Delikatnie rzecz ujmując, to nie były najliczniej obsadzone mistrzostwa Polski w historii. Wzięło w nich udział zaledwie 32 skoczków. W dodatku pierwsze skoki nie zapowiadały ciekawych zawodów. Mało? W tegorocznej edycji konkursu zabrakło lidera Pucharu Świata Dawida Kubackiego, który wypadł z powodu przeziębienia. Ale nasi najlepsi skoczkowie i tak zdołali uczynić te zawody interesującymi. Show skradł Kamil Stoch, który w wielkim stylu obronił tytuł mistrza Polski. W pierwszym skoku Orzeł z Zębu poszybował na aż 138 metrów, zaś w drugiej zdołał wyprzedzić liderującego Piotra Żyłę!
Kubacki zrezygnował przed zawodami
Faworyt tegorocznych mistrzostw Polski mógł być tylko jeden. Dawid Kubacki jest liderem tegorocznej edycji Pucharu Świata. Dawid Kubacki był najlepszy w Wiśle podczas inauguracji PŚ – i to dwa razy. Wreszcie – nie oszukujmy się, że zawody o tytuł najlepszego skoczka w kraju są najważniejszą imprezą w zimowym kalendarzu. Jednak mistrz świata z normalnej skoczni z Seefeld miał o co walczyć.
Przede wszystkim dlatego, że nigdy wcześniej nie wywalczył tytułu zimowego mistrza kraju. Najbliżej tej sztuki był dwa lata temu. Ale wówczas, w zawodach które również były rozgrywane na skoczni w Wiśle, sensacyjnie triumfował Tomasz Pilch. Konkurs był rozgrywany w bardzo loteryjnych warunkach, a jego najbardziej pamiętnym momentem były fatalnie wyglądające upadki Kingi Rajdy i Karola Niemczyka.
Liczyliśmy na to, że w tym roku pogoda nie będzie decydowała o medalach. Ale niestety – zanim konkurs się rozpoczął, otrzymaliśmy informację, że zabraknie jednego z głównych bohaterów. Dawid Kubacki nie wziął udziału w serii treningowej. Lider klasyfikacji generalnej Pucharu Świata ostatecznie zrezygnował z udziału w dzisiejszych zawodach. Za oficjalny powód absencji Dawida podano przeziębienie. Dziś w Wiśle rzeczywiście mocno wiało, a zawodnicy podczas skoków treningowych byli długo przetrzymywani na belce. Przeziębienie może brzmieć jak tania wymówka, ale pamiętajmy, że Polak za chwilę rozpocznie rywalizację w Turnieju Czterech Skoczni. To znacznie ważniejsze zawody od mistrzostw Polski.
I tak dzisiejsza lista zawodników skurczyła się do zaledwie 32 nazwisk, a faworytami zostali Piotr Żyła, Kamil Stoch oraz Paweł Wąsek, który był najlepszy podczas treningu.
Stoch po mistrzostwo i prawie po rekord skoczni
Na całe szczęście, chociaż wiatr dawał o sobie znać, to konkurs przeprowadzono w miarę sprawnie. I to by było na tyle pozytywów, bo z samych skoków długo wiało… nudą. Rozumiemy, że w tego rodzaju zawodach nie należało oczekiwać rekordowo dalekich skoków. Lecz większość zawodników nie potrafiło doskoczyć do punktu K, który na skoczni imienia Adama Małysza jest ulokowany na 120. metrze. A przecież skakano z 17. belki startowej. Choć kilku młodych chłopaków należy pochwalić. Takich jak Tymoteusz Amilkiewicz (127,0 m), Jarosław Krzak (124,0 m) czy Jakub Szozda (125,5 m).
Ostatni z wymienionych prowadził po pierwszej serii zawodów, lecz dla najlepszej dziesiątki skoczków jury obniżyło belkę startową aż o pięć stopni. I wtedy konkurs trochę się rozkręcił, w końcu skakali nasi czołowi zawodnicy. Niezłe próby oddali Stefan Hula i Jan Habdas, ale przede wszystkim nie zawiedli faworyci. Paweł Wąsek skoczył 130 metrów, ale prawdziwe show dał Kamil Stoch, który huknął aż 138 metrów z 11. belki. To zaledwie metr bliżej niż wynosi rekord skoczni Stefana Krafta. Ale liderem po pierwszej serii został Piotr Żyła. Wprawdzie skoczył „tylko” 127 metrów, ale lądowanie na bezpiecznej odległości pozwoliło mu wykonać ładny telemark. W dodatku po skoku Kamila jury nie miało wyjścia i musiało jeszcze obniżyć belkę startową z 11. na 9.. Więc Żyła na starcie miał kilka punktów przewagi nad Stochem.
Druga seria przedłużała się ze względu na coraz gorsze warunki wietrzne. Po zaledwie kilku skoczkach nastąpiła długa przerwa, po której swoją próbę miał oddać Andrzej Stękała. Tak, to nie pomyłka – gość, który w sezonie 2020/2021 zajął 16. pozycję w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, po pierwszej serii mistrzostw Polski zajmował 21. miejsce. Ale w drugiej serii, po tylu minutach oczekiwań, dał radę i skoczył 127 metrów. Jak się okazało, to był drugi najdalszy skok w całej serii.
Na tym etapie zawody były już sporą loterią, ale najlepszej trójce skoczków to nie przeszkadzało. Oczywiście, nie mogliśmy już liczyć na tak dalekie skoki jak w pierwszej serii, jednak i tak dobrze, że każdy z nich odnalazł się w takich warunkach. Paweł Wąsek utrzymał miejsce na podium. Skaczący jako ostatni Piotr Żyła oddał dobrą próbę na 123,5 metra. Ale zwyciężył Stoch, który skoczył o półtorej metra dalej od swojego rówieśnika. I wygrał zasłużenie. Chociaż po pierwszej serii był drugi, to już wtedy wykonał najlepszy skok, po którym przegrywał z Żyłą wyłącznie notami. W końcu trudno o piękne lądowanie, kiedy to następuje daleko za rozmiarem skoczni.
– Pierwszy skok to była super sprawa. Były super warunki, trochę wysoki rozbieg i mogłem się delektować lotem. […] Wszystko wygląda dobrze, mamy plan, który realizujemy. Ten plan zakłada dwa dni na spędzenie świąt z rodziną, a później wracamy do pracy. I tak do końca sezonu – powiedział Stoch przed kamerami TVP Sport.
Na zakończenie, warto wspomnieć o dwóch cichych bohaterach dzisiejszego konkursu. W obliczu niezadowalającej postawy naszego zaplecza skoczków, kibice domagali się tego, by trener Thomas Thurnbichler na Turniej Czterech Skoczni powołał Jana Habdasa. Dziś osiemnastolatek, który jest naszym najlepszym zawodnikiem w serii Pucharu Kontynentalnego, dał Austriakowi kolejny argument za swoją kandydaturą i zajął w konkursie wysokie, piąte miejsce. Z kolei na czwartej pozycji skakanie zakończył nestor polskiej kadry – Stefan Hula. To właśnie oni – oraz Kubacki, Żyła i Wąsek – zostali powołani na Turniej Czterech Skoczni.
Tym sposobem po raz kolejny okazało się, że jak nie mamy kim skakać, to sięgamy po Stefana. I nie mamy nic przeciwko. W trudnym konkursie udowodnił młodszym kolegom, że jest najlepszy. I to przede wszystkim oni powinni mieć powody do rozmyślań, dlaczego tak się stało.
Fot. Newspix
Czytaj więcej o skokach: