Trener z niższych lig ma zwykle dwie drogi, by dostać się do Ekstraklasy: awansować do niej ze swoim zespołem, albo liczyć, że kiedyś zadzwoni do niego jakiś absolutny desperat, a jemu uda się nie spaść z nim z ligi. Z naturalnego rezerwuaru młodych polskich trenerów zaprawionych w bojach i w pracy w trudnych warunkach, kluby z Ekstraklasy korzystają zwykle głównie wtedy, gdy już nie mają innego wyboru.

Aktualny zestaw trenerski Ekstraklasy pokazuje, że tak krytykowana przez wielu karuzela ogranicza się tylko do pojedynczych nazwisk. Owszem, Waldemar Fornalik także ponad 20 lat po debiucie w najwyższej lidze błyskawicznie znalazł zatrudnienie i aktualnie prowadzi w niej już piąty klub. To prawda, że Jacek Zieliński uzbierał tych klubów aż dziewięć. Ale to wbrew pozorom odosobnione przypadki. Zdecydowana większość ligowych trenerów zbiera w niej pierwsze doświadczenia. Marek Papszun, John Van Den Brom, Janusz Niedźwiedź, Jens Gustafsson, Pavol Stano, Adam Majewski, Dawid Szulczek, Bartosch Gaul, Kamil Kuzera i Grzegorz Mokry, czyli ponad połowa stawki, jest właśnie w trakcie pierwszego zatrudnienia w Ekstraklasie. Ivan Djurdjević, Kosta Runjaić, Maciej Stolarczyk, Aleksandar Vuković prowadzą na tym poziomie dopiero swoje drugie kluby. Weteranów szkoleniowych ławek jest naprawdę niewielu. Być może to kwestia momentu i lada chwila do pracy powrócą Leszek Ojrzyński, Piotr Stokowiec, Czesław Michniewicz, Jan Urban, Michał Probierz, czy Marcin Brosz, wciąż funkcjonujący w obiegu, ale bieżące trendy wskazują co innego: kto tylko może, stara się zatrudnić kogoś nieoczywistego.
TUŁACZKA PAPSZUNA
Jest jednak w tym potencjalnie pozytywnym trendzie coś, co powinno niepokoić trenerów z niższych lig. Oni na trenerskim odświeżeniu korzystają w dość ograniczonym stopniu. Dobre wyniki osiągane przez Papszuna w Rakowie Częstochowa i Niedźwiedzia w Widzewie Łódź pokazały wprawdzie na pewno niektórym dyrektorom sportowym i prezesom, że trenerzy z niższych lig mogą być wręcz trenerskimi gwiazdami na poziomie Ekstraklasy, ale ich przykłady jednocześnie obrazują, jak trudno jest trenerowi z niższej ligi dostać się na najwyższy poziom w Polsce. Papszun przebijał się przez najniższe klasy rozgrywkowe i do 45. roku życia nie miał na koncie ani jednego meczu poprowadzonego na szczeblu Ekstraklasy. Musiał do niej wejść osobiście, przebijając się z II ligi, by zostać zauważonym w szerszej skali. Niedźwiedziowi udało się to wcześniej w sensie metrykalnym, ale jego wędrówka też nie była krótka. Jarocin, Radom, Nowy Targ, Rzeszów, Polkowice, Łódź, awans i debiut w Ekstraklasie trochę ponad dziesięć lat po pierwszych doświadczeniach II-ligowych.
SZYBKIE UPADKI
To bardzo wyboista droga, którą nie każdy jest w stanie przejść. I tym trudniejsza, że kto nawet dotrze do celu, ale na szczeblu Ekstraklasy zacznie wpadać w tarapaty, o tym rynek też szybko zapomni. Krzysztof Brede jeszcze niedawno był uznawany za trenerski talent, który omal nie wprowadził Chojniczanki do Ekstraklasy, a później w dobrym stylu dopiął celu z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Ale gdy wyniki po awansie znacznie się pogorszyły, nie tylko został zwolniony, lecz także na niemal dwa lata całkowicie wypadł z obiegu. A gdy w końcu wrócił, to na poziom walczącej o utrzymanie w I lidze Chojniczanki. Tak, odbił się od Ekstraklasy, ale raczej nie zasłużył, by jego rynkowe notowania poszły w dół aż tak drastycznie. Patrząc na jego przykład, Wojciech Łobodziński może się obawiać. Na razie ma w seniorskiej piłce jeden sezon zakończony spektakularnym awansem i dotkliwe sparzenie się na Ekstraklasie. Choć po doświadczeniach w Legnicy jest dziś pewnie lepszym trenerem niż w momencie, gdy wszyscy chwalili go za awans, o pracę będzie mu zdecydowanie trudniej.
AWANS JAKO POCZĄTEK PROBLEMÓW
Awans do Ekstraklasy z niższych lig nie przekuł się też na dłuższą obecność na ligowym rynku Roberta Kasperczyka, Dariusza Dudka, Grzegorza Nicińskiego czy Dominika Nowaka. Niewiadomą pozostaje jeszcze dalszy los Dariusza Banasika, któremu wkrótce stuknie rok od zwolnienia z Radomiaka, kiedy wydawało się, że lada moment ktoś na tym poziomie go zatrudni. Piotrowi Tworkowi świetna praca w Warcie, połączona z awansem i bardzo dobrym wynikiem w pierwszym sezonie, pozwoliła na złapanie jeszcze jednej posady w najwyższej lidze, ale od rozstania ze Śląskiem Wrocław jego akcje poszły mocno w dół. Z trenerów, którzy w XXI wieku pojawili się w Ekstraklasie poprzez wywalczenie do niej awansu, tylko Zieliński (awans z Górnikiem Łęczna, a potem wskoczenie na karuzelę na długie lata), Ryszard Tarasiewicz (awans ze Śląskiem, potem praca w ŁKS-ie, Koronie, Zawiszy), czy Wojciech Stawowy (awanse z Cracovią, potem Arka Gdynia i ŁKS) zostali w lidze na dłużej. Kaczmarek po awansie z Wisłą Płock, na kolejną szansę w Ekstraklasie musiał czekać pięć lat. Piotr Mandrysz pojawiał się w elicie głównie wtedy, gdy do niej awansował (RKS Radomsko, Bruk-Bet Termalica Nieciecza, wyjątkiem Ruch Chorzów 20 lat temu). Gdy akurat nie osiągał awansu, znikał w niższych ligach. Przykładem na drogę Papszuna jest tak naprawdę tylko sam Papszun. Na razie nawet nie wiadomo, czy Niedźwiedź też. Ma na to szansę, ale dotąd przepracował w Ekstraklasie tylko pół roku, ma dobry moment. Ale Banasik i Tworek też mieli, to jeszcze nie przesądza, że udało się na dobre wskoczyć do grona czołowych polskich trenerów.
POZYTYWNY PRZYKŁAD SZULCZKA
Przykłady trenerów, którzy zadebiutowali w Ekstraklasie, bo do niej awansowali, nie wystawiają jednak najlepszego świadectwa polskiej piłce jako środowisku. Tak, jak nie z każdą drużyną da się zdobyć mistrzostwo, tak nie z każdą da się awansować, nawet jeśli jest się bardzo dobrym trenerem. Ci, którzy mają pecha pracować w klubie o niewielkich szansach na awans, nie zawsze mogą liczyć, że ktoś dostrzeże ich dobrą pracę w trudnych warunkach. Przykładem, na którym warto się opierać, może być w ostatnich latach Szulczek, który z Wigrami Suwałki nie wywalczył awansu do I ligi. Pracował jednak na tyle dobrze, że dostał szansę w Ekstraklasie. To dobrze dla polskiej piłki, że po braku awansu w Wigrach, nie musiał czekać, aż zatrudni go silniejsza drużyna II ligi, z którą potem próbowałby wygrać pierwszą. Jeśli wysyła sygnały, że jest gotowy, lepiej spróbować pociągnąć go w górę wcześniej. Teoretycznie do tego samego grona przykładów zalicza się Grzegorz Mokry, ale w praktyce to dowód na istnienie innego zjawiska. Wprawdzie obecny trener Miedzi też wykonał dobrą pracę w Wigrach, ale legniczanie zatrudnili go głównie dlatego, że dobrze wspominali go z czasów, gdy pracował w ich klubie jako asystent Dominika Nowaka, a potem trener ich rezerw. Gdyby nie to, nikt w Legnicy pewnie nie zwróciłby uwagi na to, co Mokry robił rok wcześniej w Suwałkach.
NAZWISKA ZNANE WEWNĘTRZNIE I ZEWNĘTRZNIE
Przykłady z ostatnich lat pokazują, że jeśli polski klub ma dać szansę komuś spoza karuzeli, najprędzej zdecyduje się na rozwiązanie wewnętrzne, ewentualnie zatrudni jakąś powszechnie znaną postać, najchętniej popularnego byłego piłkarza. Tak na rynku pojawili się Mariusz Lewandowski (w Zagłębiu Lubin), Ivan Djurdjević (w Lechu), Aleksandar Vuković (w Legii), Piotr Stokowiec (w Polonii Warszawa), Maciej Stolarczyk (w Wiśle Kraków; miał wcześniej epizod w I lidze, ale nie na tej podstawie kilka lat później zatrudniono go w Krakowie), Mariusz Rumak (Lech), Jan Urban (Legia), Dariusz Kubicki (Legia), Piotr Nowak (Lechia), Adam Nawałka (Wisła), Rafał Ulatowski (Zagłębie), Radosław Sobolewski (Wisła Płock), czy Dariusz Żuraw (Lech; wcześniej praca w niższej lidze, ale zatrudniony jako tymczasowe rozwiązanie wewnętrzne), Tomasz Hajto (Jagiellonia) oraz wielu innych. Kto chciałby rozpisać sobie ścieżkę kariery wiodącą do pracy trenerskiej w Ekstraklasie, musiałby dojść do wniosku, że albo powinien wyrobić sobie nazwisko jako piłkarz, albo postawić na przebijanie się przez struktury ekstraklasowego klubu. Samodzielna praca w niższych ligach, choć hartująca i rozwijająca, jest znacznie rzadziej spotykaną szansą na wybicie się.
SZANSA OD DESPERATÓW
Przykładem, który świadczyłby o naprawdę dobrze istniejącym skautingu trenerów i chęci dania szansy komuś zupełnie nowemu, byłoby postawienie na kogoś, kto osiągnął dobry wynik w niższej lidze, choć nie awansował do Ekstraklasy, nigdy nie pracował w danym klubie i nie ma twarzy znanej z boisk. Wykazała się tym Warta w przypadku Szulczka, do pewnego stopnia wykazała Stal Mielec, zatrudniając Adama Majewskiego, który był znanym piłkarzem, ale nie na tyle, by było to przesądzające kryterium. Wcześniej w podobny sposób Odra Wodzisław zaprosiła na karuzelę Marcina Brosza, który nie wprowadził Podbeskidzia do Ekstraklasy, ale miał wtedy 36 lat i na koncie dobrą pracę w I lidze, więc dostał szansę od zespołu niemal skazanego na spadek. Od tego czasu pracował już w Ekstraklasie w trzech kolejnych klubach. Podobnej pozycji nie udało się z kolei wypracować Mirosławowi Smyle, którego Korona Kielce zatrudniła w podbramkowej sytuacji, licząc na jego doświadczenie w trudnych sprawach wyniesione z niższych lig. Trener z I ligi nie wybronił jednak klubu przed spadkiem i kolejnej szansy w Ekstraklasie na razie nie dostał. Tu też zarysowuje się pewna tendencja: największą skłonność do zatrudniania trenerów dobrze radzących sobie w niższych ligach mają skrajni desperaci — drużyny, które jak Odra, Warta, Korona, czy Miedź były na krawędzi spadku albo, jak Stal, na dwa tygodnie przed rozpoczęciem sezonu nie miały trenera, a należały do najbiedniejszych w lidze.
PROJEKTY Z MŁODYMI
Postawienie na młodego trenera z I ligi w celu świadomego rozpoczęcia z nim nowego projektu to przypadek w Ekstraklasie rzadko spotykany. Zrobił tak Widzew Łódź, na podstawie dobrej rundy wyciągając z Polonii Bytom 34-letniego Michała Probierza. Zrobiła tak Jagiellonia Białystok, w miejsce Probierza, zatrudniając Ireneusza Mamrota, doceniając jego pracę w Chrobrym Głogów. Zrobiła to Cracovia, powierzając zespół Robertowi Podolińskiemu w uznaniu dla tego, co zrobił w Dolcanie Ząbki, Lechia Gdańsk, sięgając po Jerzego Brzęczka (choć tu czynnikiem działającym równie mocno, jak praca z Rakowem, mogło być wyrobione na boisku nazwisko), Arka, powierzając zespół Zbigniewowi Smółce ze Stali Mielec, czy Korona Kielce, pierwszy raz zatrudniając Leszka Ojrzyńskiego. Poniekąd podobna była też ścieżka zatrudnienia Djurdjevicia w Śląsku Wrocław zeszłego lata. Serb również nie awansował z Chrobrym do Ekstraklasy, ale spisał się na tyle dobrze, że dostał drugą szansę wśród najlepszych.
I LIGA JAKO TRENERSKA ODBUDOWA
Jego przypadek można jednak uznać za dość typowy dla polskiego rynku, na którym najsilniejsze kluby powierza się często znanym postaciom, kierując się nie ich rzeczywistymi umiejętnościami, lecz wyobrażeniem o tym, jakimi mogą być trenerami. Gdy wyobrażenie nie spina się z rzeczywistością, następuje zwolnienie, przez co szkoleniowcy, zamiast zaczynać od I ligi i przebijać się do Ekstraklasy, pierwsze doświadczenia zbierają w Ekstraklasie, a potem schodzą do I ligi, by walczyć o pozostanie w zawodzie. Lewandowski uchodziłby za przegranego trenera, gdyby nie to, że po Zagłębiu zszedł do Niecieczy i awansował z nią do Ekstraklasy. Djurdjevicia nie byłoby dziś w lidze, gdyby nie praca w Głogowie. Aktualnie na zapleczu Ekstraklasy po niepowodzeniach wyżej odbudowują się Marek Gołębiewski (Chrobry), Dariusz Żuraw (Podbeskidzie), Radosław Sobolewski (Wisła Kraków) czy Kazimierz Moskal (ŁKS). O awans rywalizują z doświadczonymi trenerami, którzy przekroczyli już pięćdziesiątkę, ale nikt nigdy nie zwrócił na nich uwagi. Tomasz Tułacz od siedmiu i pół roku dokonuje cudów w Niepołomicach, ale jeśli nie awansuje z Puszczą do Ekstraklasy, pewnie nigdy do niej nie dotrze. 55-letni Jarosław Skrobacz bije się z Ruchem o kolejny awans, a w niższych ligach ma już na koncie ponad dwieście meczów. Rafał Górak 50 skończy niebawem. Na koncie ma po sto spotkań na szczeblach I i II ligi, ale nie zanosi się, by ktokolwiek miał go wyciągnąć z GKS-u Katowice.
DRUGOLIGOWE ZAGŁĘBIE
Są też jednak w niższych ligach młodzi trenerzy, którzy jeszcze dobrze rokują, którzy jeszcze nie są dla polskiej piłki straceni. 37-letni Daniel Myśliwiec ze Stali Rzeszów już teraz powinien być kandydatem do prowadzenia wielu silniejszych klubów, nie sposób nie doceniać, co w skrajnie trudnych warunkach wyciska 42-letni Jakub Dziółka ze Skry Częstochowa. Liderem II ligi jest Kotwica Kołobrzeg 34-letniego Marcina Płuski, który rok wcześniej był bliski awansu na ten szczebel z Olimpią Grudziądz, doprowadzoną przez niego zresztą do półfinału Pucharu Polski. Na drugi awans z rzędu pracuje Rafał Smalec z Polonii Warszawa, a wśród świeżych nazwisk, których nigdy nie było w elicie, są także Marek Saganowski, Goncalo Feio, Szymon Grabowski czy Przemysław Gomułka. O ile I liga to pod względem trenerskim mieszanka wyrzutów sumienia, którym nigdy nie dano szansy wyżej oraz tych, którym dano ją zbyt wcześnie i się sparzyli, o tyle w II lidze pracują w zdecydowanej większości młodzi trenerzy, mający przed sobą całe kariery. Albo, jak chcieliby ekstraklasowi prezesi, „ludzie w stylu Szulczka”.
WCZEŚNIEJSZY SKAUTING
Za chwilę runda wiosenna rozkręci się w pełni, pierwsi niezadowoleni prezesi zaczną panikować, rozglądając się za rozwiązaniami, na boiska wrócą piłkarze z niższych lig — I w najbliższy weekend i II pod koniec lutego. Poszukując nadających się do gry młodzieżowców oraz kolejnych kandydatów do transferów z zyskiem, polskie kluby jakoś nauczyły się, że warto penetrować wewnętrzny rynek niższych lig i tam znajdować kolejnych graczy w stylu Damiana Kądziora, Patryka Kuna, Przemysława Płachety czy Jacka Góralskiego. Warto, by wysyłając skautów na mecze, nauczyły się też zwracać uwagę na to, kto prowadzi dany zespół, jak pracuje, jak dana drużyna gra. Ta wiedza zgromadzona w organizacji może się przydać w momencie, gdy trzeba będzie błyskawicznie zmienić trenera, ale niekoniecznie będzie chciało się dzwonić w oczywiste miejsca, do najbardziej dostępnych kandydatów. Jeśli już polskie kluby muszą zmieniać trenerów, niech przynajmniej robią to mądrze. O nowym Papszunie czy Niedźwiedziu naprawdę można spróbować dowiedzieć się wcześniej, znaleźć ich już w Legionowie czy Polkowicach. W momencie, gdy są zapraszani do Ligi+Extra, mogą ich poznawać kibice, ale nie prezesi.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Szok i niedowierzanie. Korona przełamała defensywę Cracovii i wygrała mecz
- Lech w poszukiwaniu skuteczności
- Trela: Transfery są przereklamowane. Dlaczego spokojna zima to szansa dla Ekstraklasy
Fot. Newspix
Oby już nikt w lidze nie nabrał się na tych analfabetów piłkarskich, którzy mają kasztana w majtkach na samą myśl o stracie bramki (Stokowiec, Probierz, Michniewicz).
Tylko że wszyscy wymienieni przez Ciebie trenerzy zaczynali w ekstraklasie od ofensywnej gry. To władze klubów „psują” szkoleniowców panikując po kilku porażkach mimo osiągania wcześniej przez tych samych ludzi wyniku ponad stan. Jak taki Stokowiec ma do wyboru utrzymywać rodzinę grając prosty futbol to zawsze wybierze taką drogę niż odważną grą ryzykując to że w przypadku potknięcia za chwile komuś w klubie – albo o zgrozo w urzędzie miasta siedziby klubu – (bo i takie przypadki się zdarzają) odpali się bardzo pilna ochota zajrzeć do schowka na miotły i to nie w poszukiwaniu Mariusza Maxa Kolonki. Trend na szczęście powoli się odwraca, ale jak pokazuje Radom, Gdańsk czy Zabrze i pewnie jeszcze kilka miejsc transformacja umysłowa zarządzających klubami wciąż się nie zakończyła.
A niby jak inaczej, i kim niby miał nasz Czesiu grać na… M u n d i a l u ?
Przypomnę tylko że Argentyna i Franca to finaliści, a wyjście z grupy to jednak wielki sukces.
Czesiu nie miał grać. Czesiu miał dzwonić.
A kim miał grać selekcjoner Maroko? Kim miał grać selekcjoner Japonii? Kim miał grać selekcjoner Korei? Kim miał grać selekcjoner Kostaryki?
Przestań pierdolic.
„wśród świeżych nazwisk, których nigdy nie było w elicie, są także Marek Saganowski, Goncalo Feio, Szymon Grabowski czy Przemysław Gomułka.”
tak gwoli ścisłości to Marek Saganowski prowadził w 1 meczu ekstraklasowym Legię (wygrana 3-1) za zawieszonego Vuko (sezon 18/19), a Goncalo Feio był wpisany do protokołów 4 meczów ekstraklasowych jako trener (po dwa razy w sezonach 2019/20 i 2020/21 – gdy zawieszony był Papszun) jego bilans to 1-2-1 w bramkach 8-8
czyli Sagan nie zaznał porażki jako trener, to jest kozak!
Należy odpowiedzieć na pytanie, czy trenera dobrym czyni to, że jego drużyna wygrała ligę lub osiągnęła dobre miejsce w tabeli? Czy może to zasługa posiadania obiektywnie lepszego materiału, niż konkurencja? Jeśli w jakiś uproszczony sposób można byłoby przedstawić siłę zawodników poszczególnych drużyn, a następnie porównać to z wynikami oraz tym jak prezentuje się gra drużyny, to byłoby już bardziej miarodajne. Mało tego, to w jaki sposób trener prowadzi team to jedno, ale istotne jest również to czego na pierwszy rzut oka nie widać, czyli (jak sama nazwa wskazuje) to w jaki sposób trenuje piłkarzy.
Chyba każdy potrafi sobie wyobrazić trenera, który ma do dyspozycji samograj i w tych okolicznościach ma on jedynie „nie przegrać mistrzostwa”. Podobnie intuicyjnie można spojrzeć na biedniejszy klub, który posiada słabszych piłkarzy, z których przyjęło się, że trener co najwyżej był skłonny zrobić wynik ponad stan. Jakieś patologiczne granko, defensywka, zalążki pragmatycznego futbolu, polegającego na przeszkadzaniu i przetrwaniu do 90min. Przy odrobinie szczęścia zespół zamiast „walki o spadek” osiąga sukces typu 8-10 miejsce. Z klubu wytransferowano resztki wyróżniających się piłkarzy, jakości było jeszcze mniej, więc w przyszłym sezonie już wyniku nie powtórzono, ale utrzymać się udało. W świat idzie info, że trener oszukał przeznaczenie i to dwukrotnie, bronią go wyniki, w różnych rankingach widnieje jako np. 10-ty trener w punktowaniu. Po odliczeniu kilku czołowych drużyn, realnie będących poza zasięgiem (również droższych trenerów), mamy obraz (pozornie) bardzo dobrego trenera, którego warsztat sprawdził się na zapleczu i może warto było dać mu szansę w elicie. Przychodzi taki do ESA, okazuje się, że nie wykręca już 1,35 punktu na mecz, więc to tak jakby oszukał, przecież przedtem tak właśnie pracował. I cyk bezsensowny wydatek, którego można byłoby uniknąć, trafniej identyfikując jakość i realny wpływ trenera.
Porównywanie jakości trenera na podstawie punktowania jego drużyn, ignorując cały kontekst, okoliczności, to złudna metoda, która tylko oddala od realnego/właściwego osądu. Jeśli istnieją akademie gdzie szkoli się piłkarzy, którzy docelowo mają służyć wzmocnieniu pierwszej drużyny i/lub wytransferowaniu, traktując ich wyłącznie jako cele finansowych, to może w podobny sposób należałoby postąpić z trenerami? Mowa o zupełnie innych kompetencjach, ale co do zasady, chodzi o podobnie działanie. Przenosząc to na obszar zawodników, po co wydawać pieniądze na zewnętrznego piłkarza, jeśli jesteśmy w stanie „wyprodukować” własny produkt skrojony pod nasze potrzeby? Dopiero jeśli takiej osoby w danej chwili nie ma (w klubach z dużych miast? Niemal niemożliwe), to wtedy szukać opcji zewnętrznych. Istotne jest zatem znalezienie odpowiedniego materiału ludzkiego, który będzie pracował dla klubu w określonej roli. Zamiast wydawać (często dość spore) pieniądze na wynagrodzenie co raz to nowszych trenerów, wiedząc najczęściej o nich tyle co sami chcą sobą zaprezentować + wypadkową punktowania (która jak wcześniej chciałem pokazać, potrafi być myląca), warto byłoby ich lepiej szkolić zgodnie z wewnętrznymi normami. Problemem brak praktycznego doświadczenia? Wystarczy nawiązać współpracę z klubami partnerskimi, do tego praca z młodzieżą oraz przejściowo jako asystent pierwszego trenera. Po przejściu odpowiednich szczebli, na końcu otrzymuje się trenera skrojonego pod własny klub, dla którego wystarczy znaleźć odpowiednie stanowisko. Daje to bieżący wgląd do pracy podczas treningów tej osoby (tego czego nie dowiesz się za zamkniętymi drzwiami, sondując zatrudnienie trenerów z zewnątrz), a nawet możliwość na odpowiednie jej ukierunkowanie jeśli zajdzie taka potrzeba. Odpowiednia selekcja oraz rozwój kompetencji pracowników może jest mniej pokazowy, ale przynosi korzyści sportowe oraz finansowe, na czym powinno zależeć każdemu profesjonalnemu klubowi – niezależnie czy stanowi krajowy top, czy raczej ogląda plecy kilkunastu klubów w ESA. Powstaje osobne pytanie, czy na ww aspektach faktycznie zależy klubom w tym kraju…
Za dużo oczekujesz.
Pełna zgoda, problem jednak jest już na samym początku. Polskie kluby wciąż nie posiadają lub tylko udają, że posiadają, dział obserwacji piłkarzy. Ich zatrudnia się 25 i więcej, a trenera jednego. Skoro scouting zawodników leży i kwiczy to wyobraź sobie jaki jest poziom i jakie kompetencje mają wybierający trenera. Jeszcze trochę potrwa aż nasi futbolowi zarządcy zrozumieją to co im tu prosto i w punkt wyjaśniłeś.
Przecież to nie jest wina prezesów, że jest ta karuzela i nie biorą młodych trenerów z liższych lig. Ci młodzi zwyczajnie nie mogą być wzięci bo nie mają licencji! Ilu może ją zrobić w rok? 30! Teraz jest lepiej, ale za Bońka na kurs dostawali się głównie „wybitni” piłkarze, którzy robili kursy, ale tego nie potrzebowali. Ta niemoc jest męcząca, bo jakoś w Hiszpani okręgowe związki organizują kursy uefa pro i jakoś żyją.
Że niby Rumak był popularnym piłkarzem? Znaną powszechnie postacią? No nie wydaje mi się, żeby piłkarz Olimpu Złocieniec cieszył się szczególnie dużym poważaniem. Ale może mnie coś ominęło?
Kurde, czytałem lekko zmechacony, ale wydaje mi się że przy Rumaku było o tym, że są znane wewnątrz klubów, które mają trenować (Rumak chyba był w Lechu ciągnięty od drużyn juniorskich, jeśli pomyłka to mnie poprawcie). O i udało mi się znaleźć owy fragment „[…] jeśli polski klub ma dać szansę komuś spoza karuzeli, najprędzej zdecyduje się na rozwiązanie wewnętrzne , ewentualnie zatrudni jakąś powszechnie znaną postać”. Jak widać, najpierw rozwiązanie wewnętrzne (Rumak z młodzieżówek/drugiego zespołu), a ewentualnie później znana postać (tego nie da się połączyć z Rumakiem).