Reklama

Trudna droga. Mozolne otwieranie Ekstraklasy dla trenerów z niższych lig

Michał Trela

Autor:Michał Trela

09 lutego 2023, 11:36 • 11 min czytania 13 komentarzy

Trener z niższych lig ma zwykle dwie drogi, by dostać się do Ekstraklasy: awansować do niej ze swoim zespołem, albo liczyć, że kiedyś zadzwoni do niego jakiś absolutny desperat, a jemu uda się nie spaść z nim z ligi. Z naturalnego rezerwuaru młodych polskich trenerów zaprawionych w bojach i w pracy w trudnych warunkach, kluby z Ekstraklasy korzystają zwykle głównie wtedy, gdy już nie mają innego wyboru.

Trudna droga. Mozolne otwieranie Ekstraklasy dla trenerów z niższych lig

Aktualny zestaw trenerski Ekstraklasy pokazuje, że tak krytykowana przez wielu karuzela ogranicza się tylko do pojedynczych nazwisk. Owszem, Waldemar Fornalik także ponad 20 lat po debiucie w najwyższej lidze błyskawicznie znalazł zatrudnienie i aktualnie prowadzi w niej już piąty klub. To prawda, że Jacek Zieliński uzbierał tych klubów aż dziewięć. Ale to wbrew pozorom odosobnione przypadki. Zdecydowana większość ligowych trenerów zbiera w niej pierwsze doświadczenia. Marek Papszun, John Van Den Brom, Janusz Niedźwiedź, Jens Gustafsson, Pavol Stano, Adam Majewski, Dawid Szulczek, Bartosch Gaul, Kamil Kuzera i Grzegorz Mokry, czyli ponad połowa stawki, jest właśnie w trakcie pierwszego zatrudnienia w Ekstraklasie. Ivan Djurdjević, Kosta Runjaić, Maciej Stolarczyk, Aleksandar Vuković prowadzą na tym poziomie dopiero swoje drugie kluby. Weteranów szkoleniowych ławek jest naprawdę niewielu. Być może to kwestia momentu i lada chwila do pracy powrócą Leszek Ojrzyński, Piotr Stokowiec, Czesław Michniewicz, Jan Urban, Michał Probierz, czy Marcin Brosz, wciąż funkcjonujący w obiegu, ale bieżące trendy wskazują co innego: kto tylko może, stara się zatrudnić kogoś nieoczywistego.

TUŁACZKA PAPSZUNA

Jest jednak w tym potencjalnie pozytywnym trendzie coś, co powinno niepokoić trenerów z niższych lig. Oni na trenerskim odświeżeniu korzystają w dość ograniczonym stopniu. Dobre wyniki osiągane przez Papszuna w Rakowie Częstochowa i Niedźwiedzia w Widzewie Łódź pokazały wprawdzie na pewno niektórym dyrektorom sportowym i prezesom, że trenerzy z niższych lig mogą być wręcz trenerskimi gwiazdami na poziomie Ekstraklasy, ale ich przykłady jednocześnie obrazują, jak trudno jest trenerowi z niższej ligi dostać się na najwyższy poziom w Polsce. Papszun przebijał się przez najniższe klasy rozgrywkowe i do 45. roku życia nie miał na koncie ani jednego meczu poprowadzonego na szczeblu Ekstraklasy. Musiał do niej wejść osobiście, przebijając się z II ligi, by zostać zauważonym w szerszej skali. Niedźwiedziowi udało się to wcześniej w sensie metrykalnym, ale jego wędrówka też nie była krótka. Jarocin, Radom, Nowy Targ, Rzeszów, Polkowice, Łódź, awans i debiut w Ekstraklasie trochę ponad dziesięć lat po pierwszych doświadczeniach II-ligowych.

SZYBKIE UPADKI

To bardzo wyboista droga, którą nie każdy jest w stanie przejść. I tym trudniejsza, że kto nawet dotrze do celu, ale na szczeblu Ekstraklasy zacznie wpadać w tarapaty, o tym rynek też szybko zapomni. Krzysztof Brede jeszcze niedawno był uznawany za trenerski talent, który omal nie wprowadził Chojniczanki do Ekstraklasy, a później w dobrym stylu dopiął celu z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Ale gdy wyniki po awansie znacznie się pogorszyły, nie tylko został zwolniony, lecz także na niemal dwa lata całkowicie wypadł z obiegu. A gdy w końcu wrócił, to na poziom walczącej o utrzymanie w I lidze Chojniczanki. Tak, odbił się od Ekstraklasy, ale raczej nie zasłużył, by jego rynkowe notowania poszły w dół aż tak drastycznie. Patrząc na jego przykład, Wojciech Łobodziński może się obawiać. Na razie ma w seniorskiej piłce jeden sezon zakończony spektakularnym awansem i dotkliwe sparzenie się na Ekstraklasie. Choć po doświadczeniach w Legnicy jest dziś pewnie lepszym trenerem niż w momencie, gdy wszyscy chwalili go za awans, o pracę będzie mu zdecydowanie trudniej.

 

Reklama

AWANS JAKO POCZĄTEK PROBLEMÓW

Awans do Ekstraklasy z niższych lig nie przekuł się też na dłuższą obecność na ligowym rynku Roberta Kasperczyka, Dariusza Dudka, Grzegorza Nicińskiego czy Dominika Nowaka. Niewiadomą pozostaje jeszcze dalszy los Dariusza Banasika, któremu wkrótce stuknie rok od zwolnienia z Radomiaka, kiedy wydawało się, że lada moment ktoś na tym poziomie go zatrudni. Piotrowi Tworkowi świetna praca w Warcie, połączona z awansem i bardzo dobrym wynikiem w pierwszym sezonie, pozwoliła na złapanie jeszcze jednej posady w najwyższej lidze, ale od rozstania ze Śląskiem Wrocław jego akcje poszły mocno w dół. Z trenerów, którzy w XXI wieku pojawili się w Ekstraklasie poprzez wywalczenie do niej awansu, tylko Zieliński (awans z Górnikiem Łęczna, a potem wskoczenie na karuzelę na długie lata), Ryszard Tarasiewicz (awans ze Śląskiem, potem praca w ŁKS-ie, Koronie, Zawiszy), czy Wojciech Stawowy (awanse z Cracovią, potem Arka Gdynia i ŁKS) zostali w lidze na dłużej. Kaczmarek po awansie z Wisłą Płock, na kolejną szansę w Ekstraklasie musiał czekać pięć lat. Piotr Mandrysz pojawiał się w elicie głównie wtedy, gdy do niej awansował (RKS Radomsko, Bruk-Bet Termalica Nieciecza, wyjątkiem Ruch Chorzów 20 lat temu). Gdy akurat nie osiągał awansu, znikał w niższych ligach. Przykładem na drogę Papszuna jest tak naprawdę tylko sam Papszun. Na razie nawet nie wiadomo, czy Niedźwiedź też. Ma na to szansę, ale dotąd przepracował w Ekstraklasie tylko pół roku, ma dobry moment. Ale Banasik i Tworek też mieli, to jeszcze nie przesądza, że udało się na dobre wskoczyć do grona czołowych polskich trenerów.

POZYTYWNY PRZYKŁAD SZULCZKA

Przykłady trenerów, którzy zadebiutowali w Ekstraklasie, bo do niej awansowali, nie wystawiają jednak najlepszego świadectwa polskiej piłce jako środowisku. Tak, jak nie z każdą drużyną da się zdobyć mistrzostwo, tak nie z każdą da się awansować, nawet jeśli jest się bardzo dobrym trenerem. Ci, którzy mają pecha pracować w klubie o niewielkich szansach na awans, nie zawsze mogą liczyć, że ktoś dostrzeże ich dobrą pracę w trudnych warunkach. Przykładem, na którym warto się opierać, może być w ostatnich latach Szulczek, który z Wigrami Suwałki nie wywalczył awansu do I ligi. Pracował jednak na tyle dobrze, że dostał szansę w Ekstraklasie. To dobrze dla polskiej piłki, że po braku awansu w Wigrach, nie musiał czekać, aż zatrudni go silniejsza drużyna II ligi, z którą potem próbowałby wygrać pierwszą. Jeśli wysyła sygnały, że jest gotowy, lepiej spróbować pociągnąć go w górę wcześniej. Teoretycznie do tego samego grona przykładów zalicza się Grzegorz Mokry, ale w praktyce to dowód na istnienie innego zjawiska. Wprawdzie obecny trener Miedzi też wykonał dobrą pracę w Wigrach, ale legniczanie zatrudnili go głównie dlatego, że dobrze wspominali go z czasów, gdy pracował w ich klubie jako asystent Dominika Nowaka, a potem trener ich rezerw. Gdyby nie to, nikt w Legnicy pewnie nie zwróciłby uwagi na to, co Mokry robił rok wcześniej w Suwałkach.

NAZWISKA ZNANE WEWNĘTRZNIE I ZEWNĘTRZNIE

Przykłady z ostatnich lat pokazują, że jeśli polski klub ma dać szansę komuś spoza karuzeli, najprędzej zdecyduje się na rozwiązanie wewnętrzne, ewentualnie zatrudni jakąś powszechnie znaną postać, najchętniej popularnego byłego piłkarza. Tak na rynku pojawili się Mariusz Lewandowski (w Zagłębiu Lubin), Ivan Djurdjević (w Lechu), Aleksandar Vuković (w Legii), Piotr Stokowiec (w Polonii Warszawa), Maciej Stolarczyk (w Wiśle Kraków; miał wcześniej epizod w I lidze, ale nie na tej podstawie kilka lat później zatrudniono go w Krakowie), Mariusz Rumak (Lech), Jan Urban (Legia), Dariusz Kubicki (Legia), Piotr Nowak (Lechia), Adam Nawałka (Wisła), Rafał Ulatowski (Zagłębie), Radosław Sobolewski (Wisła Płock), czy Dariusz Żuraw (Lech; wcześniej praca w niższej lidze, ale zatrudniony jako tymczasowe rozwiązanie wewnętrzne), Tomasz Hajto (Jagiellonia) oraz wielu innych. Kto chciałby rozpisać sobie ścieżkę kariery wiodącą do pracy trenerskiej w Ekstraklasie, musiałby dojść do wniosku, że albo powinien wyrobić sobie nazwisko jako piłkarz, albo postawić na przebijanie się przez struktury ekstraklasowego klubu. Samodzielna praca w niższych ligach, choć hartująca i rozwijająca, jest znacznie rzadziej spotykaną szansą na wybicie się.

SZANSA OD DESPERATÓW

Przykładem, który świadczyłby o naprawdę dobrze istniejącym skautingu trenerów i chęci dania szansy komuś zupełnie nowemu, byłoby postawienie na kogoś, kto osiągnął dobry wynik w niższej lidze, choć nie awansował do Ekstraklasy, nigdy nie pracował w danym klubie i nie ma twarzy znanej z boisk. Wykazała się tym Warta w przypadku Szulczka, do pewnego stopnia wykazała Stal Mielec, zatrudniając Adama Majewskiego, który był znanym piłkarzem, ale nie na tyle, by było to przesądzające kryterium. Wcześniej w podobny sposób Odra Wodzisław zaprosiła na karuzelę Marcina Brosza, który nie wprowadził Podbeskidzia do Ekstraklasy, ale miał wtedy 36 lat i na koncie dobrą pracę w I lidze, więc dostał szansę od zespołu niemal skazanego na spadek. Od tego czasu pracował już w Ekstraklasie w trzech kolejnych klubach. Podobnej pozycji nie udało się z kolei wypracować Mirosławowi Smyle, którego Korona Kielce zatrudniła w podbramkowej sytuacji, licząc na jego doświadczenie w trudnych sprawach wyniesione z niższych lig. Trener z I ligi nie wybronił jednak klubu przed spadkiem i kolejnej szansy w Ekstraklasie na razie nie dostał. Tu też zarysowuje się pewna tendencja: największą skłonność do zatrudniania trenerów dobrze radzących sobie w niższych ligach mają skrajni desperaci — drużyny, które jak Odra, Warta, Korona, czy Miedź były na krawędzi spadku albo, jak Stal, na dwa tygodnie przed rozpoczęciem sezonu nie miały trenera, a należały do najbiedniejszych w lidze.

Reklama

PROJEKTY Z MŁODYMI

Postawienie na młodego trenera z I ligi w celu świadomego rozpoczęcia z nim nowego projektu to przypadek w Ekstraklasie rzadko spotykany. Zrobił tak Widzew Łódź, na podstawie dobrej rundy wyciągając z Polonii Bytom 34-letniego Michała Probierza. Zrobiła tak Jagiellonia Białystok, w miejsce Probierza, zatrudniając Ireneusza Mamrota, doceniając jego pracę w Chrobrym Głogów. Zrobiła to Cracovia, powierzając zespół Robertowi Podolińskiemu w uznaniu dla tego, co zrobił w Dolcanie Ząbki, Lechia Gdańsk, sięgając po Jerzego Brzęczka (choć tu czynnikiem działającym równie mocno, jak praca z Rakowem, mogło być wyrobione na boisku nazwisko), Arka, powierzając zespół Zbigniewowi Smółce ze Stali Mielec, czy Korona Kielce, pierwszy raz zatrudniając Leszka Ojrzyńskiego. Poniekąd podobna była też ścieżka zatrudnienia Djurdjevicia w Śląsku Wrocław zeszłego lata. Serb również nie awansował z Chrobrym do Ekstraklasy, ale spisał się na tyle dobrze, że dostał drugą szansę wśród najlepszych.

I LIGA JAKO TRENERSKA ODBUDOWA

Jego przypadek można jednak uznać za dość typowy dla polskiego rynku, na którym najsilniejsze kluby powierza się często znanym postaciom, kierując się nie ich rzeczywistymi umiejętnościami, lecz wyobrażeniem o tym, jakimi mogą być trenerami. Gdy wyobrażenie nie spina się z rzeczywistością, następuje zwolnienie, przez co szkoleniowcy, zamiast zaczynać od I ligi i przebijać się do Ekstraklasy, pierwsze doświadczenia zbierają w Ekstraklasie, a potem schodzą do I ligi, by walczyć o pozostanie w zawodzie. Lewandowski uchodziłby za przegranego trenera, gdyby nie to, że po Zagłębiu zszedł do Niecieczy i awansował z nią do Ekstraklasy. Djurdjevicia nie byłoby dziś w lidze, gdyby nie praca w Głogowie. Aktualnie na zapleczu Ekstraklasy po niepowodzeniach wyżej odbudowują się Marek Gołębiewski (Chrobry), Dariusz Żuraw (Podbeskidzie), Radosław Sobolewski (Wisła Kraków) czy Kazimierz Moskal (ŁKS). O awans rywalizują z doświadczonymi trenerami, którzy przekroczyli już pięćdziesiątkę, ale nikt nigdy nie zwrócił na nich uwagi. Tomasz Tułacz od siedmiu i pół roku dokonuje cudów w Niepołomicach, ale jeśli nie awansuje z Puszczą do Ekstraklasy, pewnie nigdy do niej nie dotrze. 55-letni Jarosław Skrobacz bije się z Ruchem o kolejny awans, a w niższych ligach ma już na koncie ponad dwieście meczów. Rafał Górak 50 skończy niebawem. Na koncie ma po sto spotkań na szczeblach I i II ligi, ale nie zanosi się, by ktokolwiek miał go wyciągnąć z GKS-u Katowice.

DRUGOLIGOWE ZAGŁĘBIE

Są też jednak w niższych ligach młodzi trenerzy, którzy jeszcze dobrze rokują, którzy jeszcze nie są dla polskiej piłki straceni. 37-letni Daniel Myśliwiec ze Stali Rzeszów już teraz powinien być kandydatem do prowadzenia wielu silniejszych klubów, nie sposób nie doceniać, co w skrajnie trudnych warunkach wyciska 42-letni Jakub Dziółka ze Skry Częstochowa. Liderem II ligi jest Kotwica Kołobrzeg 34-letniego Marcina Płuski, który rok wcześniej był bliski awansu na ten szczebel z Olimpią Grudziądz, doprowadzoną przez niego zresztą do półfinału Pucharu Polski. Na drugi awans z rzędu pracuje Rafał Smalec z Polonii Warszawa, a wśród świeżych nazwisk, których nigdy nie było w elicie, są także Marek Saganowski, Goncalo Feio, Szymon Grabowski czy Przemysław Gomułka. O ile I liga to pod względem trenerskim mieszanka wyrzutów sumienia, którym nigdy nie dano szansy wyżej oraz tych, którym dano ją zbyt wcześnie i się sparzyli, o tyle w II lidze pracują w zdecydowanej większości młodzi trenerzy, mający przed sobą całe kariery. Albo, jak chcieliby ekstraklasowi prezesi, „ludzie w stylu Szulczka”.

WCZEŚNIEJSZY SKAUTING

Za chwilę runda wiosenna rozkręci się w pełni, pierwsi niezadowoleni prezesi zaczną panikować, rozglądając się za rozwiązaniami, na boiska wrócą piłkarze z niższych lig — I w najbliższy weekend i II pod koniec lutego. Poszukując nadających się do gry młodzieżowców oraz kolejnych kandydatów do transferów z zyskiem, polskie kluby jakoś nauczyły się, że warto penetrować wewnętrzny rynek niższych lig i tam znajdować kolejnych graczy w stylu Damiana Kądziora, Patryka Kuna, Przemysława Płachety czy Jacka Góralskiego. Warto, by wysyłając skautów na mecze, nauczyły się też zwracać uwagę na to, kto prowadzi dany zespół, jak pracuje, jak dana drużyna gra. Ta wiedza zgromadzona w organizacji może się przydać w momencie, gdy trzeba będzie błyskawicznie zmienić trenera, ale niekoniecznie będzie chciało się dzwonić w oczywiste miejsca, do najbardziej dostępnych kandydatów. Jeśli już polskie kluby muszą zmieniać trenerów, niech przynajmniej robią to mądrze. O nowym Papszunie czy Niedźwiedziu naprawdę można spróbować dowiedzieć się wcześniej, znaleźć ich już w Legionowie czy Polkowicach. W momencie, gdy są zapraszani do Ligi+Extra, mogą ich poznawać kibice, ale nie prezesi.

WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
2
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Ekstraklasa

Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
2
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Komentarze

13 komentarzy

Loading...