Reklama

Senne granie, zryw w końcówce i trzy punkty

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

01 czerwca 2022, 20:21 • 4 min czytania 133 komentarzy

Przegranie tego meczu z Walią, która potraktowała go jak sparing, wystawiła drugi garnitur i myślami była już przy meczu barażowym o mundial, byłoby lekkim pośmiewiskiem. I na początku drugiej połowy faktycznie zanosiło się na pośmiewisko. Na szczęście nasi reprezentanci zmobilizowali się w końcówce i podnieśli z boiska trzy punkty. W kontekście Ligi Narodów – bardzo ważne trzy punkty. I to jeden z nielicznych powodów do radości.

Senne granie, zryw w końcówce i trzy punkty

To punkty bardzo ważne, bo jeśli myślimy o utrzymaniu się w Dywizji A, z Walijczykami zwyczajnie musimy punktować. Bo z kim innym? Jakiekolwiek zdobycze z Holandią czy Belgami trzeba będzie traktować wyłącznie w kategorii miłej niespodzianki. Z tego możemy być zadowoleni. A z gry? No cóż – wyglądało to średnio. Nie chcemy przesadnie narzekać, bo przecież…

  • koniec końców Polska wykonała zadanie,
  • cała idea czterech meczów Ligi Narodów w czerwcu, gdy piłkarzy trzeba ściągać z urlopów, to lekka farsa,
  • biało-czerwoni stworzyli sobie pięć sytuacji, po których mogły (powinny) paść gole.

Ale ogólne wrażenie jest średnie. Polacy grali powoli, ospale, przewidywalnie. Męczyli się z budowaniem ataku pozycyjnego, a jednocześnie parę razy dali się Walijczykom rozpędzić. Więcej było w tym wakacyjnego grania niż poważnej piłki. 

Pewnie odbiór tego meczu i sama gra Polaków byłyby inne, gdyby udało się coś wcisnąć w pierwszej połowie. Sytuacje wówczas były trzy. Pierwsza – główka Zielińskiego, która przeszła obok bramki. Do przeciągniętej wrzutki Puchacza (do tego tematu jeszcze dojdziemy) dopadł Klich i pokazał, jak powinno się to robić. Posłał precyzyjne i przemyślane podanie w wolną strefę, w którą wbiegał Zieliński. Dalszy ciąg tej akcji już znacie.

Reklama

Druga – kapitalna, indywidualna akcja Lewandowskiego. No, kapitalna aż do momentu strzału. Najpierw, będąc na wysokości środka boiska, tuż przy linii bocznej, założył rywalowi siatkę piętą. Drugiego minął dzięki przebitce, a potem pociągnął z piłką aż do pola karnego. Mógł lepiej przymierzyć, bo jego strzał znajdował się w zasięgu Warda, który wykazał się dobrym refleksem. No i wreszcie trzecia akcja – wrzutka po ziemi Puchacza powinna zakończyć się golem Buksy, a nie skończyła się nawet strzałem. Mamy wrażenie, że napastnik niepotrzebnie szukał swojej lepszej nogi (ewidentnie była okazja do uderzenia prawą) i w efekcie nie zdążył odpowiednio przeciąć futbolówki. A był dosłownie parę metrów od bramkarza.

Dwie obiecujące szarże zanotował James, który najpierw kilkoma kontaktami z piłką minął praktycznie całą linię pomocy i Walijczycy znaleźli się w akcji dwóch na dwóch (ale Moore zwolnił akcję, a potem, już przy strzale, się poślizgnął), a potem w ostatnim momencie piłkę spod jego nóg wybił Bednarek. Dobrze zapowiadający się wolej Burnsa został zablokowany, kolejna próba Jamesa – tym razem kąśliwy strzał na krótki róg – okazała się niecelna. Overowy wynik mógł pęknąć już do przerwy, co jest pewnym paradoksem – bo przecież mecz toczył się w naprawdę sennym tempie.

To było jeszcze do zaakceptowania, kiedy mieliśmy po swojej stronie względnie bezpieczny wynik. Niestety, na początku drugiej połowy Williams wykorzystał bierność całej naszej defensywy. No bo tak – nie dość, że nikt go szczególnie nie zaatakował, gdy posłał strzał sprzed pola karnego (tu minus należy postawić zwłaszcza przy nazwisku Krychowiaka, który był spóźniony), to jeszcze Kamil Grabara zaspał z interwencją. Bramkarz źle się ustawił, a potem nie zdążył zablokować strzału, który – co tu kryć – nie miał prawa wpaść do naszej bramki.

Na szczęście reprezentacja Polski zerwała się i potrafiła dwa razy wpakować piłkę do siatki. Cieszyć może to, że przy dwóch golach swój udział miał Jakub Kamiński, który po raz pierwszy zagrał w kadrze u Czesława Michniewicza (a po raz drugi w ogóle). Pierwszego sieknął sam. W swoim stylu zszedł do prawej nogi i uderzył po długim. Przy drugim napędził akcję Lewandowskiego, którego strzał odbił się od dwóch walijskich obrońców, po czym piłka zawisła gdzieś między defensorami a bramkarzem. Skorzystał z tego Karol Świderski, przytomnie i efektownie lobując golkipera. Kamiński spalił się na meczu z San Marino, ale zaliczył piorunujący powrót do kadry, przekładając na drużynę narodową dobrą formę z końcówki sezonu.

Zatem wynik mamy po naszej stronie. A czy ten mecz odpowiedział na jakieś pytania? Niekoniecznie. Choć Puchacz zaliczył asystę do Kamińskiego i potencjalną asystę do Buksy, wyjąwszy te dwa zagrania, grał w puchaczowy sposób, czyli notorycznie źle dośrodkowywał. I sami już nie wiemy, czy lepsze te notoryczne próby lewego obrońcy, czy tak zachowawcza gra, jaką prezentował Bereszyński. Debiut Kamila Grabary? No cóż, za sprawą błędu przy golu należy go zaliczyć na minus. Przy innych akcjach nie miał zbyt dużej możliwości, żeby się wykazać. Współpraca Buksy i Lewandowskiego? Ciężko coś o niej powiedzieć. Niby obaj napastnicy próbowali się uzupełniać, dzielić zadaniami, ale we dwójkę niczego szczególnego nie zaprezentowali. Taktyka bez skrzydłowych też chyba nie zdała egzaminu.

Czesław Michniewicz wciąż musi myśleć nad kształtem kadry. O wiele przyjemniej robić to z trzema punktami na koncie.

Reklama

Polska 2:1 Walia

Kamiński 72′, Świderski 85′ – Williams 52′

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: 

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

133 komentarzy

Loading...