– Przyszłość może być świetlana dla tego kraju – przekonywał selekcjoner reprezentacji Arabii Saudyjskiej Herve Renard zaraz po objęciu stanowiska w 2019 roku, co brzmiało całkiem zabawnie w kontekście zespołu, którego bilans bramkowy w mistrzostwach świata wynosił 11-39. Po trzech latach nikt się nie śmieje. A już na pewno nie w Argentynie.
Zielone Sokoły dokonały czegoś naprawdę wielkiego. Albicelestes wychodzili na boisko po 36 meczach bez przegranej z rzędu i jednego spotkania brakowało im do wyrównania rekordu Włochów. Poprzednią porażkę ponieśli 3 lipca 2019 w półfinale Copa America z Brazylią 0:2, 26 dni przed ogłoszeniem Renarda selekcjonerem Arabii Saudyjskiej. W ostatnich pięciu występach nie stracili bramki, a więcej niż jednej od lipca 2019 i potyczki z Kolumbią w Copa America (4:3). Ostatnie trzy ekipy, które ich pokonały w mundialu, albo zdobywały złoto (Francja i Niemcy), albo srebro (Chorwacja). Słowem – wszystkie znaki na niebie i ziemi wydawały się wskazywać, że na Lusail Iconic Stadium wygrają goście z Ameryki Południowej. Wydawały…
Herve Renard: Na mistrzostwach najważniejszy jest team spirit [WYWIAD]
Arabia Saudyjska – Argentyna: plan najważniejszy
Drużyna Renarda miała pokazać światu, że to ona dominuje na Bliskim Wschodzie, nie żaden Katar czy nawet Iran, i pokazała. Co więcej, pokazała naszym zawodnikom, że po pierwsze, wbrew słowom Wojciecha Szczęsnego nie trzeba zakładać z góry lania od Argentyny, a po drugie Grzegorzowi Krychowiakowi, że z mocniejszymi niekoniecznie należy osiągać korzystne wyniki okopaniem się na swojej połowie i liczeniem na cud w postaci stałego fragmentu.
Zielone Sokoły nie zdominowały przeciwnika. Miały posiadanie piłki na poziomie 31%. Oddały ledwie trzy strzały, z czego dwa celne. Wymieniły sporo ponad dwa razy mniej podań od rywali (265 przy 595) i robiły to z wyjątkowo słabą celnością (68%). Gdyby ktoś nie oglądał meczu, po sprawdzeniu tych podstawowych statystyk mógłby pomyśleć, że przecież ta cała Arabia to zagrała jak Polacy z silniejszymi od siebie. Ale tak nie było.
Zespół Renarda przez prawie dwie godziny (bo tyle trwało spotkanie razem z doliczonym czasem) miał wciśnięty gaz, jakby zapomniał o hamulcu. Doskok, agresja, fetowanie wślizgów niczym strzelone gole. Tak, zawodnicy francuskiego szkoleniowca najczęściej nie mieli piłki, ale w każdej sekundzie walczyli o nią jak o życie. Czasem przesadzali, stąd 21 fauli (trzykrotnie więcej od Argentyny), jednak taki był plan.
Linię obrony ustawiali niesamowicie daleko od swojego pola karnego, głównie w okolicach koła środkowego i w ten sposób zachęcali przeciwników do podawania za ich plecy. Albicelestes chętnie skorzystali z zaproszenia, tylko to była podpucha. Zmyłka. Sidła zastawione na faworytów. Jakby ser położony na pułapce na myszy. W sumie ekipa Lionela Scaloniego aż 10 razy dawała się łapać na spalonego, z czego siedmiokrotnie w pierwszej połowie. Od 20 lat i starcia Hiszpanii z Irlandią w 1/8 finału nikt w mundialu przed przerwą nie wpadał na „ofsajdzie” tak często. Od dwóch dekad.
Jak wygląda futbol w Arabii Saudyjskiej? Odwiedziliśmy naszego rywala
Dość wymówek
Oczywiście, ktoś powie, że Renard tak mógł, bo przecież w Arabii Saudyjskiej wszystko ułożono pod niego. Mógł ustawić terminarz ligi pod siebie i zorganizować obóz, by nadrobić braki i szlifować taktykę. Że w podstawowym składzie posłał dziewięciu ludzi z jednego klubu – Al-Hilal, mistrza kraju i triumfatora azjatyckiej Ligi Mistrzów. Ale ten ktoś tylko szuka wymówek.
Bo mowa o reprezentacji pełnej ograniczeń i kłopotów. Jeden dopiero wyleczył uraz (Yasser Al-Shahrani), drugi nie gra w klubie (Mohammed Al-Owais), trzeci podpisał kontrakty w dwóch miejscach i nigdzie nie mógł występować (Mohamed Kanno). Ponadto wszyscy kopią w ojczystej lidze, nie żadnych Sampdoriach, Speziach, Feyenoordach, Aston Villach czy Wolfsburgach (by już nie mamić Barceloną, Juventusem czy Napoli). I ta reprezentacja wykręciła sensacyjny rezultat. Jakim cudem? Bo miała spójny plan, który wdrażano od dawna i pod niego dobierano ludzi. Wydolnych, dobry technicznie, gotowych do walki i grania w piłkę.
Manolo Garcia: Kiedy w Meksyk nikt nie wierzy, Meksyk gra dobrze
Zwycięstwo Arabii Saudyjskiej nie tylko komplikuje nam sytuację i sprawia, że w sumie już pierwsze spotkanie jest o wszystko, lecz także staje się wyrzutem sumienia całego naszego futbolu. Że doprowadzono do sytuacji, w której przyjeżdżamy na wielki turniej z najlepszym napastnikiem świata i czołowym pomocnikiem Serie A, a i tak z miejsca musimy/chcemy liczyć na stały fragment, bo będziemy przytulać plecy do bramki Wojciecha Szczęsnego. Że otwarcie powtarzamy o braku możliwości odważnej, ofensywnej gry. Że nawet jeśli będziemy się bronić, to prawdopodobnie w średniowieczny sposób, lagując na Robercika.
To zarzuty generalnie do PZPN, a nie wyłącznie do Czesława Michniewicza.
Bo Zielone Sokoły pokazały nam, że można latać wysoko. Tylko trzeba mieć na to pomysł.
CZYTAJ WIĘCEJ O MISTRZOSTWACH ŚWIATA:
- Poznajmy rywala. Jak gra Edson Alvarez, lider reprezentacji Meksyku?
- Ostatni mundial Szczęsnego. Czas na przełamanie klątwy
- Stadium 974. Na budowę poświęcono więcej kontenerów czy ludzkich istnień?
foto. Newspix