Na początku lat 90. Rapid Wiedeń znalazł się w poważnych finansowych tarapatach. Wiele wskazywało na to, że utytułowany klub po prostu zbankrutuje i na jakiś czas, albo i na zawsze zniknie z futbolowej mapy Austrii. Zielono-białych udało się jednak w ostatniej chwili uratować przed katastrofą. Mało tego. Odrodzony Rapid w sezonie 1995/96 sensacyjnie dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów.
Powspominajmy zatem chwalebne chwile dzisiejszych przeciwników Lechii Gdańsk w eliminacjach do Ligi Konferencji UEFA.
Okres sukcesów
Zacząć opowieść wypada poprzez cofnięcie się do lat 80., ponieważ była to bardzo owocna dekada dla Rapidu Wiedeń. Zielono-biali aż czterokrotnie sięgnęli wówczas po mistrzostwo kraju (w 1982, 1983, 1987 i 1988 roku), dołożyli też do kolekcji cztery Puchary Austrii, trzy superpuchary, a także udało im się dotrzeć do finału Pucharu Zdobywców Pucharów w sezonie 1984/85, a zatem drużyna niejako potwierdziła swoją wartość również na europejskiej arenie. Choć nie sposób nie zauważyć, że występy w Pucharze Europy, a zatem w najbardziej prestiżowych rozgrywkach Starego Kontynentu, na ogół przynosiły sympatykom Rapidu gorzkie rozczarowania. Żeby wspomnieć dotkliwe porażki z Widzewem Łódź, Dundee United, PSV Eindhoven czy Galatasaray SK.
Magia tamtego Rapidu nie tkwiła jednak w świetnych rezultatach i zdobytych trofeach. W wiedeńskiej drużynie roiło się wówczas od naprawdę dużej klasy zawodników. Hans Krankl, Zlatko Kranjcar, Antonin Panenka, Anatolij Zinczenko, Petar Brucić, Heribert Weber, Reinhard Kienast, Bernd Krauss, Leo Lainer, Andi Herzog, Peter Schottel, Michael Konsel… Naprawdę długo można tak wyliczać – głównie wieloletnich reprezentantów Austrii oraz Jugosławii.
Na piedestale nie bez kozery stawiamy wszakże tercet Krankl – Kranjcar – Panenka. Ten pierwszy do dziś bywa wskazywany jako jeden z najlepszych, a niekiedy wręcz jako najwybitniejszy austriacki piłkarz w dziejach. Niezwykle skuteczny napastnik, który właśnie w Rapidzie wypłynął na szerokie wody, reprezentując jego barwy w latach 1970-1978 i 1981-1986. Przełom dekad spędził natomiast w Barcelonie, z którą zatriumfował w Pucharze Zdobywców Pucharów w sezonie 1978/79. Trafił zresztą do siatki w dogrywce finałowej konfrontacji z Fortuną Düsseldorf. A spotkanie to miało dla Austriaka szczególny wymiar. Na krótko przed finałem Hans wraz z żoną Ingrid uczestniczył bowiem w wypadku samochodowym. Kolizja sprawiała wrażenie niegroźnej – tak przynajmniej zapamiętali to Josep Lluis Nunez i Joan Gaspart, jedni ze świadków wydarzenia – lecz Ingrid doznała bardzo poważnych obrażeń i długo nie odzyskiwała przytomności. Lekarze przez blisko pięć godzin walczyli o jej życie na sali operacyjnej, dokonując w trakcie nocnej operacji transfuzji siedmiu litrów krwi.
Na pomoc kobiecie rzucili się wszyscy, którzy usłyszeli rozpaczliwy, radiowy apel o pomoc. Długa kolejka chętnych do oddania krwi składała się przede wszystkim z pracowników klubu, taksówkarzy jeżdżących na nocki, policjantów oraz strażaków.
Ingrid przeżyła i gdy tylko była w stanie, namawiała rozbitego emocjonalnie małżonka do występu w finale. W końcu Krankl dał się przekonać. Pojechał z drużyną do Bazylei, zagrał przeciwko Fortunie, a jego trafienie de facto przypieczętowało wygraną Barcelony i jej pierwszy europejski sukces od przeszło trzech dekad. W kolejnych latach Austriak już się w ekipie “Dumy Katalonii” wprawdzie nie potrafił odnaleźć, ale po powrocie do Rapidu szybko odzyskał dawny blask. Summa summarum zdobył dla zielono-białych aż 336 bramek w 449 występach. Oszałamiające statystyki – mówimy o naprawdę wybornym łowcy goli. Czterokrotnym królu strzelców austriackiej Bundesligi. W 1978 roku jego skuteczność przełożyła się także na zgarnięcie Europejskiego Złotego Buta.
Kranjcar i Panenka to z kolei legendy – odpowiednio – jugosłowiańskiego (chorwackiego) oraz czechosłowackiego (czeskiego) futbolu. Całym tym towarzystwem z powodzeniem zawiadywał natomiast Otto Barić, charyzmatyczny chorwacki szkoleniowiec, przez znaczną część życia związany z Austrią i tamtejszym futbolem.
To właśnie z nim u steru Rapid wywalczył w latach 80. większość trofeów i zawędrował do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. – Był świetnym motywatorem. Choć przemawiał swoją autorską mieszanką języków chorwackiego i niemieckiego – wspominał trenera Krankl na łamach portalu Der Standard. – Kochaliśmy ten jego dialekt i często go parodiowaliśmy. Najlepszy był w tym Hans Gross. Udawał trenera tak doskonale, że w końcu sam Barić się o tym dowiedział i odsunął go od składu na dwa mecze. Trener potrafił się z siebie śmiać, lecz bywał też poważny. Jeśli przegraliśmy mecz, następnego dnia był w podłym nastroju. Zadzierał wtedy ze wszystkimi. Czuł się odpowiedzialny za Rapid, wszędzie widział naszych wrogów, cały czas z kimś walczył. Z trenerami, z sędziami, z zawodnikami. Był gotów na każde poświęcenie, byle tylko odnieść sukces. Jeśli w niedzielę graliśmy mecz, już w poniedziałek miał gotową jego analizę.
Niewątpliwie Barić był postacią nietuzinkową. Uchodził z jednej strony za próżniaka i narcyza, czerpiącego z życia pełnymi garściami aż nadto ochoczo, a z drugiej – za fanatyka ciężkiej pracy i znakomitego psychologa. Słowem, które zwykł powtarzać tak często, że aż przylgnęło do niego w formie quasi-przydomka, było “maximale”. Co samo w sobie wiele mówi o jego metodach. Chorwat nigdy nie zadowalał się półśrodkami, nie znosił przeciętności – wymagał od swoich podopiecznych stuprocentowego zaangażowania, przede wszystkim mentalnego. Stąd wynikała jego niechęć do… homoseksualistów.
– Gej to zawsze osobna jednostka wewnątrz grupy, a drużyna musi być zjednoczona – głosił szkoleniowiec. – Rozpoznam takiego w dziesięć minut. Nie chciałem mieć homoseksualistów w swoich zespołach. Moi zawodnicy to muszą być prawdziwi faceci. Geje nie mogą grać dla mnie. Niech sobie grają przeciwko mnie.
W końcu za tego rodzaju oburzające komentarze ukarała go UEFA.
Potężne zawirowania
Przełom lat 80. i 90. nie był już dla Rapidu szczególnie pomyślny. Jesienią 1988 roku z posadą pożegnał się Barić, czyli – jako się rzekło – architekt największych sukcesów klubu, niekwestionowany lider tego futbolowego przedsięwzięcia. Jeszcze wcześniej z zespołu odeszli starzejący się Krankl oraz Panenka, natomiast w 1990 roku ze sceny zszedł 34-letni wówczas Kranjcar. Zielono-biali stanęli więc przed koniecznością znalezienia nowych liderów. Czy wręcz – nowej tożsamości. Tymczasem ich zapaść bezlitośnie wykorzystała konkurencja. W latach 1989-1990 dwa mistrzowskie tytuły zgarnął Swarovski Tirol. Potem trzy razy z rzędu w Bundeslidze zatriumfowała – ku zgrozie kibiców Rapidu – Austria Wiedeń. Następnie na wiodącą siłę austriackiej piłki wyrosła Austria Salzburg.
Zagubiony Rapid stał się zaś klubem numer trzy, czy nawet cztery na krajowym podwórku. Co gorsza, zielono-biali popadli w olbrzymie finansowe tarapaty. Opowiadał nam o tym ze swojej perspektywy Maciej Śliwowski, który w 1993 roku przeniósł się z Legii Warszawa właśnie do Wiednia.
– Organizacyjnie to w ogóle bez porównania z naszym krajem. W Rapidzie były już w 1993 roku cztery trawiaste boiska obok głównego, jedno sztuczne. Baza, sprzęt. Wszystko dopięte na ostatni guzik. My byliśmy tak przygotowywani przed każdym treningiem – buciki wypastowane, trzy-cztery pary dla każdego. Jedne do biegania, drugie na siłownie, inne do grania. Nie można tego porównywać z polską ligą – przyznał Śliwowski. – Na początku trochę jednak żałowałem odejścia z Legii, bo w Rapidzie zaczęły się akurat problemy finansowe. Zostałem poinformowany, że klub de facto zbankrutował. Praktycznie byłem już wolnym zawodnikiem, dogadywałem powrót do Warszawy. Aż tu nagle – Rapid został… przejęty przez Bank Austria. Niewiarygodna sytuacja z polskiego punktu widzenia. Bank wszedł z jeszcze większymi pieniędzmi niż poprzedni sponsor, zatem klub wyszedł z tego zamieszania bogatszy i mocniejszy.
We wspomnieniach byłego napastnika brzmi to oczywiście jak nagłe nadciągnięcie rycerza na białym koniu z jukami wypchanymi forsą, ale w praktyce losy Rapidu były jednak znacznie bardziej skomplikowane. Bank Austria faktycznie rzutem na taśmę powstrzymał postępowanie upadłościowe klubu, lecz miał dość kontrowersyjne wizje, jeśli chodzi o dalsze funkcjonowanie Rapidu. Pojawiła się na przykład idea, by zredukować zielono-białych do organizacji półprofesjonalnej, skoncentrowanej na szkoleniu młodzieży. Wysunięto też koncepcję fuzji dwóch największych wiedeńskich zespołów – Rapidu i Austrii. Ta druga propozycja wzbudziła tak gwałtowną furię kibiców, że zorganizowano nawet akcję protestacyjną, w ramach której fani masowo zamykali swoje konta w banku.
Jak nietrudno się domyślić, pomysł szybko przepadł.
Desperacka walka o uniknięcie bankructwa rzecz jasna nie wpływała korzystnie na sportową postawę drużyny. Okej, Rapid doczekał się kilku nowych gwiazd, na czele z Janem Age Fjortoftem, ale generalnie wiedeński zespół był tylko cieniem potęgi z lat 80. Nie pomagał też chaos na ławce trenerskiej. Od września 1988 do maja 1994 roku przez klub przewinęło się aż pięciu szkoleniowców. Swoich sił w nowej roli spróbował nawet Hans Krankl, lecz z nie najlepszym skutkiem. Kompromitujące klęski – 1:6 z FC Tirol w 1990 i 0:5 z VSE St. Polten w 1993 roku – tylko podkreślały degrengoladę zielono-białych.
Co tu dużo mówić – wyglądało na to, że ekipa z Gerhard Hanappi Stadion może się wkrótce osunąć w zupełną przeciętność. O powrocie na szczyt mieli odwagę marzyć wyłącznie najbardziej niepoprawni optymiści.
Odrodzenie
Przełamanie nadeszło w sezonie 1994/95.
Przed startem rozgrywek szkoleniowcem klubu został Ernst Dokupil, któremu udało się wreszcie poukładać sytuację wewnątrz Rapidu. Pod jego okiem mocno rozbłysła gwiazda 20-letniego Marcusa Purka, podebranego lokalnym rywalom z Austrii Wiedeń. Formą imponowali również tacy gracze jak Michael Konsel, Michael Hatz, Stephan Marasek, Siergiej Mandrieko, Dietmar Kühbauer, czy nawet cytowany wcześniej Śliwowski. Wprawdzie Rapidowi nie udało się odzyskać tytułu, zielono-biali uplasowali się bowiem na trzecim miejscu w tabeli z jednym punktem straty do mistrzów z Austrii Salzburg, ale podopieczni Dokupila zdołali za to wywalczyć krajowy puchar. A co za tym idzie – przepustkę do występu w kolejnej edycji Pucharu Zdobywców Pucharów.
Drużyna prezentowała ofensywny, atrakcyjny styl. Spodobało się to kibicom. Śliwowski wspomina, że atmosfera wokół odrodzonego Rapid stała się fantastyczna. – Języka nauczyłem się bardzo szybko. Stworzyliśmy w zespole ogromną, zintegrowaną grupę. Spotykaliśmy się z rodzinami, z dziećmi. Byłem zachwycony tym, jak Austriacy potrafią się wspólnie bawić, jak potrafią się ze sobą związać i spędzać razem czas. Jeżeli są na boisku wyniki, to wokół drużyny robi się natychmiast doskonała atmosfera. I gdziekolwiek się człowiek nie pojawi, pojawiają się też i fani. Autografy, wypowiedzi do mediów. Cudowna sprawa, każdemu piłkarzowi życzę takiej przyjemnej popularności. Może to i butnie zabrzmi, ale grając w Rapidzie można się było poczuć nadczłowiekiem.
– Rapid w Austrii ma kibiców wszędzie. Można pojechać do dowolnego miejsca w kraju i zawsze znajdzie się ktoś, kto docenia legendę tego klubu. Oczywiście Austria Wiedeń też ma taki status, ale to jest jednak klub biznesmenów. Rapid to z kolei klub robotniczy – zaznaczył Polak.
W 1995 roku prezesem Rapidu został Gunter Kaltenbrunner – były piłkarz klubu, ale zarazem człowiek reprezentujący Bank Austria. W związku z tym sympatycy zielono-białych spodziewali się mocniejszego zaangażowania możnego sponsora w bieżącą politykę transferową Rapidu. I nie zawiedli się.
Wprawdzie Marcus Purk po fenomenalnym sezonie został sprzedany do Realu Sociedad, ale jednocześnie do klubu trafiło kilku innych, niezwykle interesujących graczy. Bułgar Trifon Iwanow, wsławiony występami na mistrzostwach świata w USA. Niemiec Carsten Jancker – młody napastnik wypożyczony z FC Koln, obdarzony doskonałymi warunkami fizycznymi i szalenie wojowniczy. Do tego Austriacy – Peter Stoger oraz Christian Stumpf. Nagle okazało się, że dla zawodników pokroju Śliwowskiego zaczyna brakować miejsca w składzie, mimo że mieli oni za sobą całkiem udany sezon. Konkurencja wewnątrz Rapidu stała się olbrzymia.
– W austriackiej lidze panował w latach 90. przepis, że w klubie może grać tylko trzech obcokrajowców spoza Unii Europejskiej. Nie było łatwo się utrzymać w kadrze – zauważa Śliwowski. – Ktoś może powiedzieć, że to „tylko” austriacka liga. Rzeczywiście, ja też miałem ambicję, żeby wybić się stamtąd gdzieś wyżej. Do Niemiec, do Francji, marzyłem też o grze w Hiszpanii. Zgadzam się, że poziom austriackiej Bundesligi nie dorównywał topowym rozgrywkom europejskim, reprezentacja Austrii też nie była zbyt mocna w tamtym okresie. Ale przecież wtedy w tej lidze grało pół reprezentacji Polski! Roman Szewczyk, Krzysiek Ratajczyk, Kaziu Węgrzyn, Jerzy Brzęczek, Radek Gilewicz, Adam Ledwoń. Mnóstwo tych zawodników.
Początkowo byłem trochę załamany jak spojrzałem na moich partnerów w Rapidzie. Mówię: „Jezus Maria, oni nic nie potrafią”. Przezywałem ich: „narciarze”. Grali siermiężną, twardą piłkę. Ich technika użytkowa nie była na tak wysokim poziomie jak u zawodników z polskiej ligi. Ale wszyscy mieli niesamowity charakter do boiskowej walki. Wielkie zaangażowanie w każdy mecz, taka mentalność
Maciej Śliwowski, zawodnik Rapidu Wiedeń w latach 1993-1996
Sezon 1995/96 rozpoczął się dla Rapidu bardzo obiecująco.
Po piętnastu ligowych kolejkach drużyna miała na koncie aż jedenaście zwycięstw i zaledwie dwie porażki. Okej, październikowe lanie zebrane od Austrii Wiedeń (1:4) musiało boleć, ale ogólnie rzecz ujmując – na pierwszym etapie sezonu podrasowany transferami zespół wyglądał faktycznie na jeszcze mocniejszy, niż w poprzedniej kampanii. Wiedeńczykom udało się też przebrnąć przez pierwszą rundę Pucharu Zdobywców Pucharów, gdzie uporali się z rumuńskim Petrolulem Ploiesti. Wiele wskazywało jednak na to, że pucharowa przygoda Rapidu dobiegnie końca dość szybko. Na drugim etapie turnieju los skojarzył ich bowiem ze Sportingiem Lizbona. W pierwszym meczu Portugalczycy pokonali Austriaków przed własną publicznością 2:0. Comeback był mało prawdopodobny.
Tutaj dała o sobie znać waleczność Rapidu, na którą kładł nacisk trener Ernst Dokupil. W rewanżu zielono-biali odrobili straty dzięki bramce Stumpfa w doliczonym czasie gry, a potem dobili Sporting w dogrywce, ostatecznie triumfując aż 4:0.
– Mieliśmy szczęście w Lizbonie. Gdyby nie światowy występ naszego bramkarza, Michaela Konsela, skończyliśmy rozgromieni. Do rewanżu przystąpiliśmy jednak i tak w trudnym położeniu. Didi Kuhbauer szybko zdobył bramkę na 1:0 i nagle wszystko znowu stało się możliwe. Do dziś mam gęsią skórkę, gdy pomyślę o moim trafieniu w ostatnich sekundach. To było uczucie piękniejsze niż orgazm. Olbrzymia dawka adrenaliny. Zmęczenie całkiem zniknęło, ja się wręcz nie mogłem doczekać dogrywki – opowiadał Christian Stumpf na łamach oficjalnego portalu Rapidu. – Myślę, że zespół czuł już wtedy, że nie możemy odpaść. Człowiek, który czegoś takiego nie przeżył, nie potrafi sobie nawet wyobrazić emocji, jakie w takich chwilach przeżywa drużyna. Coś wyjątkowego. Wierzę, że to właśnie wtedy narodził się zespół gotowy nie tylko na międzynarodowy sukces, ale i odzyskanie mistrzostwa Austrii. Tak wielki kamień spadł nam z serca… Nie staliśmy się butni, ale świadomi własnej wartości. Od tego momentu nie obawialiśmy się już nikogo.
Mistrzostwo i finał
Naturalnie Stumpf trochę przesadza – po awansie do kolejnej rundy Pucharu Zdobywców Pucharów zielono-białym zdarzały się jeszcze okresy dość cienkich występów na krajowym podwórku, aczkolwiek trzeba przyznać, że z każdego mini-kryzysu Rapid dość sprawnie wychodził, powracając na zwycięską ścieżkę. Natomiast w Europie wiedeńczycy rzeczywiście niebywale się rozpędzili. W ćwierćfinale PZP rozbili w dwumeczu Dynamo Moskwa aż 4:0. Rosjanie w tej rywalizacji nawet nie pisnęli. Z kolei w półfinale Rapid uporał się z Feyenoordem Rotterdam. W Holandii wyraźnie przeważali gospodarze, ale nie udało im się tego udokumentować zwycięstwem i spotkanie zakończyło się wynikiem 1:1. Rewanż należał już do Rapidu, który zatriumfował aż 3:0.
Na bohatera wiedeńskiej ekipy wyrósł Jancker, który Dynamu i Feyenoordowi strzelił w sumie pięć bramek.
– Najpierw łapaliśmy się za głowy: “matko, kogo oni kupili”? Nie potrafił piłki przyjąć. Ale później szło mu coraz lepiej. Kawał bydlaka, było komu rzucać dośrodkowania. Zgrywał bądź strzelał bramę – w taki sposób scharakteryzował niemieckiego piłkarza Śliwowski. Oddajmy też głos Stumpfowi: – Trzeba pogratulować trenerowi za dobranie nas w nieoczywisty duet. Żaden z nas nie był przecież utalentowanym technikiem. Nie byliśmy też dynamiczni. Wiedzieliśmy jednak, gdzie jest bramka i jak do niej trafić. […] Carsten pierwsze pół roku w klubie miał bardzo trudne. Prawie z niego zrezygnowano. Ale podczas zimowego obozu przygotowawczego zrobił olbrzymie postępy, poprawiał się właściwie z dnia na dzień. Spaliśmy wtedy w jednym pokoju, zaczęliśmy się świetnie dogadywać prywatnie. A najważniejsze było to, że jeden drugiemu nie zazdrościł na boisku. Cieszyliśmy się ze swoich goli.
Finał Pucharu Zdobywców Pucharów zaplanowano na 8 maja 1996 roku w Brukseli. Przeciwko Rapidowi stanęła ekipa Paris Saint-Germain. Rzecz jasna znacznie bogatsza od Austriaków, naszpikowana gwiazdami. Bernard Lama w bramce, Paul Le Guen i Bruno Ngotty w defensywie, wyżej zaś tacy gracze jak Patrice Loko, Youri Djorkaeff, Vincent Guerin oraz Daniel Bravo. No i Rai, brazylijska supergwiazda PSG. Centralna postać zespołu, ulubieniec publiczności. Faworyt do zdobycia trofeum był zatem oczywisty. Paryżanie stanęli na wysokości zadania – wygrali 1:0 po trafieniu Ngotty’ego i zabrali puchar do Francji. – Nasza ofensywna maszyna się zacięła – przyznał Stumpf. – Nie byliśmy w stanie nawiązać do naszych występów z Dynamem i Feyenoordem. Kibice stworzyli fenomenalną atmosferę, ale mimo to byliśmy jacyś wycofani. Jak gdyby przytłoczyła nad wizja sprawienia kolejnej niespodzianki. Ja sam zostałem zmieniony w przerwie finału, nie grałem dobrze. Wtedy oczywiście byłem wściekły na decyzję trenera, lecz dziś ją rozumiem. Jako drużyna – nie daliśmy rady.
Rozczarowanym wiedeńczykom nie pozostało nic innego, jak zatroszczyć się przynajmniej o odzyskanie mistrzostwa Austrii. W lidze Rapid finiszował kapitalnie – w pięciu ostatnich meczach zielono-biali zgarnęli komplet punktów. Szczególnie ważny był triumf odniesiony w decydującej, 36. serii spotkań. Gdyby Rapid nie uporał się bowiem wówczas ze Sturmem Graz, osunąłby się na drugie miejsce w tabeli. Ale podopieczni Ernsta Dokupila nie pękli.
Rapid po raz 30. został mistrzem kraju.
– Nasza drużyna z uwagi na udział w finale Pucharu Zdobywców Pucharów została zapamiętana jako jedna z dwóch najbardziej kultowych w historii klubu. Pierwszy legendarny skład to były jeszcze lata 80., z Kranklem i Panenką. A drugi to my. Ja akurat w finale z PSG nie zagrałem, miałem swoje przeboje z kontuzjami, ale generalnie w Austrii wygrałem wszystko. Puchar, mistrzostwo. Wspaniały czas. Tytuł mistrzowski był zresztą kulminacyjnym momentem dla tego odrodzonego Rapidu, bo wielu zawodników po tamtym sezonie pozmieniało kluby. Ja też odszedłem – podsumował Maciej Śliwowski.
***
W kolejnej kampanii Rapid – już bez Śliwowskiego, ale z Krzysztofem Ratajczykiem i Andrzejem Lesiakiem – nie zdołał utrzymać się na szczycie. Zielono-biali tym razem wypuścili z rąk mistrzowski tytuł tuż przed zakończeniem rozgrywek i musieli się zadowolić drugą lokatą w tabeli. Generalnie wiedeński klub po wspaniałym sezonie 1995/96 zaczął przyzwyczajać swych kibiców do porażek, często ponoszonych w dramatycznych okolicznościach. Dość powiedzieć, że latach 1997-2022 Rapid tylko dwukrotnie (w 2005 i 2008 roku) zakończył zmagania w Bundeslidze na pierwszym miejscu. Wicemistrzostwo zgarnął zaś aż jedenaście razy.
Obecnie dwukrotni finaliści Pucharu Zdobywców Pucharów są jedynie tłem dla Red Bulla Salzburg, krajowego hegemona. Ernst Dokupil nie widzi szans na zmianę tego stanu rzeczy. – Dopóki Red Bull jest w Salzburgu, Rapid nie wygra mistrzostwa. Rapid w tej chwili szkoli zawodników tylko po to, by jak najszybciej ich sprzedać. Tą ścieżką nie da się dotrzeć do sukcesu. Nie zbudujesz mistrzowskiego zespołu, jeśli co roku pozbywasz się najlepszych piłkarzy.
Cóż, pozostają zatem wspomnienia.
CZYTAJ WIĘCEJ O AUSTRIACKIM FUTBOLU:
- 600 baniek w walizce, spławiony Kazimierz Górski i inne austriackie przygody
- Rapid Wiedeń – bogata historia, od której klub wolałby się odciąć
- Sprytny plan Gazpromu – przez piłkę do dużo większych korzyści
- David Alaba. Lider reprezentacji Austrii, który spełnił oczekiwania
fot. NewsPix.pl