To jedna z największych tego typu transakcji w świecie sportu – w końcu szacowana wartość obu spółek wynosi 21,4 miliarda dolarów. Być może to także zmiana, która przez najbliższe lata będzie miała ogromny wpływ na sporty walki. Endeavor, spółka-matka UFC, ogłosiła połączenie organizacji zarządzanej przez Danę White’a ze swoim nowym nabytkiem – WWE, największą na świecie federacją wrestlingu. Co może przynieść potencjalna współpraca potentata MMA oraz lidera w dziedzinie sportowej rozrywki?
CZYM JEST ENDEAVOR?
Zacznijmy od przedstawienia głównego sprawcy całego zamieszania, czyli spółki Endeavor. Jej obecny dyrektor generalny – Ari Emmanuel – to stary wyjadacz szeroko pojętej branży rozrywkowej, działający na rynku już od 1995 roku. Chociaż wtedy jego pierwsza kompania, czyli Endeavor Talent Agency, jak sama nazwa wskazuje, była agencją talentów. Emmanuel oraz jego trzej wspólnicy, zajmowali się wtedy obsługą karier osobistości z Hollywood. Ich klientem był między innymi Adam Sandler.
Biznes Ariego Emmanuela rozrósł się w 2001 roku, kiedy w szeregach Endeavor Talent Agency działać zaczął Patrick Whitesell – agent aktorów, który działał na rynku od początku lat 90., a skład jego portfolio tworzyli tacy ludzie, jak Ben Affleck, Matt Damon i Jennifer Aniston. W kolejnych latach działalności, pozyskiwanie najbardziej wpływowych agentów konkurencyjnych agencji, którzy przychodzili do Endeavor razem ze swoimi znanymi klientami, było częstą praktyką spółki. Jednak Emmanuel i Whitesell stali się kluczowymi osobami w tym biznesie.
W roku 2009 spółka wykonała kolejny krok w rozwoju, łącząc się z William Morris Agency w twór William Morris Endeavor, który dziś jest znany właśnie jako Endeavor Holding Company. Dziś duet Whitesell-Emmanuel to rekiny showbiznesu. Holding EDR, na którego czele stoją, jest obecny na praktycznie każdym listku wielkiej gałęzi przemysłu rozrywkowego. Kino, branża mody, obsługa wydarzeń kultury pop – Endeavor jest wszędzie. Od czterech lat również na giełdzie, a dziś wartość spółki jest wyceniana na ponad siedem miliardów dolarów.
Jako, że branża rozrywkowa od lat idzie w parze ze sportem, rozszerzenie działalności w tej branży było dla Endeavor naturalnym ruchem. Doszło do tego w 2013 roku, gdy holding przejął International Management Group. IMG produkuje treści związane między innymi z piłkarskimi mistrzostwami świata, europejskimi rozgrywkami pucharowymi (na czele z Ligą Mistrzów), Copa America, Premier League czy zmaganiami o Puchar Anglii. A to tylko piłka nożna. Poza tym, grupa odpowiada za realizację i „opakowanie” telewizyjne siatkarskiej Ligi Narodów, turniejów w golfie, tenisie, czy nawet zawodów mistrzostw świata strongmanów.
POŁĄCZENIE WALKI I SPEKTAKLU?
Endeavor jest również właścicielem Ultimate Fighting Championship. A w zasadzie, by być bardziej precyzyjnym, firma Emmanuela i Whitesella wykupiła spółkę Zuffa, do której UFC należało. Zresztą prezydentem Zuffa do dziś jest Dana White, twórca potęgi największej organizacji MMA na świecie.
Obecnie do portfolio Endeavor trafia marka, której działalność pod wieloma względami przenika się ze światem UFC. Ale co w tym wszystkim istotne – World Wrestling Entertainment, bo o niej mowa, pod względem finansów czy zasięgu odbiorców jest równorzędnym partnerem UFC. Wartości największej na świecie federacji wrestlingu szacuje się obecnie na 9,3 miliarda dolarów, podczas gdy UFC wyceniana jest na 12,1 miliarda zielonych.
O potencjalnych skutkach przejęcia WWE przez spółkę-matkę UFC porozmawialiśmy z Piotrem Małeckim, ekspertem i komentatorem wrestlingu w polskiej federacji Prime Time Wrestling oraz autorem podcastu Głos Wrestlingu.
– To brzmi dumnie i działa na wyobraźnię, że jesteś od teraz pod jednym dachem z największą organizacją sportów walki na świecie, tworząc giganta, który łączy pod sobą lidera MMA z liderem w rozrywce sportowej. Co najważniejsze, WWE nie wygląda jak biedny kuzyn UFC w tym porównaniu. Gdyby spojrzeć na cyferki, to pod względem biznesowym akurat w ostatnich latach, WWE nie może mieć kompleksów przed nikim – mówi nam Małecki.
Co istotne, wprawdzie największa federacja MMA jest wyceniana na wyższą kwotę, ale jeżeli zobaczymy na zasięgi obu marek, to WWE dociera do szerszego grona fanów. Spójrzmy na profile WWE i UFC na Twitterze. Organizacja, w której od niedawna kontrolę kreatywną przejął Paul „Triple H” Levesque, zgromadziła na swoim koncie 13,1 miliona obserwujących. To o 1,8 miliona więcej od UFC. Wprawdzie federacja mieszanych sztuk walki posiada większe zasięgi na Instagramie, ale za to shoty z amerykańskich zapasów są znacznie częściej oglądane na Tik Toku.
Z kolei na platformie YouTube obie organizacje dzieli prawdziwa przepaść. Kanał WWE posiada 94,3 miliona subskrypcji, a zawarte w nim materiały zostały wyświetlone 75 miliardów(!) razy. W porównaniu do tak kolosalnych liczb, 15,5 miliona subskrypcji i 6 miliardów odsłon na kanale UFC nie robi wielkiego wrażenia.
Małecki: – Ludzie nierozumiejący wrestlingu i jego fenomenu lubią mu umniejszać, opisując go jako coś czym ekscytują się tylko „ci głupi Amerykanie”. Taka opinia nawet nie stoi obok prawdy. To nie jest nisza, a kolos, który wcale nie upadł po peaku w drugiej połowie lat 90. Na pewno jednak ta fuzja może otworzyć drzwi na więcej szans dla zawodników WWE.
Przytoczone przez nas liczby w social mediach dowodzą, że WWE bynajmniej nie jest zakurzonym brandem, który sprzedaje się Endeavor, gdyż ma problemy z dojściem do fanów. Przeciwnie, pod względem otwarcia się na nowego widza, to UFC, które teraz może być bardziej reklamowane także podczas gal wrestlingu, ma szansę na zyskanie nowych widzów. Oczywiście, będzie to działać w dwie strony i prawdopodobnie podczas topowych gal MMA zobaczymy także zaproszenia na show z elementami spektaklu. Jednak co do zasady, w takich przypadkach zwykle to mniejszy zyskuje więcej. A pod względem zasięgu, mniejsza jest organizacja Dany White’a.
Jednak to nie tak, że UFC nie może sprzedać spółce-siostrze żadnego know-how. Ludzie z WWE mogą skorzystać na tej współpracy chociażby w kwestii sprzedaży praw telewizyjnych. I to już od zaraz.
– Timing tej fuzji jest o tyle istotny, że niedługo WWE czekają negocjacje w sprawie nowych umów telewizyjnych. UFC bazuje mocno na modelu PPV, podczas gdy WWE od niego odeszło i swoje większe gale transmituje w USA na platformie Peacock (która na mocy umowy z WWE, w pewnym sensie wchłonęła WWE Network, ich własny serwis stramingowy), a poza granicami USA, na WWE Network, gdzie koszty dla konsumenta są dużo mniejsze, niż kupno PPV w tradycyjnym modelu. Obecnie WWE wciąż zgarnia masę pieniędzy za prawa do transmisji RAW i SmackDown [tygodniówek] – łącznie 400 milionów dolarów rocznie. Najbliższe kontrakty będą zapewne jeszcze wyższe. Nie wydaje mi się więc, by pod względem dystrybucji produktu doszło do rewolucyjnych zmian – tłumaczy Małecki.
WIĘCEJ ZAPAŚNIKÓW W KLATCE?
Wreszcie, skoro obydwa światy będą teraz należeć do jednego uniwersum, to pozostaje pytanie, czy będą przenikały się także na polu sportowym? Nie byłaby to pierwsza taka sytuacja w historii, że znany wrestler próbuje swoich sił w MMA, i odwrotnie – kiedy postać kojarzona z mieszanymi sztukami walki chce zawojować świat wrestlingu. Kilku zawodników znakomicie odnalazło się w obu rodzajach show.
Wspomnieć najeży chociażby o Kenie Shamrocku, który w oktagonie był jednym z ojców UFC. Najniebezpieczniejszy człowiek świata – jak swego czasu nazywały go media – zdobywał mistrzowski tytuł amerykańskiej organizacji jeszcze zanim ta wprowadziła kategorie wagowe! Równolegle występował w japońskich galach wrestlingu, a w 1997 roku związał się z WWE. Jako zapaśnik zdobywał tytuły WWE Intercontinental Championship oraz World Tag Team Championship. Był jedną z ważnych postaci świata wrestlingu podczas Attitude Ery – czyli szczytu oglądalności WWE. Występował wtedy z największymi gwiazdami amerykańskich zapasów, takimi jak Steve Austin czy The Rock. Tego drugiego zdarzyło mu się nawet pokonać podczas turnieju King of the Ring w 1998 roku.
Drogę od UFC do WWE przeszła także Ronda Rousey, pierwsza prawdziwie wielka żeńska gwiazda MMA na amerykańskim rynku. Rousey, wywodząca się z judo, była znakomitą zawodniczką parterową – w oktagonie wygrała przez poddanie osiem pierwszych walk! W UFC już w debiucie walczyła o mistrzowski pas w kategorii koguciej i wygrała tę walkę.
Jednak Ronda nigdy nie ukrywała swojego zamiłowania do wrestlingu. Jej doświadczenie w „parterowych” sztukach walki oraz rozpoznawalność sprawiały, że WWE stało się dla niej interesującą opcją kariery. Sporadycznie zaczęła pojawiać się na galach zapasów jeszcze kiedy dzierżyła mistrzowski pas UFC. Wprawdzie w oktagonie przegrała ostatnie dwie walki, jednak miała wówczas niespełna trzydzieści lat i nic nie stało na przeszkodzie, by fani MMA mogli jeszcze długo cieszyć się jej występami. Ale Ronda wybrała WWE i znakomicie odnalazła się w świecie wrestlingu. Zdobyła mistrzostwo zarówno RAW jak i SmackDown.
Ronda Rousey. Fot. Newspix
Czy wobec przejęcia WWE przez Endeavor możemy spodziewać się tego, że większa liczba zawodników z MMA zainteresuje się zapasami? Wydaje się to kuszącą opcją zwłaszcza dla fighterów zbliżających się do końca swoich karier ze względu na wiek. W końcu jeszcze rok temu mistrzami WWE Raw byli Bobby Lashley czy Brock Lesnar (o którym za moment opowiemy nieco więcej). To goście odpowiednio z roczników 1976 i 1977. W takim wieku nie mieliby już czego szukać w czołówce UFC – nawet gdyby posiadali odpowiednie umiejętności. Ale wciąż mogą być głównymi postaciami amerykańskich zapasów.
Piotr Małecki podziela tę opinię, ale przy tym zaznacza warunek konieczny do tego, by gwiazdy innych sportów odniosły sukces w WWE: – Wrestling jest o tyle specyficzny, że przede wszystkim musisz potraktować go na poważnie, żeby to wszystko miało ręce i nogi. Dlatego często ludzie z zewnątrz, którym udaje się przejść do wrestlingu, to wieloletni fani tej rozrywki. Mowa o takich osobach jak Ronda Rousey, Matt Riddle czy Shayna Baszler lub odchodząc od MMA, all idąc w celebrytów, ostatnio świetnie w ringu radzili sobie Bad Bunny czy Logan Paul. WWE może być dobrą furtką dla zawodników będących dużymi nazwiskami, jednak już bez większych perspektyw na sportowy sukces w UFC. Jednocześnie, nie będzie to coś, co będzie można sobie potraktować na pół gwizdka. Przygotowania do występu w ringu są czasochłonne, a sami fani bardzo łatwo wyczują, czy ktoś daje z siebie sto procent.
Wydaje się zatem, że na przejęciu WWE przez Endeavor skorzysta amerykańska organizacja zapasów oraz zawodnicy MMA, dla których alternatywna ścieżka kariery stanie się bardziej dostępna. Ale czy to może zadziałać w drugą stronę? Czy dobry wrestler może przekwalifikować się na fightera i z powodzeniem rywalizować w oktagonie? W przeszłości mieliśmy kilka takich przypadków, a jeden z nich nawet odniósł spory sukces, zdobywając mistrzostwo UFC w wadze ciężkiej. Mowa o wspomnianym już Brocku Lesnarze.
Wątek Lesnara w UFC pojawił się na naszych łamach w tekście poświęconym najstarszym mistrzom w historii UFC, kiedy to potężnie zbudowany były mistrz SmackDown w 2008 roku stawał do walki z legendarnym, aczkolwiek już czterdziestopięcioletnim Randym Cotourem. Oto fragment:
Sam Lesnar był natomiast amerykańskim odpowiednikiem Mariusza Pudzianowskiego, choć z jedną, istotną różnicą. Podobnie jak Pudzian, Brock był totalnym świeżakiem w MMA – na koncie miał zaledwie trzy zawodowe walki. Wywodził się z WWE, gdzie był – i do tej pory jest – jedną z największych gwiazd. Zatem posiadał podstawy treningu i przyciągał fanów spoza świata mieszanych sztuk walki. Lecz nowe środowisko spoglądało na niego z dozą zazdrości i braku szacunku. Bo jego jedynymi atutami były ogromna sylwetka i siła z nią związana, technicznie zaś był surowy. Mimo to, otrzymał szansę na walkę o pas i zarabiał więcej niż inni, lepsi zawodnicy.
W dodatku jako człowiek z WWE potrafił napędzić hype, wywołując kontrowersje swoim trash talkiem. Chociażby wykazując się brakiem jakiegokolwiek szacunku dla starszych mistrzów UFC. Takich jak Couture. I tu pojawia się różnica pomiędzy nim, a Pudzianowskim. O ile Dominator cieszył się powszechną sympatią kibiców, o tyle fani UFC oglądali Lesnara, życząc mu porażki. Ale oglądali. I to najbardziej liczyło się dla Dany White’a.
Ostatecznie Lesnar pokonał Couture’a, a następnie jeszcze dwa razy udanie obronił mistrzowski pas. Stracił go w 2011 roku, i po kolejnej porażce powrócił do macierzy. Czyli do ukochanego wrestlingu, gdzie możemy oglądać go do dziś. Wprawdzie Brock próbował jeszcze powrócić do „prawdziwych” walk w 2016 roku. I pod względem finansowym, był to powrót udany, gdyż jego pojedynek z Markiem Huntem podczas gali UFC 200 sprzedał się w liczbie ponad miliona abonamentów PPV. Jednak chociaż pierwotnie Brock wygrał walkę na punkty, to później w jego organizmie wykryto substancje dopingujące.
Brock Lesnar. Fot. Newspix
Mimo wszystko takie osoby jak Ronda Rousey czy Brock Lesnar mogą stanowić dobre spoiwo współpracy pomiędzy obiema organizacjami. Ludzie w Endeavor mają głowy na karkach i potrafią liczyć pieniądze, stąd należy spodziewać się, że będą oni pełnić rolę ambasadorów zarówno UFC jak i WWE. Jednak czy w najbliższym czasie któryś zapaśnik ma szansę powtórzyć sukces Lesnara i sięgnąć po mistrzowski pas w federacji Dany White’a?
Piotr Małecki nie ma wątpliwości, że nie powinniśmy się nastawiać na taki scenariusz: – Debiutów wrestlerów w UFC raczej bym się nie spodziewał, ten eksperyment raz już miał miejsce i CM Punk nie wspomina go dobrze. Oczywiście ktoś może mi teraz przypomnieć Lesnara, ale raczej nie widzę obecnie w WWE materiału na przyszłego mistrza UFC.
– WWE lubi się promować, często też angażując celebrytów w ich gale, jednak od dawna jednym z problemów był fakt, że Vince McMahon wychodził z założenia, że nikt nie może być większy, niż brand, jakim jest WWE. Obecnie więc nie mamy już aż tak wielkich gwiazd, jak Hulk Hogan, Stone Cold Steve Austin, The Rock czy John Cena. Duża w tym zasługa właśnie McMahona, który kompletnie stracił umiejętność kreowania takich gwiazd. Może więc Endeavor wejdzie i dzięki współpracy na linii WWE-UFC co nieco się zmieni. Może da to też zawodnikom WWE więcej szans na występy telewizji i filmach, które nie będą wychodziły wyłącznie spod ręki WWE Studios. Bo o ile coś na tym polu się działo, to nie były to projekty, które obijały się szerokim echem – dodaje Małecki.
I rzeczywiście, poza Lesnarem (oraz Shamrockiem, ale to prehistoryczne czasy) trudno szukać przykładów zapaśników, którzy w UFC odnieśliby spektakularny sukces. Wspomniany przez naszego rozmówcę CM Punk stoczył w oktagonie dwa pojedynki. W debiucie przegrał przez poddanie z Mickey’em Gallem, a w drugiej walce jednogłośną decyzją sędziów pokonał go Mike Jackson. Choć dodajmy, że później wynik zamieniono na No Contest, gdyż Jackson – niczym jego imiennik po walce z Andrzejem Gołotą – wpadł na badaniu antydopingowym, kiedy w jego organizmie wykryto marihuanę.
Istnieje też druga kwestia, która utrudnia przybycie do UFC potencjalnych gwiazd. Pod tym względem federacji prowadzonej przez Danę White’a w ostatnich latach po prostu dobrze się powodzi. Nawet kiedy jej stare gwiazdy odchodzą (Chabib Nurmagomiedow), lub odsuwają się na nieco dalszy plan (Conor McGregor), to na ich miejsce przychodzą nowi gracze, którzy elektryzują fanów. Jedną z twarzy federacji od kilku lat jest Israel Adesanya, który swoją drogą przedwczoraj udanie zrewanżował się Alexowi Pereirze i odzyskał pas mistrza UFC wagi średniej. Spadkobiercą Chabiba może zostać Isłam Machaczew. Federacji wyszedł na dobre także powrót Jona Jonesa, jednego z największych skandalistów, ale też najlepszych fighterów w historii UFC. Elektryzujących nazwisk nie brakuje i Dana White obecnie nie musi rozglądać się za nowymi ogierami do swojej „stajni”.
A MOŻE PO PROSTU NIE BĘDZIE ZMIAN?
Być może z tego względu, kiedy media oraz kibice wszem i wobec snują plany dotyczące tego, jak bardzo mogą zacząć przenikać się oba światy… to wszystko okaże się fikcją? Wytworem zbiorowej, bujnej wyobraźni, który nie będzie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości? W końcu fakt posiadania dwóch ogromnych marek – nawet tematycznie do siebie zbliżonych – nie oznacza od razu, że obie muszą ze sobą w ścisły sposób współpracować.
W końcu UFC ma się naprawdę świetnie, a Dana White wobec wcielenia WWE w portfolio spółek zależnych od Endeavor, przybrał taktykę wypowiadania się o federacji wrestlingu z szacunkiem, ale bez konieczności potrzeby szeroko zakrojonej współpracy.
- Różnica pomiędzy UFC i WWE polega na tym, że kiedy patrzysz na WWE, to oni mają wartość rozrywkową, posiadają silnych facetów, którzy wychodzą na ring i robią swoje. Wszyscy wiemy, że to przebiega zgodnie z założonym scenariuszem. Kiedy oglądasz UFC, to wszystko jest tak realne, jak to tylko możliwe. To nasz slogan […] W UFC nie ma z góry określonych wyników. Tak naprawdę nie będzie żadnego rodzaju crossovera– mówił White na łamach Associated Press.
W kwestii potencjalnej współpracy, szef UFC również zwraca uwagę głównie na aspekt potencjału kibicowskiego obu organizacji: – Masz moc społeczności WWE, masz moc społeczności UFC, oraz viralową – nie wiem jak do końca to nazwać – moc, którą może być baza fanów Power Slap [show telewizyjne, pokazujące walkę na uderzenia z otwartej dłoni – dop. red.]. Możemy dotrzeć do wszystkich tych ludzi na tak wiele różnych sposobów.
Podobnego zdania jest także nasz rozmówca, oceniający transakcję od strony osoby bardziej zainteresowanej WWE: – Dla widzów raczej niewiele się zmieni. Status quo zostanie zachowany, Vince McMahon dalej będzie miał kontrolę nad tym, co dzieje się w federacji, więc z perspektywy fana dużo bardziej ekscytujące byłoby kupno WWE przez Disneya czy Comcast.
Być może to właśnie gwarancja braku zmian na głównych stanowiskach federacji była głównym powodem, dla którego McMahon zdecydował się na sprzedaż spółki w ręce Endeavor. Przypomnijmy, że w czerwcu 2022 roku włodarz WWE został oskarżony o nadużycia seksualne przez pracowniczkę, z którą miał romans. Afera poskutkowała tym, że na pół roku przestał pełnić funkcję prezesa zarządu WWE. Jednak powrócił na to stanowisko w styczniu tego roku.
Małecki: – Mniej więcej od sierpnia zeszłego roku kontrolę nad galami przejął Triple H, który zastąpił na stołku szefa działu kreatywnego odchodzącego na emeryturę Vince’a McMahona. Znany wszystkim McMahon został w pewnym sensie zmuszony do ogłoszenia emerytury w związku z kolejnymi skandalami, które zaczęły wychodzić na wierzch. Odszedł z funkcji chairmana i właśnie szefa działu kreatywnego. Nie miał więc żadnego wpływu na programy WWE. Od tamtego czasu, jako widzowie, mogliśmy doświadczyć znacznej poprawy jakości produktu oferowanego przez WWE, co miało swoje odzwierciedlenie w liczbach. Jeżeli jednak ktoś chociaż trochę zna McMahona, to wie, że ten nie odpuszcza i zawsze chce postawić na swoim.
– Zaczęło się więc od luźnych plotek, że znów ma coś do powiedzenia na zapleczu, aż w końcu kilka dni temu Vince zaczął wprowadzać swoje poprawki do gal i według doniesień, odbiło się to również potężnym spadkiem morale na zapleczu wśród zawodników. Obecnie więc nie do końca wiemy, jak sytuacja będzie wyglądać w kolejnych tygodniach, ale ludzie są raczej zgodni, że WWE przystało na ofertę Endeavor między innymi z tego powodu, że pozwoli ona McMahonowi wciąż odgrywać ważną rolę w WWE. Inni potencjalni kupcy, według plotek, raczej byli zgodni, że nie będą chcieli współpracować z McMahonem – kończy Piotr Małecki.
Stąd być może nie należy spodziewać się zmian w ogólnym funkcjonowaniu obu organizacji, oraz ich bardzo zacieśnionej współpracy. Przynajmniej jeżeli chodzi o organizację wspólnych gal czy też transfery z UFC do WWE, lub w przeciwnym kierunku. Jeżeli mielibyśmy zabawić się w przewidywanie przyszłości, to powiedzielibyśmy, że na razie wszystko pozostanie po staremu. Zmiany nastąpią wyłącznie na polu marketingowym, gdyż obie duże marki dzięki działalności w ramach jednej spółki zyskują dostęp do jeszcze większej bazy fanów. Ale w kontekście czysto sportowym nie powinniśmy doświadczyć wielkich rewolucji. Przynajmniej dopóki na fotelu prezesa WWE zasiada konserwatywny McMahon… i dopóki sam nie wywoła kolejnego skandalu, który wysadzi go ze stołka.
SZYMON SZCZEPANIK
Fot. Newspix
Czytaj więcej: