Gdyby spotkanie Niemców z Anglikami odbywało się na dowolnym etapie dużego turnieju mówilibyśmy o hicie, na który spoglądałoby – co najmniej – pół piłkarskiego świata. A skoro to Liga Narodów, to cóż, można było obejrzeć, ale bez większego ciśnienia. Kto jednak się zdecydował – nie musi strasznie żałować. Nie była to jazda bez trzymanki, ale też potrawa spokojnie do przetrawienia.
Nie oglądaliśmy oczywiście meczu o pełną stawkę, niemniej wciąż nie dostaliśmy starcia towarzyskiego – Liga Narodów to w tym wydaniu pięterko wyżej. I piłkarzom w dużej mierze udawało się połączyć luz z przyzwoitością. Akcji za akcję nie mieliśmy, bez szans po takim sezonie (i pewnie im dalej w las czerwca tym będzie gorzej), ale jakość stała na odpowiednim poziomie.
Mogło to spotkanie pójść w obie strony, bo i Niemcy, i Anglicy mieli swoje sytuacje. Ostatecznie wynik otworzyli gospodarze po naprawdę klasowej akcji. Idealnym prostopadłym podaniem Hofmanna obsłużył Kimmich, Anglicy byli w lesie, daleko od zawodnika Borussii Moenchengladbach, jakby nie spodziewali się, że Kimmich może puścić takie podanie. No, może. Hofmann dobrze zabrał się z piłką w polu karnym, uderzył pod ladę, a piłka jeszcze po ręce Pickforda wpadła do bramki.
Komentatorzy zastanawiali się, czy Pickford mógł zrobić więcej i rzeczywiście, usiadł na dupie dość szybko, ale atakujący był też blisko i uderzył ze sporą mocą.
Niemcy mieli naturalnie więcej szans, na samym początku spotkania zaatakowali dwa razy, potem Anglików uratował choćby spalony – arbitrzy uznali, że Hofmann przed wykorzystaniem sytuacji sam na sam, znajdował się na nielegalnej pozycji. I chyba słusznie, zresztą skoro technologia nie rozwiała wątpliwości, trzeba było utrzymać decyzję z boiska.
Chwalimy Niemców, ale to samo trzeba zrobić z Anglikami, szczególnie po wejściu Grealisha. Zawodnik City potrafił zrobić to, czego nie umiał jego klubowy kolega Sterling, widocznie zmęczony sezonem – to Grealish napędzał kolejne akcje Synów Albionu, a gospodarzom zaczęło się palić w czterech literach. Jeszcze uderzenie Bowena wybił sprzed linii Klostermann, jeszcze strzał Kane’a jakimś cudem wybronił Neuer, który poradził sobie z uderzeniem z ilu, dwóch-trzech metrów, ale chwilę bramkarz później wyjmował już piłkę z siatki.
Po uderzeniu z jedenastu metrów. Kane padł w polu karnym, kiedy obrońca – niespecjalnie, ale jednak – wpadł w jego tor biegu i zwyczajnie przewrócił. Sędzia musiał to analizować na VAR-ze (bo Del Cerro, jak na Hiszpana przystało, sędziował dziwnie, doliczając choćby osiem minut do pierwszej połowy), ale ostatecznie wskazał na wapno.
Kane uderzył w lewo, Neuer poleciał w prawo i Anglicy doprowadzili do wyrównania. Trzeba przyznać: zasłużonego, cisnęli o ten remis, cisnęli, aż w końcu wcisnęli. Co najmniej jedna bramka im się należała.
Tym samym nie zaczynają Ligi Narodów od dwóch porażek (wcześniej dostali w łeb od Węgrów). Z kolei Niemcy notują drugi remis (po 1:1 z Włochami). Ale to zabawa w gruncie rzeczy statystyczna. Najważniejszy jest przecież mundial.
Niemcy – Anglia 1:1
Hofmann 50′ – Kane 88′
CZYTAJ WIĘCEJ O LIDZE NARODÓW:
- Rozgrywki wraków w obliczu historycznej rywalizacji Belgii z Holandią
- Zawołajcie mnie na… emocje. Hiszpania znowu na remis z Portugalią
- Poligon eksperymentów. Rekruci: Puchacz, Zalewski, Kun i Pestka
- Senne granie, zryw w końcówce i trzy punkty
Fot. Newspix