Reklama

Kazachstan świętuje. Jelena Rybakina mistrzynią Wimbledonu!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 lipca 2022, 17:54 • 8 min czytania 18 komentarzy

Gdyby ktoś przed turniejem postawił właśnie na nią, zostałby uznany za dziwaka. Nic nie wskazywało, że Jelena Rybakina wygra Wimbledon. Owszem, jej gra bardzo pasuje do nawierzchni trawiastej, ale Kazaszka przegrała dwa z trzech meczów na trawie, które rozegrała w tym sezonie. Wcześniej męczyła się z urazami, co chwila coś wybijało ją z przygotowań przed i w trakcie sezonu. Ale już w Londynie nie dała rywalkom szans. I dziś, choć zaczęła od przegranego seta, ostatecznie pokazała, że to był jej turniej. Została mistrzynią wielkoszlemową. 

Kazachstan świętuje. Jelena Rybakina mistrzynią Wimbledonu!

Mecz o historię

Albo pierwszy singlowy tytuł wielkoszlemowy dla Kazachstanu, albo pierwszy nie tylko dla Tunezji, ale i całego arabskiego świata, a zwłaszcza – co Ons często podkreśla – arabskich kobiet. Bo kwestia inspirowania, pokazywania innym, że się da – to dla Jabeur jest niezmiennie ważne. Rybakina z kolei mogła pokazać, że czasem warto zaryzykować. Bo gdyby w 2018 roku nie skorzystała z oferty Kazachów i nie zmieniła obywatelstwa, pewnie by jej tu nie było i to niezależnie od zakazu występu dla rosyjskich zawodników. Bo w ojczystej Rosji nie interesowano się nią, nie miała dobrych warunków i odpowiedniego wsparcia. W Kazachstanie to wszystko otrzymała – na czele z… trenerem. Do 2019 roku nie miała bowiem szkoleniowca, z którym mogłaby jeździć na turnieje. Dopiero po zmianie flagi była w stanie sobie pozwolić na zatrudnienie takiego.

CZYTAJ TEŻ: ONS JABEUR TWORZY HISTORIĘ. PATRZY NA NIĄ CAŁY ARABSKI ŚWIAT

Dzisiejszy finał miał być więc starciem dwóch zawodniczek, które chciały zdobyć tytuł wyjątkowy. Dla swoich państw, ale i dla siebie. Obie nie grały wcześniej w meczu o tytuł wielkoszlemowy. Nawet największe sukcesy w turniejach tej rangi obie miały podobne – Ons dwukrotnie była w ćwierćfinale, Jelena raz. Ale tylko jedna z nich przyjeżdżała na Wimbledon w roli faworytki. I była to Jabeur. Po tym, jak odpadła Iga Świątek, to ją i Simonę Halep typowano na potencjalne zwyciężczynie.

Mało zabrakło zresztą, byśmy obejrzeli finał z ich udziałem. Tyle że w to wszystko wmieszała się Rybakina.

Reklama

To za jej sprawą w półfinale poległa Halep. Wcześniej Rumunka nie straciła nawet seta, ale w meczu z Kazaszką była właściwie bez szans. Jelena znakomicie przejmowała inicjatywę, korzystała z mocy swojego serwisu i forehandu, nie dawała Simonie ani chwili oddechu. Ons z kolei trafiła na niezłą drabinkę – na drodze do finału pokonała tylko jedną rozstawioną zawodniczkę, Elise Mertens, turniejową „24” – i w pełni ją wykorzystała. W finale, tak się zdawało, miała dodatkowy atut – powszechnie bowiem zgadzano się, że to zawodniczki grające tak jak ona mogą zagrozić Rybakinie.

A co znaczy „tak jak ona”? Chodzi o zmiany tempa, mieszanie zagraniami, używanie slajsa, skrótów, grę na małe pola, ściąganie rywalek do siatki. Ons to wszystko potrafi,  Jelena miewa z tym problemy, choć wyraźnie widać, że przez ostatnie dwa lata i w tych aspektach się znacznie rozwinęła. W dodatku można się było zastanawiać, czy Kazaszki nie pokona presja finału. Bo owszem, na korcie do tej pory niemal nie pokazywała emocji. Ale ona sama mówiła, że nie spodziewała się na Wimbledonie osiągnąć nawet drugiego tygodnia (czyli IV rundy), tymczasem doszła do meczu o tytuł. Ons faworytką była od początku. I pokazała, że potrafi radzić sobie z taką presją.

Sam mecz udowodnił nam jednak, że w kluczowych momentach to Rybakina zachowała większy spokój.

Ons zaczyna świetnie

Głównym atutem Rybakiny jest wspomniany już przez nas potężny serwis. Gdy więc on zawodzi, gra Jeleny potrafi się nieco posypać. I tak było na początku tego meczu. Jabeur szybko zyskała przełamanie, wykorzystując już pierwszego break pointa, jakiego w ogóle otrzymała w całym meczu. Od tamtego momentu właściwie kontrolowała przebieg spotkania. I robiła dokładnie to, czego po niej się spodziewano – ruszała Jelenę po korcie, wybijała ją z uderzenia, starała się nie dać jej złapać odpowiedniego rytmu.

Widać było, że to strategia, która działa.

Tym bardziej, że Rybakina sama nie grała najlepiej. Popełniała sporo błędów, nie radziła sobie z rotacjami, które proponowała jej Jabeur. Kolejne piłki lądowały czy to na aucie, czy w siatce. Przy swoim podaniu – zresztą też naprawdę dobrym – Tunezyjka nie była zagrożona w tamtym secie ani razu. Ba, dwa gemy wygrała do zera. Wydawała się kompletnie panować nad sytuacją, czego… tak naprawdę oczekiwano. Większość ekspertów była w końcu zgodna, że jeśli Ons zaprezentuje swój najlepszy tenis, to wygra.

Reklama

Jabeur więc ten tenis prezentowała. Zwłaszcza, gdy przycisnęła pod koniec seta. Jelena wtedy już zupełnie się rozsypała. Swojego gema serwisowego oddała do zera, seta przegrała 3:6. Wszystko szło w stronę, której się spodziewano. Druga rakieta świata miała zgarnąć swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy. Naturalna kolej rzeczy po tym, jak odpadła prowadząca w rankingu tenisistka.

A potem wszystko się zmieniło.

Jelena pokazuje moc

Przede wszystkim wypada pogratulować Rybakinie tego, że na korcie myślała. Po pierwszym, kompletnie nieudanym secie, zmieniła strategię. Zaczęła więcej atakować. Częściej chodziła do siatki. Starała się wywrzeć na Jabeur presję, nie pozwolić jej zacząć po raz kolejny bawić się z nią firmowymi zagraniami Tunezyjki – slajsami czy skrótami. Chciała być stroną przeważającą. Słusznie, bo bardziej pasywna postawa, wyczekiwania na końcowej linii na to co zaproponuje Ons, po prostu nie przyniosła rezultatów. Jelena musiała coś zmienić, inaczej najpewniej przegrałaby cały mecz w dwóch setach.

A tak skończyło się zupełnie inaczej.

Drugi set był jej popisem. Już w pierwszym gemie serwisowym rywalki zyskała przełamanie. Kolejnych kilka rozgrywało się za to na przewagi. I tu Jelena zaczęła pokazywać, że gdy już oswoiła się z atmosferą finału, to jej opanowanie – którym imponuje niezmiennie na korcie – było niesamowicie istotne. Coraz częściej widzieliśmy sfrustrowaną Jabeur, uderzającą piłkę czy to głową, czy rakietą gdzieś w bok, gdy nie wyszły jej kolejne uderzenia. A Rybakina? Ona nad każdym błędem przechodziła do porządku dziennego w kilka sekund. Z kolei gdy punkt wygrała, co najwyżej zaciskała pięść i zaraz ruszała, by wygrać następny.

Dzięki opanowaniu obroniła cztery break pointy – jednego w drugim gemie seta, trzy w czwartej z małych partii. Może i dopuszczała Ons blisko, ale zawsze była w stanie zabrać jej nadzieje na odrobienie strat. Całkowicie zrobiła to w piątym gemie, gdy po raz drugi przełamała Tunezyjkę. Ostatecznie set skończył się wynikiem 6:2 dla Rybakiny. A trzeci zaczął się tak jak i drugi – Jelena już w pierwszym gemie zyskała przewagę przełamania. Jabeur musiała więc gonić, tyle że tym razem trudno jej było nawet dostać break pointa. Kazaszka po prostu znakomicie serwowała.

CZYTAJ TEŻ: JELENA RYBAKINA. SYLWETKA MISTRZYNI WIMBLEDONU

Aż do szóstego gema tej partii. Wtedy złapała chwilowy kryzys, a Ons prowadziła już 40:0. Miała trzy szanse na przełamanie. I co? I nic. Jelena skasowała wszystkie trzy, a po chwili zamknęła gema. Zdobyła pięć punktów z rzędu, raz jeszcze pokazując, że może i się denerwuje – sama o tym mówiła – ale potrafi te nerwy pohamować, gdy jest jej to najbardziej potrzebne. Zresztą ten gem szybko okazał się kluczowy. W kolejnym to Jabeur miała problemy przy serwisie, ale jej nie udało się z nich wyjść. Było 5:2 i Jelenie pozostało wyserwować sobie mistrzostwo. I choć to, z powodu słabo funkcjonującego w gemie podania, okazało się trudne, to pomogła jej Jabeur, która próbowała atakować, ale wyrzuciła kilka piłek.

Jedna mistrzynią, druga inspiracją

Rybakina została więc mistrzynią Wimbledonu. A jej reakcja… właściwie ani na moment tego nie zdradziła. Ot, zacisnęła pięść, podeszła do siatki, pogratulowała rywalce dobrego meczu i lekko się przy tym wszystkim uśmiechnęła. Pozostaje nam wierzyć jej słowom, gdy mówiła, że naprawdę się cieszy.

– Nie wiem, co powiedzieć. W czasie meczu i przed nim byłam supernerwowa. Nigdy wcześniej nie czułam się tak, jak teraz. Dziękuję kibicom za ich wsparcie dla nas obu. Gratuluję Ons za wspaniały mecz. Wszystko, co osiągasz, jest wspaniałe. Jesteś inspiracją nie tylko dla młodych zawodniczek, ale dla wszystkich wokół. Grasz wspaniale, myślę, że nikt nie gra tak w tourze. Cieszę się meczami przeciwko tobie – opowiadała Rybakina.

– Nie spodziewałam się, że będę w drugim tygodniu Wimbledonu. Być zwycięzcą to coś niesamowitego. Jestem niesamowicie szczęśliwa. Dziękuję mojemu zespołowi, bez niego bym się tu nie znalazła. Przyjechał tu nawet prezydent Kazachskiej Federacji Tenisowej, dziękuję mu za to, że pojawił się, by mnie wspierać z trybun. Dziękuję też przede wszystkim moim rodzicom [nieobecnym na finale, zresztą podobnie jak rodzice Jabeur – przyp. red.], bo bez nich na pewno by mnie tu nie było – dodała, wywołując śmiech na trybunach.

A Ons? Ons pozostało tylko powiedzieć, że spróbuje za rok i że ma nadzieję, że w jej kraju ludzie oglądali to spotkanie.

– Dziękuję za wasze wsparcie. Po pierwsze chcę pogratulować Jelenie. Grała znakomicie, ona i jej zespół wykonali świetną pracę. Zasługuje na ten tytuł. Nie osiągnęłabym tego bez mojego zespołu, dziękuję im za wsparcie, to oni sprawiają, że jestem w stanie przekraczać kolejne granice. Jelena ukradła mój tytuł, ale to w porzadku. (śmiech) Zwyciężczyni może być tylko jedna. Staram się inspirować kolejne generacje w moim kraju. Mam nadzieję, że to oglądają. 

Jelena Rybakina – Ons Jabeur 2:1 (3:6, 6:2, 6:2)

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Komentarze

18 komentarzy

Loading...