To miał być wielki hit 1. ligi. Dopisali kibice, którzy przez całe 90 minut dopingowali obie ekipy i stworzyli kilka efektownych opraw. Dopisał Ruch Chorzów, który potrafił kąsać rywala szybkimi kontrami. Nie dopisała tylko Wisła Kraków, która w Gliwicach nie pokazała absolutnie nic ciekawego. “Niebiescy” wzięli zatem swoje, wygrali i wykonali istotny krok w kierunku bezpośredniego awansu.
Nie lubimy tej gadki o meczach o sześć punktów, bo jakkolwiek byśmy matematycznie próbowali to ugryźć, to nikt w jednym meczu sześciu punktów nie mógł tu zdobyć. Ale jasnym było, że zwycięzca starcia między Wisłą a Ruchem zrobi krok w kierunku bezpośredniego awansu. W przypadku “Białej Gwiazdy” to byłby już właściwie sus, z kolei chorzowianie wepchnęliby się w kolejkę właśnie przez wiślaków, ale i przed Bruk-Bet (przynajmniej do ich jutrzejszego meczu).
Wydawało się, że nieco większe szanse można dawać wiślakom – w tym roku przegrali przecież tylko raz na dziewięć meczów, z kolei Ruch ostatnio sporo punktów pogubił (porażki z Zagłębiem i Termalicą, remisy z Podbeskidziem i ŁKS-em). Ale na dziś trener Skrobacz miał jasno sprecyzowany plan, a jego zespół skrupulatnie go realizował. A założenia były proste: niech ci Hiszpanie tutaj nie bawią się w fifa-rafa, niech poczują siłę śluńskich synków, stawiamy dwie ciasno zbite ze sobą linię, a Wójtowicz, Szczepan i Kobusiński mają ruszać do przodu za każdym razem, gdy tylko ktoś z tyłu ma piłkę i przestrzeń.
Ruch bezlitośnie wybił gościom wszystkie atuty z rąk. Naprawdę trudno wyciągnąć nam z pamięci akcję, gdy spojrzeliśmy na tych pierwszoligowych czarodziejów Wisły i pomyśleliśmy “no, no, dzisiaj znów odpalają fajerwerki”. to była Wisła bezzębna. Fernandez zginął w tłumie, Mula zszedł po pół godzinie grania, Junca też opuścił boisko z urazem, Igbekeme był chyba najsłabszym zawodnikiem na placu.
A na ich tle wyróżniał się chociażby Foszmańczyk. Nawalczył się Szczepan. Bezbłędnie zagrał Sadlok. Dużo dobrego możemy powiedzieć o Wójtowiczu. Ten na ogół gra na lewej flance, dzisiaj hasał na prawej i to właśnie z tej strony Ruch był bardzo groźny. Najpierw dał sygnał ostrzegawczy kąśliwą wrzutką, a kwadrans później znów się włączył do przodu, podciął piłkę, Feliks uciekł od stopera, złożył się do trudnego woleja i przypieprzył z siłą typu “albo bramka, albo piłka w Zabrzu”.
I siadło tuż przy słupku.
Spodziewaliśmy się wówczas, że Wisła po takim gongu się przebudzi. Ale tu chyba nie chodziło o kwestię przebudzenia. Ruch po prostu ten mecz zdominował zaangażowaniem, siłą fizyczną, koncentracją pod własną bramką. Widać było po ekipie Skrobacza, że oni doskonale zdają sobie sprawę z faktu, że jeśli tu by przegrali, to właściwie mogliby się skupić się już tylko na barażach.
Ale też nie sprowadzajmy Ruchu tylko do filozofii “kiełbasy w górę i jedziemy”. Akcja bramkowa przy trafieniu na 2:0 była naprawdę zgrabne, rozegranie piłki na jeden kontakt w środku pola, wypuszczenie Monety, spokojna finalizacja.
I cóż, robi nam się jeszcze większy galimatias w czubie tabeli. ŁKS wypracował sobie zaliczkę, Bruk-Bet jutro może przeskoczyć Ruch o jedno oczko, a Wisłę o trzy. Jeśli Puszcza ogra Resovię, to też będzie przed Wisłą. Arka już raczej nie zdąży się włączyć o walkę o TOP2 i raczej powinna się skupić na obronie miejsca barażowego przed Podbeskidziem.
Ale my jeszcze słówko o kibicach, bo dzisiaj mogliśmy tylko żałować, że ten mecz nie jest rozgrywany na Stadionie Śląskim. Oprawa za oprawą, doping przez pełne 90 minut, reakcja na wydarzenia boiskowe… Nawet jeśli na boisku były momenty przestoju, to na trybunach działo się przez cały mecz. Powiało Ekstraklasą. A nawet standardami powyżej średniej ekstraklasowej. Szkoda tylko, że na tak relatywnie małym obiekcie.
Ruch Chorzów – Wisła Kraków 2:0 (1:0)
Feliks (31.), Moneta (70.)
CZYTAJ WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW: