Kiedyś mówiono o nim „Schweinsteiger z Cichej”. Karierę pokrzyżowały mu jednak kontuzje i złe życiowe wybory, a w 2019 roku groziło mu więzienie. Dziś Miłosz Trojak ma 28 lat, zmienił swoje podejście do wielu spraw i wraz z Odrą Opole przystąpi do pierwszego meczu barażowego o awans do Ekstraklasy. Awans, na który w mieście czekają już od ponad 40 lat.
Kiedy w waszych głowach pierwszy raz pojawiło się słowo „Ekstraklasa”?
Od początku sezonu zakładaliśmy sobie, że fajnie byłoby być tych barażach. Taki był nasz cel, ten zespół z roku na rok jest coraz lepszy. Ostatnio skończyliśmy na ósmym miejscu, więc dlaczego mielibyśmy nie spróbować wejść wyżej.
Początek wiosny nie należał jednak do was…
Zgadza się. Nasza gra nie wyglądała dobrze, wtedy w głowie pojawiły się te negatywne myśli. Że to się nie uda, że stracimy szanse. Ale przyszedł moment przełomowy – mecz z GKS-em Katowice, gdzie wygraliśmy 3:0. Wracaliśmy z wyjazdu i mówiliśmy do siebie, że to jest ten moment. Teraz możemy zaatakować. Jesteśmy mocni. Ekstraklasy w Opolu nie było od ponad 40 lat, a my jesteśmy ekipą, która może dokonać historycznego awansu. Po tylu latach! I tak wzajemnie się nakręcaliśmy.
Czyli atmosfera w zespole – pozytywna i bojowa?
Tak. Atmosfera jest świetna. Jesteśmy skoncentrowani, znamy swoją wartość. Nie ma w nas jednak jakiejś niepotrzebnej napinki, nie podchodzimy do tego tak, jakby od 90 minut na boisku zależało nasze życie. Jedziemy do Kielc z pozytywnym nastawieniem, zagrać dobry mecz, pokonać Koronę i awansować do finału baraży.
W poprzednim meczu z Koroną, jeszcze w maju wygraliście 3:1. Daje wam to przewagę mentalną?
Podchodzimy do tego starcia z pokorą. Ale też wydaje mi się, że jedziemy na baraże z lepszym nastawieniem i bardziej zmobilizowani niż Korona. Ta wygrana w podświadomości daje nam dużo. Zagraliśmy wtedy najlepszy mecz w sezonie. Strzeliliśmy trzy gole, a spokojnie mogliśmy ich strzelić pięć czy sześć. Piłkarze Korony na pewno będą mieli z tyłu głowy ten mecz, będzie im ciążyła ta porażka. Mam też wrażenie, że oni muszą wygrać. A my możemy. Mamy większy luz, co też daje nam przewagę. Awans do baraży był naszym celem na ten sezon – wykonaliśmy go. Wszystko co na plus będzie teraz dla nas niezwykle przyjemnym dodatkiem.
Największej słabości Korony upatrujesz teraz właśnie w mentalu?
Nie tylko. Nie licząc ostatniego meczu z Resovią – my jesteśmy na fali wznoszącej. Mecze z Kielcami, ŁKS-em czy Jastrzębiem pokazały naszą siłę. Korona zaś w moich oczach jest na fali opadającej. Przegrali z nami, z GKS-em Katowice. Analizujemy ich w Opolu ze sztabem szkoleniowym, widzimy, że robią ostatnio dużo prostych, boiskowych błędów. Oczywiście – to jest baraż, to jest tylko jeden mecz i zadecydować może dyspozycja dnia. Ale jestem przekonany, że jeżeli zagramy tak jak ostatnio – spokojnie jesteśmy w stanie wygrać ten mecz.
Współpracowałeś już z trenerem Rumakiem, Brehmerem, Plewnią… Rozstania z pierwszą dwójką były dość burzliwe i medialne. Czy te afery mocno wpływały na szatnię?
Paradoksalnie te sytuacje nas zbudowały. Ten zespół nie zmienia się jakoś diametralnie co sezon. Nie było sytuacji, w których dziesięciu piłkarzy przychodziło, dziesięciu odchodziło. Wielu zawodników, którzy grają w Odrze teraz było tu i za trenera Rumaka, i za trenera Brehmera. To właśnie w tych trudnych momentach poznaje się drużynę, ekipa się scala. Przeżyliśmy razem naprawdę ciężkie chwile, za kadencji trenera Rumaka w 11 kolejkach zdobyliśmy bodajże dwa lub trzy punkty. A jednak podnieśliśmy się, utrzymaliśmy w lidze. Przetrwaliśmy to i wyszliśmy z tego silniejsi. Razem. Jako drużyna.
Gdybyś miał porównać tych trenerów – który z nich dał ci najwięcej?
Każdy z nich był inny. Mariusz Rumak miał bardzo dobry warsztat trenerski. Jego treningi były zdecydowanie najcięższe. Wydaje mi się jednak, że jego spojrzenie na piłkę nie pasowało do naszych pierwszoligowych realiów. Jego wizja futbolu była przystosowana dla wyższego poziomu, nie umiał do nas trafić. To nie był zły trener, ale po prostu się tu nie odnajdywał. Trener Brehmer z kolei żył drużyną i z drużyną. Miał swój pomysł na grę. I to właśnie za jego kadencji moja kariera wystrzeliła, bardzo się rozwinąłem. Dodał mi dużo odwagi i pewności siebie, które gdzieś wcześniej utraciłem, powtarzał mi, że jeżeli będą nadal tak ciężko pracował, to na pewno trafię do Ekstraklasy. Pokonałem wtedy wiele zakrętów piłkarskich i życiowych, bardzo wiele mu zawdzięczam. Dzięki niemu znów uwierzyłem, że potrafię grać w piłkę.
A trener Plewnia…
Piotr Plewnia był asystentem u obu poprzednich trenerów i łączy w sobie ich dobre cechy. Swoimi metodami sprawił, że na boisku mamy więcej luzu. Nie jesteśmy tak spięci, więcej gramy piłką. Nie namawiał nas na granie lagą do przodu i prymitywne pałowanie, zawsze powtarzał, że woli ładnie przegrać, niż brzydko wygrać. Wraz ze sztabem szkoleniowym skupili się na nauczeniu nas atakowania wolnych przestrzeni w ofensywie, szukanie ich na boisku, lepsze poruszanie się z piłką przy nodze. Zachowując wszelkie proporcje – najlepszym przykładem na taką grę jest teraz Manchester City. W miarę możliwości dążymy do podobnego stylu gry.
Gdyby Dietmar Brehmer został na stanowisku, zagralibyście w barażach już rok temu?
To jest bardzo trudne pytanie… Atmosfera na pewno trochę się zepsuła, ale warsztatowo trener Plewnia kontynuował to, co zapoczątkował Brehmer. Nasz czas jest teraz, nie ma co rozpamiętywać przeszłości.
Rozpoczęła sią budowa nowego stadionu w Opolu, wiemy już, że w przypadku awansu będziecie grać swoje mecze w Lubinie. To duża przeszkoda?
Dla nas – zawodników czy sztabu – niekoniecznie. Ostatnie mecze pokazały nawet, że lepiej idzie nam na wyjazdach! Szkoda mi tylko kibiców, dla których będzie to ogromnym problemem. Czekali na awans od ponad 40 lat, a na mecze Ekstraklasy będą musieli dojeżdżać ponad trzy godziny. To jest najgorsze w tej sytuacji, ale nie jesteśmy w stanie przeskoczyć pewnych rzeczy.
Dobrze, odejdźmy na chwilę od Odry i skupmy się na tobie. Pamiętasz swój przydomek z początków w Ruchu?
Nie.
Schweinsteiger z Cichej
Faktycznie! Było coś takiego, trener Waldemar Fornalik nazwał mnie tak po jednym z treningów.
Czy więc „Schweinsteiger z Cichej” wycisnął ze swojej kariery wszystko? Wylądowałeś na dłużej w pierwszej lidze…
Nie wiem, czy pokładano we mnie jakieś duże nadzieje. Raczej od początku znałem swoje miejsce w szeregu, ciężką pracą musiałem walczyć o miejsca w pierwszym zespole. W Ruchu Chorzów dostałem szansę na zimowym obozie, wtedy dobrze to wyglądało. Rozmawiałem z trenerem Fornalikiem, który powtarzał mi, że jeżeli będę dalej tak się prezentował, to zagram w pierwszym składzie z Łukaszem Surmą w środku pomocy. Wtedy właśnie nazwał mnie Schweinsteigerem. No i przyszła kontuzja pleców, ja pauzowałem, W międzyczasie pojawili się nowi piłkarze, a trener przestał na mnie stawiać. I tak się skończyła przygoda z Ruchem… Czy wycisnąłem maksa z kariery? Myślę, że nie. Mam 28 lat i choć jest to już dość zaawansowany wiek jak na piłkarza, to ja na pewno nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa. Zmieniło się moje postrzeganie piłki
Były jakieś oferty z Ekstraklasy w poprzednich okienkach?
Zapytania były, to mogę potwierdzić. Ale nigdy nie było to nic na tyle konkretnego. Nigdy nie było blisko finalizacji.
Jesteś teraz najlepszym asystentem w zespole. Powiem więcej – w tym sezonie zaliczyłeś więcej asyst niż w całej swojej dotychczasowej karierze. Skąd taka zmiana twojego stylu gry, roli na boisku?
Duża w tym zasługa trenera Plewni. Kiedyś byłem taką typową „szóstką”, miałem przecinać akcje rywali, ewentualnie rozgrywać piłkę od tyłu. Przed sezonem odbyłem z trenerem rozmowę, na której powiedziałem wprost, że chciałbym grać nieco wyżej. Bardzo chciałem zanotować jakieś liczby, w końcu takich zawodników ceni się najbardziej. A u mnie ten aspekt wyglądał beznadziejnie. Trener dał mi szansę, pokazał mi strefy, w które mogę wbiegać. Nie byłem już „przyspawany” do tej szóstki, wymieniałem się pozycjami z Rafałem Niziołkiem. Sezon pokazał, że to była dobra decyzja. Pod względem liczb rozegrałem sezon życia, mam osiem asyst, pokazałem wszystkim, że potrafię. Mam nadzieję, że w barażach jeszcze powiększę swój dorobek.
Widzew dobrnął do PKO Ekstraklasy. ale czy sobie w niej poradzi?
Wróćmy do wydarzeń z 2019 roku… Pobiłeś wtedy taksówkarza, groziło ci do 5 lat pozbawienia wolności. Czy te wydarzenia coś w tobie zmieniły?
Zdecydowanie tak. To był punkt zwrotny w moim życiu. Człowiek musi czasem upaść na samo dno, żeby zobaczyć, w którą stronę pójdzie jego życie. Wtedy są dwie drogi – albo zakopie się jeszcze bardziej i już nigdy nie wyjdzie na powierzchnię, albo odbije się do tego wszystkiego i ruszy do przodu. Ja miałem ogromne szczęście. W klubie pomóc chcieli mi wszyscy – zarząd, prezes, dyrektor sportowy, trener Brehmer. Po takich aferach można przecież rozwiązać kontrakt, a oni zamiast tego wyciągnęli do mnie pomocną dłoń. W grudniu, po incydencie spędziłem cały miesiąc w domu. Dużo rozmawiałem wtedy z rodziną. Moja mama powiedziała mi, że bardzo się o mnie martwi i jeżeli się nie zmienię, to… zniszczę sobie życie. Kiedy słyszysz takie słowa z ust mamy – coś w człowieku pęka. Zawziąłem się. Zacząłem chodzić na spotkania do pani Ewy Stelmach, która jest naszym trenerem mentalnym. Razem nakreśliliśmy sobie ścieżkę, którą chciałbym podążać. Wyznaczyliśmy sobie cele – małe i duże. I tą ścieżką teraz idę. Staram się z niej nie zbaczać.
Po tym rozwinąłeś się też sportowo.
Tak. To było chyba takie szczęście w nieszczęściu. Tak naprawdę od tamtego momentu moja przygoda z piłką zaczęła się rozkręcać. Moja forma i umiejętności szły do góry, nauczyłem się ciężej pracować. Zaczęły pojawiać się telefony, jest więcej zainteresowania moją osobą. To wydarzenie pomogło mi się zmienić. Zmieniło się moje podejście do piłki i do życia. Żałuję tylko, że potrzebny był mi aż taki wstrząs.
Miłosz Trojak się uspokoił? Byłeś takim „typem niepokornym”?
Można tak powiedzieć. Zawsze chciałem być wszędzie, chciałem być na każdym świeczniku. Kierowałem się zasadą „nieważne co mówią, ważne, by mówili”. Teraz wiem, że to było cholernie złe podejście. Schowałem się nieco w cień, robię swoje, dużo trenuję, pracuję. Dziś chcę, żeby ta moja praca wychodziła i to ona mówiła o tym, jakim teraz jestem człowiekiem. Nie to, co robiłem wcześniej. Przed aferą z 2019 roku byłem osobą dość mocno imprezową, a od tamtego momentu byłem może na 3-4 imprezach przez trzy lata. Poznałem też dziewczynę, która mnie trzyma w ryzach. Poznanie jej też było kluczowe w moim dalszym postrzeganiu piłki nożnej i życia. Więc tak – teraz jestem już spokojniejszym gościem.
Twoją przyszłość w Odrze uzależniasz jakkolwiek od wyników baraży?
Moja umowa kończyła się w czerwcu 2022, ale automatycznie przedłużyła się o rok po rozegraniu 60% meczów w sezonie. Prowadzimy teraz wstępne rozmowy w kontekście dalszej przyszłości, ale na dziś nie wiem, czy dojdziemy do porozumienia. Tu faktycznie dużo zależy od wyników baraży. Oczywiście chciałbym zagrać z Odrą w Ekstraklasie, ale jeśli się nie uda… Cóż, mam 28 lat i zdaje sobie sprawę z tego, że może być to ostatni moment na transfer gdzieś wyżej. Zobaczymy więc, jak potoczą się sprawy.
Czyli nawet jeżeli Odra ostatecznie w Ekstraklasie nie zagra, to i tak zagra w niej Miłosz Trojak?
Mam taką nadzieję.
CZYTAJ WIĘCEJ O PIERWSZEJ LIDZE:
- Rybski: Ekstraklasa z Widzewem Łódź nabierze kolorytu
- Jak było tak dobrze, to dlaczego Stomil spadł?
- Prezes Chojniczanki: – Wracamy do dużo bardziej wymagającej ligi
- „Zarządzający klubami robią głupie ruchy i długi. Chrobry Głogów taki nie jest”
- Szydełko: Polska piłka skorzysta na większym ruchu na karuzeli trenerów
fot. Newspix