Rafał Makowski zimą tego roku bez większego szumu opuszczał Śląsk Wrocław na rzecz węgierskiej Kisvardy. Ruch ten wydawał się nietypowy i nieoczywisty, ale dziś piłkarz widzi praktycznie same plusy tamtej decyzji. 26-letni pomocnik wywalczył wicemistrzostwo kraju, zagrał w pucharach, wrócił na swoją ulubioną pozycję, odbudował pewność siebie, ma zaufanie sztabu trenerskiego.
Czym liga węgierska mu zaimponowała? Dlaczego w Śląsku mu nie poszło, mimo ogromnej determinacji klubu przy pozyskiwaniu go z Radomiaka? Czy mógł więcej wycisnąć w czasach Legii Warszawa? Czemu uważa, że Dariusz Banasik uratował mu karierę? Zapraszamy.
*
W rundzie wiosennej nie miałeś żadnego ofensywnego konkretu w czternastu meczach. Teraz po czterech kolejkach masz już dwie piękne bramki i asystę. Po prostu dwa razy ci siadło czy coś się zmieniło w sposobie twojego grania?
Przede wszystkim potrzebowałem czasu. Gdy tutaj przychodziłem, nie zdawałem sobie sprawy, że będzie mi potrzebny. Widzę to dopiero teraz, po paru miesiącach. Musiało trochę minąć, nim poznałem nowych kolegów w szatni, nowy kraj i kulturę, nowe miejsce do życia. Wszystko było nowością i działo się bardzo szybko, co na pewno miało wpływ na moją boiskową dyspozycję. Musiałem się też oswoić z nową taktyką i stylem gry, bo te rzeczy nieco się różniły od tego, z czym stykałem się przez ostatnie półtora roku w Śląsku Wrocław. Nie tak łatwo z dnia na dzień przestawić się o 180 stopni i grać od razu na maksymalnych obrotach. Ten sezon zaczął się dla mnie bardzo dobrze. Wróciła mi pewność siebie z najlepszego okresu w Radomiaku. Wierzę, że licznik moich goli i asyst się nie zatrzyma.
Jakie były największe różnice w taktyce?
Samo ustawienie i moja pozycja z tym związana. W Śląsku zostałem cofnięty na “szóstkę”. Nie mogłem grać na “dziesiątce”, a w tej roli czuję się najlepiej. Starałem się przekonywać trenerów, żeby dali mi tam szansę, ale mieli na mnie inny pomysł i na tamtą chwilę musiałem to zaakceptować. Śląsk grał ustawieniem z trzema stoperami, dwoma wahadłowymi i dwiema dziesiątkami, tutaj gramy klasycznym 4-2-3-1. Dla mnie to optymalny system, od razu wiem, gdzie mam się ustawiać i w jakiej strefie boiska się znajdować w danym momencie. Myślę, że w tym sezonie to pokażę. Dziękuję wszystkim w Kisvardzie za cierpliwość. Wiedzieli, na jaką pozycję mnie sprowadzali, ale dali mi czas, żebym się odbudował.
Czyli wiosną czułeś presję związaną z brakiem liczb?
Sam sobie jej nie narzucałem. W tamtym czasie moje statystyki nie były najważniejsze. Walczyliśmy o miejsca 1-3 i to się liczyło. Do pewnego momentu celowaliśmy w mistrzostwo. Później wyniki trochę się pogorszyły i musieliśmy się zadowolić wicemistrzostwem. To nadal wielki wyczyn dla klubu, historyczne osiągnięcie. Liczę, że w nowym sezonie znów powalczymy o najwyższe cele.
Zamykając ten wątek: gdy jakiś piłkarz mówi o potrzebie aklimatyzacji, ty się nie śmiejesz z komentarzem, że dobry zawodnik wszędzie sobie poradzi.
Każdy inaczej do tego podchodzi. Jedni faktycznie z miejsca wchodzą do drużyny i grają pierwsze skrzypce. Inni potrzebują cierpliwości. Zawsze tak to wyglądało. Ja akurat należę do tej grupy, która musi najpierw wsiąknąć w szatnię, poczuć pewność i zaufanie ze strony trenera, a dopiero potem jest w stanie pokazać pełnię możliwości.
Gdy zimą odchodziłeś do Kisvardy, pisano, że o “sensacyjnym wiceliderze”. W klubie już się wtedy oswojono ze swoim nowym statusem czy jeszcze nie do końca dowierzano, że idzie tak dobrze?
Jeszcze przed podpisaniem kontraktu rozmawiałem z działaczami i deklarowali mi, że bijemy się o mistrza. Jeśli się nie mylę, po pierwszej rundzie chłopaki tracili punkt do lidera, a gdyby wygrali ostatni mecz, to w ten rok weszliby na pierwszym miejscu. Wszyscy głośno mówili, że celują w sam szczyt. Drużyna nadal prezentuje wysoki poziom. Co prawda latem straciliśmy kilku podstawowych piłkarzy, ale klub na ich miejsce sprowadził godnych następców, może nawet jeszcze lepszych piłkarsko. Wygląda to obiecująco.
Ale rozumiem, że wyjściowe oczekiwania rok temu były zupełnie inne?
Na pewno na starcie nie było założenia, że interesuje nas czołówka. Kisvarda jesienią wiele meczów wygrała dzięki kontrom, potem jednak rywale zmienili nastawienie i sami zaczęli się głębiej ustawiać, czekając na to, co zrobimy. Być może to jedna z przyczyn, dla których wiosną potraciliśmy więcej punktów. Jako zespół potrzebowaliśmy czasu, żeby się przestawić na zupełnie inne granie, gdy to my rozgrywamy i atakujemy pozycyjnie. Zabrano nam największą broń. Wiadomo, że Ferencvaros czy Fehervar nawet wtedy starał się dominować od początku meczu, ale pozostali podchodzili do nas bardziej zachowawczo. Końcówka sezonu pokazała jednak, że odnaleźliśmy się w nowej rzeczywistości, w ostatnich sześciu kolejkach zdobyliśmy 14 punktów i teraz idziemy za ciosem. Czujemy, że jesteśmy w gazie.
Szkoda tylko dwumeczu z Molde w eliminacjach Ligi Konferencji. Przez godzinę prezentowaliśmy się dobrze, później chyba zabrakło nam sił, porobiło się więcej przestrzeni na boisku i wróciliśmy z Norwegii z bagażem trzech goli. Nie traciliśmy wiary przed rewanżem. Były emocje. Po pół godzinie gry prowadziliśmy 2:0, zrobiło się gorąco, ale niestety po przerwie daliśmy się skontrować i Molde uspokoiło swoją sytuację. Przynajmniej wygraliśmy i nie odpadliśmy bez walki.
Są fundamenty, żeby Kisvarda na dłużej dołączyła do czołówki węgierskiej ligi?
Myślę, że takie jest założenie szefów klubu. Skoro nam się udało, to teraz nie odpuścimy, żeby bić się o środek tabeli. Wszyscy są głodni sukcesów. Kibice mieli dużo radości z wicemistrzostwa i możliwości oglądania nas w europejskich pucharach, więc chciałoby się to powtórzyć. Nikt tu nagle nie powie, że fajnie wyszło, ale w sumie to grajcie sobie i zobaczymy, co nam wyjdzie na koniec. Apetyty wzrosły i chcemy je zaspokoić.
Latem zmieniliście trenera. Jak to wyjaśnić po historycznym sukcesie?
To nie do końca zmiana. Doszedł do nas starszy szkoleniowiec, a Gabor Eros pozostał w klubie i jest jego asystentem. Być może chodziło o jakieś kwestie formalne. Z tego, co wiem, jest w trakcie robienia licencji UEFA Pro. Nowy trener wdrożył kilka swoich pomysłów i nadal jako drużyna wyglądamy dobrze.
Patrzę na trenerskie CV Laszlo Toroka i delikatnie mówiąc, jest ono dość ubogie.
Nie zagłębiałem się w to. Ufam działaczom, wierzę, że wiedzą, co robią. Każdy transfer, który ostatnio przeprowadzili jak na razie się sprawdza. Skoro więc uznali, że ten trener będzie odpowiednią osobą na stanowisku, to ja z tym nie dyskutuję.
Co do transferów, niedawno doszedł do was Kristopher Vida, który rozstał się z Piastem Gliwice.
Kristopher z żoną przez najbliższy miesiąc będzie mieszkał w tym samym miejscu co my, więc od razu się poznaliśmy. Przywitał mnie po polsku i myślałem, że będzie kontynuował w naszym języku. Przeprosił jednak i powiedział, że bardzo się starał, ale nauka polskiego przychodziła mu z wielkim trudem. Rozumiem go, bo to samo mam z węgierskim. Próbuję łapać jakieś słówka i nie jest to proste.
W ubiegłym sezonie był u was z kolei Andras Gosztonyi, mający na koncie epizod w Śląsku Wrocław. U was był bardziej do kibicowania niż grania.
O widzisz, to mnie zaskoczyłeś. Nawet nie wiedziałem, że grał w Polsce. U nas większość meczów zaliczył w drużynie rezerw, a latem przeniósł się do jakiegoś trzecioligowca. O Andrasie przed transferem wspominał mi Mark Tamas, mówiąc, że ma tam znajomego i chodziło właśnie o niego. Mark bardzo mi pomógł w podjęciu decyzji. Nie ukrywam, że musiałem sobie dobrze sprawdzić klub i ligę. Mark przedstawiał to w samych superlatywach i nie pomylił się. Jestem zadowolony z tego wyboru.
Jakie wrażenie robi na tobie liga węgierska względem Ekstraklasy?
Jest bardzo podobna, trudno mi wskazać element, w którym różnica byłaby wyraźna. W aspekcie fizycznym wiele się nie różni. Podobnie jak w Polsce, sporo drużyn stara się grać w piłkę. Z roku na rok zmienia się to u nas w dobrą stronę, przybywa trenerów chcących pokazywać ciekawy, przyjemny dla oka futbol i na Węgrzech jest tak samo. Poziom jest dobry, co widać nawet po wynikach węgierskich klubów w europejskich pucharach. Ferencvaros co prawda odpadł z eliminacji Ligi Mistrzów, ale walczy o Ligę Europy, a w najgorszym razie będzie w Lidze Konferencji, do której blisko Fehervarovi. Pierwszy mecz z FC Koeln wygrał na wyjeździe 2:1. Samo to pokazuje, że węgierska ekstraklasa przez wielu ludzi jest niedoceniana. Ja też nie ukrywam, że grając w Polsce kompletnie nie interesowałem się piłką w tym kraju, a jest tu naprawdę dużo zawodników, którzy mogliby zrobić show na naszych boiskach.
Największą różnicę zapewne odczuwasz w kwestii stadionów i kibiców. Kluby spoza Budapesztu rzadko mają u siebie powyżej 3 tys. widzów na mecz, wy nie jesteście wyjątkiem. Na więcej zresztą nie pozwalałby wasz stadion.
Tutaj racja, kibiców na stadionach jest wyraźnie mniej niż w Polsce. Nie wiem do końca, z czego to wynika. Pewnie po części z mniejszych stadionów. Ferencvaros, Fehervar, Ujpest, Honved czy Zalaegerszegi mają większe obiekty, często bardzo ładne. Inni grają na kameralnych stadionach, my jesteśmy w tym gronie. Wszystko jednak jest nowe, niedawno wybudowane i nie odstrasza widokiem. Większa pojemność chyba mijałaby się z celem, skoro w lidze przeważnie nie mamy kompletu publiczności.
A jak wygląda wasze zaplecze treningowe?
Byłem w pozytywnym szoku. Nie mówię tylko o naszym klubie, bo widziałem też bazę treningową Debreczyna i już z dekadę temu Puskas Akademia, gdy braliśmy udział z młodzieżową drużyną Legii w Nike Premier Cup. Mój rocznik zdobył mistrzostwo Polski, dzięki czemu mogliśmy zagrać na tym turnieju. Już wtedy baza Puskasa robiła wrażenie. Dziś również robi, widać, że zainwestowano tam wiele pieniędzy. Sądzę, że 3/4 klubów Ekstraklasy nie ma takiej infrastruktury. Powiem na naszym przykładzie: mamy osiem boisk, z czego dwa ze sztuczną nawierzchnią i jedno pod dachem, też sztuczne.
Jak ci się żyje w Kisvardzie, liczącej niewiele ponad 16 tys. mieszkańców?
To dobre miejsce dla kogoś, kto chce skupić się wyłącznie na piłce. Dla mnie i mojej dziewczyny mieszkanie w mniejszej miejscowości nie stanowi problemu. Jakoś wypełniamy sobie czas, nie nudzimy się. Węgrzy są naprawdę bardzo, bardzo sympatycznymi ludźmi. Gdy przyjechałem i podpisywałem kontrakt, ze trzy czy cztery razy zdarzyło mi się usłyszeć to słynne powiedzenie “Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki”. Ludzie jeszcze chętniej się do ciebie uśmiechają, kiedy dowiadują się, że jesteś z Polski.
Zimą byłeś nastawiony na odejście czy po prostu trafiła się oferta, która cię skusiła?
Pod koniec rundy jesiennej, gdy w czterech ostatnich meczach zagrałem tylko raz, stwierdziłem, że mam już dosyć i potrzebuję zmiany otoczenia. Powiedziałem moim agentom, że transfer musi się wydarzyć zimą. Czułem, że pozostanie we Wrocławiu oznaczałoby zmarnowanie kolejnego półrocza. Bałem się, że w takim przypadku dobiłbym się mentalnie i zapomniałbym, jak się gra na tym poziomie. Nie ukrywam, że mimo kilku udanych meczów, czuję duży niedosyt jeśli chodzi o okres spędzony w Śląsku. Poszedłem tam z przekonaniem, że zrobię podobny wynik jak w Radomiaku i wszyscy będą zadowoleni, a nie pokazałem tego, co potrafię.
Z perspektywy czasu żałujesz odejścia zawczasu z Radomiaka, który potem wywalczył awans?
Śląsk odzywał się do mnie przez cały okres przerwy w rozgrywkach z powodu pandemii. W maju wznowiliśmy granie i po 2-3 kolejkach pojechałem do Wrocławia, wiele razy rozmawialiśmy też przez telefon. Widziałem, że klub jest mocno przekonany do transferu, więc uznałem, że to najwyższy czas na powrót do Ekstraklasy. Potem wyszło jak wyszło, ale nie mogę powiedzieć, że żałuję tego ruchu. Może gdyby nie Śląsk i występy w europejskich pucharach, nikt z Węgier by mnie nie zauważył. Mimo wszystko sporo w tym czasie zyskałem, to nie tak, że w całości spisuję go na straty. Zyskałem sporo doświadczenia, zwłaszcza międzynarodowego i w Kisvardzie mogłem je powiększyć.
Dlaczego przygoda ze Śląskiem tak się skończyła? Na pewno nie pomogły kontuzje i cofnięcie na pozycję “szóstki”. Coś jeszcze?
Przytoczę jedną scenkę z samego początku z trenerem Lavicką. Bardzo się lubiliśmy i szanuję go za to, że otwarcie mi powiedział, jak wygląda sytuacja i jakie były jego założenia w tamtym okienku. Po paru kolejkach udałem się do niego na rozmowę, bo przychodziłem z dużą pewnością siebie i dużymi nadziejami, a prawie nie grałem. Lavicka stwierdził wprost, że nie potrzebował na “dziesiątkę” zawodnika o mojej charakterystyce i miał na jej obsadzenie inny plan. Wiedziałem, że jeśli mam zacząć grać, to po przesunięciu niżej, a jak wspominałem, w roli defensywnego pomocnika nie czuję się najlepiej. Z tego wynikała moja gorsza dyspozycja i nierówna forma. Przyzwoite mecze, które się zdarzały, przeplatałem słabymi.
Mówiłeś, że Śląskowi bardzo zależało na transferze. W praktyce wyszło, że zależało głównie dyrektorom?
Nie chcę się nad tym rozwodzić, ale… też wydawało mi się to dziwne. Trzeba pytać osoby odpowiedzialne za transfer. Ja robiłem wszystko, żeby grać. Było inaczej, ten rozdział został zamknięty. Do nikogo nie żywię urazy, patrzę do przodu. Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Pucharowa przygoda Śląska, w której aktywnie wziąłeś udział, układała się dobrze do rewanżu z Hapoelem Beer Szewa. Jak po roku wyjaśnisz to 0:4 w Izraelu?
Właściwie do tej pory nie wiem, jak wyjaśnić tę porażkę. U siebie graliśmy z Hapoelem jak równy z równym, a nawet mogę stwierdzić, że byliśmy wyraźnie lepsi i wygrana 2:1 pozostawiała niedosyt. W rewanżu przytrafił nam się głupi błąd na początku, szybko straciliśmy drugiego gola. Rywale poczuli krew. Trybuny ich niosły, nieczęsto u nas spotyka się taką atmosferę, a tam to normalka. Później nas dobili. Na pewno mogliśmy zrobić więcej i powalczyć o awans, ale takie mecze też się zdarzają. Nauczka na przyszłość.
Wróćmy do zimowego okienka. Węgry były jedyną opcją?
Miałem jeszcze kilka zapytań z I ligi, ale nie chciałem znów schodzić niżej, skoro po tylu latach ciężkiej pracy wróciłem do Ekstraklasy. Dopiero gdy pojawił się temat Kisvardy, mocniej się zainteresowałem. Sprawdziłem, jak to dokładnie wygląda, żeby nie wchodzić na minę i zdecydowałem się. Nie żałuję.
Kto poza Markiem Tamasem pomógł rozeznać sytuację?
No właśnie w pierwszej kolejności on. Wiedziałem też, że od pewnego czasu na Węgrzech występuje Lukas Klemenz. Co jakiś czas pojawiały się newsy łączące zawodników Ekstraklasy z klubami węgierskimi. Wtedy chodziło o Przemka Wiśniewskiego i Adriana Gryszkiewicza. Ewidentnie Węgrzy zaczęli mocniej spoglądać na polski rynek, niedawno pisano o Ivim Lopezie w kontekście Fehervaru. Teraz Wojtek Golla poszedł do Puskasa, a Vida do nas. Słowa Marka się potwierdziły. Wszystko jest na wysokim poziomie, nie ma żadnych problemów z płatnościami, o infrastrukturze już mówiliśmy.
No to pytanie o pieniądze: idąc na Węgry zaliczyłeś finansowy awans?
Tak. Fehervar za Iviego miał dawać 1,5 mln euro. Samo to pokazuje, że są tu pieniądze. Gdy ja przychodziłem, Ferencvaros w ostatnim dniu zimowego okna wydał 6 mln euro na trzech zawodników. Jeżeli węgierskie kluby naprawdę kogoś chcą, są w stanie konkretnie zapłacić.
Na pozycję “dziesiątki” przesunął cię w Radomiaku Dariusz Banasik. Sam na niej byś się nie widział.
Któregoś dnia trener powiedział, że spróbujemy mnie w takiej roli. Sprawdziłem się i już niczego nie zmienialiśmy. Mogłem pokazać swój strzał z dystansu, zaczęły się pojawiać liczby. Wszyscy w klubie byli zadowoleni. Jak widać, musiałem zejść do II ligi, żeby się przekonać, że mogę być dobrą “dziesiątką”.
Ty podobno nie byłeś na początku przekonany, że to dla ciebie odpowiednia pozycja.
Po prostu nie do końca wiedziałem, co o tym myśleć i czego się spodziewać. Nigdy w takiej roli nie występowałem. Jako junior czasem grałem jako napastnik, ale to kompletnie inne zadania. W seniorskiej karierze zawsze byłem “szóstką”, “ósemką” lub ewentualnie stoperem. Nagłe przejście z pozycji defensywnych na mocno ofensywną, z destrukcji do kreacji, było zagadką. Miałem gdzieś z tyłu głowy, że to może nie wypalić, ale koniec końców dostałem nowy bodziec. Dziś nie wyobrażam sobie powrotu na poprzednie pozycje.
Ta decyzja Banasika uratowała ci karierę?
Można tak powiedzieć. Był to strzał w dziesiątkę. Nie wiem, kiedy ten pomysł mu wykiełkował i co go zainspirowało, ale jestem mu bardzo wdzięczny.
Do Radomiaka mogłeś wrócić rok temu.
Tak. Pojawił się temat, prowadzono jakieś rozmowy, ale Śląska nie interesowało wypożyczenie. Od początku w grę wchodził jedynie transfer definitywny. Klub chciał określoną kwotę, której Radomiak nie był w stanie zapłacić. Kisvarda pół roku później spełniła te warunki.
Jak dziś patrzysz na czas spędzony w Legii? Mogłeś wycisnąć więcej czy kontuzje ci to uniemożliwiły?
Za czasów Henninga Berga zacząłem grać w pierwszej drużynie, ale w końcu go zwolniono. Przyszedł Besnik Hasi, w jego debiucie – podobnie jak cały zespół – słabo wypadłem w Superpucharze Polski z Lechem Poznań, przegraliśmy aż 1:4. Fatalne wejście w sezon. Kolejnych szans nie było, dostałem wolną rękę, żeby odejść na wypożyczenie. Skorzystałem z tego, nie chciałem grać w trzecioligowych rezerwach. Pójście w wieku dwudziestu lat do pierwszoligowej Pogoni Siedlce wydawało się całkiem ciekawą perspektywą. Mogłem nabierać doświadczenie z zawodnikami mającymi przeszłość ekstraklasową. Tam też trafiłem pod skrzydła Dariusza Banasika, fajny czas. Wracając do twojego pytania: dało się wycisnąć więcej. Podjąłem kilka pochopnych decyzji. Zabrakło cierpliwości, żeby poczekać na kolejną szansę.
Pójście na wypożyczenia do Pogoni i Zagłębia Sosnowiec były nieprzemyślane?
Dziś myślę, że mogłem ochłonąć i dać sobie czas. Niczego jednak nie żałuję i powtórzę: nic nie dzieje się bez przyczyny. Widocznie tak musiało być.
Traktujesz Kisvardę jako trampolinę?
Staram się nie wybiegać do przodu, skupiam się na teraźniejszości. Mam jeszcze dwa i pół roku do końca kontraktu. Byłoby głupio, gdybym po paru miesiącach, dwóch golach i jednej asyście nagle zaczął rozmyślać o pójściu wyżej. Każdy ma swoje ambicje i marzenia, ale wszystko w swoim czasie. Jeśli utrzymam formę, oferty same przyjdą, ale nigdzie mi się nie spieszy. Jestem szczęśliwy w Kisvardzie i nie myślę o zmianach.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
WIĘCEJ O POLAKACH ZA GRANICĄ:
- Serie A po polsku. Przed kim z naszych najlepsze perspektywy?
- Być albo grać? Przy czym będzie upierał się Karbownik
- RC Lens – nowa polska kolonia na piłkarskiej mapie Europy
Fot. FotoPyK/Newspix