Przez wielu ludzi Jack Grealish uważany jest za najbardziej przereklamowanego piłkarza w historii futbolu. Kiedy przenosił się za 100 milionów funtów do Manchesteru City, zdecydowanie przeważały głosy podważające jakikolwiek sens takiego ruchu. Panowało przekonanie, że cena, jaką trzeba było za niego zapłacić, wynikała tylko ze specyfiki angielskiego rynku. W końcu Guardiola pobił wszelkie rekordy, żeby ściągnąć największą gwiazdę nie Barcelony czy Realu Madryt, a zaledwie Aston Villi. W dodatku gwiazdę, która sprawia sporo problemów wychowawczych i jest w zasadzie tykającą bombą. Początki zupełnie na to nie wskazywały, ale czy teraz szalona decyzja Pepa nie zaczyna się przypadkiem bronić?
Wszyscy doskonale znamy te liczne obrazki, na których widać go ostro imprezującego. Raz z trudem stojąc na nogach, próbuje tańczyć w jakimś klubie otoczony pięknymi kobietami. Innym razem ledwo przytomny leży na podłodze z rękoma podniesionymi do góry. Jeszcze innym razem rozmawia z policją, mając na nogach dwa różne klapki i to zaraz po stłuczce, którą spowodował, będąc ewidentnie wczorajszym.
Oto Jack Grealish we własnej osobie.
Jednak poza tymi ekscesami, które całe szczęście powtarza coraz rzadziej, Anglik jest fantastycznym piłkarzem i właśnie dopiero ostatnio widać to po raz pierwszy odkąd dołączył do Manchesteru City.
Pieniądze wyrzucone w błoto
Nie da się oczywiście zaprzeczyć, że początki były trudne. Na Grealishu ciążyły nie tylko wydarzenia z przeszłości czy jakieś niesforne boiskowe zachowania, przez które narobił sobie wrogów, ale, jak to zwykle bywa, przede wszystkim kwota transferowa i całe zamieszanie, jakie ona wywołała. Nie jest to pierwszy taki przypadek w historii, bo przecież większość z czołówki najdroższych transferów to totalne fiaska. Spójrzmy tylko na TOP 10:
- Neymar (Barcelona -> PSG) – 222 mln euro
- Kylian Mbappe (Monaco -> PSG) – 145 mln euro
- Ousmane Dembele (Borussia Dortmund -> Barcelona) – 140 mln euro
- Philippe Coutinho (Liverpool -> Barcelona) – 135 mln euro
- Joao Felix (Benfica -> Atletico Madryt) – 127 mln euro
- Antoine Griezmann (Atletico Madryt -> FC Barcelona) – 120 mln euro
- Jack Grealish (Aston Villa -> Manchester City) – 117 mln euro
- Cristiano Ronaldo (Real Madryt -> Juventus) – 117 mln euro
- Eden Hazard (Chelsea -> Real Madryt) – 115 mln euro
- Romelu Lukaku (Inter Mediolan – Chelsea) – 113 mln euro
Nie ma najmniejszych wątpliwości, że co najmniej cztery z nich to porażki. Mowa tutaj przede wszystkim o Lukaku, Hazardzie, Felixie i Coutinho – żaden z tych zawodników nie poradził sobie po transferze i spośród nich tylko Hazard wciąż kurczowo trzyma się Realu. Pozostali grają już w innych klubach. Do nich spokojnie można próbować dorzucić Dembele, który może już nie jest postrzegany jako totalne fiasko, ale trudno też ocenić jednoznacznie, że był to udany transfer. Podobnie jest w przypadku Griezmanna, a nawet Ronaldo, którego magia po transferze do Juventusu ostatecznie zniknęła.
Wygląda więc na to, że spośród tych dziesięciu transferów tylko te dwa największe – Neymara i Mbappe można uznać za w pełni udane, choć w przypadku Brazylijczyka znajdą się pewnie tacy, którzy będą mieli zupełnie inne zdanie.
A jak jest w końcu z tym Jackiem Grealishem?
Zupełnie inne realia
Kiedy patrzymy na tę listę największych transferów w historii, to widzimy na niej tylko zawodników stricte ofensywnych. Od każdego z nich oczekiwalibyśmy więc wielu goli albo przynajmniej asyst, nie zwracając w ogóle uwagi na inne aspekty. Patrząc tylko i wyłącznie na statystyki nietrudno jest dojść do wniosku, że pierwszy sezon Grealisha w Manchesterze City był tragiczny. Zaledwie sześć bramek i cztery asysty w 39 spotkaniach, to nie jest wynik robiący na kimkolwiek wrażenie. W dodatku wszyscy pamiętają mu różne wpadki, nieudane dryblingi czy choćby zmarnowaną okazję w rewanżowym meczu z Realem w Lidze Mistrzów.
– Używanie statystyk w moim przypadku jest najgorszym możliwym argumentem. Jako skrzydłowy nigdy na przestrzeni kariery nie strzelałem wiele goli. W ostatnim sezonie w Aston Villi zdobyłem sześć bramek w Premier League, rok wcześniej miałem osiem bramek, a w sezonie 2018/19 sześć. Jeśli Manchester City kupił mnie, to nie dla statystyk – mniej więcej w ten sposób Grealish bronił się za każdym razem, kiedy był pytany o swoją dyspozycję. Wtórował mu w tym zresztą sam Guardiola, który wciąż powtarzał, że jest z niego w pełni zadowolony, choć na boisku nie wyglądało to zbyt dobrze.
W Manchesterze City Grealish zmierzył się z zupełnie innymi realiami niż te, które znał z Aston Villi. Tam miał niepodważalną pozycję, był kapitanem i największą gwiazdą zespołu. To wokół niego kręciło się całe życie klubu i to głównie dla niego kibice pojawiali się na trybunach. Cała drużyna pracowała na niego, więc on mógł działać jak wolny elektron. Robić swoje, bez oglądania się na innych i bez walki w defensywie. W ataku nic nie działo się bez jego wiedzy i jego udziału.
Na Etihad stał się zaledwie jedną z wielu gwiazd, a w dodatku nie miał szans na status tej największej, bo wyżej od niego był już z pewnością Kevin De Bruyne, a dziś jest także Erling Haaland. Grealish mógł więc dopiero zacząć aspirować do miana bohatera trybun. Musiał znów się wysilić i włożyć sporo pracy w to, żeby przebić się przez nowych kolegów i rozbłysnąć.
Długo trzeba było na to czekać.
„Nie zatrudniliśmy go dla pięknych goli czy asyst”
W tym sezonie postrzeganie Grealisha jest już zupełnie inne, choć statystyki wcale nie są wyraźnie lepsze. W tej chwili Anglik ma na swoim koncie trzy bramki i siedem asyst w 36 spotkaniach. Skoro mamy dopiero kwiecień, to pierwsze co się rzuca w oczy, to liczba rozegranych meczów, która z pewnością będzie znacznie większa od tej z zeszłego sezonu. Mamy mniej bramek, ale za to więcej asyst. Jednak nie o to chodzi Pepowi Guardioli.
– Znam go i jestem więcej niż zadowolony z tego co robi. Nie zatrudniliśmy go dla pięknych goli czy asyst. To był tylko jeden z powodów. Chcę, żeby strzelał gole, zaliczał asysty i on to robi. Ale to nie o to chodzi. Chodzi o jego wkład bez piłki, o to co jest w stanie stworzyć dla innych i wiele innych rzeczy, które może zrobić. Jest wspaniałym człowiekiem i nawet w meczach, w których nie gra jest gotowy, by pomóc drużynie. Zawsze dobrze pracuje też na treningach – mówił niedawno Pep Guardiola. I wypada mu w to uwierzyć.
Wszyscy zdążyliśmy dobrze poznać Guardiolę przez ostatnie lata i wiemy, że nie należy do specjalnie sentymentalnych trenerów. Jeżeli Grealish faktycznie nadawałby się tylko do tarcia chrzanu, jak uważają niektórzy, to Katalończyk po prostu by z niego nie korzystał i nie przejmowałby się specjalnie tym, że wydał na niego aż 100 milionów z kieszeni szejków. W końcu Pepowi zależy tylko i wyłącznie na kolejnych sukcesach. Jest owładnięty manią wygrywania.
Wszystko dla drużyny
Ale nie trzeba tylko wierzyć na słowo Guardioli, żeby uznać, że Grealish faktycznie zaczyna się spłacać. Anglik przede wszystkim jest dziś zupełnie innym zawodnikiem niż był w Aston Villi. Dziś pracuje głównie dla zespołu, a nie dla siebie. Haruje w defensywie i odpowiada za to, żeby robić miejsce swoim kolegom. Jego zadaniem jest przede wszystkim odwracanie uwagi bocznych obrońców, z którymi wchodzi w pojedynki jeden na jeden. A że akurat to wychodzi mu fantastycznie, to przynosi to efekty. Nieprzypadkowo Grealish jest jednym z najczęściej faulowanych zawodników w Premier League.
Nie oznacza to jednak, że zupełnie zatracił umiejętność kreacji. Wręcz przeciwnie. Po prostu nie jest zawsze tym, który odpowiada za to ostatnie podanie, ale akcje często zaczynają się właśnie od niego. Anglik kreuje kolegom ponad dwie okazje bramkowe na mecz i pod tym względem ustępuje tylko i wyłącznie Kevinowi De Bruyne.
Nieprzypadkowo Grealish jest ostatnio chwalony nie tylko przez swojego trenera, ale choćby przez Rio Ferdinanda, który wcześniej nie szczędził mu gorzkich słów. – Ma momenty, gdy wykorzystuje swoją szansę. Zmienia tempo gry, obniża je, a potem nagle przyśpiesza i znów zwalnia. Jest wielkim talentem, zaczyna zdobywać gole i asysty. Ma wpływ na ważne spotkania. Niech to trwa długo – powiedział niedawno były piłkarz Manchesteru United.
Innym faktem świadczącym o tym, jak ważny jest Grealish dla Manchesteru City są statystyki drużyny, kiedy nie ma go na boisku. The Citizens wygrali zaledwie 42 proc. takich spotkań, a 75 proc. tych, w których był na murawie. Jego wpływ na drużynę znacznie się zwiększył i będzie to postępowało. Szczególnie w sytuacji, kiedy z ewidentną obniżką formy zmaga się Kevin De Bruyne.
(Nie)było warto
Oczywiście tylko na podstawie postępu, jaki Grealish zrobił w ostatnich miesiącach, nie da się jednoznacznie ocenić, że był wart tych nieszczęsnych 100 milionów, które zapewne śnią mu się po nocach. Z pewnością po mundialu „coś mu przeskoczyło w głowie”, cytując klasyka, bo to właśnie po turnieju w Katarze zaczął wyglądać znacznie lepiej. Do mistrzostw świata miał na swoim koncie zaledwie jedną bramkę, więc pozostałe dwie i wszystkie siedem asyst zanotował już po powrocie.
Guardiola ma na niego swój pomysł i będzie konsekwentnie go realizował. Widać też znaczną przemianę u samego Grealisha, który zmienił także swoją postawę poza boiskiem, ale i na nim nie wdaje się już tak często w kłótnie z arbitrami czy przeciwnikami. Ewidentnie się uspokoił, skandale z nim w roli głównej nieco ucichły. Przynajmniej na razie.
Ostatnio Grealish zaczął też nieco odważniej, ale i rozsądniej konsumować swój niewątpliwy sukces marketingowy. Na Wyspach Brytyjskich nie mają wątpliwości, że 27-latek stał się najbardziej wartościowym pod względem marketingowym angielskim piłkarzem od czasów Davida Beckhama. Reklamodawcy walczą o podpisanie z nim kontraktu, ponieważ stał się idolem nie tylko kibiców, ale i brytyjskich kobiet.
Nieprzypadkowo kilka dni temu Grealish podpisał rekordową umowę reklamową w historii Wielkiej Brytanii. Został ambasadorem marki Puma i dzięki temu ma zarabiać nawet 10 milionów funtów rocznie. A to nie wszystko, bo Anglik współpracuje też choćby ze znaną marką odzieżową Gucci i w tej umowie również w grę wchodzą gigantyczne kwoty. Nie zapominajmy też, że 27-latek kolejne 15 milionów funtów rocznie zarabia za grę w Manchesterze City.
Niewątpliwie dla samego Grealisha transfer do Manchesteru City był strzałem w dziesiątkę pod każdym względem. Ale czy podobnie można powiedzieć o klubie? Wciąż należy mieć co do tego sporo wątpliwości, ale patrząc na nastroje jakie panowały wokół tego jeszcze rok temu, a jakie są dzisiaj, nie można nie zauważyć, że sprawy idą raczej w dobrą stronę. Prędzej czy później przestaniemy wytykać mu kwotę, która została na niego wydana.
Czytaj więcej o Premier League:
- Conte kontra Tottenham. Dlaczego to musiało się tak skończyć?
- Rudzki: Prywatna wojna Gary’ego Linekera. Jak gwiazda BBC rozpętała polityczną burzę w Anglii
- Od producenta pornosów po arabskiego księcia. Kto rządzi w Premier League?
Fot. Newspix