To mógł być nawet frekwencyjny rekord XXI wieku na piłkarskim meczu ligowym w Polsce. Ruch Chorzów chciał zagrać z Wisłą Kraków na Stadionie Śląskim. Wisła Kraków chciała zagrać z Ruchem Chorzów na Stadionie Śląskim. Mecz przyjaźni, bez ryzyka spięć między jedną a drugą stroną. Oba kluby z pokaźną bazą kibicowską. Obie drużyny w czołówce pierwszoligowej tabeli z realnymi szansami na Ekstraklasę. Władze stadionu otwarte na ten pomysł.
Nic, tylko grać.
A jednak nie udało się tego zorganizować.
Dlaczego? Czy można stwierdzić, że ktoś zawinił? Czy komuś zabrakło dobrej woli? Czy temat jest zamknięty na przyszłość?
Sprawdzamy to, przepytując prezesa Ruchu Chorzów Seweryna Siemianowskiego, prezesa Stadionu Śląskiego Jana Widerę i redaktora dziennika „Sport” Macieja Grygierczyka, który chyba najlepiej w świecie mediów zna kulisy tej sprawy.
Dlaczego Ruch Chorzów nie zagra z Wisłą Kraków na Stadionie Śląskim?
–
Spis treści
Dobre chęci były
– Nieuprawnione jest stwierdzenie, że komuś zabrakło dobrej woli i chęci porozumienia. Przykładem dobrej woli z naszej strony była symboliczna kwota najmu zaproponowana Ruchowi Chorzów – zapewnia nas Jan Widera.
Kwota ta wynosiła zaledwie 80 tys. zł, podczas gdy PZPN za jeden mecz reprezentacji Polski na tym obiekcie płacił między 500 a 700 tys. zł. Jest różnica.
– Koszty organizacji zamknęłyby się w granicach miliona złotych. Nie chodziło o super zarobek, ale też nie o to, żeby dopłacić do interesu – mówi Maciej Grygierczyk.
To nie był problem. Może więc chodziło o czas? Tutaj jest już znacznie goręcej w szukaniu przyczyn.
Mało czasu, olbrzymie wyzwanie
– Dla mnie ten temat po prostu został zainicjowany zbyt późno. Na poważnie zaczęto do tego podchodzić dopiero po liście otwartym stowarzyszenia kibiców Wielki Ruch do marszałka województwa śląskiego. Zaraz potem odbyła się nadzwyczajna sesja w sejmiku województwa i rozpoczęto rozmowy, ale było już bardzo późno, jakoś półtora miesiąca przed meczem – analizuje Grygierczyk.
Jako że imprezę masową trzeba zgłosić najpóźniej miesiąc przed terminem, zostały co najwyżej trzy tygodnie, żeby wszystko ustalić i sfinalizować.
Zdaniem Grygierczyka iskra wyszła od kibiców, którzy publicznie ponaglili marszałka, by spółka Stadion Śląski odpowiedziała klubowi, określając warunki wynajmu stadionu.
– Ruch ma naprawdę ograniczone zasoby ludzkie. To bardziej rodzinna firma niż korporacja. Zarząd czuł się zobligowany przed społecznością kibiców, żeby chociaż spróbować. Odnosiłem wrażenie, że mimo niewątpliwego podekscytowania tym wyzwaniem, z praktycznego punktu widzenia nie to jest szczyt marzeń dla ludzi w klubie, by kłaść sobie na głowę taką kobyłę. Czuli jednak, że tak wypada, że tak trzeba i ta gra jest warta więcej niż trzech punktów w jednym meczu. Przy takiej otoczce, na świetnej murawie być może szanse Ruchu z Wisłą, która bez wątpienia piłkarsko jest lepszym zespołem, by zmalały. Chodziło jednak o kwestie długofalowe. Przy wydarzeniu na 40-45 tys. widzów Ruch bardzo zyskałby wizerunkowo, co mogłoby mieć przełożenie na tematy biznesowe i sponsoringowe – tłumaczy redaktor „Sportu”.
Seweryn Siemianowski: – Wszyscy tego chcieli, pomysł był wspólny, ale musimy pamiętać, że Ruch jest dopiero na etapie wracania do równowagi. Wcześniej musieliśmy dostosować do swoich potrzeb stadion w Gliwicach, co też nie było prostą sprawą. Trzeba było wszystko przerzucać. Słowa uznania dla naszych pracowników, że podołali i szacunek dla naszych kibiców, że dojeżdżają na mecze i wypełniają trybuny. Również w oparciu o to ruszyła fala optymizmu, która skłoniła nas do starań o zagranie z Wisłą na Stadionie Śląskim.
Aby Ruch przynajmniej wyszedł na zero, na meczu musiałoby się stawić minimum 30 tys. kibiców. – Myślę, że na tej fali optymizmu i pomocy kibiców Wisły Kraków, dobicie do 40 tys. widzów byłoby realne. Mieliśmy warianty nawet na 43 i 54 tys. ludzi. Uwzględniając wariant negatywny, 20-25 tys. to byłoby absolutne minimum. I faktycznie, dopiero przy trzydziestu tysiącach spięlibyśmy to na tyle, że nikt nie byłby stratny. Nie chodziło nam o wielki zarobek, tylko zrobienie czegoś fajnego dla naszej społeczności. Tym razem się nie udało, nie wszystko w życiu wychodzi, ale starać się zawsze trzeba – komentuje prezes „Niebieskich”.
Jeden punkt położył wszystko
Powoli dochodzimy do decydujących kwestii, przez które mecz nie zawitał na Stadion Śląski. Wygląda na to, że oficjalnie podane powody faktycznie nimi były i drugiego dna raczej tu nie ma. Chodziło o wątpliwości dotyczące tego, czy uda się ochronić bieżnię przed zniszczeniami, nie mówiąc już o innych zagrożeniach typu uszkodzenie konstrukcji obiektu.
Grygierczyk: – Rozeszło się o punkt, który obciążałby klub kosztami ewentualnego przeniesienia gdzie indziej w wyniku jakichś szkód Diamentowej Ligi, Memoriału Kusocińskiego i Igrzysk Europejskich. To byłoby zbyt duże ryzyko. Nie wiadomo, czy pod stadion ze złą wolą nie przyszedłby ktoś postronny, może pseudokibic zantagonizowanego klubu, nie uszkodził dachu rakietnicą i nagle ten punkt zostałby aktywowany. Wyobraźnia w tym zakresie jest pojemna.
Widera: – Mimo że całościowe ryzyko było niewielkie, to jednak jakieś istniało. Gdyby doszło do zniszczeń, których usunięcie nie byłoby możliwe w niecałe sześć tygodni, to istniałoby wtedy realne zagrożenie dla organizacji czerwcowych międzynarodowych imprez lekkoatletycznych. Przeniesienie ich na inny obiekt wiązałoby się z wielomilionową karą finansową dla Stadionu Śląskiego. Tak wielkiej odpowiedzialności żadna ze stron nie mogła na siebie wziąć.
Siemianowski: – Wiara w powodzenie była do samego końca, ale od razu wiedzieliśmy, że za to nie damy rady wziąć odpowiedzialności. Chodziłoby o kwoty rzędu 50 mln zł, które mogłyby położyć klub.
Widera: – Mogłyby one zakończyć działalność nie tylko klubu, ale również naszej spółki.
Siemianowski: – Na takie ryzyko dla jednego meczu nie mogliśmy sobie pozwolić, zwłaszcza po tylu latach powstawania z kolan. Liczyliśmy, że może ktoś inny będzie w stanie wziąć to na siebie, chociażby urząd marszałkowski. Miasto z kolei rozważało pokrycie kosztów ubezpieczenia. Niestety nie udało się i przez ten jeden zapis mecz nie odbędzie się na Stadionie Śląskim, który też nie mógł tego wziąć na siebie. Resztę spraw mieliśmy dogranych.
Widera: – Gdyby ten mecz miał się na przykład odbyć we wrześniu, nie byłoby żadnego problemu, bo mielibyśmy całą jesień i całą zimę, żeby przygotować obiekt dla lekkoatletów. Wtedy kwoty związane z poniesieniem konsekwencji ryzyka jakichś szkód byłyby oczywiście dużo mniejsze.
Ryzyko uszkodzenia bieżni
Siemianowski: – Przy każdym meczu musiałyby być zapisy dotyczące ochrony bieżni, ale nie zawsze chodziłoby o tak duże kwoty ewentualnej rekompensaty. Tą bieżnią w Polsce zajmuje się tylko jedna firma, teraz nie byłaby gotowa, żeby w razie czego wystarczająco szybko naprawić potencjalne uszkodzenia.
Grygierczyk: – Za każdym razem pojawia się temat zabezpieczenia tej bieżni. Dla mnie to dziwne, że tak duża spółka zarządzająca obiektem za 600 mln zł nie ma czegoś takiego na stanie. Trzeba to po prostu kupić i tyle.
Widera: – W 2019 roku, jeszcze przed pandemią, analizowaliśmy temat zakupu zabezpieczenia zarówno bieżni jak i murawy. Wówczas koszt wynosił około 4,5 mln zł. Gdy pojawił się covid, temat przycichł, wielkie wydarzenia przestały się odbywać, a województwo miało ważniejsze wydatki powstałe w wyniku pandemii. Teraz to wszystko wraca i uważam, że docelowo warto kupić tego rodzaju zabezpieczenie na własność. Na razie przy imprezach takich jak duże koncerty organizator wynajmuje firmę zewnętrzną, które ma panele przykrywające murawę i bieżnię. To koszty w granicach 300-400 tys. zł. netto.
Jan Widera
Grygierczyk: – Ludzie się denerwowali, zwracali uwagę, że to ryzyko prowadzenia biznesu. W każdej chwili coś się może zdarzyć i od tego są ubezpieczenia. Równie dobrze można byłoby się zapytać, czym różni się koncert Sanah od meczu piłkarskiego. Na nim też może się coś uszkodzić, ale to nie znaczy, że nic na tym stadionie ma się nie odbywać.
Widera: – Na Stadionie Śląskim nieustannie coś się dzieje. Codziennie zajęcia mają tu szkółki piłkarskie, szkoły mistrzostwa sportowego i akademie piłkarskie. Sezon wielkich wydarzeń rozpoczynamy wiosną i trwa on w zasadzie do końca roku. W tym sezonie będziemy mieli przynajmniej 10-12 imprez całostadionowych, a licząc również mniejsze imprezy, ogólnie będzie ich w granicach 50. Dodatkowo muszę wspomnieć, że na co dzień funkcjonuje u nas również Centrum Konferencyjno-Biznesowe, które cieszy się wielkim zainteresowaniem. W minionym roku Stadion Śląski odwiedziło prawie 360 tys. uczestników różnych imprez odbywających się na naszym obiekcie.
Wpis Morawieckiego nic nie mógł zmienić
Na moment temat powrócił poprzez wpisy Mateusza Morawieckiego na Twitterze z początku ubiegłego tygodnia. W praktyce jednak deklaracje premiera, że mecz musi się odbyć na Stadionie Śląskim niczego nie mogły zmienić, co zresztą klub oficjalnie zakomunikował.
– Nie było już czasu. Nawet papież mógłby powiedzieć, że mamy to robić, ale decyzje wcześniej zapadły i tyle. Działanie na krócej niż miesiąc przed terminem groziłoby amatorką z naszej strony, co zwiększało ryzyko wpadki, a tego nie chcieliśmy. Zgłoszenie imprezy masowej, organizowanie telewizji i tak dalej. Nie zdążylibyśmy – tłumaczy prezes Siemianowski.
I dodaje: – O całej sprawie zrobiło się głośno na skalę krajową, fajnie, że było szerzej słychać o Ruchu. Liczę, że ten rozgłos będzie pożyteczny i przełoży się na konkretną pomoc z zewnątrz. Od razu starałem się przekierować tę uwagę w kontekście przyszłości, na to, że naszym głównym problemem nie jest mecz z Wisłą, tylko fakt, iż nie mamy gdzie grać. Warto stanąć ponad podziałami, żeby pomóc tak zasłużonemu klubowi w budowie nowego stadionu. Ruch na niego zasługuje – pokazuje to i na boisku, i na trybunach. Dziś nasza sytuacja infrastrukturalna jest tragiczna. Podziękowania dla operatorów stadionu w Gliwicach za sprawne, bezproblemowe przyjęcie, ale to nadal nie jest granie w swoim domu.
Ruch jeszcze na Stadion Śląski wróci
Jest on przekonany, że Ruch w przyszłości i tak przynajmniej czasami będzie gościł na Stadionie Śląskim. – Wykonaliśmy kawał dobrej roboty, pewne ścieżki wydeptaliśmy, wiele kwestii jest ustalonych na zapas. Wierzę, że ten wysiłek nie pójdzie na marne i kiedyś Ruch Chorzów przy większych okazjach będzie mógł z tego obiektu skorzystać. Nie obrażamy się, mostów nie spaliliśmy – zapewnia prezes „Niebieskich”.
Podobnie uważa Jan Widera, choć od razu zaznacza, że nawet czysto logistycznie będzie to olbrzymie wyzwanie. – Trzeba mieć świadomość, że w okolicach terminów meczowych trudno byłoby organizować inne imprezy. Podkreślę, że w tym roku organizujemy pięć wielkich koncertów i trzy międzynarodowe imprezy lekkoatletyczne. To osiem dużych wydarzeń na przestrzeni niecałych trzech miesięcy. Proszę pamiętać, że sceno-technikę tworzy się przez co najmniej 10 dni, a potem co najmniej 5 dni zajmuje jej rozebranie i dopiero wtedy może działać nowy kontrahent. Wplecenie w ten terminarz meczów piłkarskich jest wyzwaniem i musi się odbywać ze znacznym wyprzedzeniem. Z miesiąca na miesiąc przy napchanym kalendarzu niczego się nie zorganizuje – tłumaczy.
Zdaniem Macieja Grygierczyka o granie na Śląskim będzie tym łatwiej, że klimat polityczny stanie się bardziej sprzyjający. – W Chorzowie rządzi Koalicja Obywatelska, więc radni nie boją się uderzać w obecne władze Stadionu Śląskiego, wciąż namaszczone przez PiS. Jesienią nastąpił przewrót w sejmiku wojewódzkim. PiS stracił władzę i tam też rządzą teraz ludzie Koalicji Obywatelskiej. Stadion Śląski jako spółka nadal jest zarządzany z poprzedniego nadania, ale ta spółka wkrótce ma być likwidowana i zostanie normalną jednostką samorządu terytorialnego. Nie będzie prezesa, tylko dyrektor, oczywiście z nadania nowej władzy sejmiku wojewódzkiego. Skoro i miastem, i stadionem zarządzać będą ludzie PO, formy nacisku na Śląski staną się zupełne inne, pewnie łatwiej będzie załatwiać takie tematy – rozjaśnia wątek.
Śląski jedyną alternatywą?
Dodaje, że „Niebiescy” w najbliższym czasie mogą być skazani na Śląski i nie mieć innego wariantu.
– Jeśli pominiemy brak sektora gości – to pewnie drobnostka – to w tym momencie mówimy o jedynym stadionie w Chorzowie, który spełnia wymogi licencyjne I ligi i Ekstraklasy. W obliczu przyjaźniejszego wiatru politycznego, uważam za bardzo prawdopodobny scenariusz, że Ruch wkrótce wyląduje na Śląskim. Stadion przy Cichej nie spełnia nawet pierwszoligowych wymogów. Gdyby trzeba było go dostosować do standardów Ekstraklasy, według szacunków kosztowałoby to około 25 mln zł. W mieście nie chcą wydawać takiej kasy na pudrowanie trupa. Aby Ruch mógł tam grać w I lidze, musiałoby powstać nowe oświetlenie za około 5 mln zł. Znów pytanie, czy nie lepiej zatrzymać te pieniądze i zacząć budowę nowego obiektu. Gdyby miasto zdecydowało się na ten ruch, Stadion Śląski mógłby być obiektem zastępczym – mówi Grygierczyk.
– Warunkiem wynajmowania stadionu zastępczego jest wykazanie, że docelowo wracasz na swój stadion. Do 15 kwietnia jest czas na złożenie wniosku licencyjnego i trzeba się w nim jakoś określić. Gdyby Ruch nie miał czego wykazywać, bo miasto nie zdecyduje się na budowę, Śląski pozostanie jedynym obiektem w Chorzowie, na którym drużyna mogłaby grać. W takiej sytuacji innego rozwiązania nie widzę. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby nie udało się wtedy dogadać, bo nikt nie wziąłby na siebie tego, że Ruch nie dostałby licencji i musiałby wrócić do II ligi. Dla samej drużyny przenosiny na tak duży obiekt pewnie nie byłyby korzystne, co pokazują przykłady Śląska Wrocław czy Lechii Gdańsk – podkreśla dziennikarz.
Co z nowym stadionem?
No właśnie, temat budowy nowego stadionu przy Cichej ciągnie się już od kilkunastu lat niczym „Moda na sukces”. Wygląda na to, że miasto powoli musi się raz a dobrze określić, czy będzie ten obiekt budować, czy definitywnie go odpuszcza.
– Temat stadionu uważam za realny. Trzeba po prostu w to wierzyć, podjąć konkretną decyzję i to zrobić. Sądzę, że radni są przekonani, że ten projekt jest wykonalny. Decyzja należy do władz miasta. Sporo czasu zmarnowano, ale mam nadzieję, że doczekamy pomyślnego finiszu tej historii – nie traci wiary Seweryn Siemianowski.
Grygierczyk: – Obecnie jest przechył w stronę sprawdzenia, czy będzie możliwość wzięcia kredytu i uzyskania dofinansowania ze strony rządowej. Całość wyniosłaby 200 mln zł. W klubie liczą, że połowa pochodziłaby z rezerw funduszu inwestycji strategicznych, o czym prezes Siemianowski rozmawiał z ministrem sportu Kamilem Bortniczukiem. Najpierw jednak trzeba mieć swoje 100 mln.
Według najnowszych doniesień, ze strony rządowej jest chęć dołożenia „stówki”.
Na tym trudności i potencjalne spory się nie kończą, gdyż wiele kontrowersji budzi sam projekt nowego stadionu.
– Miasto w razie czego chce się opierać na projekcie ukończonym w 2018 roku. Zakłada on powstanie 12-tysięcznika rozbudowanego o kolejne cztery tysiące miejsc, ale ma ograniczony potencjał powierzchni komercyjnych. Co bardziej złośliwi mówią, że główna różnica polegałaby na tym, że nie będzie ci na łeb kapało. Miasto nie zakłada jednak nowej procedury projektowej i jedynie może lekko zmodyfikować dotychczasowy koncept – mówi Maciej Grygierczyk.
Krótko mówiąc: nie powstanie nowy stadion – bardzo źle. Powstanie nowy stadion ze starego projektu – też źle, choć oczywiście mniej.
Na razie piłkarze Ruchu Chorzów swoją postawą na boisku znacznie wyprzedzają możliwości klubu i chęci miasta. Prezes Siemianowski mówi wręcz o „trzecioligowym budżecie”. Mecz z Wisłą na Stadionie Śląskim miałby szansę być dużym sukcesem organizacyjnym, ale w najczarniejszym scenariuszu mógłby pogrążyć „Niebieskich” i sprawić, że trzeba byłoby wrócić do punktu wyjścia sprzed kilku lat. Kibicom pozostaje więc trzymanie kciuków za to, żeby latem drużyna sprawiła władzom jeszcze większy ból głowy, od którego już ucieczki nie będzie.
CZYTAJ WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW:
- Ruch Chorzów i powrót do Ekstraklasy. Czy to się może udać?
- Pochwała solidności. O sukcesach Jarosława Skrobacza
Fot. Newspix