Reklama

Polscy trenerzy promują polskich trenerów. Nieskutecznie!

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

19 stycznia 2023, 13:05 • 7 min czytania 51 komentarzy

Selekcjonerska gorączka, która na szczęście dobiega końca, unaoczniła i uplastyczniła, że polscy trenerzy promują polskich selekcjonerów. Czasami w sposób sensowny, częściej uderzając w tony pozbawione jakiegokolwiek ładu i składu, ale ostatecznie efekt jest jeden i ten sam: cała ta agitacja jest nie tylko bezskuteczna, ale też  kontrproduktywna.

Polscy trenerzy promują polskich trenerów. Nieskutecznie!

Półtoramiesięczny okres bezkrólewia potrwa jeszcze tylko relatywnie krótką chwilę. Cezary Kulesza wybrał zagranicznego selekcjonera. Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej Głównych przekonuje, że jednym z głównych kryteriów tej nominacji było udokumentowane doświadczenie w roli sternika drużyny narodowej. Jednocześnie kilkadziesiąt ostatnich dni zdemaskowało apologetów straconej sprawy, jaką było niezręcznie wymuszone i ociekające sztucznością promowanie polskiej myśli szkoleniowej w tej całej selekcjonerskiej dyskusji.

Śmiesznie, albo właśnie niezbyt nieśmiesznie, zrobiło się już, kiedy Kulesza chyba całkiem poważnie potrafił rzucić, że po głowie chodzą mu nazwiska Macieja Bartoszka, Ireneusza Mamrota czy Piotra Stokowca. Pal licho, że Bartoszek nigdy nie pracował nawet w klubie z czołówki Ekstraklasy i ostatnio kandydował na burmistrza Ciechocinka. Pal licho, że dwa z ostatnich trzech wyzwań Mamrota to prace pierwszoligowe, do tego nieszczególnie udane. Pal licho, że Stokowiec chwilę wcześniej krzyczał o „zapierdalaniu do Niepołomic” i w kiepskim stylu pożegnał się z Zagłębiem Lubin. To wszystko ustawiło nam pewne standardy absurdy.

Na to ozwali się nestorzy rodu. Antoni Piechniczek i Jerzy Engel wykorzystali platformę Prawdy Futbolu, żeby bić w tarabany i straszyć obcością. Pierwszy z nich zakrzyknął, że „postawienie na obcokrajowca będzie pójściem na łatwiznę”. Drugi dodał, że „żaden zagraniczny trener nie poprowadzi naszej reprezentacji tak, jak zrobi to Michał Probierz”. O tym ostatnim wypowiedział się zresztą prezes PZPN-u, że „krąży mu w głowie”. Zabrzmiało niebezpiecznie.

Reklama

Sam Michał Probierz ruszył w bój. Zawsze był trenerem wojującym. I lubił złorzeczyć na środowiskowe deprecjonowanie pracy polskich trenerów przy jednoczesnym wychwalaniu warsztatu fachowców zagranicznych. W przeszłości raz brzmiało to mądrze i słusznie, innym razem ksenofobicznie i niesłusznie, ale teraz po prostu pieniacko i desperacko, bo raz, że selekcjoner młodzieżówki cierpi aktualnie na poważny problem wizerunkowy i jego tezy przekreślane są już na samym starcie, a dwa, że od dłuższego czasu niespecjalnie bronią go wyniki i styl prowadzonych przez siebie drużyn.

– Dziwię się, że Polska jest tak krytykowana jeżeli chodzi o myśl szkoleniową. Z nas robi się debili, to tak powiem brzydko. Bo my nie zostaliśmy jak wielu za granicą i tam nie mieszkamy. Ale jeszcze raz mówię, że bardzo często te obrazy, które są wokół polskich trenerów, są już naprawdę żenujące. Uważam, że nie zasługujemy na to. Jeżeli ktoś chodzi na treningi i je obserwuje, to na pewno nie odbiegamy w niczym – mówił Probierz w Goal.pl.

I zaraz poprawiał w Meczykach na pytanie, czy jakość Stevena Gerrarda, Herve Renarda, Vladimira Petkovicia i Nenada Bjelicy jest większa od szkoleniowców z Polski: – Nie jest większa.

W tym drugim wywiadzie krytykował opinię publiczną, która broniła Paulo Sousę po odpadnięciu z grupy na Euro 2020 i pogrzebała Czesława Michniewicza po zakwalifikowaniu się do fazy pucharowej na MŚ 2022. Dodawał też, że cieszą go pozytywne słowa prezesa Kuleszy na temat swoich kompetencji, ale selekcjonerem na pewno nie zostanie, bo jest trend nienawiści, a opinia publiczna – znów! – „zjadłaby go” i przekonywała, że to „beznadziejny wybór”. Może dlatego, że rok temu pogrzebał projekt życia w Cracovii, następnie zaliczył rekordowo krótką kadencję w Termalice, a ostatnio niezbyt oszałamiająco rozpoczął swoją przygodę na ławce trenerskiej kadry U-21…

Każdy to wie i widzi.

Zostawmy.

Reklama

Poważniej rozpatrywana była ewentualna nominacja Jana Urbana. Dariusz Dziekanowski powiedział, że „to najlepszy kandydat”, wcześniej wskazywał go Robert Podoliński, a Kamil Kosowski rozważał go jeszcze przed wyborem Michniewiczem. W tekście „Jan Urban forowany na selekcjonera. Powody nieznane” pisaliśmy, że niewiele się tu broni i klei. Teraz – w rozmowie z Wirtualną Polską – wypowiedział się sam zainteresowany. I tak jak zgrabnie wybrnął z jakiegokolwiek promowania własnej osoby, zaprzeczając też, że ktokolwiek z federacji się z nim w sprawie kadry kontaktował, tak równocześnie dołączył do znanej i lubianej grupy polskich trenerów, którzy promują polskich trenerów. I zrobił to, przyznajmy, równie nieskutecznie.

– Ja jestem zwolennikiem polskiego trenera – i w polskiej piłce klubowej, i reprezentacyjnej. Dlaczego? Mieliśmy już wiele przykładów, że nie ma wielkiego „wow”, gdy przychodzi do nas trener z obcego kraju. Oczywiście będę życzył selekcjonerowi jak najlepiej, a jeżeli rozwinie drużynę i poprawi wyniki, to już w ogóle super. Natomiast trudno mi w to uwierzyć. Na pewno opcja zagraniczna będzie również dużo więcej kosztować. Jeżeli płaci pan większą sumę za samochód, to liczy pan, że będzie jeździł zdecydowanie lepiej.

W polskiej piłce klubowej faktycznie różnie z tym bywało. Bywali fachowcy świetni, byli fachowcy dobrzy, bywali fachowcy przeciętni, bywali fachowcy słabi, bywali fachowcy fatalni. To normalne. Kategoria narodowościowa jest bardzo ogólna i wykluczająca. I jednak prymitywna. Ostatecznie trenerzy dzielą się bowiem na trenerów skutecznych i trenerów nieskutecznych, trenerów z wizją i trenerów bez wizji, trenerów wygrywających i trenerów niewygrywających. Taka prawda.

Podobnie w futbolu reprezentacyjnym. Do tej pory współczesna Polska widziała dwóch zagranicznych selekcjonerów. Leo Beenhakkera i Paulo Sousę. Obaj – choć w różnych okresach swoich kadencji gubili się, wywyższali i grzeszyli na przeróżne sposoby – dokonywali mniejszej czy większej rewolucji nadwiślańskiego myślenia o graniu w piłkę. Michał Zachodny, autor książki „Polska myśl szkoleniowa”, zwracał nam jakiś czas temu uwagę na fakt, że większość pozytywnych „zrywów” w rodzimym futbolu działo się za sprawą obcokrajowców. Próba implementowania węgierskiej myśli szkoleniowej za pomocą trenerów z tamtego kraju po II wojnie światowej. Kazimierz Górski, który zbudował ofensywnie grającą drużynę na wzorze dwóch nowocześnie prowadzących i ustawiających swoje zespoły zagranicznych fachowców z dwóch najsilniejszych polskich klubów – Gezy Kalocsaya z Górnika Zabrze i Jaroslava Vejvody z Legii Warszawa. XXI wiek, kilka lat Leo Beenhakkera z awansem na Euro 2008 na czele i pół roku Paulo Sousy, które chwalił sobie nawet kapryśny i grymaśny Robert Lewandowski…

Nie musimy wpatrywać się z bogobojnym szacunkiem w wizerunki zagranicznych trenerów, ale nie dajmy sobie też wmówić, że nie ma tego wielkiego „wow”. Albo choćby małego olśnienia. To nie wstyd, żeby nie wiedzieć i się uczyć. Urban ma w tej kwestii inne zdanie i kontynuuje w Sportowych Faktach: – Śmiać mi się chciało, że spodobał nam się trener reprezentacji Arabii Saudyjskiej po tym, jak zrugał drużynę w szatni. Nie o to chodzi w dzisiejszej piłce. Wiem, że u nas jest często myślenie, że powinien przyjść człowiek, który złapie szatnie i nią ruszy. No nie. Później dziwimy się, że brakuje nam jednego czy drugiego.

No tak, Herve Renard to szaman, który jedzie na picu i krzyku. Wcale nie był pierwszym trenerem na świecie, który dwukrotnie wygrał Puchar Narodów Afryki. I w sumie to całkiem przypadkiem prowadził Maroko na MŚ 2018 i Arabię Saudyjską na MŚ 2022. Kolejnych argumentów Urbana, tych dewaluujących siłę doświadczenia, bo jakiś selekcjoner „pracował w innym kręgu kulturowym, zarządzał inną grupą ludzi, o innych umiejętnościach, przy innych wymaganiach”, chyba jakoś szeroko komentować nie trzeba, bo to obiektywna prawda, ale też żaden dowód w dyskusji. Wiadomo, że każdy kraj jest inny, każde rozgrywki są inne, każdy klub jest inny, każdy zespół jest inny i tak samo każda reprezentacja jest inna. Nie znaczy to jednak, że  dobry i doświadczony selekcjoner nie będzie miał większych szans na skuteczne poprowadzenie drużyny narodowej niż przeciętny trener bez selekcjonerskiego doświadczenia.

Ostatecznie chyba już bardziej broni się  szczera deklaracja z bujanego fotela wygłoszona przez Henryka Kasperczaka, który przecież jeszcze sześć lat temu prowadził reprezentację Tunezji (niezbyt udanie): – Jestem dyspozycyjny. 

A już na pewno słowa Marka Papszuna, która powiedział wprost, że czuje się gotowy na objęcia selekcjonerskiego stanowiska, ale zaznaczył też, że dyskusja „polski czy zagraniczny trener” jest „mało profesjonalna”. I tego się trzymajmy. Z obcokrajowcem jako trenerem reprezentacji. Oby dobrym i właściwym. 

Czytaj więcej o reprezentacji Polski:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
3
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

51 komentarzy

Loading...