Wydarzyło się coś, czego nikt nie mógł się spodziewać. Stała się rzecz absolutnie niemożliwa do przewidzenia. Otóż – wyobraźcie sobie – Jacek Magiera, przywrócony do prowadzenia Śląska dwa dni temu, nie sprawił, że beznadziejni do tej pory piłkarze, nagle zagrali jak ekstraklasowe orły. Wrocławianie wykonali kolejny sus w kierunku 1. ligi, a dzisiaj bez najmniejszych problemów ograł ich Górnik Zabrze.
Trochę żal nam Jacka Magiery. No bo co chłop mu zrobić? Odmówić powrotu do pracy we Wrocławiu nie mógł, bo przecież wiązał go kontrakt z klubem. To znaczy – mógł, ale pewnie naraziłby się na karę lub na brak wypłat ze Śląska. Głupio tam machnąć ręką na forsę, więc już przyjechał na Dolny Śląsk. A skoro przyjechał, to co mógł zrobić? Przypomnijmy: został przywrócony do prowadzenia drużyny dwa dni temu. W piątek. A w niedzielę grał już z Górnikiem.
Co mógł zrobić? Rozpisać skład, to na pewno. Powiedzieć “panowie, to jeden z kilku finałów, które czekają nas do końca sezonu”? No, fajnie, tyle to my też moglibyśmy powiedzieć bez licencji UEFA Pro. Mógł zrobić zmiany w składzie, mógł kogoś tam odsunąć, kogoś tam przywrócić.
Problem polega na tym, że Śląsk i tak grał jak… Chcieliśmy tu napisać, że jak “grupa przypadkowych piłkarzy, którzy zebrali się na dwie godziny grania w piłkę”. Ale byłoby to uderzenie w ludzi wykonujących zawód piłkarza. Dlatego może lepszym określeniem byłoby stwierdzenie, że Śląsk grał jak grupa przypadkowych ludzi, którzy akurat mieli w Zabrzu zieloną koszulkę w plecaku.
Gdyby ta wesoła zbieranina próbowała chociaż udawać, że potrafi kopać piłkę. Albo chociaż gonić za tą piłką. Ale nie.
Górnik w ostatnim czasie – eufemistycznie mówiąc – nie wyglądał na zespół mocarzy. A dziś cała ofensywa Górnika wyglądała na kapelę, która cały czas bije się o mistrzostwo i rozbudza oczekiwania względem ataku na europejskie puchary. Tu Rasak dogrywa przewrotką do Podolskiego, Okunuki zagrywa piętą, Yokota bawi się z obrońcami, Krawczyk wygląda jak Rivaldo w prime-time, Podolskiemu ktoś odjął dziesięć lat, Sekulić mija trzech rywali i dogrywa w punkt za obrońców do nadbiegającego kolegi…
Naprawdę znakomicie się oglądało popisy zabrzan, nie chcemy nic im ujmować. Natomiast Górnik miał po prostu naprzeciw siebie rywala, którego trzeba było zlać piątką, wręczyć bilet do Wrocławia i od razu pokazać “panowie, tu macie 1. ligę, sprawdźcie już sobie rozjazdy”. Gdyby gospodarze byli bardziej skuteczni, to mogli wygrać tu przynajmniej 4:0, a jest to o tyle istotne, że mogli w ten sposób poprawić swój bilans meczów bezpośrednich z ekipą Magiery. A biorąc pod uwagę ścisk w dole tabeli, to takie niuanse mogą być bardzo ważne.
Inna sprawa, że my tu nie bardzo widzimy Śląska, który nagle zacznie punktować. Czy odrobi do zabrzan jeszcze cztery oczka? Po tym gruzie, który dziś zaprezentowali – mamy spore zastrzeżenia.
Dzisiaj taki Górnik miał wybiegane skrzydła w postaci Okunukiego i Yokoty, miał Podolskiego na kierownicy, walczącego Rasaka, rzetelny duet stoperów. A Śląsk? Miał Leszczyńskiego w bramce i Yeobaha, który w pewnym momencie wyglądał na gościa, który swoją postawą krzyczy “panowie, spierdalajcie mi z drogi, ja ich wszystkich okiwam sam”.
WKS wygląda dramatycznie. Światełka w tunelu nie widać. Ale jak znamy bystrzaków z Wrocławia, to oni już w zanadrzu szykują kolejny scenariusz – Magiera dostanie szansę za tydzień, przegra, na dwie kolejki wróci Tworek, a na koniec sezonu obejrzymy u sterów trio Magiera-Tworek-Djurdjević. Jak spadać, to ze wszystkimi na pokładzie!
WIĘCEJ NA WESZŁO: