Zimą w Krakowie doszło do wielu zmian, a jedną z najważniejszych był powrót Kiko Ramireza do Wisły. Hiszpan tym razem pojawił się w Małopolsce w roli dyrektora sportowego, co jest dla niego nowym wyzwaniem. W Turcji porozmawialiśmy z nowym dyrektorem klubu o planach na “Białą Gwiazdę”, dalszej karierze trenerskiej i sentymencie do krakowskiego zespołu.
Oglądałem pański wywiad z Danielem Sobisem sprzed kilku miesięcy, mówił pan wtedy o chęci powrotu do Wisły Kraków, padła też kwestia pracy w roli dyrektora sportowego. Było coś na rzeczy?
Nie, nie. To mnie bardzo motywowało, myślałem, że może jest jakaś szansa. Temat Wisły Kraków pojawił się z powodu dwóch sytuacji. Jedna to fakt, że nie miałem pracy. Druga to sytuacja klubu — naprawdę mnie ona martwiła. Po przegranym spotkaniu Pucharu Polski z Motorem Lublin, który gra w drugiej lidze, rozmawiałem z Goncalo Feio, z którym w przeszłości pracowałem. Pytałem go, jak widzi Wisłę Kraków. Powiedział mi:
– Myślę, że musisz im pomóc.
Skontaktowałem się z Jarosławem Królewskim, który jest obecnie większościowym właścicielem i prezesem klubu. To wtedy, po rozmowie z nim, zdecydowałem się zostać dyrektorem sportowym “Białej Gwiazdy”. Znalazłem młodą osobę, która miała w głowie bardzo ważny projekt i myślała podobnie, jak ja, chciała pomóc Wiśle. Szybko doszliśmy do porozumienia, nie rozmawialiśmy długo o warunkach finansowych, nie wywieraliśmy na siebie presji.
Weryfikacja miejskiej legendy. Kiko Ramirez w Wiśle Kraków
Czyli można powiedzieć, że pański powrót do Wisły Kraków jest ściśle powiązany z Jarosławem Królewskim i gdyby nie on, nie byłoby pana w klubie?
Bez niego byłoby trudno tu wrócić, był kluczową osobą w kwestii mojego powrotu. Mogę nawet powiedzieć, że jeśli Jarek odejdzie z klubu, to ja chyba też. To osoba, której zależy na Wiśle, inwestuje w to swój czas i pieniądze, mimo że trudno robić biznes na piłce nożnej. Ufam mu w stu procentach.
We wspomnianym wywiadzie z Danielem Sobisem mówił pan, że jeśli ma pan kiedyś pracować jako dyrektor sportowy, to muszą zostać spełnione pewne warunki. Czy miał pan jakieś wątpliwości, gdy pojawiła się taka opcja?
Moim zdaniem w Wiśle Kraków mogę robić dobrze dwie rzeczy: trenować ją lub pełnić funkcję dyrektora sportowego. Tak się złożyło, że trenerem był akurat Radosław Sobolewski, który jest moim zdaniem idealną osobą do budowania nowego projektu, więc została mi opcja numer dwa. Chciałem pracować z ludźmi, którzy mają do mnie duże zaufanie. Mogłem nadal być trenerem w innych krajach, miałem oferty z miejsc, w których zarobiłbym duże pieniądze, ale nie zwracałem uwagi na aspekty finansowe.
Jak ważne były kwestie rodzinne? Podobno pana bliscy dobrze wspominali Kraków.
Przed świętami Bożego Narodzenia powiedziałem rodzinie, że mam dwie możliwości: wrócić do Wisły Kraków jako dyrektor sportowy albo pozostać trenerem i wyjechać do innego kraju. Przekonali mnie, że to musi być Wisła. Nie mieszkają ze mną, ale Kraków to dla nich szybka wycieczka – 2,5 godziny i są na miejscu. Wiedzą, że jestem blisko, a inne opcje, które miałem, były znacznie dalej. Myślę też, że wiedzą, że jestem tutaj szczęśliwy.
Czyli to był po prostu świąteczny prezent.
Można tak powiedzieć! Święta spędziliśmy wspólnie z rodziną właśnie w Krakowie.
Wcześniej był pan doradcą luźne podpowiadającym różnym klubom. Nie chciał pan kontynuować pracy w tej roli i jednocześnie doradzać np. i Wiśle, i Rakowowi? A może to Wisła chciała mieć pańską wiedzę tylko dla siebie.
Właściciel Rakowa Częstochowa już wcześniej, gdy pomagałem temu klubowi, kontaktował się ze mną, żebym współpracował z nim na stałe. To było dużo wcześniej, wtedy myślałem jeszcze tylko o trenowaniu. Jedynym klubem, w którym chciałem pracować w innej roli, była wówczas Wisła Kraków. Dla mnie ważne jest jednak to, żeby czuć się komfortowo w danym miejscu. Ciężko byłoby mi pracować w innym polskim klubie niż “Biała Gwiazda”. W ostatnich latach kontaktowało się ze mną wiele osób z różnych zespołów w Ekstraklasie, proszono mnie o pomoc, proponowano pracę, różne relacje, ale tylko na Wisłę patrzyłem w kontekście pracy w innej roli niż jako pierwszy trener.
Dlaczego w takim razie zdecydował się pan na luźną, ale jednak współpracę z Rakowem Częstochowa?
Złożyło się na to kilka aspektów, na przykład fakt, że pracował tam Goncalo Feio. Gdy prosił mnie o pomoc, opinię o hiszpańskich piłkarzach, pomagałem mu. Raków walczył wtedy o ściągnięcie Iviego Lopeza, udało się to sfinalizować i właśnie wtedy Michał Świerczewski zaprosił mnie do stałej współpracy. To był moment pandemii, piłka nożna w wielu miejscach się zatrzymała. Wówczas praca, którą mogłem wykonywać na odległość, była dla mnie ważna. Byłem zadowolony z pracy z Rakowem, bardzo dobrze mnie tam traktowano, dwukrotnie byłem w Częstochowie. Cieszę się, że ten klub radzi sobie teraz tak dobrze, cieszyłem się, gdy zdobywał Puchary Polski. Myślę, że to faworyt do mistrzostwa kraju. Mają wielkiego właściciela, prezesa i trenera.
Ivi Lopez zrobił panu reklamę na polskim rynku? Jak to jest ściągnąć najlepszego piłkarza Ekstraklasy?
To transfer, który zrobiliśmy wspólnymi siłami. Najważniejszą rolę odegrali trener Marek Papszun i Michał Świerczewski. Ja, Goncalo Feio i skaut, z którym pracowaliśmy w Rakowie Częstochowa, pomogliśmy Iviemu po prostu dostosować się do ligi, wyjść ze strefy komfortu. Wyjazd z kraju to zawsze trudna decyzja dla każdego hiszpańskiego piłkarza. To, co było potem, to już zasługa Iviego Lopeza — to on zapracował na to, kim jest w Polsce.
Nie bał się pan, że w Wiśle Kraków, która nie jest w najlepszej sytuacji finansowej, nie będzie już tak łatwo sięgać po piłkarzy z Hiszpanii?
Nie, bo gdy byłem trenerem Wisły Kraków, problemy finansowe były jeszcze większe! (śmiech) Zaległości względem mnie spłacano przez dwa i pół roku. To, co mnie martwi i to, co jest trudnym zadaniem, to przekonanie zawodników, że nie odczują tych problemów. W takiej sytuacji trzeba mieć sto procent zaufania do właściciela. Musisz przecież powiedzieć piłkarzom, z którymi rozmawiasz, jak wyglądają finanse klubu.
Czy udało się panu spełnić wszystkie cele, jakie na początek panu postawiono?
Pierwszą rzeczą była dobra komunikacja, bez niej nie mógłbym zacząć pracy. Wybrałem moich znajomych, z którymi już pracowałem. Samuel Garcia Martin i Juan Manuel Barroso Gonzalez to osoby, z którymi tworzymy dobry zespół. Ważną rolę odgrywa także Paweł Brożek, który pracował już w pionie sportowym. Gdy wchodzę do biura, widzę same młode osoby. Czuję się stary, ale to jest przyszłość. Trzeba mieć wiarę w nowe pokolenie.
Jeśli zaś chodzi o cele transferowe, wciąż jest to otwarta sprawa. Wisła Kraków to wielki klub, ale wciąż musi się rozwijać. To dopiero początek drogi, która zaprowadzi nas z powrotem na szczyt. Musimy być klubem, z którego inni będą brali przykład. Akademia i drużyna mają być przykładem dla wszystkich.
Akademia także wchodzi w zakres pańskich obowiązków? Tam też będzie pan wprowadzał zmiany, usprawnienia?
Mamy plan, żeby w najbliższym czasie zmienić kilka rzeczy. To nie ja będę o tym mówił, ale Jarosław Królewski ma wielki projekt. Nie ja go przedstawię, ale Jarek go ma i akademia odgrywa w nim dużą rolę. Musimy sprawić, że zespół będzie grał w Ekstraklasie i wykorzystać to do rozwoju. Potrzebujemy do tego czasu, ale zaryzykuję stwierdzenie, że Wisła Kraków za kilka lat będzie przykładem. Mamy prezesa, który myśli o klubie 24 godziny na dobę. Jest inteligentny, ma dużo pomysłów, trzeba mu pomagać.
Co do czasu — pański pierwszy pobyt w Wiśle był za krótki, mówił pan, że zabrakło właśnie czasu. Na co umówiliście się teraz?
Początkowo moja umowa obowiązuje przez sześć miesięcy, ale nie przejmuje się umową. Chcę zrobić dobrą robotę i za pół roku usiąść i porozmawiać o jej przedłużeniu.
Wspomniał pan o Samuelu i Juanie Manuelu. Czym zajmą się pańscy współpracownicy?
Musimy podzielić pracę. Dobry szef musi umieć rozdzielić obowiązki, bo jedna osoba nie może robić wszystkiego. Jeśli robisz wszystko, nie robisz nic. Szybciej zrobisz progres pracując zespołowo. Juan Manuel bardzo dobrze zna rynek hiszpański i portugalski, zna też inne rynki europejskie. To mój przyjaciel. On i Samuel to osoby, które są szalone na punkcie piłki. Mają najnowsze informacje, bo oglądają mnóstwo spotkań. W najbliższych tygodniach będziecie często spotykać Juana Manuela na polskich stadionach, bo to ważne, żeby zebrać jak najwięcej informacji. Podobnie patrzymy na piłkę, to ważne.
Samuel — oprócz bycia moim asystentem i organizowania mi dnia — ma doświadczenie w piłce młodzieżowej. Będzie miał swoją funkcję wewnątrz zespołu, będzie pomagał polskim i hiszpańskim piłkarzom w komunikacji, w zaadaptowaniu się w mieście i kraju, a w przypadku polskich zawodników w zrozumieniu ich hiszpańskich kolegów. To będzie też bardzo ważna osoba, gdy będziemy chcieli ściągnąć do Wisły Kraków młodych piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego, np. do akademii. I odwrotnie: będzie pomagał Polakom w wyjeździe do Hiszpanii.
Nie zapominajmy, że to młoda drużyna, w której na każdej pozycji jest zawodnik młody i doświadczony. Nie pozwolę nam stracić utalentowanych piłkarzy z potencjałem. Według mojej wizji młodzież będzie się uczyła od starszych, będziemy próbowali wypromować naszych młodzieżowców w Hiszpanii.
Jaka jest różnica w ściąganiu hiszpańskich piłkarzy pełniąc rolę trenera oraz pracując jako dyrektor sportowy?
Nie ma wielkiej różnicy. W obydwu przypadkach trudno mi ich podpisać! (śmiech) Ufam trenerowi Radosławowi Sobolewskiemu, będę mu pomagał w pracy z Hiszpanami. Będę nietypowym dyrektorem sportowym — na co dzień będę ubierał się na sportowo i będę przebywał na boisku. Chcę być na każdym treningu, trener wie, że może na mnie liczyć. W przypadku piłkarzy też jest to ważne, trzeba wiedzieć, co dzieje się z zawodnikami i rozwiązywać ich problemy.
Nie jest tak, że jako trener miał pan to ułatwienie, że gdy obiecał pan piłkarzowi coś konkretnego w kontekście stylu czy gry, to łatwiej było to spełnić?
Teraz po prostu opowiem mu o trenerze i stylu jako dyrektor sportowy klubu. Gdy masz właściwy “feeling” ze szkoleniowcem, to nie jest to problem. Problem rodzi się, gdy nie masz dobrych relacji z trenerem, ale my je mamy. Radosław Sobolewski to człowiek made in Wisła, ufam mu. Mam swoje opinie, będziemy rozmawiać, ale on dobrze wie, gdzie jest, zna kulturę tego klubu.
Czy problemem hiszpańskich piłkarzy, którzy trafili do Wisły Kraków, nie będzie bariera językowa? Znają tylko swój rodzimy język.
Dlatego jesteśmy tutaj dla nich, żeby mogli zaadaptować się do języka. Atmosfera jest dobra, komunikacja też. Za mojej poprzedniej kadencji w Wiśle to działało. Teraz klub jest bardziej jak dom, mamy jeden problem i nie jest to problem finansowy. To problem sportowy, bo jesteśmy w pierwszej lidze. Musimy walczyć o awans do Ekstraklasy.
Nadal czuje się pan trenerem?
Nie wiem. Dałem sobie sześć miesięcy, w czerwcu zdecyduję czy chcę być trenerem i szukać pracy gdzieś na świecie, czy chcę być dyrektorem sportowym i zaangażuję się w długi projekt. Innej opcji nie ma. Mam doświadczenie, myślę, że gdybym chciał wrócić do poprzedniego zawodu, drużyny będą się do mnie zgłaszać.
Praca dyrektora sportowego kusi pewnie tym, że jako trener zwykle częściej zmienia pan pracę. Dyrektorzy potrafią dłużej zagrzać miejsce w klubie.
Właśnie to mówi mi rodzina! Dlatego próbuję sił w nowej roli. Czuję się, jakbym rozmawiał z moją żoną! (śmiech)
Ostatnia rzecz, którą trzeba wyjaśnić. Czy faktycznie ma pan ten zeszyt z nazwiskami piłkarzy?
Nie, sprawdzam rynek, kieruję się intuicją. Wyczuwam, który zawodnik może się tutaj zaadaptować. Jako trener potrafiłem sprawić, że zwykli piłkarze grali bardzo dobrze. Dostrzegam rzeczy, których inni nie zauważają. Bycie na czasie wymaga ciężkiej pracy. Rozmawiam z zawodnikiem i mam pewność, czy może odnieść sukces w Polsce. Wiem, że ma umiejętności, żeby grać w tej lidze, to widzę, ale to nie wszystko. W zasadzie jeszcze jako trener byłem w jakiejś części dyrektorem sportowym, bo rozmawiałem z piłkarzem, starałem się przekonać go do wyjścia ze strefy komfortu, przekonać jego rodzinę.
Każdy zawodnik potrzebuje czasu, żeby zaaklimatyzować się w danym miejscu. Myślę, że Angel Rodado to bardzo dobry piłkarz, który może robić dużą różnicę, ale nie jest jeszcze w stu procentach zaadaptowany do polskich warunków. Jeśli uda nam się pomóc piłkarzom, których ściągamy, otrzymamy nagrodę. Jeśli jedynie narzucimy mu presję, stracimy go. Tak samo działa to w przypadku młodzieżowców oraz obcokrajowców. Kluby nadal to zaniedbują, chcą, żeby nowy piłkarz grał najlepiej od pierwszego dnia, gdy nawet Leo Messi potrzebował czasu i ludzi, którzy mu pomogą. Każda osoba, która wyjeżdża z kraju, która wchodzi do dorosłej piłki, potrzebuje pomocy.
WIĘCEJ O ZGRUPOWANIU W TURCJI:
- Hinokio: Zaskoczyło mnie, że w Polsce tak szybko się przebiłem
- Impreza na sparingu Cracovii. Kibice Hansy Rostock rozrabiają w Turcji
- Inflacja i pomundialowe boiska. Jak wygląda tegoroczne zgrupowanie w Turcji?
- Zator: Patrzyłem na Daviesa i mówiłem – o ja cię, on nie może być aż tak szybki
- Jakub Szumski o grze w tureckiej lidze [WYWIAD]
- Matysik: Podziwiałem Pazdana, ale nie goliłem się na łyso!
fot. Newspix