Reklama

68. ORLEN Memoriał Kusocińskiego – Aniołki, młociarze i trzy rekordy imprezy

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

06 czerwca 2022, 16:41 • 18 min czytania 1 komentarz

Atmosfera gorąca dosłownie i w przenośni. Trzy rekordy mityngu. Natalia Kaczmarek wygrywająca z Allyson Felix – legendą biegów, która w swoim ostatnim sezonie w karierze zdecydowała się wystąpić między innymi na Stadionie Śląskim. Powroty Sofii Ennaoui oraz Karoliny Kołeczek. Świetny występ Ewy Swobody, jak zwykle znakomici młociarze oraz – poza wspomnianą Kaczmarek – reszta Aniołków Matusińskiego. Spośród których jedna wystartowała na nietypowym dla siebie dystansie, a druga… zapowiada, że podczas mistrzostw świata będzie odpowiednikiem Sławomira Peszki w drużynie naszych biegaczek. Podczas 68. ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego nie brakowało emocji. Mieliśmy przyjemność gościć wczoraj w Chorzowie, a was zapraszamy do przeczytania obszernej relacji z tego wydarzenia.

68. ORLEN Memoriał Kusocińskiego – Aniołki, młociarze i trzy rekordy imprezy

GORĄCA ATMOSFERA – DOSŁOWNIE I W PRZENOŚNI

By zorganizować 68. ORLEN Memoriał Kusocińskiego, ciężko byłoby wybrać do tego bardziej dogodne miejsce, niż Stadion Śląski. Obiekt, który z całą pewnością może nazywać się domem polskiej lekkoatletyki. W końcu na nim rokrocznie odbywają się największe krajowe mityngi „Królowej Sportu”. Organizacja za każdym razem stoi na bardzo wysokim poziomie, co zostało docenione przez World Athletics. Światowa federacja włączyła zaplanowany na 6 sierpnia tego roku Memoriał Kamili Skolimowskiej do cyklu Diamentowej Ligi.

– Szczęka mi opadła, kiedy dowiedziałam się o tym, że w Chorzowie zostanie zorganizowany mityng Diamentowej Ligi. To fantastyczna sprawa, że zawody tak wysokiej rangi będą u nas. To było moje marzenie, aby Diamentowa Liga odbyła się w Polsce. Cieszę się, że doczekałam się tych czasów i pozostaje mi mieć nadzieję, że uda się w tych zawodach wystartować – mówiła Justyna Święty-Ersetic.

Orlen baner

Reklama

Istotnie, Chorzów dla polskich lekkoatletów jest miejscem wyjątkowym. Kibice na Śląskim zawsze dopisują, a każdy zawodnik, który startuje na tym obiekcie, później wypowiada się o nim w samych superlatywach.

Anita Włodarczyk tak mówiła po swoim wczorajszym występie: – Cieszę się, że mogłam tutaj wystartować – na Stadionie Śląskim, w moim lekkoatletycznym domu. Należy się tylko cieszyć, że mamy w Polsce takie mityngi.

– Nie czuję większej presji w związku ze startem przed własną publicznością. W Ostrawie też spotkałam kibiców z Polski, ale tu na trybunach jest moja rodzina, więc jest milsza atmosfera – to z kolei Pia Skrzyszowska.

Patryk Dobek, który w swoim stylu zwyciężył w biegu na 800 metrów, do ostatniej prostej czekając na decydujący atak, powiedział, że właśnie atmosfera wpłynęła na jego sukces: – Wcześniej nie chciałem wchodzić w przepychanki z Mateuszem Borkowskim. To kolega z drużyny, a wiadomo, że taka akcja może grozić kolizją. Na ostatniej prostej trochę pomogła mi publiczność. Byłem na czwartej pozycji, ale jak usłyszałem wrzawę, to zapomniałem o wszystkim i poleciałem do przodu – opłaciło się.

Nawiązując do klasycznej wypowiedzi Piotra Ćwielonga, może ”niedziela, godzina 17:00” nie sprzyja do gry w piłkę, ale trudno wyobrazić sobie lepszy termin do lekkoatletycznych zmagań, niż właśnie niedzielne popołudnie na początku czerwca. Chociaż gdyby wychowanek Ruchu Chorzów wczoraj przebywał na trybunach, co niektórzy kibice mogliby mu przyklasnąć. Słońce mocno ogrzewało trybuny, stąd warto było zaopatrzyć się w zapas napojów chłodzących, by śledzić kilkugodzinne zawody.

Reklama

WIELKIE POWROTY

A było na co popatrzeć. W niektórych konkurencjach padały znakomite wyniki, ale… my rozpoczniemy od dwóch zawodniczek, które nie wygrały swoich startów. Zarówno Karolina Kołeczek, która wystąpiła zaraz na początku zawodów, w biegu na 100 metrów przez płotki, jak i Sofia Ennaoui w biegu na 800 metrów, na mecie zameldowały się na trzecich miejscach. I obie miały dość sporą stratę do zwyciężczyń, którymi były odpowiednio Marika Majewska oraz Diribe Welteji.

Jednak by ocenić ich występy, trzeba nadać im odpowiedni kontekst. W poprzednim sezonie kontuzje nie oszczędzały Ennaoui. Z powodu urazu ścięgna Achillesa biegaczka opuściła igrzyska olimpijskie w Tokio. O tym, co działo się z nią od tego czasu, opowiadała nam w obszernej rozmowie:

Znajdowałam się w bardzo dobrej formie, ale niestety w maju ubiegłego roku doznałam kontuzji. Kiedy tylko byłam w stanie ponownie chodzić, zaczęłam rehabilitację. Trwała do końca 2021 roku. Gdy już okazało się, że z moim Achillesem jest wszystko w porządku, rozpoczęłam przygotowania do sezonu letniego. Zdecydowaliśmy się na odpuszczenie hali z tego względu, że było za mało czasu, aby się do niej przygotować. Ja też nie chciałam przeciążać się treningowo już na początku roku. Wolałam spokojnie wrócić do swojego rytmu i zbudować solidną bazę, która będzie mi pomagała znieść trudy tego sezonu. Bo nie ukrywajmy, on będzie ciężki – mamy dwie bardzo ważne imprezy. W dodatku sezon letni szybko się rozpocznie. Lekkoatleci, którzy startowali w marcu, ponownie będą występować już w maju. Będzie się dużo działo, ale to dobrze – dla sportowca to wielka radość”.

ENNAOUI: ŻYCIE MAMY TYLKO JEDNO, DLATEGO CZERPIĘ Z NIEGO WSZYSTKO, CO NAJLEPSZE

W poprzednim tygodniu w Ostrawie Sofia zaliczyła swój pierwszy oficjalny występ od 2020 roku. Wprawdzie Polka zajęła ósme miejsce, ale przy tym osiągnęła zamierzony cel. Czas 4:03.93 na 1500 metrów, dał jej prawo startu w mistrzostwach świata w Eugene, oraz mistrzostwach Europy w Monachium.

Podczas 68. ORLEN Memoriału Janusza Kusocińskiego, Ennaoui wystartowała na dwa razy krótszym dystansie. Owszem, dobiegła jako trzecia do mety, jednak w znakomitym czasie – 1:58.98. To dopiero jej drugi start w sezonie. Pierwszy na 800 metrów – dystansie, który nie jest jej specjalnością. Tymczasem Sofia wykręciła swój najlepszy wynik w życiu! Ten czas również gwarantuje jej prawo startu w mistrzostwach świata i Europy. A że zajęła trzecie miejsce? Proszę państwa, tak przegrać, to jak wygrać.

Pod względem sportowym, bardzo ciężki okres ma za sobą też Kołeczek. Karolina w ostatniej chwili wypadła z kadry na igrzyska olimpijskie do Tokio, z powodów zdrowotnych, które mogły nawet zakończyć jej karierę. U Polki stwierdzono zakrzepicę – jak niebezpieczna to choroba, przekonaliśmy się na przykładzie nieodżałowanej Kamili Skolimowskiej. Na szczęście w przypadku Kołeczek nie było obaw zagrożenia życia.

Podczas przymusowej przerwy od biegania, Polka mogła skupić się na życiu pozasportowym. Zwłaszcza, że na początku 2021 roku, podczas Halowych Mistrzostw Europy w Toruniu, powiedziała ”tak” Miłoszowi Wojewskiemu, który dziś jest jej narzeczonym.

– Urodziłam synka, następnie przytrafiła mi się kontuzja, więc cieszę się, że wracam. Nawet z takimi wynikami. Oczywiście, daleko im do moich najlepszych rezultatów, ale fajnie jest wystartować i poczuć te emocje – mówiła Kołeczek.

Jak na razie, Karolina musi małymi kroczkami dochodzić do swojej najlepszej dyspozycji. Tymczasem, podczas jej nieobecności na bieżni, w kobiecych płotkach w Polsce sporo się zmieniło. Obecnie naszą największą gwiazdą w tej konkurencji jest Pia Skrzyszowska. Dwudziestojednolatka wystartowała w drugim zaplanowanym biegu na 100 metrów przez płotki. To było jedno z głównych wydarzeń wczorajszej imprezy, gdyż obok Skrzyszowskiej, na linii startu stanęła Jasmine Camacho-Quinn – mistrzyni olimpijska z Tokio. I świetna Portorykanka ponownie okazała się lepsza – tak, jak tydzień temu w Ostrawie.

– Znów przegrałam. Ale dobrze – w końcu będzie bieg, który z nią wygram! – mówiła Skrzyszowska zaraz po starcie – Sportowo w tym sezonie jestem naprawdę bardzo pewna siebie. Jestem też bardziej cierpliwa – normalnie zawsze byłam spanikowana, kiedy coś nie szło. Dziś może nieco gorzej pobiegłam, ale to wciąż byłby szósty najlepszy wynik spośród wszystkich polskich lekkoatletek w historii.

Ta pewność siebie (nie mylić z arogancją!) stanowi największą odmianę w zachowaniu Polki. Pia mentalnie dorasta do dużych wyników. To już nie jest przestraszona dziewczyna, którą peszy obiektyw kamery. Mierzy wysoko i nie boi się o tym mówić:

– Myślę o finałach mistrzostw świata i Europy. Dziś przegrałam z mistrzynią olimpijską, ale jej poziom jest fenomenalny – to bieganie w czasie około 12.30-40 s. Więc aż tak się do niej nie porównuję, ale dążę do tego.

Starsza i bardziej doświadczona Kołeczek mocno dopinguje swoją młodszą koleżankę. Może jeszcze nie w tym roku, ale Karolina z pewnością będzie chciała dorównać do poziomu Skrzyszowskiej. W końcu już uporała się z problemami zdrowotnymi. Ciąża tym bardziej nie jest dla zawodniczki wyrokiem, oznaczającym koniec kariery. Zresztą wczoraj na bieżni wystąpił ktoś, kto stanowi tego świetny przykład.

LEGENDA WCIĄŻ DAJE RADĘ

Allyson Felix, bo o niej mowa, w 2018 roku urodziła córeczkę. Chociaż dziecko przyszło na świat zdrowe, to sam poród nie obył się bez komplikacji. Amerykanka urodziła wcześniaka, a winą za taki przebieg spraw obarczała opiekę zdrowotną. Następnie włączyła się do debaty publicznej, dotyczącej nierównego traktowania ciężarnych kobiet, ze względu na ich kolor skóry. Ponadto młoda matka wpłynęła na politykę firmy Nike ujawniając, że odzieżowy gigant radykalnie ogranicza środki wynikające z umów sponsorskich zawodniczkom, które zdecydują się na macierzyństwo. Po nagłośnieniu sprawy, Nike zaprzestała tej praktyki.

Z kolei sama Felix udanie powróciła na bieżnię. Na mistrzostwach świata w Dosze zdobyła kolejne dwa złote medale w sztafetach. Dzięki temu pod względem liczby złotych krążków z mistrzostw świata, wyprzedziła Usaina Bolta – ma ich aż 13! Mało tego, w Tokio wywalczyła kolejne dwa medale olimpijskie – złoto w sztafecie żeńskiej 4 x 400 m, oraz brąz indywidualnie na tym dystansie. Ogólnie zdobyła aż 11 medali olimpijskich.

Sezon 2022 będzie jej ostatnim – amerykańska legenda zapowiedziała, że po nim zawiesza buty na kołku. I cóż, na każdym kroku widać było, że do Chorzowa przyjechała wielka gwiazda. Nie pod względem zachowania – sama Allyson sprawiała wrażenie cichej i skromnej osoby. Ale w którejkolwiek części Stadionu Śląskiego się pojawiała, tam momentalnie panowała ogromna wrzawa. Dzieciaki, które nie mają prawa pamiętać najlepszych występów trzydziestosześciolatki, ściskały się przy barierkach prosząc o autograf.

Ale czy to może dziwić? Z ogromną estymą o Felix wypowiadały się też jej rywalki w niedzielnym biegu na 400 metrów.

Justyna Święty-Ersetic: – Bardzo cieszę się, że przyjechała na memoriał Janusza Kusocińskiego i kolejny raz miałam szansę z nią rywalizować. Szkoda, że to jej ostatni sezon. Chociaż była podpytywana, czy może jeszcze uda się przedłużyć karierę. Jednak odpowiadała, że definitywnie kończy w tym roku. Allyson odegrała bardzo ważną rolę w lekkoatletyce, a teraz walczy o prawa kobiet. Powiedziała, że tym będzie się zajmowała po zakończeniu kariery. Myślę, że znakomicie się do tego nadaje, bo posiada dużą siłę przebicia.

Felix ukończyła bieg w czasie 50.71. Zajęła w nim drugie miejsce – za Natalią Kaczmarek, która pobiegła w czasie 50.40.

To super uczucie. Kiedy ja dopiero zaczynałam trenować, ona była na topie. Wciąż patrzę na nią jak na idolkę, bo ma niesamowite osiągnięcia – mówiła nam Kaczmarek.

Bez wątpienia, Felix nadal mogłaby liczyć się w czołówce kobiecego biegu na 400 metrów. Może indywidualny medal mistrzostw świata dla amerykańskiej weteranki byłby niespodzianką, jednak jeśli wystartuje w Eugene, finał w jej wykonaniu nie powinien nikogo dziwić. Bo że będzie pewnym punktem mocnej, amerykańskiej sztafety – co do tego nie mamy wątpliwości.

– Myślę, że schodzi ze sceny w dobrym momencie. Wciąż robi super wyniki, jednak jeżeli czuje, że to ten moment i chce zejść z bieżni z tarczą, to nie ma co przekonywać jej do przedłużania – powiedziała nam Kaczmarek.

NIE KAŻDY ANIOŁEK JEST W RAJU

Tym sposobem płynnie przechodzimy do polskich bohaterek jednej z najciekawszych konkurencji wczorajszego memoriału. 400 metrów kobiet. Tam, poza gwiazdą z USA oraz Kaczmarek, zobaczyliśmy jeszcze trójkę ze stałego składu Aniołków Matusińskiego. Należały do nich Justyna Święty-Ersetic, a także Iga Baumgart-Witan oraz Małgorzata Hołub-Kowalik.

Jak już wspomnieliśmy, pierwsza na mecie zameldowała się Kaczmarek, która od początku sezonu imponuje formą. 50.40 to gorszy czas od tego, który Polka wykręciła w Ostrawie (50.16). Jednak sama zawodniczka przekonuje, że nie dała się wciągnąć w pogoń za cyferkami.

Zbliżam się do granicy pięćdziesięciu sekund. Do rekordu Polski jeszcze trochę mi brakuje, ale mam nadzieję na dalszy progres. Na pewno nie myślę codziennie o tym, by pobić ten rekord. […] Cieszę się, że cały czas wygrywam i biegam na bardzo wysokim poziomie. Przede wszystkim, dobrze mi się biega, robię wyniki z dużą swobodą – powiedziała.

Trzecie miejsce, za Kaczmarek i Felix, zdobyła Justyna Święty-Ersetic. Liderka Aniołków Matusińskiego, która uzyskała czas 50.74, była zadowolona ze swojego występu. Jak twierdzi, do optymalnej dyspozycji jeszcze troszkę jej brakuje, ale to naturalne:

– Wiem, że jestem bardzo dobrze przygotowana do sezonu. Znacie mnie – potrzebuję troszeczkę startów, żeby się przetrzeć. Z występu na występ jest coraz szybciej. Czekam na kolejne starty i wierzę, że forma przyjdzie w odpowiednim momencie – powiedziała Polka.

Justyna zwróciła też uwagę na to, jak bardzo w ostatnich latach wzrósł poziom biegów na 400 metrów: – Dziś 51 sekund trzeba biegać regularnie. Obecny poziom czterystu metrów jest piekielnie mocny. Ale to dobrze, bo w ten sposób napędzamy się wzajemnie z dziewczynami. Gonię je i, jak widać, ze startu na start jest coraz lepiej.

Święty-Ersetic cieszy się z takiego stanu rzeczy. W końcu Polki zwykle prezentowały zupełnie inny styl biegania w sztafecie, niż na przykład Amerykanki czy Jamajki. Osobno nasze panie ustępowały rywalkom. Jednak nadrabiały to świetną taktyką biegu, oraz zgraniem.

Każda z nas chce się poprawiać indywidualnie. Im będziemy szybsze na czterysta metrów z osobna, tym lepsze rezultaty będziemy osiągały w sztafecie – powiedziała Święty-Ersetic.

Piąte miejsce w memoriałowym biegu zajęła Iga Baumgart-Witan. Ale czas 51.33 to jej najlepszy wynik w tym roku i dobry prognostyk przed mistrzostwami Polski, które odbędą się w tym tygodniu w Suwałkach.

Tego samego nie może powiedzieć o sobie Małgorzata Hołub-Kowalik. Kiedy w maju rozmawialiśmy z Małgorzatą na targach Impact’22, biegaczka miała nadzieję na to, że uda jej się przygotować formę właśnie na mistrzostwa Polski. Podczas 68. ORLEN Memoriału Kusocińskiego Hołub-Kowalik zajęła siódme miejsce z czasem 52.06. Chociaż Polka zwykle emanuje optymizmem, to w przypadku zbliżających się mistrzostw kraju, oraz walki o miejsce w składzie na MŚ i ME, jest realistką.

– Myślę, że będę dla dziewczyn świetną rezerwą. Nie jestem gotowa na podium mistrzostw Polski – dziewczyny znajdują się w kosmicznej formie. Z czego ja bardzo się cieszę i one doskonale o tym wiedzą, że jestem z nimi całym sercem. Uważam, że w tym roku stać mnie na piąte miejsce w kraju. Natomiast o nie też nie będzie łatwo – powiedziała Hołub-Kowalik.

Ale nie do końca jest tak, że bieg Polki można odbierać wyłącznie negatywnie. Małgorzata po prostu znajduje się na zupełnie innym etapie przygotowań w porównaniu do swoich koleżanek: – Ten występ zdecydowanie był dla nas krokiem do przodu. Dwa dni temu pobiegłam ponad 53 sekundy. Szczerze mówiąc, na początku było mi wtedy bardzo przykro. Później, kiedy emocje opadły, cieszyłam się z tego, że wracam. Poziom, który prezentują dziewczyny, to jest kosmos. Ja na razie jeszcze od niego odstaję. Ale wierzę, że na mistrzostwa świata przyjdzie mój szczyt formy, o który tak walczę.

Dodajmy, że nawet jeżeli Hołub-Kowalik pojedzie na międzynarodowe mistrzostwa jako piąta, bynajmniej nie będzie piątym kołem u wozu.

– Rezerwa jest niezbędna. Dziewczyny będą miały parę biegów w nogach, będą musiały odpocząć, żeby były świeże na finał. Tak, jak pokazaliśmy to w mikście na igrzyskach w Tokio, gdzie były zmiany i był złoty medal – mówi nam biegaczka, po czym dodaje z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru: – Będę Sławomirem Peszką tej drużyny. Ktoś musi podkręcić muzyczkę, potańczyć, wiadomo – człowiek od atmosfery też jest potrzebny!

Ale zaraz, dlaczego Hołub-Kowalik liczy na piąte, a nie czwarte miejsce? Wszak mieliśmy Natalię Kaczmarek, Justynę Święty-Ersetic oraz Igę Baumgart-Witan. Z kolei za Hołub-Kowalik przebiegły Kinga Gacka oraz Dominika Baćmaga. W drugim biegu na 400 metrów, rozegranym w krajowej obsadzie, żadna z zawodniczek nie pobiegła szybciej od Małgorzaty. Zwyciężyła Izabela Smolińska, z czasem 52.50.

Ale nie zapominajmy o Annie Kiełbasińskiej, która w tym roku w Ostrawie pobiegła świetne 50.38. Anna zaprezentowała się publiczności na Stadionie Śląskim, ale… na nietypowym dla siebie dystansie 100 metrów. I będzie bardzo miło wspominać ten występ, gdyż wykręciła nową życiówkę – 11.22! Taki wynik zapewnił jej minimum kwalifikacyjne do mistrzostw Europy w Monachium.

Ne ma jednak wątpliwości, że Kiełbasińska w Suwałkach pobiegnie pełne kółko na lekkoatletycznej bieżni. I spróbuje powalczyć o mistrzostwo kraju ze Święty-Ersetic oraz Kaczmarek.

– Mistrzostwa Polski zapowiadają się mega ciekawie. Jest bardzo dużo dziewczyn na dobrym poziomie. Wiadomo, że chciałabym wygrać, ale nie wiem czy tak będzie – dziewczyny też szykują formę. Jeżeli będę druga czy trzecia, to nic wielkiego się nie stanie. Ważne, żeby być w tej pierwszej trójce i na spokojnie szykować się do mistrzostw świata i Europy – powiedziała Natalia Kaczmarek.

POLSKI MŁOT JAK ZWYKLE LATA DALEKO

Mijają lata, zmieniają się areny lekkoatletycznych zmagań, kolejne sezony przechodzą do rubryk ze statystykami, ale jedno pozostaje niezmienne. Polacy najlepsi w rzucie młotem są – i basta. Chociaż na początku sezonu nasi reprezentanci nie dominują aż tak, jak moglibyśmy się tego spodziewać, to nie znaczy, że musimy się tym specjalnie martwić.

Jako pierwsze w kole zaprezentowały się panie, wśród których nie mogło zabraknąć Anity Włodarczyk i Malwiny Kopron. Rywalizacja pomiędzy Polkami zapowiada się w tym sezonie znacznie ciekawiej, niż zwykle. Anita, bez wątpienia najwybitniejsza młociarka w historii, nie przeważa w każdym konkursie aż tak, jak przyzwyczaiła do tego kibiców w swoich najlepszych latach, kiedy mogła kończyć występ po pierwszym rzucie. Teraz musi nieco bardziej postarać się o zwycięstwo. Zmieniła też swój sposób przygotowań do sezonu. Mistrzyni zdaje sobie sprawę z tego, że wieku nie oszuka, stąd musi szykować formę na krótszy okres, niż miało to miejsce w przeszłości.

– Dwa dni temu w Bydgoszczy rzuciłam 74 metry. Tutaj 76 [dokładnie 75.76 – dop. red]. Taki wynik mnie nie przeraża. Cały czas pamiętam sytuację sprzed roku, gdy byłam zadowolona, kiedy rzucałam 72 metry, a forma przyszła na Tokio – powiedziała Włodarczyk po konkursie, w którym zwyciężyła.

Zaraz za nią uplasowała się Malwina Kopron – i to z niedużą stratą. Brązowa medalistka z Tokio posłała młot na odległość 75.08. Miłym zaskoczeniem było również trzecie miejsce młodej Ewy Różańskiej. Dwudziestojednolatka ustanowiła swój nowy rekord życiowy z wynikiem 71.31.

Ale wróćmy do Włodarczyk. W porównaniu do poprzedniego sezonu, Polka dobrze przepracowała okres przygotowawczy. Twierdzi, że nie może doczekać się startu w mistrzostwach świata. Te odbędą się w Stanach Zjednoczonych, co stanowi dla Włodarczyk dodatkowy smaczek. W końcu na początku sezonu młociarki z USA rzucają naprawdę daleko. Liderką światowych list jest Brooke Andersen, która posłała młot na odległość 79.02. Ale Anitę tylko to nakręca. Podczas spotkań z psychologiem, oboje urządzają sobie sesje motywacyjne, w których mistrzyni powtarza, że jedzie zdobyć nowe mocarstwo.

Włodarczyk: – Nie ukrywam, że nie mogę się doczekać startu na mistrzostwach świata. Jestem bardzo zmotywowana i cieszę się, że będę miała rywalizację, bo Amerykanki w tym roku są znakomite. Będą u siebie, ale to mnie nie przeraża, bo zawsze dobrze czułam się w Eugene.

Przy okazji, nasza mistrzyni dodaje, że nie rozumie podejścia sportowców, którzy wybierają start w mistrzostwach świata kosztem mistrzostw Europy – albo odwrotnie.

– Doświadczony zawodnik powinien potrafić przygotować formę. Denerwuje mnie, kiedy zawodnicy mówią, że odpuszczają mistrzostwa Europy, gdyż są nieważną imprezą. To dlaczego na nich startują? Ja akurat każdy start traktuję poważnie. Jeżeli jesteś w formie, to nic nie jest w stanie ci zaszkodzić. Trzeba być tylko zdrowym – mówi Włodarczyk.

Sama jednak podkreśla, że ten sezon, choć bardzo ważny, jest tylko przystankiem na drodze do głównego celu, jakim są igrzyska w Paryżu. Te odbędą się za dwa lata.

– Tylko za dwa lata! – mówi trzykrotna mistrzyni olimpijska, dając jasno do zrozumienia, że ma zamiar bronić tytułu z Tokio.

Z bardzo dobrej strony pokazali się również nasi młociarze. Wprawdzie Paweł Fajdek zajął trzecie miejsce w konkursie, jednak po jego rzutach widać równą, niezłą formę. Młot Polaka potrafi latać w okolice osiemdziesiątego metra. I choć dziś nie przekroczył tej granicy, to 79.62 jak na początek sezonu jest niezłym wynikiem.

Pawła pokonać zdołali tylko Quentin Bigot oraz Wojciech Nowicki. Francuz postawił Polakom bardzo trudne warunki, gdyż rzucił swoją życiówkę – 80.55. Przed ostatnią serią rzutów znajdował się na prowadzeniu, ale wtedy do koła wkroczył Nowicki. Mistrz olimpijski huknął aż 81.58 – najlepszy wynik w tym roku na świecie!

– Bardzo się cieszę, że Bigot rzucił życiówkę, bo przynajmniej coś się dzieje. To motywuje do dobrego rzucania, a ja lubię zdrową rywalizację. Nie wiem na jakim jest etapie przygotowań, ale widać, że jak na niego, bardzo szybko kręci. Z kolei ja jestem w pełnym treningu. Tak że nawet jakby mnie przerzucił, a zostałoby te 80.38 [drugi najlepszy wynik Nowickiego z konkursu – dop. red.], to i tak byłbym zadowolony, bo rzucam równo – komentował Nowicki po konkursie.

TRZY REKORDY MITYNGU

To, co opisujemy, to zaledwie część tego, co kibice zgromadzeni na stadionie i przed telewizorami mogli obejrzeć. Działo się o wiele więcej.

Tyczkarze udowodnili, że ich konkurencja to nie tylko Armand Duplantis. Genialnego Szweda, obecnego rekordzisty świata, zabrakło w stawce. Ale to nie znaczy, że było nudno. Swoje tradycyjne show robił Piotr Lisek. Salto podczas prezentacji zawodników, ciągłe okrzyki motywujące, prośby o doping. Ten gość po prostu potrafi bawić się z publicznością, która od razu kupuje jego energię.

Lisu zajął piąte miejsce, zatrzymując się na wysokości 5.71, ale konkurs stał na niezłym poziomie. Zwyciężył Chris Nilsen. Wicemistrz olimpijski z Tokio pokonał poprzeczkę zawieszoną na wysokości 5.92, ustanawiając tym nowy rekord mityngu.

Podobną sytuację mieliśmy w pchnięciu kulą. Tam również zabrakło rekordzisty świata, ale pod nieobecność Ryana Crousera inni kulomioci znakomicie sobie poczynali. Show skradł Tom Walsh, który pchnął kulę na 22.31. Tak daleko na Memoriale Janusza Kusocińskiego jeszcze nikt nie pchał.

Uwielbiam przyjeżdżać do Polski, Konrad to mój dobry przyjaciel. Spędzam z nim tutaj dużo czasu i on również odwiedza mnie, kiedy jest w Nowej Zelandii. Ten stadion jest wspaniały i mam nadzieję, że Diamentowa Liga zostanie tutaj na dłużej – powiedział nam Walsh.

A jak zaprezentował się wywołany przez Toma Bukowiecki? Solidnie – zajął trzecie miejsce, posyłając kulę na 21.66 (drugi był Joe Kovacs – 22.00 m).

Bukowiecki: – W tym sezonie halowym moje występy były już dużo lepsze, niż w poprzednim roku. Ponownie odnalazłem fun w tym, co robię. Jest tak, jak dawniej, ale kiedyś bardziej bym się cieszył z 21.66. Dziś mam uczucie na zasadzie – okej, fajnie, poleciało, jednak ja chcę pchać dalej – ponad 22 metry.

Jedną z ostatnich konkurencji w programie zawodów był bieg na 100 metrów kobiet, w którym czekała nas ciekawa rywalizacja. Na linii startu stanęły między innymi wspomniana już Anna Kiełbasińska, a także Amerykanka Shannon Ray, Kriscina Cimanouska i Ewa Swoboda. I podobnie jak w przypadku sezonu halowego, Swoboda zaliczyła znakomite otwarcie zmagań na stadionie. Ewa pobiegła w czasie 11.08 – to rekord zawodów i czas o zaledwie jedną setną gorszy od jej rekordu życiowego na 100 metrów.

Z kolei Białorusinka – która była na listach oznaczona jako Polka – zaraz po starcie udzieliła wywiadu dla „Przeglądu Sportowego”, w którym powiedziała, że otrzyma obywatelstwo za 2-3 tygodnie. Ponadto, zapowiedziała, pragnie poprawić swój rekord życiowy – 11.04. W Chorzowie pobiegła zaledwie 11.44. Ale jeżeli udałoby się zrealizować jej ten cel, a do tego dodamy Pię Skrzyszowską, w biegu na 100 metrów kobiet mielibyśmy rywalizację na poziomie, którego polski sprint kobiet nie widział od dawna.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Czytaj więcej o lekkoatletyce:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...