Jeremy Sochan zanotował kolejny niezły występ w NBA, ale San Antonio Spurs przegrali z Portland Trail Blazers 110:117. Polski koszykarz udanie poradził sobie jednak nawet z wyzwaniem w postaci krycia Damiana Lillarda.
Niewiele dzieliło Spurs od zwycięstwa z rywalami, którzy na razie są jednym z największych pozytywnych zaskoczeń początku sezonu. Jeszcze na kilka minut przed końcem meczu gracze z San Antonio prowadzili 106:100, ale wtedy rywale rzucili dziesięć punktów z rzędu. Gdy gra się wyrównała, trójką na 113:108 poprawił Anfernee Simons i właściwie zabrał koszykarzom z San Antonio nadzieje na to, że zdołają w tym meczu wygrać. Potem obie ekipy rzuciły jeszcze po kilka punktów, ale to ekipa z Portland była lepsza. I wygrała po raz dziesiąty w tym sezonie.
Jeremy Sochan spędził dziś na parkiecie 27 minut. W tym czasie zdobył sześć punktów, zaliczył też cztery zbiórki i cztery asysty, a do tego dołożył dwa bloki. Negatywy? Jedna strata i pięć fauli. Jednak to można mu wybaczyć. Tym bardziej, że gdy przebywał na parkiecie, Spurs mieli znakomity bilans, aż +18. Nikt w jego ekipie nie miał lepszego, choć na parkiecie szalał choćby Jakob Poeltl (31 punktów, 14 zbiórek i 5 asyst).
https://twitter.com/spurs/status/1592729109171298305
Jeśli chodzi o Sochana, warto też wspomnieć o jego pracy w defensywie. Polak po raz kolejny pokazał, że w tym aspekcie wygląda naprawdę dobrze. W końcówce meczu powierzono mu bowiem krycie Damiana Lillarda, niekwestionowanej gwiazdy NBA. I ten przekonał się, że Jeremy swoje potrafi – na trzy rzuty, które Lillard oddał w tym okresie, piłka do kosza nie trafiła ani razu. Raz za to Sochan zdołał go zablokować. – Jeremy się nie boi. Uwielbia koszykówkę, lubi rywalizować z innymi i świetnie sobie z tym radzi – mówił niedawno Gregg Popovich, trener Spurs. Polski koszykarz w tym spotkaniu potwierdził jego słowa.
Kolejny mecz Spurs w nocy z czwartku na piątek czasu polskiego, gdy zmierzą się z Sacramento Kings,
Fot. San Antonio Spurs / NBA Entertaiment