Reklama

Luka Jović. Magnes na kłopoty i magister szans

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

20 czerwca 2022, 14:23 • 8 min czytania 1 komentarz

Luka Jović i Krzysztof Piątek byli swego czasu najgorętszymi nazwiskami na rynku transferowym i jednymi z najciekawszy opcji do wzmocnienia ataku. Od tego momentu minęły mniej więcej trzy lata i dużo się zmieniło. Zamiast wielkich karier, pojawiły się strome schody. Trochę kontuzji, słabszych okresów i niewykorzystanych szans. Obaj panowie nie mogą czuć się spełnieni i paradoks polega na tym, że Jović ma zastąpić Polaka w Fiorentinie. Musicie przyznać, że futbol generuje ciekawe plot-twisty.

Luka Jović. Magnes na kłopoty i magister szans

Serb jest magnesem na kłopoty i sprowadzanie nieszczęść. Gdyby go, chociaż broniło boisko, to zapewne byłby inaczej postrzegany. Zapewne zamknięto by lewe oko i przymknięto prawe, a tak? Nie sposób. Zadbał tylko o to, by stare porzekadło, że Serbom w Realu Madryt jest zawsze pod górkę, wróciło do łask. Problem polega na tym, że to sam Luka Jović usypał sobie wzniesienia i nie za bardzo wiedział, jak się na nie wdrapać.

Podsumowanie losów Luki Jovicia w Realu Madryt

Uroki gry w ataku

Dobra strzelba jest zawsze towarem deficytowym. Nie tylko taka ze ścisłego światowego topu, ale i ze średniej półki. Nie trzeba szczególnie znać się na piłce, by wiedzieć, że brak dobrego napastnika kosztuje często odpadnięcie z walki o mistrzostwo kraju, utrzymanie w lidze lub cokolwiek, co ważne jest dla danego klubu w określonym czasie. Do tego doliczmy frustrację kibiców, którzy wrzucają słynnego mema z napisem „Gdzie som transfery?”.

Wisła Kraków on Twitter: "... ◼◼◼◻ https://t.co/AAjZ0j1HkG" / Twitter

Reklama

Z tego też względu nikogo nie powinno dziwić, że taki Jović swego czasu znalazł się na liście transferowej Realu Madryt. I koniec końców go sprowadzili, choć już w tej kwestii można mieć pewne obiekcje. Samo zainteresowanie tym piłkarzem nie było niczym złym, ale już w momencie podpisania umowy, mogła zaświecić się lampka. Ktoś kiedyś powiedział, że historia jest filozofią, która uczy przez przykłady. A przeszłość Jovicia miała swoje znaki ostrzegawcze.

Już jego okres w Benfice dawał wiele do myślenia. Jako młodzieniec nie dojeżdżał mentalnie w dużym portugalskim klubie, ale ok, wielu potraktowało to jako uroki młodości. Dojrzeje, zrozumie i wyciągnie wnioski – tak część obserwatorów podchodziła do wątku lizbońskiego w karierze Jovicia. Ten uznał, że spalonego mostu już nie odbuduje i zaczął budowę nowego na niemieckiej ziemi. I trzeba przyznać – przeprowadzka do Frankfurtu tchnęła w niego nowe życie. W Eintrachcie wymagania były nieco niższe, co było mu na rękę. Cieszył się dużym zaufaniem trenera i szybko zaczął je spłacać.

Już pierwszy sezon dla Die Adler miał niezły (22 mecze, 8 goli w Bundeslidze). Drugi był lepszy i rozbudził nadzieje. W samej lidze niemieckiej zdobył 17 bramek. Dołożył też 10 trafień w Lidze Europy, gdzie on i koledzy zaszli aż do półfinału. Zwłaszcza wynik w europejskich pucharach robił wrażenie. W Bundeslidze, co prawda miał 17 goli, ale 5 zdobył w jednym meczu, więc należało delikatnie ostudzić entuzjazm, bo jedno spotkanie dużo zmieniło.

W reprezentacji Serbii zbierał dopiero pierwsze szlify. Zdążył zasmakować atmosfery mundialu, ale głównie z pozycji siedzącej. Odegrał symboliczną rolę, wszedł na minutę w ostatnim meczu z Brazylią. W kolejnych miesiącach jego rola rosła, ale wciąż nie był pierwszoplanową postacią.

Mimo wszystko to wszystko wystarczyło, by Real Madryt położył na stół 60 baniek i uwierzył, że ściągnął godnego zmiennika, a być może i następcę Karima Benzemy. Podstawy ku temu były, ale dość chwiejne, ale Los Blancos wzięli chłopaka, który dopiero za kilka miesięcy obchodził 22 urodziny i można było oczekiwać, że się rozwinie w wielu aspektach.

Za wysokie progi

Po optymistycznych projekcjach i planach na przyszłość nadszedł czas na weryfikację, a ta była brutalna. Jović nie dojechał poziomem. Wiele osób, które przywoływały jego lizbońskie niepowodzenia, mogło krzyknąć: – A nie mówiłem?! Jednak nie było najmniejszego sensu go skreślać i raczej tego nie robiono, choć Zidane szybko się na nim poznał.

Reklama

Długo wierzono, że trzeba dać Serbowi czas i teoria o keczupie stworzona przez profesora pola karnego, Ruuda van Nistelrooya sprawdzi się u Jovicia. Nic bardziej mylnego. Tak pustego opakowania po keczupie w stolicy Hiszpanii dawno nie widziano. Nawet na ściankach niewiele pozostało.

Nadal był broniony i podkreślano, że trzeba dać mu czas, że to dobry chłopak, że się dostosuje. Ale wszystko w granicach rozsądku. Nikt od razu od niego nie wymagał dwudziestu goli w sezonie, ale stania się dobrą alternatywą dla Karima Benzemy na wypadek, gdyby chciał odpocząć, podczas spotkań Królewskich z drużynami drugiej części stawki. Jednak nawet tego nie był w stanie zagwarantować.

Jović zazwyczaj marnował swoje szanse. Był w tym konsekwentny i z tego względu znajdował się w ogniu krytyki. Sęk w tym, że już nawet nie chodziło o gole, ale postawę na boisku, sposób poruszania się i brak podjęcie walki. Często wyglądał jak człowiek z innego świata. Trochę tak jakby wygrał licytację, której zwycięzca mógł raz sobie zagrać u boku topowych piłkarzy. A we Frankfurcie tak dobrze się zapowiadał…

W pewnym momencie Serb narzekał, że w Madrycie znalazł się pod olbrzymią presją, która go paraliżowała. Ok, można w ten sposób pewne kwestie tłumaczyć, ale transfer do takiego klubu, to nie tylko przywileje w postaci wzrostu prestiżu, liczby obserwujących w mediach społecznościowych i zastrzyk dla konta bankowego. To też odpowiedzialność za swoje decyzje i obowiązek dźwigania presji.

Bywały mecze, w których nie wyglądał źle. Miewał te słynne przebłyski, ale to mało na trzy lata! Zamiast z golami i przebłyskami geniuszu będzie się raczej kojarzył z niewypałem transferowym, kontuzjami i szukaniem kłopotów. Gdyby częściej przybenzemił, jak w starciu z Realem Sociedad w minionym sezonie, to by jego notowania były zdecydowanie wyższe.

Magnes na problemy

Zawodził nie tylko na boisku. Luka Jović pokazał nawet jak przegrać kwarantannę. Dobrze wiemy, jak wyglądały pierwsze tygodnie pandemii. Większość sportowców zdecydowała się na pomoc lokalnym społecznościom, wsparciu organizacji zapewniających środki sanitarne, ale Jović to indywidualista. Kolorowy ptak, który wie lepiej. Według różnych wersji złamał zasady kwarantanny w Serbii i musiał tłumaczyć się serbskiej prokuraturze i wybuchł skandal. Wybrał najgorszy moment na wzbudzenie kontrowersji. Futbol na moment został zepchnięty na drugi plan, w niewielu krajach rozgrywano mecze, więc wychodzenie w tak głupi sposób przed szereg było wkładaniem widelca do gniazdka w nadziei, że prąd właśnie odsypia.

Później Jović nabawił się kontuzji podczas treningów w domu, którą najpierw zbagatelizowano, choć na tym poziomie to duży błąd. W opiniach na temat tego gracza dominował cynizm, natomiast jego środowisko uderzało w patetyczne tony.

– Luka był przygnębiony, poczuł nawet strach… Nie tylko z powodu kontuzji, ale także faktu, że żaden Serb nie miał nigdy szczęścia w Realu Madryt – przekazał Milan Jović, ojciec Luki.

Na początku 2021 Luka trafił na wypożyczenie tam, skąd przyszedł. Początek miał świetny. Pierwszy mecz i od razu dwa gole po wejściu z ławki. W trzecim spotkaniu dołożył kolejne trafienie. Po 76 minutach po powrocie miał już trzy gole, ale potem się zaciął. W całej rundzie strzelił tylko cztery gole. Był głównie zmiennikiem, w miejscu, gdzie już ułożyli sobie życie po jego odejściu. Dlatego też nie wrócił do Frankfurtu na stałe i ponownie spróbował podjąć walkę o rozegranie pakietu minut w Madrycie. Nie podołał.

W ten sposób wrócił na królewski dwór i nadal jest w tym samym martwym punkcie. Jeśli ktoś chce w przyszłości zasiadać na królewskim tronie, nie powinien brać ze sobą ogrodowego krzesła, a tak właśnie wyglądał Jović przez ostatnie trzy lata. Łącznie dla Realu, przez prawie trzy lata, rozegrał 51 spotkań, strzelił 3 gole i zaliczył 5 asyst. Już pal licho w te przepalone pieniądze, które można wypominać, ale szkoda po prostu straconego czasu i szans. Ten związek szybko przeszedł w status „to skomplikowane”, odbyła się już jedna separacja, ale to niewiele zmienia.

Pod koniec roku skończy 25 lat, czyli wciąż nie jest dziadkiem, ale w dorobku ma tylko jeden bardzo udany sezon, jeden obiecujący i nie najgorszą rundę. Trochę mało, bo w kontekście serii dobrych meczów trzeba się cofać do dość odległych – jak na piłkę – czasów.

Nowy kierunek?

Cała sprawa rozbija się też o kasę. Wart ok. pięć milionów euro rocznie kontrakt Serba jest ważny do 2025 roku i podobno piłkarz nie ma zamiaru z niego rezygnować – nawet kosztem gry. Według relacji bałkańskich mediów rzekomo miał dać to do zrozumienia władzom klubu. Uzupełniono doniesienia wzmianką, że jedyną opcją, którą rozważa Jović, ma być wypożyczenie. Podobno jest bliski przenosin do Włoch.

Jeśli faktycznie dojdzie do transferu Jovicia do Fiorentiny (wypożyczenia), to będzie być może jedna z ostatnich poważnych szans dla tego gracza. Zadanie wbicia się do składu tej drużyny nie powinno być trudne. Zimą odszedł Dusan Vlahović, latem Krzysztof Piątek (który trafił zimą na wypożyczenie) i w zasadzie jedynym konkurentem Serba byłby Arthur Cabral, który wiosną spisywał się kiepsko. 16 spotkań, 2 gole i 2 asysty. Szału nie ma, a Brazylijczyk ma swoje ograniczenia.

Gdyby wrócił Jović z sezonu 18/19, mógłby go wciągnąć nosem. Jest po prostu lepszym piłkarzem, bardziej wszechstronnym, ale pokryła go rdza, którą musi czym prędzej usunąć, ale czy da radę? Według hiszpańskich mediów ma mieć nawet zagwarantowany pewny i podpisanie umowy ma nastąpić w ciągu kilku następnych dni, ale w przypadku Jovicia wszystko jest możliwe. Mimo to dobrze byłoby go odzyskać dla europejskiej piłki. Grać potrafił.

WIĘCEJ O LIDZE HISZPAŃSKIEJ:

Fot. Newspix

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Hiszpania

Hiszpania

Kibice Barcelony znów uderzają w Viniciusa. Obrzydliwe obrazki [WIDEO]

Piotr Rzepecki
8
Kibice Barcelony znów uderzają w Viniciusa. Obrzydliwe obrazki [WIDEO]
Hiszpania

Bellingham: City? Gdy przyszedł Real, nawet się nie zastanawiałem

Szymon Piórek
2
Bellingham: City? Gdy przyszedł Real, nawet się nie zastanawiałem

Komentarze

1 komentarz

Loading...