Reklama

Niższość moralna Davida Beckhama

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

12 grudnia 2022, 12:59 • 5 min czytania 104 komentarzy

Ilekroć tylko zapominam o mroku tego mundialu i zatracam się w podziwianiu piłki nożnej w swoim najlepszym wydaniu, na ekranie telewizora pojawia się celebrycka twarz Davida Beckhama. Przypominam sobie wtedy, że Anglik skosi ponad sto milionów dolarów za ocieplanie wizerunku Kataru, kiedy migranci z samego Bangladeszu zapłacili prawie dwa miliardy dolarów opłat rekrutacyjnych, żeby pozwolono im podjąć pracę przy budowie turniejowej infrastruktury. I jakoś tak blaknie złocisty Puchar Świata. 

Niższość moralna Davida Beckhama

Krzysztof Varga, poczytny polski pisarz i czołowy krajowy felietonista, napisał ostatnio w „Newsweeku”: „Poczucie wyższości moralnej stało się powszechną przypadłością współczesnego człowieka od czasów, gdy dostał do ręki media społecznościowe. Nie mówię niczego odkrywczego, autowaloryzacja to epidemia zżerająca mózgi ludzi w apokaliptycznym tempie. Wzmożenie moralne jest formą narcyzmu, a ten stał się chorobą cywilizacyjną, od kiedy władzę nad umysłem przejęły Facebook z Instagramem”. 

Epidemia wzmożenia moralnego zżera więc mój mózg w więcej niż apokaliptycznym tempie, bo czuję rodzaj moralnej wyższości nad Davidem Beckhamem. Anglik jest bogatszy i zamożniejszy, sławniejszy i popularniejszy, piękniejszy i przystojniejszy, wpływowszy i ważniejszy, modniejszy i szykowniejszy. Dostąpił zaszczytów, doświadczył wrażeń, poubierał ciuchy i zwiedził miejsca, których nigdy nie będzie mi dane dostąpić, doświadczyć, poubierać i zwiedzić. Umościł sobie gniazdko na szczycie piramidy społecznej. Pozostaje tym na górze, gdy reszta tkwi na dole. Gdzieś jednak w międzyczasie David Beckham stracił dystynkcję w tym swoim całym dżentelmeńskim stylu bycia. Poszedł na układy z diabłami i sam stał się diabełkiem.

Jest ambasadorem mundialu w Katarze, choć wcześniej walczył jak lew, żeby mistrzostwa świata odbyły się w Anglii. Świeceniem buźką wypełnia kontrakt warty ponad sto milionów dolarów. Jakiś czas temu musiał wymeldować się ze stołecznego pięciogwiazdkowego hotelu Mandarin Oriental w ekskluzywnej dzielnicy Mesheirb, bo jacyś fani wyniuchali, że tajemniczy „Sir David”, o którym szepcze personel, to nie kto inny jak właśnie David Beckham we własnej osobie. Bogacz płacił dwadzieścia tysięcy funtów za noc, żeby mieć spokój. Mieszkał na najwyższym piętrze. Konsumował w prywatnej jadalni. Dysponował odkrytym dziedzińcem, luksusowym basenem i wypasioną siłownią. Obsługiwał go prywatny konsjerż. Nie musiał schodzić na dół i mieszać się z plebsem. Wchodził i wychodził z hotelu przez prywatne wejście do hotelowego holu. Po mieście wożono go limuzyną z zaciemnionymi szybami.

Tak żyją tacy jak David Beckham.

Reklama

Nie ma w tym nic dziwnego. Już dawno nikogo nie dziwi fakt, że jeden procent najbogatszych ludzi świata posiada trzydzieści osiem procent globalnego bogactwa. Przecież to normalne, że współczesność gloryfikuje i nagradza celebrytów najróżniejszej maści, że podział łupów nigdy nie ominie tych, którzy kasy mają jak lodu, ale chcą więcej i więcej, żeby utrzymać satysfakcjonująco ekskluzywny i wygodny standard życia. To wszystko całkowicie normalne…

Skąd więc wzburzenie moralne?

Chyba stąd, że jest coś bezczelnego w tym prywatnym imperializmie Davida Beckhama.

Dwie dekady temu stał się pierwszym piłkarzem świata, który zyskał sławę hollywoodzkich gwiazdorów. Maradona był jak bóg, Pele – jak papież, Beckham – jak aktor. Oto gradacja wielkości piłkarskich złotych cielców futbolowych mas. Później nadeszła jeszcze era idoli jako idoli, idoli poświęconych całkowicie, doszczętnie, dogłębnie, totalnie, absolutnie, definitywnie, na amen i w zupełności kopaniu piłki, na czele z Messim i Ronaldo, ale wpływy Maradony, Pele i Beckhama na umysły kibiców okazują się dziejowo nieodwracalne. Beckham był z nich trzech, i pięciu też, zdecydowanie najsłabszym piłkarzem, ale przy tym chyba najbardziej spośród tego całego grona zawładnął popkulturowym wyobrażeniem na temat wizerunku człowieka sukcesu.

Dekadę temu wiedział już, że przychylność zachodu nie jest wieczna, więc trzeba otworzyć się na rynek azjatycki. W Chinach pojawiły się prezerwatywy reklamowane nazwiskiem Davida Beckhama. Okazały się one bezkonkurencyjnym hitem. Reklama leciała jakoś tak: „Użyj tych kondomów, a zapunktujesz w sypialni na miarę gwiazdora Davida Beckhama”. Kicz nad kicze, ale cóż z tego, skoro zaraz Anglik zostawał ambasadorem chińskiego futbolu, a jego pojawienie się w Szanghaju i Nanjing wywołało atak zbiorowej histerii, podczas którego kilka osób trafiło do szpitala, zabijając się o względy ukochanego bogacza. Beckham machnął ręką. Powiedział, jak to on, że ma nadzieję, iż wszyscy wrócą do zdrowia. Miał na głowie poważniejsze sprawy. W Kraju Środka potrzebowali go, żeby odbudować markę krajowego futbolu po aferze związanej z ustawieniem meczów ligowych i wyjeździe kilku innych zagranicznych gwiazd. Beckham spisał się na medal. Głosił peany na temat Azji.

Teraz zaś doskonale wyczuł, że biznesowe serce globu bije na Bliskim Wschodzie. W PSG zbratał się z Nasserem Al-Khelaifim. Przez niego poznał emira Tamima ibn Hamada Al Thaniego i Hassana Al Thawadiego z Najwyższego Komitetu. Ci zaprzęgli go do promowania projektu Katar 2022. David Beckham pobierał więc grubą kasę i zjawiał się w emiracie na każde skinienie głowy lokalnych plutokratów. Zaszczycał swoją obecnością wszelkiego rodzaju konferencje, gale, otwarcia, imprezy, rajdy i mecze. Bywał, tak to się ładnie określa. Głosił peany na temat Kataru.

Reklama

Ogląda mecze mistrzostw świata z perspektywy wygodnych krzesełek na luksusowych lożach katarskich stadionów. Realizatorzy transmisji telewizyjnych lubią dokonywać zbliżeń na jego dostojną sylwetkę. Wygląda szykownie, jak wtedy, kiedy stał trzynaście godzin w żałobnej kolejce do trumny Elżbiety II, czym po raz tysięczny rozkochał w sobie angielski lud. Widzowie mogli obserwować chociażby jego ekspresyjne reakcje, gdy dwukrotnie do karnych w ćwierćfinale z Francją podchodził Harry Kane. Wyczekiwanie przed strzałami. Radość po golu. Smutek po pudle. „Jest taki jak my!”, mógłby ktoś pomyśleć.

Nie jest.

Nadciąga wzmożenie moralne.

David Beckham siedzi w otoczeniu katarskich kacyków, choć jeszcze niedawno bezwstydnie nazywał się „ikoną subkultury gejowskiej” z perspektywy modelowego wzoru heteroseksualnego mężczyzny, a tutejsze prawo nie uznaje homoseksualizmu. David Beckham pobiera miliony od katarskich kacyków, choć latami uczestniczył w przeróżnych akcjach humanitarnych i wspierał organizacje walczące z łamaniem praw człowieka, a przy budowie mundialowej infrastuktury życie straciły tysiące robotników-migrantów. David Beckham milczy, gdy pytają go o kontrowersje związane z brudami w katarskiej szafie.

Milczy, bo potrzebuje kasy. Potrzebuje kasy na swoje biznesy, na swoje kluby, na swoje zachcianki, na swoje dostatnie życie. A gdy już zaczyna mówić, przynudza okrutnie i okropnie, bredzi coś o postępowym i nowoczesnym kraju, jakby czytał grepsy z podręcznika dla akwizytorów. I chyba dobrze mu w tej niższości moralnej.

Czytaj więcej o mundialu w Katarze:

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

104 komentarzy

Loading...