Fernando Santos czuł się najlepiej na świecie – właśnie zdobył przecież mistrzostwo Europy z Portugalią, wszyscy mu gratulowali, ojczyzna kochała swojego trenera, a zaraz miał udać się na murawę, by odebrać upragniony złoty medal. Zgasił triumfalnego papierosa, spojrzał z uśmiechem w lustro, opuścił szatnię i zaczął kierować się w kierunku boiska.
Po drodze kątem oka dostrzegł jednak płaczącego w kącie mężczyznę, odwróconego do niego plecami, ale siwizna podpowiadała mu, że to pewnie Didier Deschamps, którego zostawił w pokonanym polu. Postanowił do niego podejść i go pocieszyć – w końcu po charakterze też można poznać zwycięzcę. Klepnął Deschampsa w plecy i już miał zacząć przekonywać, że za dwa lata jest następny turniej i nic straconego, ale gdy mężczyzna się odwrócił, tam gdzie powinna być twarz Francuza, było oblicze… Cezarego Kuleszy. „Może kabanosa?” zapytał Kulesza, a Santos krzyknął przerażony. Obudził się. To nie był rok 2016, tylko 2023, nie celebra po zdobyciu Euro, tylko mecz Lechii z Widzewem. 76. minuta. Wciąż 0:0. Santos westchnął.
Cóż, w pierwszym piątkowym meczu mieliśmy 0:0 i w drugim też mamy. To już drugie otwarcie kolejki na wiosnę, kiedy ligowcy nie uraczyli nas ani jedną bramką. W ogóle po wznowieniu rozgrywek mają ze strzelaniem problemy – tylko w pięciu spotkaniach zobaczyliśmy trzy albo więcej goli, do przerwy to nawet nie ma co na te mecze chodzić, jedynie raz (!) zdarzyło się w tej rundzie, by ligowcy trafili do siatki dwukrotnie przez pierwsze 45 minut. Poza tym albo na zero, albo jedna sztuka. Po przerwie potrafią się rozruszać, natomiast – jak widać – nie zawsze.
Nie rozruszali się też dzisiaj w Gdańsku, dość powiedzieć, że najbliżej strzelenia gola był Tobers, który z lewej nogi uderzył w poprzeczkę. Dla reszty zawodników recenzja jest to dramatyczna, bo Łotysz przez cały pobyt w Ekstraklasie nie trafił ani razu, a szczerze mówiąc nawet nie pamiętamy, by kiedykolwiek był blisko. Przejąć, odegrać do najbliższego – tak, to on. Uderzyć słabszą nogą i to całkiem przyzwoicie – nie, to zdecydowanie nie on.
Wspomnieć należy też o sytuacji Pawłowskiego z końcówki, kiedy ten przegrał w sytuacji sam na sam z Kuciakiem, ale poza tym… bryndza, naprawdę bryndza. Może i szczególnie w pierwszej połowie kotłowało się w polu karnym Lechii, bo Widzew był lepszy, mądrymi zagraniami za plecy gubił defensywę biało-zielonych, jednak ostatecznie przyszliśmy na mecz piłki nożnej, a nie mecz w „kotłowanie”.
Letniowski pomylił się nieznacznie z woleja, Milos chciał uderzać głową, ale zablokował go Tobers… Szczerze mówiąc: nie jest to coś, co chcielibyśmy przeżywać jako widzowie w lutym, siedząc na stadionie przy temperaturze skłaniającej do kakao i koca, a nie wycieczki na stadion. Natomiast wiosna (ta…) pod względem jakości piłkarskiej nas nie rozpieszcza, gdyż z drobnymi wyjątkami oglądamy nudne spotkania bez większej historii. I szczerze mówiąc: mając dziś na rozkładzie Lechię nie oczekiwaliśmy niczego specjalnego, bo choć ekipa Kaczmarka Marcina punktuje lepiej niż drużyna Kaczmarka Tomasza, to są z nich nudziarze pierwszej klasy. Dziś spróbowali zaatakować parę razy, ale jak nie wyszło, to brali remis w ciemno.
Widzew nie potrafił gdańszczan napocząć i skończyło się to tak, jak skończyć się musiało.
Ciekawe, co sobie o tym wszystkim pomyślał Santos, oglądając ten mecz z wysokości trybun. Na pewno nie spodziewał się, że zobaczy wielkie widowisko, bo choć nie zna naszej ligi, to jednak nie zna jej z jakichś powodów. Ale czy spodziewał się, że będzie aż tak nudno i słabo pod względem jakości? Bo jeśli był większym optymistą – współczujemy.
Miał ze sobą kartkę papieru i długopis, ale spokojnie mógł te przybory poświęcić na kółko i krzyżyk z asystentem. Najlepszy na boisku był bowiem Słowak Kuciak, żaden z Polaków nie wyróżnił się na tyle, by zawracać sobie nim głowę. To już nie czasy sparingów hotel na hotel.
Jutro Santos obejrzy mecz Wisły Płock i Lecha Poznań. Panowie, zagrajcie tam coś lepszego, przywitajmy gościa godniej. Chlebem i solą, dobrą ucztą, a nie takim rozgotowanym makaronem.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Ekstraklaso, bierz tego Świerczoka
- Trudna droga. Mozolne otwieranie Ekstraklasy dla trenerów
- Stefański: Wszystkie kluby świetnie poradziły sobie z warunkami pogodowymi