Z zagranicznymi trenerami pracującymi w Polsce często jest tak, jak z obcokrajowcami biegającymi po naszych boiskach: ich dalsze losy raczej nie każą za nimi tęsknić. Zdarzają się jednak wyjątki i do takich można już zaliczyć Jose Rojo Martina „Pachetę”. Blisko dekadę temu zaczynał przygodę w Koronie Kielce, a dziś triumfalnie wkracza do Primera Division z Realem Valladolid u boku Ronaldo i ma szansę na dłużej wejść do ekstraklasy hiszpańskich szkoleniowców.
To wcale nie przebiegało tak, że Pacheta po odejściu z Ekstraklasy momentalnie zaczął iść do góry i z miejsca zaczął udowadniać, że potrafi więcej, niż można było sądzić po jego pobycie w Kielcach. Musiało minąć sporo czasu, nim zaczął być doceniany, a droga do tego prowadziła nawet przez Tajlandię.
Następca trenera nie do zastąpienia
Główny problem Hiszpana w momencie zatrudnienia w Koronie, która wypatrzyła go podczas… turnieju dla bezrobotnych piłkarzy (prowadził w nim Hiszpanów) polegał na tym, że przychodził za uwielbianego Leszka Ojrzyńskiego. Zapłacił on posadą za nie najlepszy początek sezonu 2013/14, ale poza szefami klubu, nikt nie przyjmował tych argumentów. Piłkarze protestowali, kibice protestowali, lały się łzy, ale działacze pozostawali nieugięci: zmieniamy trenera. Siłą rzeczy następca Ojrzyńskiego od początku znajdował się na cenzurowanym. Do tego Pachetę ograniczała bariera komunikacyjna. Mówił tylko po hiszpańsku, a jego tłumacz zwany Tonim może i był bardzo fajnym gościem, lecz jego przekaz do zawodników czy dziennikarzy często mocno odbiegał od oryginału.
Pacheta niekoniecznie mógł też zaimponować trenerskim CV. Co prawda samodzielną pracę zaczął od razu w Primera Division, ale głównie dlatego, że w Numancii spędził pięć ostatnich lat kariery zawodniczej, która zakończyła się w 2004 roku. Był „swój” i pod koniec sezonu 2008/09 dostał misję ratowania drużyny przed spadkiem. Nie udało się. Numancia w czternastu meczach wywalczyła 15 punktów, co skutkowało pożegnaniem się z elitą.
Później Pacheta z niezłym efektem prowadził Oviedo i Cartagenę, ale to jednak była tylko trzecia liga. Z Cartageną zajął nawet drugie miejsce w sezonie zasadniczym i… został zwolniony tuż przed barażami. – To było wspaniałe siedem miesięcy z traumatycznym końcem dla mnie i dla klubu. Właściciel nie pozwolił mi zagrać w play-offach. Byliśmy pierwsi na trzy kolejki przed końcem, ale potem zremisowaliśmy z rezerwami Betisu, które już spadły i z UCAM Murcia, który bił się o utrzymanie. To sprawiło, że Real Jaen wrócił na pierwsze miejsce i to właśnie ta drużyna awansowała. Wygłosiłem konferencję prasową i kiedy wróciłem do mojego biura, byłem bez środków do życia. Prezydent i jego ludzie zwolnili mnie za radą wróżki, uważającej, że ze mną nie uda się awansować. I tak się potem nie udało. Nawet dziś mnie to nie bawi, trudno się to wspomina – mówił po dziewięciu latach, już jako szkoleniowiec w Valladolid.
Bariera komunikacyjna
Trzeba przyznać, że jak na takie okoliczności, przybysz z Hiszpanii i tak całkiem przyzwoicie sobie poradził w Polsce. Początki miał jednak trudne. Co prawda zaczął od pokonania Piasta Gliwice, ale potem przegrał trzy mecze z rzędu, a dwa następne zremisował – z Górnikiem Zabrze złocisto-krwiści stracili prowadzenie w 86. minucie, z Lechią Gdańsk prowadzili już 2:0. W końcu jednak drużyna zaskoczyła na tyle, że niewiele brakowało, żeby weszła do grupy mistrzowskiej. Zabrakło trzech punktów. W fazie dodatkowej szału nie było: tylko jedno zwycięstwo i domowa porażka 1:5 ze Śląskiem Wrocław na pożegnanie. Skończyło się na trzynastym miejscu i czterech punktach przewagi nad strefą spadkową.
Styl gry Korony za czasów Pachety nie imponował. Po części był on podobny do uwielbianego poprzednika: nastawienie przede wszystkim na zabezpieczenie tyłów, a w ataku na kontry i dośrodkowania. Często brakowało jednak tej pasji i ikry, która cechowała Koronę za czasów Ojrzyńskiego. Hiszpan początkowo miał ambitniejsze koncepcje, ale szybko został sprowadzony na ziemię. W drugim meczu, z Podbeskidziem, Pacheta chciał grać kombinacyjnie i po ziemi, również od bramki. Jego piłkarzom nic z tych założeń nie wychodziło, a widok coraz bardziej zdenerwowanego i coraz głośniej krzyczącego trenera, którego nikt poza tłumaczem nie rozumiał, był dość komiczny.
– Pytałem kiedyś Pachety, jaki preferuje futbol. Powiedział, że wszystko zależy od materiału ludzkiego, którym dysponujesz. Do tego dostosowujesz założenia. W Koronie potencjału na odważne granie do przodu nie było, więc kleił tak, jak się dało. W Valladolid miał materiał do grania ofensywnej, widowiskowej piłki. Jego drużyna strzeliła aż 71 goli w tym sezonie, najwięcej w całej Segunda Division – mówi nam Daniel Sobis, mieszkający w Valladolid dziennikarz Eleven Sports.
Daniel Sobis: Mając do wyboru LaLiga2 i Ekstraklasę, Hiszpan zawsze pójdzie do LaLiga2 [WYWIAD]
Dobre wrażenie u piłkarzy
Bariera komunikacyjna w Koronie nigdy nie została w pełni przełamana, ale piłkarze raczej pozytywnie wspominali Pachetę. Michał Janota mówił, że miał super treningi. Jacek Kiełb chwalił jego umiejętności piłkarskie, pozwalające osobiście zademonstrować wiele rzeczy. Kamil Sylwestrzak uważał go za bardzo dobrego fachowca. Michał Przybyła na Weszło stwierdził, że to najlepszy trener, z którym pracował. – Bardzo dobre podejście do zawodników, mega zaangażowanie. Nawet jeśli graliśmy w rezerwach, zawsze przychodził i interesował się, robił notatki. Piłkarze go szanowali i lubili. Nawet ci, którzy nie grali, wychodzili na trening z uśmiechem. Pacheta miał dobry warsztat, zarażał optymizmem, aż się chciało pracować. Potrafił być psychologiem, relacje między zawodnikiem a trenerem były dla niego ważne, mimo że przecież istniała bariera językowa, mówił tylko po hiszpańsku. Żałuję, że po tamtym sezonie odszedł – opowiadał napastnik, który u Hiszpana zadebiutował w Ekstraklasie, ale za dużo sobie u niego nie pograł.
Na początku wydawało się, że Pacheta pozostanie w Kielcach. Ostatecznie nie przyjął oferty nowego kontraktu, tłumacząc to między innymi tęsknotą za rodziną. Powodów było więcej, w tym nieprzystanie klubu na poszerzenie sztabu szkoleniowego o hiszpańskiego fachowca od przygotowania fizycznego. Zaraz potem ogłoszono zatrudnienie Pachety w Herculesie Alicante, który spadł z drugiej ligi i od razu chciał do niej wrócić.
Była to krótka, półroczna współpraca. Hercules pod wieloma względami nie domagał jako profesjonalny klub, a jego władze dość szybko zaczęły okazywać brak zaufania do Pachety. Został zwolniony w styczniu 2015, po 22. kolejce, mimo że drużyna nadal znajdowała się w strefie awansu. Problemem były mecze domowe: zaledwie trzy zwycięstwa w dwunastu spotkaniach. O decyzji zarządu trener został poinformowany kilka minut po porażce z Olimpic de Xativa.
Dwa lata w Tajlandii
Przez następny rok Hiszpan pozostawał bez zatrudnienia, aż wreszcie podjął wyzwanie w Tajlandii, przejmując stery w Ratchaburi FC. Jego podopiecznym był tam m.in. Takafumi Akahoshi, znany polskim kibicom z Pogoni Szczecin. O skali trudności tego zadania świadczył fakt, że Pacheta po angielsku mówił jedynie w stopniu podstawowym, a w nowym klubie nie miał nawet tłumacza do pomocy. Cała rodzina została w domu, nie zabrał też ze sobą żadnego współpracownika do sztabu.
Tajska rzeczywistość mogła go zaskakiwać, do wielu rzeczy musiał się dostosować. – Piłka nożna w Tajlandii jest uwarunkowana pogodą. Mieszkam tu od dziewięciu miesięcy i jeszcze nie poczułem temperatury poniżej 25 stopni. Rano i po południu jest zbyt gorąco, żeby trenować. Gdy tak zrobiłem na początku, po dwudziestu minutach właściciel kazał wszystkim zejść z boiska ze względu na upał. Dwa tak duże wysiłki dziennie są niemożliwe przy trzydziestu czy czterdziestu stopniach – opowiadał redaktorowi portalu efe.com.
Szokiem było też niesamowicie pikantne jedzenie. – Pomyślałem, że piłkarze nie mogą tak jeść, ale oni przecież jedli tak przez całe życie. Stwierdziłem więc, żeby to ograniczyć. Skoro jedli tak w stu procentach, niech teraz jedzą w czterdziestu – tłumaczył.
Inny był też sposób zarządzania klubami. Właściciel Ratchaburi bardzo angażował się we wszystkie sprawy drużyny, rozmawiał z Pachetą na każdy temat i chętnie wyrażał swoje zdanie. Ostatnie słowo należało jednak do trenera, w tym aspekcie relacje były zdrowe. I układ ten musiał funkcjonować dobrze, skoro Hiszpan został pierwszym szkoleniowcem w wówczas 10-letniej historii klubu, który otrzymał nowy kontrakt.
W międzyczasie, w październiku 2016 plotkowano, że Pacheta może ponownie poprowadzić Koronę Kielce.
Drugą umowę w Ratchaburi również wypełnił, ale na tym się skończyło. Dwa sezony, dwukrotnie szóste miejsce w tabeli, do tego półfinał krajowego pucharu. Całkiem nieźle, lecz na nikim w Europie nie robiło to wrażenia. Z boku mogło się wydawać, że sympatycznego trenera czeka rola obieżyświata, który będzie zarabiał na chleb w różnych egzotycznych miejscach lub ewentualnie pogodzi się z faktem, że w ojczyźnie pozostanie mocno w cieniu.
Dwa awanse z Elche i ratowanie Hueski
A jednak najlepsze dopiero Pachetę czekało. Zimą 2018 otrzymał posadę w trzecioligowym Elche, czyli największym lokalnym rywalu Herculesa Alicante. Kilka miesięcy później świętował awans do Segunda Division po trzech zwycięskich dwumeczach barażowych. Najpierw z kwitkiem odprawił Real Murcia, następnie rezerwy Sportingu Gijon, a na koniec drugi zespół Villarrealu. Jako beniaminek na zapleczu hiszpańskiej elity Elche bez problemu się utrzymało, zajmując jedenaste miejsce. Po okrzepnięciu zaatakowało czołówkę w sezonie 2019/20 i udało się: po barażach z Saragossą i Gironą Pacheta triumfował, wprowadzając zespół do Primera Division. W decydującym dwumeczu jeden jedyny gol padł w doliczonym czasie rewanżu. Filmowa historia. – Było to spore osiągnięcie, bo nie mówimy o zespole, który wymieniano wtedy w gronie faworytów do awansu – przypomina Daniel Sobis.
Niestety, bajka dla trenera szybko się skończyła i nie dane mu było poprowadzić drużyny na najwyższym szczeblu. – Klub nie potraktował go do końca fair. Argentyński właściciel chciał sprowadzić swojego trenera i zaraz po awansie Pachecie podziękowano. Nie miał opcji przedłużenia kontraktu, więc można było to zrobić bez żadnych konsekwencji – mówi nasz rozmówca.
Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dzięki rzetelnej pracy w Elche i postępie, który drużyna wykonywała z roku na rok, akcje Pachety na rodzimym rynku wzrosły na tyle, że gdy zimą 2021 będąca na dnie Huesca (jedna wygrana w osiemnastu meczach) szukała kogoś, kto spróbuje uratować ten klub w La Liga, wybór padł właśnie na niego. – Nie udało się, ale drużyna pod jego wodzą zaczęła grać znacznie lepiej i do ostatniej kolejki walczyła. Pacheta odblokował Rafę Mira, świetnie zmotywował piłkarzy. Gdyby zatrudniono go trochę wcześniej, może udałoby się utrzymać – wspomina Sobis. Huesca na finiszu zremisowała z Valencią i musiała wrócić na drugi poziom rozgrywkowy.
Zaufanie od Ronaldo
Władze klubu jeszcze w kwietniu, w trakcie trwania sezonu, proponowały Pachecie przedłużenie kontraktu. On wolał poczekać do końca i wtedy zdecydował, że odchodzi. Niemal natychmiast przechwycił go Real Valladolid, który z Ronaldo jako właścicielem spadł z hiszpańskiej ekstraklasy.
Daniel Sobis: – Ronaldo doceniał pracę Pachety i wiem z kręgów Brazylijczyka, że przed tym sezonem był on priorytetem przy wyborze nowego trenera. Valladolid od początku planował powrót do La Liga już po roku, mimo że nie przeprowadził rewolucji kadrowej. Różnicę zrobił Pacheta. Przewietrzył szatnię po trzech latach z Sergio Gonzalezem, który bez względu na wszystko zawsze grał 4-4-2 i miał swoich ulubieńców. Obojętnie, w jakiej byli formie, mogli liczyć na skład. Pod koniec sezonu spadkowego nie dało się już oglądać Valladolidu, kibice mieli dość. Pacheta dał szansę postaciom z drugiego szeregu i niektórzy mocno odpalili, jak chociażby Alvaro Aguado w środku pola czy ulubieniec publiczności Toni Villa, który uchodził za wieczny talent, a ma już 27 lat. Zbudował ich mentalnie, to świetny motywator, a na co dzień niesamowicie sympatyczny gość.
„Blanquivioletas” początek mieli jednak dość kiepski. Szybko doznali trzech z rzędu porażek i mogło zacząć robić się nerwowo. Pacheta odszedł wtedy od ustawienia z trójką stoperów i wdrożył system 4-4-2, który pod koniec sezonu przemodelował na 4-3-3. Takiej elastyczności brakowało jego poprzednikowi. Valladolid wygrał cztery ostatnie mecze, łącznie zdobył aż 81 punktów i awansował bezpośrednio. Na koniec miał trochę szczęścia. Porażka Eibaru z już zdegradowanym Alcorcon była sensacją, z której skorzystali biało-fioletowi.
Najlepsze dopiero się zaczyna?
Awans w świetnym stylu i zaufanie samego Ronaldo. W wieku 54 lat przed Pachetą otwierają się najciekawsze perspektywy w trenerskim życiu. – Ma jeszcze roczny kontrakt, a wiem z kuluarów, że już zaczynają się rozmowy na temat jego przedłużenia. Wszystkie strony są zadowolone, ale przede wszystkim piłkarze. Wielu z nich odetchnęło. Nawet rezerwowi pozytywnie wypowiadają się o Pachecie, w szatni panowała kapitalna atmosfera. Konferencje prasowe z jego udziałem są barwne i ciekawe, coś jak u Carlo Ancelottiego. Jest szczery i bezpośredni, co pewnie przekładało się na relacje z zawodnikami – potwierdza Daniel Sobis.
Valladolid od dawien dawna balansuje między Primera a Segunda Division, więc cel na nowy sezon jest oczywisty: utrzymanie. – Sądzę, że Pacheta zacznie ofensywnie, będzie się trzymał wcześniejszych założeń. Gwiazdą zespołu jest znakomity snajper Shon Weissman. Cieszył się dużym zainteresowaniem po spadku. Pytały o niego Celta Vigo i Getafe, a swego czasu sondowała go nawet Valencia. Ronaldo się uparł, że na tym piłkarzu będzie oparta ofensywa i tak samo myślał Pacheta. Doszedł doświadczony Sergio Leon i bardzo fajnie to wypaliło. Kilka transferów na pewno zostanie przeprowadzonych, choć wielkich wzmocnień bym się nie spodziewał. Ronaldo to majętny człowiek, ale nie lubi szastać pieniędzmi i teraz zapewne też nie będzie. W pierwszej kolejności zanosi się na zmianę w bramce, bo Masipowi kończy się kontrakt. Mówi się o powrocie Sergio Asenjo, który rozstał się z Villarrealem – analizuje dziennikarz Eleven Sports.
Czy ostatnie sukcesy Pachety oznaczają, że został niedoceniony za okres pracy w Kielcach? Różnie można to odbierać. Faktem jest, że nie od razu wypłynął na szersze wody, tak naprawdę ten czas zaczął się dopiero cztery lata po odejściu z Korony.
– Na pewno się rozwinął na przestrzeni lat, ale dobrym trenerem był od dawna. Myślę, że trochę go nie doceniono za okres pracy w Koronie, ale w Hiszpanii do pewnego momentu również był niedoceniany. Okazało się, że ma do zaoferowania więcej, niż można było sądzić. Generalnie ocena zagranicznych trenerów w Polsce jest zero-jedynkowa. Jak ma wyniki, to jest super, staje się mentorem. Jak przegra kilka meczów, to uchodzi za nieudacznika, lepiej było zatrudnić tańszego, młodego polskiego trenera. I jest w tym pewna słuszność, ale jeżeli hiszpański szkoleniowiec przychodzi do naszego klubu, musi dostać czas. Może też wtedy nie byliśmy jeszcze gotowi na zagranicznego trenera, który jest wesoły, uśmiechnięty, pozytywnie nastawiony. Myślę, że dziś byłby odbierany trochę inaczej – podsumowuje Daniel Sobis.
Pachecie życzymy, żeby na stałe zagościł na trenerskiej karuzeli w Primera Division. Po tylu latach ciężkiej pracy i wyrzeczeń zwyczajnie na to zasłużył.
WIĘCEJ O HISZPAŃSKIEJ PIŁCE:
- Antonio Rudiger i jego droga do Realu Madryt
- Jak FC Andorra zmienia się za sprawą Gerarda Pique?
- Andaluzyjska wersja demo Manchesteru City
Fot. Newspix