Reklama

Świątek i cała reszta. Czas na WTA Finals

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

31 października 2022, 19:16 • 14 min czytania 2 komentarze

Oficjalny koniec sezonu. Choć rozgrywane będą jeszcze mniejsze turnieje i Billie Jean King Cup, a więc rozgrywki reprezentacyjne, to właśnie w trakcie WTA Finals poznamy zwyciężczynię jednej z najbardziej prestiżowych imprez tenisowego świata. Faworytka jest właściwie jedna i jest nią Iga Świątek. Sama Polka podkreślała jednak, że czuje już zmęczenie sezonem. Czy więc wygra w Teksasie? I kto może jej zagrozić? 

Świątek i cała reszta. Czas na WTA Finals

Za nią wielki rok

To jeden z najlepszych sezonów, jakie którakolwiek z tenisistek zagrała w XXI wieku. Liczby Igi Świątek robią ogromne wrażenie. Dwa wygrane turnieje wielkoszlemowe, osiem ogółem. Ponad 10 tysięcy zgromadzonych punktów w rankingu WTA. Bilans meczów 64-8. Seria 37 zwycięstw z rzędu wiosną – gdy triumfowała kolejno w Dausze, Indian Wells, Miami, Stuttgarcie, Rzymie i na Roland Garros – najlepsza taka od Martiny Hingis w 1997 roku. To wszystko zresztą to poziom najlepszych zawodniczek w historii. Nic dziwnego, że Iga jest porównywana do Sereny Williams – tym bardziej, że Amerykanka właśnie w tym sezonie skończyła (choć ostatnio przebąkuje, że może jednak wcale nie) karierę.

Świątek jest obecnie w wielkiej formie. Liczę, że może wygrać od ośmiu do dziesięciu tytułów wielkoszlemowych. Wszyscy wiemy, że stać ją na zwycięstwo w wielu takich imprezach. Nie chciałbym oczywiście nakładać na nią presji. Może zostać legendą kobiecego tenisa, choć do tego daleka droga. […] Myślę, że gdybyście zapytali Świątek, czy wzięłaby w ciemno nawet w połowie tak wielką karierę, jaką miała Serena Williams, to byłaby zachwycona – mówił niedawno John McEnroe, przed laty wielki amerykański tenisista.

Reklama

Iga w tym sezonie wyrosła ponad resztę stawki. I to zdecydowanie. Owszem, może w powtarzających się argumentach o słabości współczesnego kobiecego tenisa jest nieco prawdy. Jednak nie jest to w żadnym wypadku winą Świątek. Ona robi swoje, wygrywając kolejne turnieje. Tak, jak niedawno w San Diego, gdzie poleciała wciąż lekko przeziębiona, po trudnej imprezie w Ostrawie (przegranej po genialnym finale z Barborą Krejcikovą) i poradziła sobie mimo zmiany czasu, jet lagu i wszelkich innych utrudnień.

Występ w San Diego miał jej przede wszystkim pomóc w przygotowaniu do WTA Finals. Bo w przeciwieństwie do wielu ze swoich rywalek, od dawna wiedziała, że w tej imprezie wystąpi.

Wczesne zakwalifikowanie się do WTA Finals bardzo mi pomaga. Jestem ciekawa, jak fizycznie będę w stanie zagrać po tak wyczerpującym sezonie. Będzie to dla mnie ważny test. W zeszłym roku w Guadalajarze czułam, że nie mam dużej mocy. W tym roku zrobiliśmy kilka rzeczy inaczej, aby mieć energię na koniec roku. To będzie wyzwanie: grać z najlepszymi dzień po dniu, gdy nie ma czasu na łatwiejsze pierwsze rundy. Jestem więc ciekawa, czy będę w stanie pokazać mój naprawdę najlepszy tenis – mówiła Iga.

Planowanie startów, o którym Świątek tu napomyka, jest w tym sezonie bardzo istotne. Polka, owszem, zagrała dużo meczów, ale wcale nie wystąpiła w tak wielu turniejach. Po Roland Garros miała przerwę aż do Wimbledonu. Po US Open też dostała nieco urlopu, a w San Diego wygrała 17 października. Dwa tygodnie przed finałami, odpuszczając potem turniej WTA 1000 w Guadalajarze, bo ten tylko utrudniłby jej przygotowania. Wszystko, co robią w sztabie Igi, jest bowiem podporządkowane temu, by mogła wygrywać. Bo ilość, owszem, w tenisie też potrafi się liczyć. Ale ważniejsza jest jakość.

Od nowojorskiego turnieju minęło już sporo czasu. W międzyczasie grałam dwa turnieje – w Ostrawie, gdzie byłam w finale, i w San Diego, w którym zwyciężyłam. Były one bardzo intensywne, ale pozwoliły mi pozostać w rytmie meczowym. Ostatni tydzień przeznaczyłam na odpoczynek. Spożytkowaliśmy ten czas, abym miała energię na ten turniej i była dobrze przygotowana. Kolejne dni poświęcę na podtrzymywanie formy – mówiła Iga kilka dni temu w rozmowie z PAP.

Finały WTA to dla niej ostateczny sprawdzian w tym roku

Reklama

Przed nią koronacja?

Sama Iga Świątek podkreślała, że rok temu – gdy finały WTA odbyły się w meksykańskiej Guadalajarze – brakowało jej sił. W tym roku zapewnia, że jest przygotowana dużo lepiej, że od dawna szykowała się do tego turnieju, że jest też znacznie dojrzalszą zawodniczką. Eksperci podkreślają, że Idze tegoroczne mecze musiały dać niesamowicie wiele. Bo najpierw była wielka forma wiosną, gdy ogrywała niemal każdą rywalkę bez trudu. Potem delikatny kryzys przy okazji Wimbledonu i meczów po nim, aż w końcu przyszło wygrane – momentami w bólach i z trudem, ale jednak – US Open.

Ten ostatni turniej był być może najważniejszy. Wygrać Roland Garros, gdy jest się faworytką i wszystko idzie po twojej myśli – to sztuka, owszem, ale nie tak wielka, jak triumf na innej nawierzchni, pokonując po drodze swoje słabości i problemy. Iga w Nowym Jorku udowodniła, że jest najlepsza na świecie. A potem cierpiała.

– Dostawałam takich skurczy w nocy [po finale], że zupełnie nie mogłam spać. W trakcie takiego turnieju pojawia się dużo napięcia i dopiero po wszystkim człowiek czuje, jak trudno było. To się dzieje, gdy już zejdzie adrenalina, gdy minie pobudzenie, nastawienie na to, że trzeba grać, walczyć. Noc po finale była bardzo ciężka. Myślałam sobie wtedy w nocy, cierpiąc, że są sportowcy, którzy po każdym starcie czują taki ból i doszłam do wniosku, że cieszę się, że w tenisie to się jednak rzadko zdarza. Przeżyłam i wszystko jest okej, ale bez dwóch zdań to był jeden z najtrudniejszych momentów w tym roku. I myślę, że dopiero posezonowe wakacje sprawią, że poczuję się zregenerowana – mówiła w rozmowie ze sport.pl.

Przed ostatnią imprezą w roku zapewnia jednak, że jest zregenerowana i gotowa do walki, choć podkreśla, że łatwo nie będzie, bo to nie turniej, w którym można trafić na łatwiejszą rywalkę, luźniejszy mecz. Choć ona sama może podchodzić do tego na spokojnie, obniżać oczekiwania. Ale eksperci mówią swoje. Na przykład Martina Navratilova – legenda tenisa, najlepsza zawodniczka w historii WTA Finals – na pytanie o faworytkę odpowiadała na łamach WTA tak:

– Musisz postawić na Świątek. Jak mógłbyś nie? To ona najpewniej przystosuje się najlepiej do szybkości kortów, niezależnie od tego, jaka ta będzie. […] Wygrała w tym roku dwa z czterech turniejów wielkoszlemowych, a cała reszta tego, co osiągnęła, jest po prostu niesamowita. Kiedy sama miałam takie świetne lata, w czasie finałów byłam zrelaksowana. Mówiłam sobie: “Miałam świetny rok, niczego nie muszę udowadniać”. Na Idze nie ciąży teraz presja, pewnie będzie grać na wielkim luzie. 

Owszem, Polka podkreśla, że czuje już w nogach obciążenia, a przerwa po US Open – choć pomogła – nie wystarczyła i w związku z tym czeka już na dłuższe wakacje po WTA Finals. Dla niej to w końcu pierwszy aż tak wymagający sezon, regeneracja – która na początku roku przebiegała bezproblemowo – nie jest już tak łatwa. Zanim jednak dostanie sporo wolnego, powinna zagrać pięć meczów. O ile wszystko pójdzie zgodnie z planem będą to trzy grupowe, półfinał i finał turnieju, po którym – miejmy nadzieję – zostanie ukoronowana jako zwyciężczyni najważniejszej po turniejach wielkoszlemowych imprezy w tourze.

Choć przeciwniczki nie odpuszczą.

Kto spróbuje przeszkodzić?

Poza Igą Świątek w WTA Finals zaprezentuje się jeszcze siedem zawodniczek. Wszystkie podzielone zostały na dwie grupy, z których pierwsza (Grupa Nancy Richey bądź Grupa B) rozpocznie rywalizację już dziś wieczorem polskiego czasu, a druga (Grupa Tracy Austin/Grupa A) jutro. W tej drugiej zaprezentuje się Polka. A sam podział na grupy wygląda tak:

*****

Grupa Tracy Austin

Iga Świątek (1)
Coco Gauff (4)
Caroline Garcia (6)
Daria Kasatkina (8)

Grupa Nancy Richey

Ons Jabeur (2)
Jessica Pegula (3)
Maria Sakkari (5)
Aryna Sabalenka (7)

*****

Iga właściwie… nikogo nie powinna się obawiać. Owszem, są w turnieju zawodniczki, które mogą sprawić jej problemy, ale w tym sezonie przegrała tylko jeden z dwudziestu rozegranych ze wszystkimi meczów. Lepsza od niej w trakcie turnieju w Warszawie okazała się Caroline Garcia. Tyle że Polka przeżywała wówczas najgorszy, a Francuzka najlepszy okres w tym roku. Wielu ekspertów podkreśla jednak, że Caro może okazać się dla Igi groźna, dlatego może i lepiej, że Polka ma ją w grupie. Tam bowiem może nawet przegrać mecz i nadal awansować dalej. Ba, zdarzały się przypadki, że zawodniczki wchodziły do półfinału z dwoma porażkami na koncie. Tak było na przykład w 2015 roku, gdy z grupy z ujemnym bilansem wychodziła Agnieszka Radwańska.

Garcia ma jednak jeszcze jeden atut, którego próżno szukać u Coco Gauff i Darii Kasatkiny (z obiema Iga nie przegrała w tym roku nawet seta, jej bilans to odpowiednio 3-0 i 4-0) – reprezentantka Francji kiedyś już w finałach WTA grała. Co prawda miało to miejsce pięć lat temu, ale atmosferę tej imprezy zdołała wtedy poznać. Poza nią tylko Świątek, Sakkari i Sabalenka miały okazję wystąpić w kończącej sezon imprezie. Wszystkie w zeszłym roku. Pozostałe cztery zawodniczki w Finals debiutują. A poza grupę kiedykolwiek wyszły tylko Maria Sakkari i właśnie Caroline Garcia. Żadna jednak nie dotarła do finału. Z pewnością będziemy więc mieć nową zwyciężczynię.

Ale o tym za moment.

Na razie o rywalkach Igi. O nich sama Polka mówiła na łamach PAP tak: – Wydaje mi się, że nasza grupa jest bardzo zróżnicowana, jeżeli chodzi o sposób gry Coco, Caro i Darii. Na pewno ważny będzie odpowiedni plan taktyczny i odrobina adaptacji. Jednak przede wszystkim skupię się na sobie i swojej grze. Ciężko pracowałam przez cały sezon i mam nadzieję, że ta praca będzie kontynuowana tutaj. Jestem bardzo podekscytowana możliwością gry w WTA Finals. Czuję, że to zwieńczenie całego roku pracy. Jestem dumna, że mogę tu być.

Zdaniem ekspertów w grupie nasza tenisistka raczej nie powinna mieć problemów. Owszem, Garcia może jej się postawić, ale trudno oczekiwać tego po Gauff czy Kasatkinie. Świątek obie ogrywa regularnie, ich styl gry nie pozwala im raczej nawiązać wyrównanej walki z narzucającą swoje warunki Igą. Oczywiście, wszystko to opiera się na założeniu, że Polka będzie w dobrej formie i odpowiednio przygotowana, ale na to wskazują jej własne słowa i sygnały docierające ze sztabu. Gdzie więc szukać prawdziwych rywalek? W drugiej grupie.

Tam gra bowiem Ons Jabeur. O ile pozostałe sześć tenisistek można wcisnąć do jednej, wyrównanej grupy, o tyle Ons nieco się ponad nie wybiła. Doszła w tym roku do dwóch finałów wielkoszlemowych (na Wimbledonie i w US Open), wygrała turniej WTA 1000 w Madrycie. Owszem, jej forma bardzo falowała, potrafiła bowiem odpadać też w pierwszych rundach – choćby na Roland Garros, gdzie była faworytką numer dwa do triumfu – ale kiedy akurat była w dobrej dyspozycji, mogła zagrozić każdemu. Sama Iga mówiła, że czuła, jak Ons się nakręca i gdyby Tunezyjka wygrała drugiego seta, to w trzecim pewnie zapewniłaby sobie tytuł.

Martina Navratilova też zresztą stawia Ons w roli najgroźniejszej rywalki Polki:

– Będzie głodna sukcesu. Przegrała dwa wielkoszlemowe finały, a to bardzo boli. Po takim meczu chcesz tylko zejść do szatni i napić się piwa, a musisz zostać [na ceremonii]. Może być najbardziej zdeterminowana z nich wszystkich. To duży turniej, da się nim “nakręcić” na kolejny sezon. Ons będzie chciała coś udowodnić. To w sumie zabawne – numer jeden rankingu nie ma nic do udowodnienia. A numer dwa ma mnóstwo – mówiła Amerykanka.

Poza Ons groźna może okazać się choćby Jessica Pegula. Będzie w końcu grać przed własną publiką, a w ostatnich miesiącach sezonu zdawała się nakręcać. W niedawnym turnieju WTA 1000 w Guadalajarze to ona triumfowała. Wcześniej doszła też do ćwierćfinału US Open i półfinału w San Diego, gdzie w obu przypadkach przegrywała z Igą. Nie były to jednak dla Polki łatwe mecze. Jessica zagra też jednak w Finałach w deblu (zresztą w parze z Coco Gauff) i kto wie, czy nie braknie jej pary w dalszej części turnieju.

Ons Jabeur

Trudno za to oceniać szanse Aryny Sabalenki i Marii Sakkari. Ta druga w tym sezonie radziła sobie gorzej niż rok temu. Nie wygrała nawet turnieju, ale była na tyle regularna, że i tak weszła do ATP Finals – zresztą w ostatniej chwili, zadecydował o tym turnieju w Guadalajarze. Z kolei Sabalenka grać potrafi wybitnie, gdy tylko ma swój dzień. A w tym sezonie nie zdarzało się to przesadnie często, notowała sporo wpadek, a jej statystyki podwójnych błędów serwisowych regularnie podbijają Internet. Zresztą biorąc pod uwagę obecność tej dwójki, jeszcze bardziej w oczy rzuca się brak tenisistki, która mogłaby okazać się jedną z faworytek – Jeleny Rybakiny.

Mistrzyni Wimbledonu po prostu nie zgromadziła wystarczającej liczby punktów, by w Fort Worth wystąpić. A to przez to, że ATP i WTA zdecydowały się nie przyznawać ich za Wimbledon. Gdyby tam dostała “przepisowe” 2000 oczek, grałaby w Teksasie i to jako czwarta najwyżej rozstawiona tenisistka. A tak z mistrzyń wielkoszlemowych pozostaje wyłącznie Iga. I to nie tylko tegorocznych (poza Rybakiną nie ma też Ash Barty, która wygrała Australian Open, a potem skończyła karierę), a ogółem.

Cóż, stawka może nie jest najmocniejsza, ale na papierze. A na korcie może być zupełnie inaczej.

Finały polubiły niespodzianki

Przez lata – a WTA Finals, rozgrywane na przestrzeni dekad pod różnymi nazwami, obchodzą w tym roku 50-lecie istnienia – raczej brakowało wielkich sensacji. Kończący rok turniej przeważnie wygrywały najlepsze tenisistki. Jako pierwsza dokonała tego, będąca wówczas prawdziwie nastoletnią sensacją, Chris Evert, której cztery tytuły przedzieliły dwa dla Evonne Goolagong, innej wielkiej tenisistki tamtego okresu. Potem zaczęła się era Martiny Navratilowej, najlepszej tenisistki w dziejach Finałów, z ośmioma zwycięstwami w singlu na koncie.

Jej sukcesy przedzieliły triumf Tracy Austin, jednej z “patronek” tegorocznych grup, i Sylvii Haniki. Niemka wygrała na dziesięciolecie istnienia imprezy i to akurat była sensacja. Owszem, nie była to zła zawodniczka, potrafiła swoje ugrać, ale znacznie częściej w finałach turniejów przegrywała z najlepszymi tamtych czasów. Jej bilans meczów o tytuły to w WTA 6-18. Ale akurat wtedy odniosła największy sukces w karierze. Potem jednak wszystko wróciło do normy. Wygrywały Martina Navratilova, Monica Seles, Steffi Graf, Gabriela Sabatini, Kim Clijsters, siostry Williams, Maria Szarapowa i inne wielkie tenisistki.

I tak dojść możemy do najważniejszego dla nas triumfu. W 2015 roku WTA Finals wygrała Agnieszka Radwańska. I nagle wszystko się zmieniło.

W imprezie zabrakło wtedy Sereny Williams, która zdominowała sezon (trzy na cztery wygrane turnieje wielkoszlemowe), ale były choćby Simona Halep, Maria Szarapowa, Garbine Muguruza czy Angelique Kerber. Mało kto stawiał na Polkę w roli faworytki wobec lepiej dysponowanych rywalek. Choć trzeba przyznać, że o ile większą część roku Radwańska miała słabą, o tyle w końcówce wrzuciła wyższy bieg. Wygrała wtedy turniej w Tokio, w Pekinie doszła do półfinału, a potem triumfowała też w niedużej imprezie w Tiencinie. Ta ostatnia okazała się jednak najważniejsza – dzięki niej weszła do WTA Finals.

W grupie przegrała jednak pierwsze dwa mecze, choć urwała Marii Szarapowej seta, co uznawano za dobry znak. Gdy jednak w dwóch partiach ograła ją Flavia Pennetta, fani nie mogli liczyć na wiele. Nie spodziewano się bowiem, by Polka mogła pokonać Simonę Halep. A jednak to zrobiła. I to w dwóch setach, choć w pierwszym przegrywała już 1:5. Dzięki temu – i za sprawą triumfu Szarapowej nad Pennettą – wyszła z grupy z drugiego miejsca. W półfinale po fantastycznym meczu pokonała za to Garbine Muguruzę, która wcześniej w tamtym sezonie ograła ją czterokrotnie (tu można zawrzeć ostrzeżenie dla Igi, by nie lekceważyła np. Darii Kasatkiny, mimo wcześniejszych zwycięstw), a w finale rozprawiła się z Petrą Kvitovą. I odniosła największy, choć niespodziewany, sukces w karierze.

Sezon później w WTA Finals triumfowała rozstawiona z “7” Dominika Cibulkova, która… w grupie też miała bilans 1-2. Minął rok i najlepsza okazała się Caroline Woźniacki, turniejowa “6”. Z tym samym numerem rozstawiona była Elina Switolina, która zwyciężyła w 2018 roku. Zresztą wtedy do półfinału nie weszła żadna tenisistka z czterech najwyżej rozstawionych! A były tam choćby Naomi Osaka czy Angelique Kerber. Dopiero trzy lata temu sytuacja się unormowała – wygrała liderka rankingu i najlepsza na świecie Ash Barty.

Stabilizacji na dłuższą metę jednak nie było. W 2020 turnieju z oczywistych przyczyn nie rozegrano. W zeszłym roku, po szybkiej zmianie lokalizacji (w teorii jeszcze kilka edycji WTA Finals powinno mieć miejsce w Chinach, ale najpierw przez koronawirusa, a potem sprawę zaginięcia Shuai Peng, turnieje się tam nie odbywają) na Meksyk, triumfowała Garbine Muguruza, kolejna z “szóstek”. Zresztą w półfinałach skład znów był zaskakujący – weszły tam trzy najniżej rozstawione zawodniczki i czwarta Maria Sakkari. Choć trzeba przyznać, że wyraźnej faworytki akurat wtedy nie było.

W tym roku jest. Musi jednak mieć się na baczności.

Problemem WTA Finals – choć dla wielu będzie to pewnie zaletą – jest bowiem termin. To dla najlepszych zawodniczek ostatni tego typu turniej w roku, po ciężkim sezonie, gdy jedzie się już na oparach, często z drobnymi urazami, którymi nie miało się czasu zająć wcześniej. Przygotowanie fizyczne odgrywa tu kluczową rolę, podobnie jak mentalne, odpowiedzialne za to, żeby zmusić się do jeszcze jednego wielkiego wysiłku. Dla niektórych w formie trzech, dla innych pięciu meczów, ale tak naprawdę te dwa dodatkowe niewiele zmieniają – tak czy siak to dla organizmu wielkie obciążenie.

Stąd właśnie niespodzianki. Bo może się okazać, że najlepsza tenisistka świata, która wygrywała najwięcej, ale przez to rozgrywała też najwięcej spotkań i na najwyższej intensywności, po prostu nagle nie wytrzyma. Z kolei jej rywalka dostrzeże swoją szansę i spróbuje z niej skorzystać. To dlatego Iga tak podkreślała rolę zmęczenia i wypoczynku w ostatnich wypowiedziach. Bo o ile znaczenie mają one nawet na co dzień, to rośnie ono właśnie teraz, na przełomie października i listopada, gdy sezon się kończy.

Liczymy, że Iga Świątek wygra i z rywalkami, i ze zmęczeniem. Ten ostatni raz w tym roku.

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
9
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!
Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
0
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League
Hiszpania

Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Jakub Radomski
46
Cierpiące Atletico wygrało w końcówce! Koszmarne pudło Lewandowskiego

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...