Niby kibic Liverpoolu wiedział, a jednak się łudził… I poniekąd nie bezpodstawnie, bo The Reds potrafili już w tym sezonie dwukrotnie pokonać Manchester City. Tyle tylko, że to było na początkowym etapie sezonu. Dziś oba zespoły są na zupełnie innych biegunach i mają całkowicie odmienne cele. To ewidentnie było widać na boisku i nawet otwarcie wyniku spotkania przez Salaha nie było w stanie tego zmienić. Podopiecznym Kloppa zabrakło w to sobotnie popołudnie dosłownie wszystkiego.

Przepiękne City, przepiękny Grealish. Liverpool skapitulował na Etihad

Na papierze zdecydowanym faworytem sobotniego spotkania był Manchester City. Drużyna Pepa Guardioli jest ostatnio na fali wznoszącej, po sześciu wygranych spotkaniach z rzędu. W dodatku The Citizens po raz ostatni stracili bramkę na własnym stadionie… 12 lutego, a ostatnie dwa spotkania na Etihad to zwycięstwa 6:0 z Burnley i 7:0 z RB Lipsk.

A Liverpool? Dwie porażki z rzędu, z czego jedna z Bournemouth. Na dodatek w tym roku The Reds wygrali tylko dwa wyjazdowe spotkania.

Scenariusz tego meczu mógł być więc tylko jeden, choć wiemy doskonale, że w starciach tych dwóch zespołów zawsze dzieje się coś zaskakującego. Niestety, tym razem tak nie było…

Jeden gol to wszystko, na co stać The Reds

Drużyna Juergena Kloppa przyzwyczaiła nas w tym sezonie do tego, że jej wyniki to efekt działania maszyny losującej. The Reds są w stanie przegrać w zasadzie z każdym i przy okazji doszczętnie się skompromitować, ale są też w stanie z każdym wygrać. Raz przegrywają z ostatnim wówczas w tabeli Nottingham Forest 0:1, a raz pokonują Manchester United 7:0. Trudno to jakoś jednoznacznie i logicznie wytłumaczyć, ale takie są fakty.

Tak więc skoro ostatnie dwa mecze Liverpool przegrał i na oczach kibiców dosłownie się rozpadał, to spokojnie można było próbować stawiać pieniądze na ich triumf na Etihad. I jeżeli ktoś tak rzeczywiście zrobił, to już po 17 minutach meczu mógł czuć się wizjonerem, bo do siatki trafił Mohammed Salah i wydawało się, że faktycznie może się dziś wydarzyć coś nie do końca zgodnego z logiką.

Niestety szybko się okazało, że to tylko złudzenie, a ta bramka to wszystko, na co w tej chwili stać Liverpool. Trudno powiedzieć, żeby to trafienie było w ogóle efektem jakiejś dobrej gry The Reds, bo to City od samego początku sprawiało znacznie lepsze wrażenie. Goście mogli tylko patrzeć, jak gospodarze klepią sobie piłkę i konstruują kolejne akcje. Jedyne co im wychodziło, to to, że potrafili szybko przejść do ataku po odbiorze piłki. Wychodziło to jednak tylko do pierwszej bramki dla The Citizens. Później z każdą minutą z piłkarzy Juergena Kloppa schodziło powietrze i w końcu w drugiej połowie aż żal było na nich patrzeć…

Grealish w końcu daje z siebie wszystko

Bohaterem tego spotkania może być tylko jeden człowiek i jest nim Jack Grealish. Nieco szerzej pisaliśmy o nim tuż przed tym spotkaniem, bo jego forma jest zdecydowanie zwyżkowa już od dłuższego czasu. Anglik był dziś wszędzie, harował w defensywie i ofensywie. Sprawiał ogromne problemy Alexandrowi-Arnoldowi, który tradycyjnie nie za bardzo wiedział, jak poradzić sobie z kolejnym dynamicznym skrzydłowym.

Grealish był dziś kreatorem gry The Citizens, ale potrafił się wykazać w destrukcji, bo potrafił choćby powstrzymać szybki kontratak, blokując podanie Salaha do Joty. Gdyby nie on, to prawdopodobnie mielibyśmy 2:0 dla Liverpoolu. To Grealish asystował przy pierwszej bramce Juliana Alvareza, gdzie mieliśmy okazję zobaczyć przepiękną akcję właśnie a la Pep Guardiola. Niesprawiedliwością byłoby, więc gdyby Anglik sam nie trafił do siatki, więc zrobił to w samej końcówce, dobijając ostatecznie rywali i ustalając wynik na 4:1. W tej chwili 27-latek ma już cztery bramki i osiem asyst na swoim koncie, co jest bardzo dobrym wynikiem, zważywszy, że do końca sezonu jeszcze trochę zostało. Widać, że rośnie z każdym spotkaniem i w końcu zaczyna spłacać nieszczęsne 100 milionów funtów, które zostało na niego wydane.

Antybohatera nie ma co wybierać, bo jest nim każdy zawodnik Liverpoolu, który powąchał dzisiaj murawę. W zasadzie trudno jakoś skomentować występ The Reds, bo był katastrofalny. Szczególnie druga połowa przypominała występ reprezentacji Polski w meczu z Argentyną na mundialu w Katarze. Nie zdziwiłoby raczej nikogo, gdyby któryś z gości prosił na przykład Juliana Alvareza, żeby w końcu przestali konstruować kolejne ataki, bo już wystarczająco ich skompromitowali.

Zaskakujące jest to, jak Liverpool szybko rozmienia się na drobne. Dwa gongi na początku pierwszej połowy sprawiły, że The Reds w zasadzie stracili wiarę w zwycięstwo i po prostu skapitulowali. Znamienne jest to, że w pewnym momencie przez jakiś kwadrans udało im się wymienić… zaledwie trzy podania. Zero walki, zero zaangażowania, zero chęci do życia.

Tam wbrew początkowym przypuszczeniom nie wystarczy już tylko zmiana kilku ogniw i wzmocnienie środka pola. Tam jest potrzebna rewolucja.

Manchester City – Liverpool 4:1 (1:1)

Alvarez 27′, De Bruyne 46′, Guendogan 53′, Grealish 74′ – Salah 17′

Czytaj więcej o Premier League:

Fot. Newspix

Suche Info

Media: Neymar jest gotów obniżyć pensję, aby wrócić do Barcelony

redakcja
Piłka nożna

„Marzył mi się awans, mam dwa”. Polonia Warszawa: w rok z III do I ligi

Sebastian Warzecha
Weszło

Alkohol, rak, nienawiść. Nic nie jest w stanie złamać Acerbiego

Mateusz Janiak
Suche Info

Łukasz Fabiański po finale Ligi Konferencji: Niewielu w nas wierzyło

redakcja
Suche Info

Prezes Puszczy Niepołomice: Myślę, że Wisła nas nie zlekceważyła

redakcja
Suche Info

Leo Messi: W Paryżu nie byłem szczęśliwy

redakcja
Premier League

Najważniejszy moment w karierze. David Moyes może sobie zapewnić nieśmiertelność

Patryk Fabisiak
3
Premier League

Najlepsza jedenastka Premier League 2022/2023

Patryk Fabisiak
6
Premier League

Rudzki: Klub, który w herbie powinien mieć łzy. Leicester City – upadki ze szczytu bolą najbardziej

Przemysław Rudzki
19
Premier League

Dostali ogórka i zrobili z niego mizerię. Manchester United rozbił Chelsea na Old Trafford

Arek Dobruchowski
12
Premier League

Brighton nikogo się nie boi, nawet Manchesteru City

redakcja
7
Weszło

Rudzki: Imperium Pepa Guardioli – naiwne myślenie, że chodzi tylko o miliony

Przemysław Rudzki
45