mimo wszystko połączenie przenosin Robaka ze Śląska do Widzewa z ukrzyżowaniem Jezusa okazało się zaskakujące.
5. Waldemar Fornalik szkodnikiem polskiego futbolu
Chciwus Fornalik zakałą polskiego futbolu. Chce należnych mu pieniędzy
Waldemar Fornalik przygodę trenerską z Piastem Gliwice zaczął od uratowania klubu przed spadkiem. Potem poprowadził gliwicką ekipę do mistrzostwa Polski, największego sukcesu w dziejach klubu. Następnie drużyna pod jego wodzą umocniła się w ligowej czołówce. Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy – jesienią 2022 roku Piast pod wodzą byłego selekcjonera reprezentacji Polski wpadł w poważny kryzys i Fornalik stracił posadę. Pożegnano go mimo wszystko dość ciepło, natomiast miarka przebrała się kilka miesięcy później, gdy trener ośmielił się zażądać, by zapłacono mu pieniądze, na jakie się z klubem dogadał przy rozstaniu.
Tego już działacze Piasta nie mogli Fornalikowi puścić płazem, zwłaszcza że Komisja Licencyjna w pierwszym terminie nie przyznała im licencji na dalsze występy w Ekstraklasie właśnie z uwagi na zaległości względem eks-szkoleniowca. Uznali go zatem za łasego na pieniądze szkodnika polskiej piłki.
Czytamy w oświadczeniu:
„Jeśli jednak w polskiej piłce będzie więcej trenerów, którym zależy wyłącznie na pieniądzach, a nie na dobru klubów, to polska piłka nie będzie się rozwijać tak, jak wszyscy byśmy sobie tego życzyli. Klub nie obarcza trenera Waldemara Fornalika całą winą, ale w momencie, kiedy odchodził on z Piasta, to Klub znajdował się w trudnej sytuacji finansowej oraz trudnej sytuacji w tabeli Ekstraklasy”.
Nam się mimo wszystko wydaje, że polski futbol lepiej by na tym wyszedł, gdyby było w nim więcej trenerów kalibru Fornalika, a mniej klubów zarządzanych na poziomie Piasta. Ale co my tam wiemy? Fornalik ma ciepłą posadkę w Zagłębiu Lubin i jeszcze mu mało, jeszcze się chce nachapać!
Szkodnik i kropka.
4. „Piłkarski poker” w Niecieczy
CO ZA MECZ! Najgłupsze oświadczenie i kartka w sezonie? Mamy faworytów
Było to tak. 20 kwietnia 2018 roku walcząca o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej Bruk-Bet Termalica Nieciecza mierzyła się przed własną publicznością ze Śląskiem Wrocław. Spotkanie od początku toczyło się dość w dość szybkim tempie. Goście zaczęli od trafienia Marcina Robaka z rzutu karnego, gospodarze zdołali wyrównać, a potem Robak raz jeszcze trafił do siatki z jedenastu metrów. W międzyczasie z boiska wyleciał Martin Miković – piłkarz Bruk-Betu tak się wściekł na Zbigniewa Dobrynina, który – po konsultacji z VAR-em – podyktował rzut karny dla Śląska Wrocław, że złapał kozłującą futbolówkę i rzucił nią w arbitra. Abstrahując już od tego, że karny był ewidentny, naprawdę nie sposób wytłumaczyć zachowania Mikovicia zwykłą, boiskową frustracją. To była po prostu bezdenna głupota i jeden z najbardziej idiotycznych sposobów na osłabienie swojej drużyny, o jakim słyszał futbol.
Mimo to władze Termaliki uznały najwyraźniej, że Dobrynin do spółki z sędziami VAR skręcił ich klub. Bo jak inaczej skomentować krótkie oświadczenie, jakie pojawiło się na oficjalnym portalu Bruk-Betu z podpisem pani prezes Danuty Witkowskiej?
Cenimy panią Danutę za komunikacyjną zwięzłość. Tym razem obyło się bez kazania, jak w przypadku rozwlekłej reprymendy dla pana Treli. Krótko i na temat. Choć aż się prosiło o ciut więcej informacji. Kto właściwie gra w tego „piłkarskiego pokera” – sędziowie, Śląsk Wrocław, władze ligi, PZPN?
A może całe polskie środowisko piłkarskie uwzięło się wówczas na Termalicę?
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
3. Dariusz Mioduski chce wsadzić Kowala do pierdla
Wszystko by się udało, gdyby nie ten wścibski Wojciech Kowalczyk…
Nagrabił sobie nasz kochany Wojtek Kowalczyk jesienią 2021 roku. Wiadomo, że nie należy on do grona osób potrafiących ugryźć się w język – „Kowal” zdecydowanie woli powiedzieć o dwa zdania za dużo, niż o jedno słowo za mało. Za tę bezkompromisowość go zresztą cenimy, ale w jednym z odcinków Ligi Minus posunął się najwyraźniej za daleko. – W Legii jest pijacka grupa. Tego się już nie da ukryć, o tym mówią wszyscy. Pijacka grupa, która była tak przemęczona na meczu w Gdańsku z Lechią, tak świętowali zwycięstwo z Leicester, że zapomnieli, że za 72 godziny muszą znowu wyjść na boisko – stwierdził Kowalczyk.
Zawrzało.
„Mocne oskarżenia”, „Były piłkarz Legii ujawnia”, „Kowalczyk nazywa zawodników Legii pijakami” – od tego rodzaju nagłówków zaroiło się na piłkarskich portalach. Władze stołecznego klubu nie wytrzymały. „W związku z pojawiającymi się w przestrzeni publicznej nieprawdziwymi informacjami oświadczamy, że szanując prawo do wyrażania opinii, krytyki oraz subiektywnych interpretacji, Legia Warszawa nie będzie akceptowała wielokrotnie oraz celowo powielanych kłamstw i pomówień uderzających w reputację Klubu, jego zawodników i pracowników. Dlatego Klub podejmie kroki prawne przeciwko panu Wojciechowi Kowalczykowi, który w programie Liga Minus (Weszło TV), a następnie w innych mediach, wielokrotnie przedstawiał nieprawdziwe informacje odnośnie Klubu i członków jego zespołu, w tym o istnieniu domniemanej „grupy pijackiej”, „grupie imprezowej” i drużynie, która ponoć „baluje”.
Stanowisko Klubu pic.twitter.com/J5X5k7Er5P
— Legia Warszawa 👑 (@LegiaWarszawa) October 28, 2021
Wyglądało na to, że beztroskie życie „Kowala” lada dzień dobiegnie końca, a jego świat zza krat już nie będzie taki kolorowy. Na szczęście Wojtek jakimś cudem uniknął skazania, a my całą tę historię mogliśmy przedstawić w serialu „No ludzie pozwani!”.
2. Żona Daniela Stefańskiego w ogniu podejrzeń
Cracovia wkracza do gry o oświadczenie roku. Jest pięknie, jest lider!
3 grudnia 2020 roku profesor Janusz Filipiak odpalił się na łamach Onetu. Zasugerował, że Cracovia jest prześladowana przez sędziów, że w Polsce arbitrzy generalnie faworyzują Legię, a wideoweryfikację to w ogóle można potłuc o kant tyłka. – Po co w takim razie jest VAR? No na litość boską! Nie twierdzę, że to było ukartowane, ale jednak mamy czasem do czynienia z grzecznościowym sędziowaniem – grzmiał właściciel „Pasów”. Rozmowa została opublikowana tuż przed derbami Krakowa, zatem można się było spodziewać, że każda kontrowersja sędziowska w starciu z Wisłą urośnie do rangi skandalu.
Pech chciał, że Daniel Stefański rzeczywiście podjął w derbach szereg wątpliwych decyzji. Tym razem profesor Filipiak nie czekał do kolejnego medialnego wystąpienia. Podsumował pracę sędziego już na stadionie. – VAR! VAR! Ty chuju, ty chuju, ty chuju! – zawołał po tym, jak Wisła otrzymała rzut karny.
Skomentowanie wczorajszego zachowania prezesa Janusza Filipiaka pozostawimy wam… 😐 Więcej na temat boiskowych i pozaboiskowych wydarzeń przy okazji derbów Krakowa tutaj ⬇️ #tvpsport #CRAWIShttps://t.co/BgnuVz9l2Y pic.twitter.com/sPSMK3m6g8
— TVP SPORT (@sport_tvppl) December 5, 2020
Kiedy emocje opadły, właściciel Cracovii trochę się zreflektował i przeprosił za swoje wulgarne zachowanie. Jednocześnie Cracovia opublikowała jednak oświadczenie, w którym wzięła pod lupę kibicowskie sympatie… żony arbitra, Karoliny Bojar-Stefańskiej. „W meczu z Legią sędzia Lasyk wypaczył wynik meczu, pozbawił Cracovię ewidentnego rzutu karnego. Żona sędziego Stefańskiego według wpisów w Internecie jest kibicką Wisły. Wyznaczenie tej pary do sędziowania derbów samo w sobie nie było odpowiedzialne. Zwłaszcza w kontekście wywiadu J. Filipiaka dla Onetu, krytykującym sędziego Lasyka. Obawialiśmy się złego sędziowania, a rzeczywistość okazała się gorsza niż przewidywania, co wskazują załączone linki do sytuacji z meczu”.
Co na to sama Karolina Bojar? Przypomniała, że sama jest sędzią, zatem nie kibicuje żadnej drużynie, a poza tym zwyciężyła kiedyś na juniorskich mistrzostwach Małopolski w biegach przełajowych reprezentując tam… Cracovię.
Chyba największym absurdem w całej tej historii jest fakt, że Stefańskiego było wtedy za co krytykować i Cracovia – jeśli już chciała ten temat rozegrać medialnie – to miała pełne pole do popisu. No ale skoro profesor Filipiak najpierw nawtykał arbitrowi od chujów, a potem klub w oficjalnym oświadczeniu zaczął kolportować jakieś dęte pogłoski o kibicowskich powiązaniach Karoliny Bojar-Stefańskiej, no to summa summarum „Pasy” wizerunkowo strzeliły sobie w stopę.
1. Vanna Ly poważnie zachorował…
Paluszek i główka to biznesowa wymówka. Vanna Ly zachorował!
Wisła zwana jest królową polskich rzek, a Wisła Kraków to niewątpliwie królowa polskich oświadczeń. Pierwsze miejsce w naszym rankingu nie mogło zatem nie powędrować do „Białej Gwiazdy”. Cała saga o kambodżańskim anonimie-multimiliarderze, przypuszczalnie skoligaconym z tamtejszą rodziną królewską, który tanimi liniami lotniczymi przybył do Krakowa, by przywrócić stojącej nad przepaścią Wiśle dawną świetność u boku agenta piłkarskiego o szemranej reputacji i szwedzkiego Hulka Hogana, brzmi w tej chwili jak scenariusz niezbyt udanej komedii kryminalnej, ale to wszystko wydarzyło się przecież naprawdę.
Piłkarska Polska z zapartym tchem obserwowała kryjącego się na ogół za ciemnym parasolem jegomościa, który pojawił się na meczu Wisły, spotkał się z prezydentem Krakowa, a potem w lokalu „U babci Maliny” snuł swe wielkie plany przy pierogach i kompocie. Widać było, że Bogusław Cupiał to przy tym gigancie azjatyckiego biznesu mały miki, a krakowska ekipa wkrótce odzyska pozycję hegemona na krajowym podwórku. Wszystko zdawało się układać w spójną całość.
– Rozmowa napawała optymizmem. Najaktywniejszy był pan skośnooki – relacjonował prezydent Jacek Majchrowski.
Aż tu nagle – szok. Tragedia. Niespodziewana choroba Vanny Ly, która wszystko przekreśliła.
Niestety do dziś nie dowiedzieliśmy się, co ze zdrowiem niedoszłego inwestora. Umowa przejęcia klubu przez Vannę Ly i Matsa Hartlinga została unieważniona, co początkowo wywoływało wesołość u tego drugiego, ale finalnie musiał się z tym pogodzić. – Jestem w szoku, jak pan Vanna Ly się zachował. Jeżeli naprawdę miał atak serca, to przykro mi, ale jeśli nie, to nie wiem, o co chodzi – przyznał rozgoryczony Adam Pietrowski, medialna twarz tego cudacznego projektu.
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Selekcjoner Santos z mocnym przekazem: nie kupujcie biletów na mecz z Niemcami
- Michał Skóraś częścią nowego rozdania w Club Brugge. Co go tam czeka?
- Oskarżenia o gwałt, zdrada i szkodliwy fake news. Achraf Hakimi symbolem toksycznej męskości
- PZPN rozważa ważne zmiany dla sędziów zawodowych
fot. FotoPyk / NewsPix.pl