Reklama

Największa porażka Michaela Jordana?

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

18 marca 2023, 20:11 • 11 min czytania 6 komentarzy

Michael Jordan poprowadził Chicago Bulls do sześciu mistrzowskich tytułów. Dla Nike okazał się kurą znoszącą złote jaja. Po zakończeniu kariery sukcesywnie powiększał swoją fortunę i w 2014 roku został miliarderem. Legendarny koszykarz od zawsze nienawidził przegrywać i rzadko to robił. Ale jego misja uczynienia z Charlotte Hornets potęgi zupełnie się nie powiodła.

Największa porażka Michaela Jordana?

Jak podają amerykańskie media, Jordan jest w trakcie negocjacji dotyczącej sprzedaży swoich udziałów w Hornets, jednym z trzydziestu klubów NBA. Większościowym właścicielem tej ekipy był od 2010 roku. Teraz lwią część jego udziałów mają przejąć Gabe Plotkin oraz Rick Schnall.

Pod rządami Jordana klub z Charlotte przez kilkanaście lat nie był w stanie zlepić jednego, spektakularnego sezonu. Ani razu nie wygrał więcej niż 50 meczów w sezonie regularnym. A w play-offach nie zaszedł nawet do półfinałów konferencji. Albo serie porażek, albo tkwienie w przeciętności – do takich realiów przyzwyczaił się każdy kibic Hornets.

Łatwo zatem powiedzieć, że Michael Jordan w roli właściciela klubu poniósł porażkę. Inna sprawa, że Hornets (wówczas jeszcze Bobcats) kupił za 180 milionów. A teraz ma sprzedać za ponad półtora miliarda.

A więc może ponownie odniósł sukces?

Reklama

Sprawa jest w toku

Oceny Jordana w roli właściciela możemy podjąć się już teraz, bo dwanaście lat to szmat czasu, a nic też nie zapowiada, żeby Hornets mieli wyjść na prostą (w tym sezonie NBA są jedną z najgorszych ekip). Trzeba jednak podkreślić, że nie możemy ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że Jordan faktycznie sprzeda swój klub.

Jest w końcu szansa, że negocjacje skończą się fiaskiem. Jest też szansa, że Jordan się rozmyśli. No i na końcu: możliwe, że legendarny koszykarz wcale nie chce pozbyć się udziałów w Hornets. Tu musielibyśmy jednak założyć, że Adrian Wojnarowski z ESPN się pomylił – a to dziennikarz, który praktycznie zawsze podaje pewniaki.

Grupa menadżerska Jordana nie zaprzeczyła zresztą informacjom Wojnarowskiego, tylko krótko podała, że nie komentuje doniesień mediów. Co jednak ciekawe – 60-latek udziałów w Hornets pozbywał się już w 2019 roku. Wtedy jednak była mowa o około trzech procentach, które przeszły w ręce Daniela Sundheima oraz wspomnianego Schnalla.

Wtedy Jordan odkroił mały kawałek tortu. A teraz być może postanowił, że pozbędzie się całego. Pod kątem finansowym ma zapewne tylko do zyskania.

Kolejny ląd do podbicia?

Po zakończeniu kariery w 1998 roku Jordan nie czekał długo, żeby zacząć działać na nowych koszykarskich płaszczyznach. Dwa lata później pozyskał dziesięć procent Washington Wizards (i pośrednio też część Washington Capitals z NHL). Ale nie poprzestał na byciu mniejszościowym właścicielem klubu. Został też dyrektorem ds. operacji koszykarskich. Miał zatem odpowiadać za transfery, szukanie graczy na rynku i podpisywanie z nimi kontraktów czy też wybieranie zawodników w drafcie.

Reklama

Ta rola jednak widocznie szybko się Jordanowi znudziła. W 2001 roku pojawiły się pogłoski, że emerytowany koszykarz wciąż dba o formę, a także organizuje obozy treningowe, w których sam bierze udział. Kolejny „comeback” stawał się zatem coraz bardziej realny, a sam Michael miał zostać zainspirowany historią swojego kolegi, legendy hokeja Mario Lemieux, który w 2000 roku wznowił karierę.

Zanim jednak Jordan faktycznie założył koszulkę Wizards, zdążył jeszcze doświadczyć draftu w 2001 roku jako członek zarządu tej ekipy. Klub ze stolicy dysponował pierwszym numerem – mógł zatem wybrać dowolnego gracza z całej puli talentów. Ostatecznie Michael postawił na Kwame Browna, co z perspektywy czasu okazało się fatalną decyzją.

Sam zainteresowany był jednak pewnie myślami już na boisku. We wrześniu Jordan ogłosił swój kolejny powrót do NBA. – Wracam do gry, którą kocham, bo przez ostatnie półtora roku, jako członek zarządu Washington Wizards, czerpałem wielką przyjemność ze współpracy z naszymi zawodnikami i dzielenia się swoim doświadczeniem. Myślę, że nie ma lepszego sposobu, aby przekazywać wiedzę młodym zawodnikom, niż być z nimi na parkiecie jako kolega z drużyny. Nie tylko w czasie treningów, ale i meczów – przekazał wówczas najlepszy koszykarz w historii.

W momencie, w którym Jordan został graczem Wizards, musiał naturalnie pozbyć się udziałów drużyny, a także zrzec się swojej dotychczasowej funkcji dyrektora. Tak, aby móc funkcjonować na takich samych zasadach jak jego koledzy z drużyny. Choć oczywiście – każdy wiedział, że urodzony w 1963 roku koszykarz jest kimś znacznie więcej niż „szeregowym”.

Wierzył, że może zdobyć mistrzostwo

Okres gry Jordana w Wizards to doskonale znana wszystkim miłośnikom basketu historia. Nawet jako czterdziestolatek Michael wciąż był niespotykanie dobrym strzelcem. W latach 2001-2003 uzbierał aż osiem meczów z przynajmniej 40 punktami i jeden, w którym dobił do 50 oczek.

Mimo tego większość fanów „Jego Powietrzności” wolałoby raczej zapomnieć, że Jordan kiedykolwiek nosił koszulkę innego zespołu niż Bulls. Bo jednak w XXI wieku był już śmiertelnikiem, po którym dało się dostrzec upływający czas, a nie najwspanialszym koszykarzem globu. Nie zmieniła się natomiast jego ambicja.

Wspomniany Kwame Brown, którego Michael wybrał z jedynką w drafcie, a potem grał z nim w jednym zespole, tak wspominał podejście do rywalizacji „MJ-a”: – Jako trenera mieliśmy Douga Collinsa, który nie wierzył w granie młodymi zawodnikami. Jordan też w to nie wierzył. Jego ostatnim pragnieniem było wygranie mistrzostwa. Uważał, że jeśli awansujemy do play-offów, to będziemy mogli zdobyć tytuł.

Ostatecznie Wizards nie byli blisko ani jednego, ani drugiego. I w sezonie 2001/2002 i rok później wygrali po 37 meczów. Takie rozczarowujące wyniki nie były dziełem przypadku. Wizards brakowało nie tylko talentu, ale właściwej atmosfery wewnątrz zespołu. Warto zagłębić się jeszcze raz we wspomnienia Kwame Browna:

– Zmuszali mnie do trenowania dwie i pół godziny przed każdym meczem. Potem sadzali mnie ławce, aż nie przegrywaliśmy trzydziestoma punktami na kilka minut przed końcem meczu. Kiedy zrobiłem jakikolwiek błąd, trener zaczynał przeklinać i denerwować się, jakbym to ja był powodem, dla którego nam nie szło. „MJ” też nigdy nie chciał mnie w Wizards. Wydraftował mnie, żeby wymienić za Eltona Branda [gracz Los Angeles Clippers – przyp. red.], ale właściciel Wizards zablokował ten transfer.

– Zapraszali na treningi różnych weteranów, żeby każdego dnia mnie faulowali i obijali – kontynuował Brown. – Charles Oakley groził, że mnie pobije. A ja byłem 18-letnim dzieciakiem. Myślicie, że byłem miękki. Ale ja byłem naprawdę wielkim facetem. Jeśli przeżyłbyś to co ja w takim wieku, to szukałbyś najbliższego mostu, żeby z niego skoczyć.

Przez lata pojawiały się pogłoski, że koszmarem Browna w Wizards była również obecność Michaela Jordana. Ten miał nawet… doprowadzać młokosa do łez. Co jednak ciekawe, akurat tej wersji historii Kwame zaprzeczał. – Nigdy przez niego nie płakałem. Czy wchodził mi na nerwy? Ta. Ale wiecie, jaki ma charakter.

Jak nie udało się tam, to może uda się tu?

Po dwóch sezonach jako zawodnik Wizards Jordan prawdopodobnie zrozumiał, że w ten sposób NBA już nie zawojuje. Sam klub ze stolicy też nie chciał mieć z nim więcej do czynienia – dlatego nie dano Michaelowi okazji do powrotu na stanowisko dyrektora. To jednak nie znaczy, że „MJ” odwrócił się od najlepszej ligi na świecie. Wręcz przeciwnie. Znowu chciał inwestować w nią swoje pieniądze.

Jak podawało Chicago Tribune, Jordan miał prowadzić negocjacje z Herbem Kohlem, właścicielem Milwaukee Bucks. Ten ostatecznie nie zdecydował się jednak sprzedać Michaelowi swojego klubu. Powód? Obawiał się, że Jordan przeniesie go do innego stanu niż Wisconsin, przeprowadzając tym samym kompletną rewolucję.

Legenda NBA dopięła swego dopiero w 2006 roku. Jordan został wówczas mniejszościowym właścicielem Charlotte Bobcats (większe udziały miał tylko Robert L. Johnson). Powrócił też do działań jako osoba decyzyjna, zostając członkiem zarządu drużyny. Na tym się jednak nie zatrzymał. I cztery lata później pozyskał resztę udziałów w Bobcats.

Jak wspomnieliśmy – kupno klubu z Charlotte kosztowało Michaela 180 milionów dolarów. Z perspektywy czasu to śmiesznie niska kwota, bo obecnie nie ma już drużyn NBA wycenianych na mniej niż miliard dolarów („najtańsi” mają być New Orleans Pelicans, warci 1.6 miliarda, a najdrożsi Golden State Warriors – 7 miliardów).

W jakim stanie znajdowali się Bobcats w 2010 roku? Przeciętnym, co było pokłosiem choćby nieudanych wyborów w drafcie. Za nie zresztą w dużym stopniu odpowiadał Jordan. Zarzuca mu się przede wszystkim postawienie na Adama Morrisona z trójką w „naborze” w 2006 roku. Ten gracz okazał się kompletnym niewypałem – choć trzeba przyznać, że cały draft należał do nieprzesadnie mocnych (prawdopodobnie najlepszym zawodnikiem, który trafił wówczas do NBA był LaMarcus Aldridge).

W każdym razie – Bobcats w sezonie 2009/2010 wygrali 44 mecze. Rok później zwycięstw było już tylko 34. A w rozgrywkach 2011/2012 (skróconych przez tak zwany „lockout”) zaledwie 7. To wszystko mówi samo za siebie: Bobcats pod rządami Jordana zamiast iść do przodu, albo przynajmniej utrzymać podobny poziom, spadli błyskawicznie na samo dno. Dość powiedzieć, że zanotowali… najgorszy sezon w historii NBA (nigdy wcześniej drużyna nie miała tak niskiego procenta wygranych).

Upadki i niewielkie wzloty

Jordan jako właściciel klubu z Charlotte raczej unikał mediów i jakichkolwiek wywiadów. Stosunkowo rzadko kamera wychwytywała go też na meczach drużyny z Karoliny Północnej. W 2014 roku – kiedy Bobcats przeszli „rebranding” i stali się Hornets – postanowił zabrać jednak głos i ocenić kilka poprzednich sezonów.

– Zawsze postrzegałem siebie jako właściciela, którego misją jest stworzenie jak najlepszego zespołu w mieście Charlotte. A to wiąże się z krytyką bazującą na liczbie zwycięstw oraz porażek. Patrząc na te statystyki w ostatnich latach, ludzie kwestionowali moją osobę. Ale teraz, kiedy wygrywamy, wygłaszają opinie z innej perspektywy. […] Zawsze starałem się podejmować racjonalne decyzje. Ale kiedy podejmujesz złe, uczysz się i idziesz do przodu – przekazywał Jordan w mocno „pijarowym” oświadczeniu.

Do czego odnosił się Michael, mówiąc, że jego drużyna zaczęła wygrywać? W sezonie 2013/2014 Charlotte faktycznie mieli pozytywny bilans – wygrali 43 mecze w sezonie regularnym, po czym polegli w pierwszej rundzie play-offów (0-4) z Miami Heat. Sęk jednak w tym, że… lepszy moment Hornets znowu nie został wykorzystany.

W kolejnych rozgrywkach drużyna, której liderem stawał się Kemba Walker, nie osiągnęła już fazy play-off. Po czym w następnym sezonie paradoksalnie… wygrała 48 meczów. A rok później znowu miała gorsze rozgrywki. I jej liczba zwycięstw stanęła na 36.

Trudno o mniej ekscytujące – z perspektywy kibica – realia, w jakich znajduje się drużyna. Co zaś było ekscytujące? Ponownie – to, co działo się wewnątrz drużyny. Stephen Jackson, zawodnik, który grał w Charlotte w latach 2009-2011 wspominał, jak kiedyś Michael Jordan… odwiedził swoich zawodników na treningu:

– Dopiero co tam trafiłem. Jakaś drużyna zlała nam tyłki, więc on [Jordan – przyp. red.] wparował do szatni i zaczął wydzierać się na nas, żebyśmy wzięli się w garść. Kolejnego dnia, wciąż nabuzowany, przyszedł na nasz trening. Powiedział: myślicie, że cokolwiek osiągnęliście? Ja jestem sześciokrotnym mistrzem! Ściągnijcie moje buty.

– Chodziło mu to, że każdy w zespole nosił wtedy Jordany – kontynuował Jackson. – Myślę, że kierował to w stronę przede wszystkim mnie oraz Geralda Wallace’a, bo byliśmy liderami. Potem w czasie treningu dołączył do piątki, w której grali rezerwowi. I nas pokonał! To była banda cieniasów. Ale dodał im wielkiej pewności siebie. Sam zdobył też kilka punktów i cały czas coś gadał. Potem wziął piłkę i sobie poszedł.

Nie ma co ukrywać – Michael Jordan jest jedynym właścicielem klubu NBA w historii, który mógł być bohaterem takiej opowieści.

„Najgorszy w historii”?

W ostatnich latach Charlotte Hornets mieli jeszcze jeden lepszy moment, kiedy w 2020 roku pozyskali LaMelo Balla i zaczęli grać faktycznie solidną koszykówkę. Rozgrywki 2021/2022 przyniosły im niezłe 43 zwycięstwa. Ale jak to już w historii tej organizacji bywa – kolejny, a więc wciąż trwający sezon, nie układa się po jej myśli. Hornets są czwartym najgorszym zespołem w NBA.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat „MJ” oczywiście spotykał się ze sporą krytyką. Nazywano go nawet „najgorszym właścicielem klubu NBA w historii”.  – Pokazał się jako najgorszy właściciel klubu, a także najgorszy kierownik. Najgorszy generalny menadżer, najgorszy budujący drużyny. Myślę, że będziemy musieli nazywać Jordana „WOAT” – „Worst of All Time” – opowiadał Skip Bayless, znany amerykański dziennikarz, który od zawsze był… olbrzymim fanem Jordana jako zawodnika.

Oczywiście – nie za wszystkie niepowodzenia Hornets należy obwiniać Jordana. W końcu ważne role w organizacji pełnią też wszelcy trenerzy, menadżerowie czy dyrektorzy. Inna sprawa, że to Michael jest osobą, która ich wybiera oraz zatrudnia. Pomylić się raz czy dwa razy przy procesie „selekcji” – to nie grzech. Ale „MJ” myli się już od dobrych kilkunastu lat.

Statystyki są nieubłagane. Żaden z siedmiu trenerów, którzy pracowali w Charlotte za czasów Jordana, nie osiągnął ze swoją drużyną pozytywnego bilansu zwycięstw oraz porażek. Nawet Larry Brown, który jest członkiem Galerii Sław, a w Bobcats pracował w latach 2008-2010.

To czas, żeby opuścić statek?

Jeśli Michael Jordan faktycznie sprzeda Charlotte Hornets, to wybierze na taką decyzję zdecydowanie właściwy moment. Jego klub nie tylko ponownie stał się jednym z najgorszych w NBA, ale w ostatnim czasie ma spore problemy wizerunkowe. W przerwie między sezonami 2021/2022 a 2022/2023 aż trzech koszykarzy Hornets… zostało aresztowanych.

Jamesa Bouknighta złapano na jeździe w stanie nietrzeźwości. Montrezla Harrella zatrzymano za posiadanie marihuany (w stanie, w którym ta jest nielegalna). A Miles Bridges – który z tej trójki ma zdecydowanie największy talent koszykarski i mógł liczyć na kontrakt w wysokości ponad 100 mln dolarów – usłyszał trzyletni wyrok w zawieszeniu za przemoc domową.

Przygoda Jordana w Charlotte rozpoczęła się w 2006 roku i trwa do dzisiaj. Jeśli przez ten czas „MJ” nie był w stanie choć raz posmakować nie tylko mistrzostwa, ale jakiekolwiek większego triumfu, to chyba faktycznie znak, że ta relacja już nie wypali.

Tak jak nie każdy wielki zawodnik zostaje wielkim trenerem, tak nie każdy wielki zawodnik musi sprawdzić się na samej górze drabiny w sportowej organizacji. Jeśli jednak ponownie wspomnimy o kwestiach typowo biznesowych – trudno kłócić się z tym, że wraz z sprzedażą Hornets Jordan tylko powiększy swoją fortunę.

I być może do NBA już nie wróci.

Czytaj więcej o NBA:

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Inne sporty

Komentarze

6 komentarzy

Loading...