W 2018 roku wygrała tam juniorski turniej i potwierdziła, że jest naszą wielką nadzieją na przyszłość. Teraz na Wimbledon pojedzie jako dwukrotna mistrzyni wielkoszlemowa, ale i zawodniczka, która… rozegrała w seniorskiej karierze ledwie 12 meczów na trawie. I kilkukrotnie już zdarzyło jej się przyznać, że nie czuje się na niej komfortowo. A mimo to Iga Świątek jest zdecydowaną faworytką do zwycięstwa na Wimbledonie. Dlaczego tak jest?
Spis treści
Trawa bywa zdradliwa
Są tenisiści, którzy na trawie czują się doskonale, bo po prostu pasuje do ich stylu gry. Lubią ją, lubią na niej grać. Przykładem może być choćby Hubert Hurkacz, trawę uwielbia też Łukasz Kubot, a z wielkich – Roger Federer czy Novak Djoković, który przez lata nauczył się na niej grać doskonale. Są też jednak tacy, którzy specjalistami od tej nawierzchni nigdy nie będą – to choćby lider rankingu ATP, Daniił Miedwiediew, czy czterokrotna mistrzyni wielkoszlemowa, Naomi Osaka – oboje zresztą, choć z zupełnie różnych powodów, nie wystąpią w tym roku na Wimbledonie.
Pozytywne bądź negatywne uczucia do trawy potrafią pojawić się niespodziewanie. Andre Agassi w swojej znakomitej autobiografii “Open” wspominał, że po tym, jak pojawił się na Wimbledonie w 1987 roku i odpadł w I rundzie, zgodził się ze swoim trenerem, że nie warto tam jeździć. Ale po trzech sezonach, gdy na trawie go zabrakło, w końcu do Londynu pojechał. Doszedł do ćwierćfinału i poczuł, że gra mu się tam doskonale. Rok później właśnie na trawie zdobył swój pierwszy tytuł wielkoszlemowy i trawę pokochał na zawsze. Choć Wimbledonu więcej nie wygrał.
A jak będzie z Igą Świątek?
To jest pytanie, które zadaje sobie zapewne każdy fan tenisa w Polsce. Teoretycznie Polce najbardziej sprzyja mączka – stąd dwa tytuły na Roland Garros – a trawa to jej kompletne przeciwieństwo. Z drugiej strony Iga jest na tyle zaawansowana technicznie i tak bardzo przeważa nad rywalkami, że i tu powinna sobie poradzić. Ale trawa bywa zaskakująca, potrafi wybić z rytmu nawet najlepszych.
Zwłaszcza jeśli niewiele na niej grali. A Świątek grała naprawdę mało – ledwie 12 (!) meczów w seniorskiej karierze. W tym roku nie zdecydowała się też wystąpić w którymkolwiek z turniejów poprzedzających Wimbledon. Do Londynu pojechała niemal bez kontaktu z trawą. Niemal, bo odwiedziła korty w Michałówku pod Łowiczem, gdzie o trawę dba Wojciech Pietrzak. Zresztą była tam nie pierwszy raz.
– Teraz, gdy jej już tutaj nie ma, mogę zdradzić, że trenowała na naszych kortach przez cztery dni. Ona zna je bardzo dobrze, przyjeżdża tutaj od kilku lat, od 2018 roku. Grała tutaj już na kilku kortach – nie przyjeżdża do Michałówka w ciemno, zna ten obiekt bardzo dobrze. Wiadomo, że tych kortów nie można porównać do Wimbledonu, ale jest z nich zadowolona – mówił Pietrzak TVP Sport.
Jasne, to tylko treningi, nijak mają się do doświadczenia meczowego. Ale ważne, że Iga je zaliczyła. A decyzji o odpuszczeniu jakiejkolwiek gry pomiędzy Roland Garros a Wimbledonem broniła już na konferencji prasowej w Wielkiej Brytanii.
– To była dla mnie najlepsza decyzja, żeby pozostać w dobrej formie. Zasadniczo zostałam w domu, ponieważ po grze w tourze czuję, że to najlepszy sposób na powrót do zdrowia. Nie miałam dużo czasu na przygotowania. Ale po prostu staram się zachować otwarty umysł oraz czerpać pozytywy z tej sytuacji. Zdaję sobie sprawę, że mogę grać bez żadnych oczekiwań – mówiła, dodając, że wyleczyła dzięki temu drobny uraz barku. I choć na trawie trenowała ledwie 10 dni, to niczego by w przygotowaniach do Wimbledonu nie zmieniła.
O tym, że brak gry na trawie może Idze zagrozić, mówi wielu. Powtarzała to choćby Chris Evert, która jednak przyznawała też, że przerwa po Roland Garros w żadnym razie jej nie dziwi, bo to właściwa decyzja. Dziwić może jedynie kompletny brak występów pomiędzy Paryżem a Londynem. Ale mimo tego Iga Świątek pozostaje i w jej oczach, i w oczach całego tenisowego świata faworytką Wimbledonu.
– To może zabrzmieć trochę jak paradoks, bo przecież jeszcze rok temu Iga – która w 2018 wygrała juniorski Wimbledon – mówiła, że za trawą nie przepada, że jest dla niej zagadkowa i musi się lepiej z tą nawierzchnią zapoznać. Nie da się jednak aktualnie oceniać sytuacji w WTA w inny sposób – mówi Marek Furjan, komentator tenisa w Canal+ i Eurosporcie.
Co więc Idze szczególnie sprzyja?
Pół roku zmian
Niedzielni kibice pewnie nie dostrzegą wielkich różnic w grze Idze Świątek z końca poprzedniego sezonu, a w tym jak na korcie zachowuje się teraz. Owszem, zauważą, że jest bardziej pewna siebie. Że to ona narzuca warunki rywalkom, nie rywalki jej. Że nie boi się nikogo. Ale z czego się to bierze? I dlaczego zmiany, jakie zaszły, odkąd trenerem Polki został Tomasz Wiktorowski, mogą jej bardzo pomóc na trawie?
Przede wszystkim dlatego, że poprawione zostały zagrania, które na kortach trawiastych liczą się szczególnie – serwis (nad którym zresztą wciąż pracują) i return. Wiadomo, że to kluczowe uderzenia na każdej nawierzchni, ale na trawie – najszybszej z nich – stają się jeszcze istotniejsze. A Iga w tej chwili jest jedną z najlepiej serwujących zawodniczek w tourze i całkiem prawdopodobne, że najlepiej returnującą.
– Iga faktycznie wzmocniła się bardzo tenisowo. Mam też wrażenie, że dużo bardziej uwierzyła w swoje możliwości, że jest w tym mniej chaosu. Poprawiła serwis i return, ale to niekoniecznie technika returnu została poprawiona – bardziej pomysł na ustawienie do niego, sposób na odegranie piłki. Na tym poziomie już tego typu wskazówki robią różnicę, bo Tomek właśnie to zrobił – przesunął pozycję Igi przy returnie o kilkadziesiąt centymetrów. Serwis z kolei dobrze przygotowuje jej teraz akcje – mówi Marek Furjan.
Sam Wiktorowski dodawał, w rozmowie z Polsatem Sport, że pracowali również nad bardziej agresywną grą. Żeby to Iga przejmowała w akcjach inicjatywę, przyspieszała piłkę, ale równocześnie – żeby też robiła to mądrze.
– Chodziło o wybór piłki, z której przyspieszyć, ale przede wszystkim, jak przygotować sobie akcję do agresywnego zagrania. Można być agresywnym poprzez tempo uderzenia, ale też poprzez wywarcie presji sposobem poruszania się, krycia kortu, czyli ustawienia się na nim. To są przede wszystkim te elementy – zagrania w pierwszym tempie, blisko kozła plus odrobina przyspieszenia, ale z zachowaniem odpowiednich marginesów. To jest złożony temat, chyba nawet bardziej związany z taktyką gry, a nie z samym uderzeniem – mówił trener Polki.
Faktycznie, Iga z jednej strony potrafi natychmiast przejąć inicjatywę w wymianie i zepchnąć rywalkę do defensywy, co na trawie powinno być niesamowicie cenną umiejętnością. Z drugiej Polka stała się w czasie tej współpracy nieco bardziej cierpliwa – nauczyła się, że nie zawsze musi od razu atakować, że czasem może pozwolić sobie na kilka zagrań więcej, dzięki którym potem będzie jej łatwiej ustawić sobie wymianę.
I to akurat rzecz, która pomaga jej na każdym możliwym korcie. Podobnie jak umiejętność zmiany kierunku w odpowiednim momencie, nad czym również dużo pracowali. Gra Igi stała się dużo bardziej uniwersalna, co Polka udowodniła zresztą na kortach twardych, a potem na mączce, gdzie była w stanie absolutnie dominować przez kilka miesięcy. Teraz przed nią kolejna nawierzchnia – ta, którą poznała najmniej.
I tam też nie jest bez szans na to, by dominację przedłużyć. Choć ona sama stara się nastroje nieco tonować.
– O ile na Roland Garros czułam, że jest mało rzeczy, które – jeśli będę kontynuowała to, co robiłam w poprzednich turniejach – mogą mnie wybić z dobrej drogi, to tutaj jest trochę inaczej. Nadal staram się poznać trawę trochę lepiej i wybrać najlepszy, najbardziej efektywny sposób gry. To nie jest nawierzchnia, którą znam na wylot, jak mączkę, dlatego ja siebie nie traktuję tu jako faworytki, raczej staram się podejść do turnieju jako nowego doświadczenia i zrobić jak najwięcej, żeby w przyszłych latach było mi łatwiej grać na trawie – mówiła na konferencji.
I nie dziwimy się temu. Przed Roland Garros bardzo trudno byłoby jej powiedzieć coś podobnego, teraz faktycznie jest kilka czynników – na czele z przywoływanym już wielokrotnie brakiem doświadczenia – które sugerują, że Idze będzie trudno. Równocześnie jednak da się zauważyć, że ma atuty, które na trawie na pewno jej pomogą.
Poza jej grą jest to też… postawa jej rywalek. Bo na papierze naprawdę trudno wskazać taką, która realnie mogłaby jej zagrozić.
Brakuje Barty
Spójrzmy najpierw w drabinkę Igi. Pierwsza runda? Jana Fett, kwalifikantka z Chorwacji, notowana aktualnie na 252. miejscu w rankingu WTA. Choćby to był pierwszy mecz Igi na trawie w życiu – nie ma opcji, musiałaby być faworytką. Dalej najpewniej Danka Kovinić, która na Roland Garros potrafiła ze Świątek powalczyć (6:3, 7:5 dla Polki) i pewnie jest w stanie zrobić coś podobnego i na Wimbledonie. Tyle że poza “powalczyć” trudno oczekiwać czegoś więcej.
Dalej czekać powinna Julia Putincewa i to może być już mecz, który dostarczy emocji… o ile w ogóle do niego dojdzie. Bo Kazaszka na Wimbledonie grała siedmiokrotnie. Ani razu nie wyszła poza drugą rundę. Potencjalna czwarta runda? W teorii Barbora Krejcikova. Czeszka, do niedawna wiceliderka rankingu, próbuje jednak dojść do siebie po długiej kontuzji (od lutowego turnieju w Dosze zagrała dwa mecze – na Roland Garros i w Eastbourne, oba przegrała w I rundzie) i przede wszystkim nie wiadomo, czy w ogóle do tej IV rundy dotrze.
A dalej? Ćwierćfinał to w teorii szansa na spotkanie Jessiki Peguli czy Garbine Muguruzy. Znów jednak – patrząc na ich aktualną dyspozycję można wątpić czy tam dojdą, zwłaszcza Hiszpanka. Półfinał to ewentualnie starcie z Paulą Badosą, ale ta też ostatnio gra bardzo w kratkę. W teorii Iga mogłaby tam też zagrać z Sereną Williams, ale trudno oczekiwać, by ta dotarła tak daleko w swoim wieku i po roku bez singlowych występów na korcie.
Tak naprawdę dochodzimy więc do wniosku, że czysto teoretycznie zawodniczkę, która może Idze faktycznie zagrozić, Polka napotkać powinna więc dopiero w finale – najpewniej w postaci Ons Jabeur, która w zeszłym roku pokonała Świątek w IV rundzie turnieju, a w tym wygrała turniej w Berlinie.
– Faktycznie nie ma aktualnie w tourze specjalistek od trawy na tym poziomie, a te, które kiedyś potrafiły na niej wygrywać, są absolutnie bez formy. Nie jestem w stanie z całej drabinki – bez względu na losowanie – wyciągnąć jednego nazwiska i powiedzieć: “To jest tenisistka, która powinna Igę ograć”. Oczywiście, są tenisistki groźniejsze na trawie. Wyróżniłbym tu właśnie Ons Jabeur z racji różnorodności, dobrego serwisu, skrótów i slajsa. Do tego ma dobrą formę, jest drugą tenisistką sezonu. Pewnie dużo dał jej też debel grany razem z Sereną Williams pod kątem pewności siebie – mówi Furjan.
Specjalistką od trawy w teorii jest Petra Kvitova, dwukrotna mistrzyni Wimbledonu, która dopiero co wygrała turniej w Eastbourne. Ale raczej nikt nie stawia, by Czeszka miała dojść do finału i w Londynie. Byłymi mistrzyniami, które tam wystąpią są też Serena Williams, Garbine Muguruza, Angelique Kerber i Simona Halep. Zagra też choćby ubiegłoroczna finalistka – Karolina Pliskova. Znów jednak powtórzmy: żadna z nich nie pokazała do tej pory niczego, co sugerowałoby, że na Wimbledonie powalczy o tytuł.
– Jeszcze kilka lat temu powiedzielibyśmy, że szansę ma Muguruza. W tym sezonie jest jednak tragiczna. Lubię ją, lubię oglądać jej mecze, gdy jest w formie, natomiast w tym roku ma zdecydowanie więcej porażek, niż zwycięstw. Męczy się na korcie okrutnie, nawet jej zwolennicy raczej nie widzą dla niej drugiego tygodnia czy okolic półfinału. Wśród faworytek byłaby też pewnie Karolina Pliskova, w zeszłym roku grała w finale, ale na przykład w tym tygodniu przegrała z Katie Boulter. Jest kilka takich zawodniczek, które w przeszłości osiągały na Wimbledonie świetne wyniki, ale w tym roku z racji ich dyspozycji, trudno liczyć na powtórkę – dodaje Furjan.
To wszystko sprawia, że Wimbledon jest pierwszym turniejem, w trakcie którego możemy sobie powiedzieć, że faktycznie brakuje nam Ash Barty, jego ubiegłorocznej triumfatorki. Sezon na kortach twardych tak nam tego nie pokazał, bo tam wiele zawodniczek radzi sobie naprawdę dobrze. Na mączce Iga była ogromną faworytką i pozostawałaby nią nawet z Barty w turnieju. Na trawie jednak ten brak staje się widoczny – po prostu nie ma nikogo, kogo z góry można by postawić obok Świątek i powiedzieć: “tak, to dla niej równorzędna rywalka”.
Jasne, z jednej strony nas to cieszy, dominacja Igi bardzo nam odpowiada. Z drugiej nie zdziwimy się, jeśli za jakiś czas dla reszty świata to wszystko stanie się nudne. I to nawet jeśli Iga niespodziewanie jakieś spotkanie na Wimbledonie przegra. Bo jednak żadna inna przeciwniczka nie jest w tej chwili w stanie zagrozić jej na dłuższą metę. Nawet wspominana Jabeur, co zauważa sam Marek Furjan.
– Czy Ons to tenisistka na tyle powtarzalna i w szlemach nie schodzi poniżej pewnego, stabilnego poziomu? No nie, nawet Paryż pokazał, że tak nie jest [na Roland Garros odpadła w I rundzie w meczu z Magdą Linette – przyp. red.]. Ons mówi, że wyciągnęła po tym turnieju wnioski. Dlatego teraz bezpośrednio przed Wimbledonem grała tylko debla i dlatego się z tego debla wycofała w zaawansowanej fazie turnieju, co było rozsądne. Nie chciała powtórzyć błędu sprzed Roland Garros, gdy sporo nagrała się przed turniejem.
Co to jej da? Zobaczymy. W przypadku Jabuer – jak i innych tenisistek, bo możliwy wydaje się np. sensacyjny finał w wykonaniu zawodniczki z dalszych miejsc rankingowych (świetnie na trawie przed Wimbledonem prezentowała się choćby Beatriz Haddad Maia, która jednak – po trzech tygodniach gry i dwóch wygranych turniejach – może być naprawdę zmęczona) – nie zdziwi nas jednak żaden scenariusz. U Igi zaskoczeniem będzie taki, gdy nie dojdzie przynajmniej do półfinału.
Po zwycięstwo
Biorąc to wszystko pod uwagę, można napisać wprost: Iga Świątek na Wimbledon jedzie po zwycięstwo. Nawet jeśli sama będzie się od tego odżegnywać – zresztą mając ku temu jakieś podstawy – to jednak nie da się ocenić sytuacji w WTA inaczej. Ba, można zerknąć nawet na kursy bukmacherów, gdzie szanse drugiej największej faworytki (najczęściej Jabeur) są zwykle oceniane jako trzy czy nawet cztery razy niższe.
Jasne, Iga może odczuwać zupełnie inny rodzaj presji. Po raz pierwszy przystąpi do turnieju wielkoszlemowego innego niż Roland Garros w takiej roli. I to tego turnieju, który zna najmniej, na nawierzchni, na której grała niesamowicie mało. Ba, we wtorek to jej mecz otworzy Kort Centralny. Zresztą tym została rozpętana mała burza. Normalnie robi to bowiem zwyciężczyni sprzed roku, ale że Ash Barty zakończyła karierę, to szukano innej tenisistki. Wielu uważało, że – jako mistrzyni z 2019 roku, poprzedniej edycji – zaszczyt ten powinien przypaść Simonie Halep. Wybrano jednak Igę.
– Wiem, że była dyskusja, kto powinien zagrać ten mecz i czuję się zaszczycona, że wybrano mnie. Nie spodziewałam się tego, bo przecież doszłam tutaj najdalej do IV rundy [w zeszłym roku – przyp. red.], ale czuję się uprzywilejowana tym, że zostałam wybrana. To dla mnie wspaniała rzecz – mówiła Iga na konferencji.
Presja więc wzrośnie. Paradoksalnie może się okazać, że to mecz I rundy, z rywalką, która nie ma nic do stracenia, może się dla Igi okazać jednym z najtrudniejszych. On będzie też sprawdzianem tego, jak szybko Polka przystosuje się do nawierzchni. Jeśli w starciu z Fett da się dostrzec, że Świątek nie ma z tym problemu, to będzie można już być naprawdę dobrej myśli. Warto tu też dodać, że bardzo trudno jest w jednym sezonie wygrać Roland Garros i Wimbledon – w XXI wieku u kobiet zrobiła to tylko (dwukrotnie) Serena Williams.
Choć można liczyć, że Iga pójdzie w jej ślady. Bo dobrze to wszystko ujął Tomasz Wiktorowski.
– Na Wimbledon jedziemy by go wygrać… choć zdajemy sobie sprawę, że to bardzo trudne zadanie. Mam jedną prostą filozofię – na każdy turniej, na który jedziemy, wiedząc co już potrafi Iga, jedziemy, by go wygrać. Czy to się uda? Tego nie wiemy, ale zrobimy wszystko, co możemy, żeby tak się stało. To nie jest na zasadzie, że może się uda, bo to znowu bezosobowe formułowanie celu. My to formułujemy bardzo jasno: Iga i cały team jedzie po to, aby wygrać i to nie jest abstrakcja. Może wygrać Wimbledon. Wszystkie osoby w teamie kładą ręce na pokład, żeby to zrealizować – opowiadał trener Igi w rozmowie z Polsatem Sport.
A podstaw, by uważać, że Świątek w Londynie zatriumfuje, jest, jak już ustaliliśmy, naprawdę wiele. I argumenty “za” raczej równoważą – a nawet przeważają – argumenty “przeciw”.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix
Czytaj więcej o tenisie: