Reklama

Upilnowali Haalanda tylko do 84. minuty. BVB nie sprawiło niespodzianki z City

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

14 września 2022, 23:23 • 4 min czytania 10 komentarzy

Borussia Dortmund była bliska sprawienia ogromnej niespodzianki, prowadząc aż do 80. minuty z Manchesterem City. Złudzeń pozbawił ją jednak jej były piłkarz – Erling Braut Haaland, który zdobył bramkę w końcówce, zapewniając zwycięstwo Obywatelom 2:1.

Upilnowali Haalanda tylko do 84. minuty. BVB nie sprawiło niespodzianki z City

Po porażce 0:3 w hitowym starciu z RB Lipsk Borussia Dortmund leciała do Manchesteru z duszą na ramieniu. W końcu po drugiej stronie czekał wypoczęty po przełożeniu ligowej kolejki zespół City z superstrzelcem, który jeszcze nie tak dawno przywdziewał żółto-czarną koszulkę BVB. Erling Braut Haaland zdobył 12 bramek w pierwszych ośmiu występach dla The Citizens. Do tego mecz drugiej kolejki Ligi Mistrzów toczył się w jego ulubionych rozgrywkach. W 20 spotkaniach Champions League zanotował już 25 trafień. Żaden inny piłkarz nie strzelił szybciej aż tylu goli.

Manchester City – Borussia Dortmund 2:1

Trener Edin Terzic umiejętnie jednak ustawił zespół, unieszkodliwiając nie tylko najgroźniejszego snajpera, ale również cały system gry Manchesteru City. Choć na papierze Borussia występowała w takim samym systemie, co rywale, czyli 1-4-3-3, to w rzeczywistości można mówić o formacji 1-4-5-1. Emre Can większość czasu spędzał między dwoma środkowymi obrońcami. W fazie defensywnej pomagał w zamknięciu możliwości gry z Haalandem, natomiast w ofensywie rozgrywał akcje. Okazało się to strzałem w dziesiątkę bowiem 28-latek zagrał na miarę swoich umiejętności, o których często mówi, ale rzadko je pokazuje.

Man City – BVB 2:1. Neutralizacja

Równy poziom prezentowali również pozostali dwaj stoperzy – Mats Hummels oraz Niklas Suele. Zupełnie zneutralizowali możliwość podań do Haalanda. Odcinali go od dograń, grając często na wyprzedzenie lub wyblokiem. W pierwszej połowie Norweg zanotował zaledwie 11 kontaktów z piłką. Zupełnie wyłącznie z gry 22-letniego napastnika popsuło plan na spotkanie Pepa Guardioli. Kataloński menedżer po transferze snajpera dostosował ustawienie swojego zespołu, tak by Haaland otrzymywał jak najwięcej piłek w polu karnym. Do przerwy trafiły do niego tylko dwie takie futbolówki.

Meczowy plan A nie wypalił Manchesterowi City. Alternatywy jednak nie miał. Przeciętnie w środę wyglądała cała środkowa linia. Brakowało jej zarówno kreatywności, jak i agresji w doskoku do rywali w pressingu. Atak co prawda był, ale nie na tyle zdecydowany, by przeszkadzał w rozgrywaniu piłki od bramki BVB. Dortmundczycy nie bali się budować akcji, grając nawet z zupełnie niedoświadczonym na tym poziomie, choć 31-letnim bramkarzem – Alexandrem Meyerem. Golkiper wystąpił w środę dopiero  w drugim meczu Champions League. Pierwszy zanotował przed tygodniem. Były zawodnik Jahna Regensburg nie musiał ani razu interweniować aż do 80. minuty.

Reklama

PARTNEREM PUBLIKACJI O LIDZE MISTRZÓW JEST KFC. SPRAWDŹ OFERTĘ TUTAJ

Gdy pierwszy raz musiał zatrzymać uderzenie lecące w światło bramki zawiódł. Co prawda strzał Johna Stonesa był bardzo mocny, ale leciał niemal wprost w bramkarza. Meyer zareagował tak jakby sam podmuch piłki odwiódł go od próby obrony. Również przy drugim celnym strzale Manchesteru City nie sprostał wyzwaniu. Zanim do obu tych uderzeń doszło, obraz tego spotkania zupełnie uległ zmianie.

Man City – BVB 2:1. Jak Zlatan

Bijący głową w dortmundzki mur obronny Obywatele coraz mocniej się odkrywali. Dawało to możliwość wyprowadzania groźnych kontr Borussii. Choć z przodu BVB miała równie niewidzialnego, co Haaland – Anthony’ego Modeste’a – snajper zaliczył tylko o jeden kontakt więcej niż Norweg w pierwszej połowie, to odpowiedzialność wyprowadzania szybkich ataków spadła na Marco Reusa, Giovanniego Reynę czy Jude’a Bellinghama. Przez blisko godzinę kąsali oni gospodarzy, aż w końcu ukąsili. Dośrodkowanie Amerykanina z rzutu rożnego spadło do kapitana BVB, który płaskim dośrodkowaniem odnalazł w polu karnym Anglika. Bellingham uderzeniem głową uprzedził interweniującego Edersona, zdobywając bramkę.

Niemal wszyscy kibice na Etihad Stadium, poza nieliczną grupką fanów z Dortmundu, wpadli w konsternację. Guardiola nie mógł sobie pozwolić na zdumienie. Od razu zareagował po stracie gola, dokonując trzech zmian. Również Terzic wprowadził rezerwowych, jeszcze bardziej nastawiając drużynę na defensywę. Borussia broniła się coraz bliżej bramki, co zwiastowało problemy. Pierwsze poważne ostrzeżenie nastąpiło po podaniu wprowadzonego Phila Fodena. Dograł płasko w pole karne do Haalanda. W ostatniej chwili Hummels zdołał jednak wślizgiem wybić piłkę sprzed nosa Norwega.

Haaland obudził się jednak w odpowiednim momencie. Po atomowym uderzeniu Stonesa i doprowadzeniu do wyrównania, City jeszcze mocniej rzuciło się na BVB. Nawet gra nominalną szóstką obrońców nie powstrzymała Norwega przed zdobyciem bramki. Joao Cancelo popisał się perfekcyjnym dośrodkowaniu zewnętrzną częścią stopy w pole karne. Piłka przeszła kilka centymetrów nad głową wprowadzonego Nico Schlotterbecka, co doskonale wykorzystał 22-letni snajper. W ekwilibrystyczny sposób z woleja – niczym Zlatan Ibrahimovic – skierował futbolówkę do siatki BVB, zapewniając zwycięstwo Manchesterowi City.

Reklama

Choć Borussia Dortmund była bliska sprawienia niespodzianki, to dwa ciosy z 80. i 84. minuty pozbawiły złudzeń niemiecki zespół. Tych złudzeń BVB pozbawił jej były piłkarz Erling Haaland, który zdobył 26 bramkę w Champions League, a 13 dla Manchesteru City. Obywatele zostali samodzielnym liderem grupy G, w której w drugim meczu Sevilla podzieliła się punktami z Kopenhagą.

Manchester City – Borussia Dortmund 2:1 (0:0)

Bramki: Stones 80′, Haaland 84′ – Bellingham 56′

WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:

Fot. FotoPyk

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Liga Mistrzów

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Komentarze

10 komentarzy

Loading...