Raków Częstochowa zakończył wspaniałą dla siebie rundę zgodnie z planem, ale w Lubinie wcale nie miał spacerku. Do przerwy na to się zanosiło, goście pewnie prowadzili 2:0, w drugiej połowie jednak Zagłębie pokazało, że aż tak mocno w ciemię bite nie jest i naprawdę niewiele brakowało, żeby udało się sprawić sensację.
Jeżeli masz na koncie cztery porażki z rzędu – i to do zera – a twój rywal, który jest zdecydowanym faworytem, szybko obejmuje prowadzenie, to naprawdę można się załamać i stracić resztki pewności siebie. Raków zaczął tak, jak wszyscy się spodziewali: od razu przeszedł do udowadniania swojej wyższości. Na gola długo nie czekaliśmy, choć był on mocno nieoczywisty. Sorescu przeprowadził świetny rajd, łatwo uciekając Pieńce i Łakomemu, a następnie idealnie przymierzył z lewej nogi zza pola karnego. Rumun wywalczył też rzut wolny, po którym Ivi Lopez pięknie dośrodkował na głowę zamykającego wszystko Svarnasa.
2:0, dziękujemy.
Zagłębie Lubin – Raków Częstochowa 1:2. Niespodziewane emocje w drugiej połowie
Zanosiło się, że do końca meczu będziemy mieli pojedynek gołej dupy z batem. Jeszcze przed drugą bramką Ivi skiksował w bardzo dobrej sytuacji (fajna akcja Koczerhina z Nowakiem), a potem Piasecki zabrał asystę Nowakowi, nie trafiając do bramki z paru metrów po jego precyzyjnym dograniu. Zagłębie nawet nieźle zaczęło, potrafiło podejść wyżej, ale po utracie gola zupełnie siadło.
Co mogło pójść nie tak?
Teoretycznie nic, ale fakty są takie, że po zmianie stron Raków przestał kontrolować przebieg wydarzeń. Nie pomagali rezerwowi. Andrzej Niewulis w przerwie zastąpił Zorana Arsenicia i grał niepewnie. Długa przerwa w grze dała o sobie znać. Dla kapitana „Medalików” to dopiero pierwszy ekstraklasowy występ w tym sezonie. Można dyskutować, czy za szybko nie zeszli Nowak i Ivi, bo zmiennicy wcale nie napędzili ofensywy. W zasadzie w drugiej połowie jedyną naprawdę dobrą okazję miał tylko Hiszpan, który przegrał pojedynek z Buriciem po podaniu Koczerhina. Gdyby zrobił swoje, pewnie „Miedziowi” już by się nie podnieśli.
A tak szli do przodu coraz śmielej. Vladan Kovacević dawno się tak nie spocił.
- odbił mocny strzał Pieńki, który wcześniej zmylił Niewulisa;
- kapitalnie wybronił uderzenie Starzyńskiego w dalszy róg (piłka przeleciała między nogami Niewulisa), to może być parada kolejki;
- uratował skórę Svarnasowi: Grek fatalnie skiksował, ale Żivec nie zdołał pokonać Bośniaka.
Do tego w zamieszaniu podbramkowym Bohar jakimś cudem główkując z paru metrów strzelił w Tudora. Dobitka Rafała Adamskiego była niecelna.
Raków nie wypuszcza zwycięstw z rąk
Zagłębie za drugą połowę trzeba pochwalić. Na honorowego gola na pewno zasłużyło i wreszcie się doczekało. Svarnas pechowo, ale jednak ewidentnie zagrał ręką na rzut karny po dośrodkowaniu Bohara, a pewnym egzekutorem okazał się Chodyna.
Koniec końców Raków ponownie pokazał, że potrafi przetrwać momenty stykowe i odniósł siódme z rzędu ligowe zwycięstwo. W najgorszym razie podopieczni Marka Papszuna zaczną wiosnę z siedmiopunktową przewagą nad Legią. Olbrzymia zaliczka, biorąc pod uwagę stabilność formy częstochowian. Słowa uznania za całą jesień.
Zagłębie po raz piąty z rzędu musiało przełknąć gorycz porażki, ale przynajmniej pokazało sobie i kibicom, że coś jeszcze potrafi.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Inwestowanie w Szymczaka zaskakująco szybko się zwraca
- Górnik roztrwonił cały entuzjazm, a Miedź żałuje, że kończy rundę
Fot. Newspix