Reklama

Brehmer: Nie zrobiłem niczego, czego mógłbym się wstydzić

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

22 marca 2021, 08:48 • 13 min czytania 23 komentarzy

Dietmar Brehmer rozstał się z Odrą Opole w gorącej atmosferze. Szkoleniowiec miał sporo zarzutów do zarządu klubu, zarząd z kolei miał zarzuty do niego. W wywiadzie z nami trener komentuje wydarzenia, które doprowadziły do jego zwolnienia. Co stało się w szatni po meczu ze Stomilem Olsztyn? Jaką karę otrzymał zespół? Czy jego konflikt z Mateuszem Kuchtą był poważny? Jak wyglądały jego rozmowy z zarządem? Dlaczego uważa, że nie słuchano jego rad? Są kulisy, są konkrety, zapraszamy.

Brehmer: Nie zrobiłem niczego, czego mógłbym się wstydzić

Co jego zdaniem nie funkcjonowało w pierwszoligowcu? 

Oglądał pan mecz Odry z Sandecją?

Nie oglądałem, potrzebowałem innych impulsów. Pojechałem ze znajomymi na narty, potrzebowałem trochę równowagi, balansu. Trzymałem kciuki za zespół, byłem w kontakcie z trenerami, przekazałem im dobre słowo. Cieszę się, słuchając konferencji prasowej, że trener Plewnia jest zadowolony. Gratuluję punktu, oby tak dalej.

Czyli rozumiem, że żal przeważył?

Nie nazwałbym tego w ten sposób. Jestem lekko zmęczony, ale to raczej kwestia „energetyczna”. Nie chciałem siedzieć w domu, zadręczać się pewnymi rzeczami, myśleć o przeszłości, tylko naładować baterie i patrzeć w przyszłość. Wspaniała pogoda, słońce, ostatni czas na narty!

W końcu jest pan na urlopie.

(śmiech) No tak, skorzystałem z tej podpowiedzi i się urlopuję.

Reklama
Trochę się gubię w tym, co dzieje się wokół pana. Z jednej strony słyszę, że jest pan zwolniony, z drugiej prezes Odry w rozmowie z nami upomina pana, że jest pan pracownikiem klubu i musi uważać na słowa. Jak to w końcu wygląda?

Dobre pytanie. Nie jestem pracownikiem klubu. Jestem kadrą zarządzającą, wykonuję usługi dla klubu i jednym z moich głównych priorytetów było i będzie dbanie o wizerunek klubu. Nikt nie wręczył mi żadnego zakazu, a dla mnie ważna jest transparentność, przejrzystość, przekazywanie prawdziwych informacji. Moim działaniem jak najbardziej dbam o wizerunek klubu. Ja też jestem częścią tego wizerunku, przekazałem go klubowi i o niego też dbam. Przejrzałem ten wywiad i to jest sposób prowadzenia rozmów ze mną w ostatnich tygodniach. Operowanie strachem. Ale ja się niczego nie boje, nie mam sobie nic do zarzucenia. Dziwię się, że takie elementy straszenia pojawiły się w moich rozmowach z Odrą, ale trenerzy na szczeblu centralnym są na to odporni.

Czym pana straszono? Ujawnieniem jakichś informacji?

Różne to były rzeczy, na pewno nie było motywacji pozytywnej w ostatnim czasie. Nasz dialog z prezesem i dyrektorem wyglądał tak, że mówiono mi, żebym się uspokoił, nie zachowywał się tak, jak się zachowuje, nie wypowiadał się tyle, bo może być to czy tamto. Całe swoje życie zarabiam na piłce nożnej, mam ponad 150 meczów w Ekstraklasie jako asystent trenera. Takie zarządzanie strachem nie przystoi na tym poziomie.

Prezes Tomasz Lisiński nie chce wdawać się w szczegóły sprawy. Można to rozumieć tak, jakby chronił pana przed ujawnieniem jakichś informacji.

Niech prezes je ujawnia. Jestem spokojny, nie zrobiłem niczego, czego mogę się wstydzić. Popełniałem błędy, ale nie zrobiłem niczego, co jest nieetyczne. Może prezes ujawni, że w szatni używałem słów powszechnie uważanych za obelżywe. Na „k”, może na „ch”. Jestem w futbolu całe życie, prezes Lisiński jest w tym środowisku nowy. Bardzo go szanuję, jest ambitnym człowiekiem, ale z nikim innym poza mną się nie spotkał. Nasze relacje były bardzo dobre do pewnego momentu i tak to się skończyło, jak się skończyło.

Właśnie, do pewnego momentu. Słyszę, że pana relacje z Odrą zaczęły się psuć przez zdarzenia, które miały miejsce niedawno.

Nie było żadnych zdarzeń. Powiem szczerze – od początku roku zacząłem funkcjonować w sposób bardzo kreatywny. Codziennie przychodziłem do klubu i czułem się bardzo dobrze, wchodziłem do szatni z przyjemnością. Razem ze sztabem trenerskim byliśmy jak walec, miażdżyliśmy wszystkie trudności, które stały nam na drodze. Wyszliśmy zwycięsko ze wszystkich kryzysów. Sztab motywował mnie, a ja motywowałem sztab. Zacząłem się dzielić moimi pomysłami z zarządem, ale on ich nie akceptował, nie pasowały mu, miał swoją wizję prowadzenia klubu. Być może tutaj się zderzyliśmy, aczkolwiek patrząc na to, co dzieje się w ostatnich dniach, to wiele moich pomysłów zaczyna właśnie funkcjonować. Może to jest powód tego, że już nie pracuje w klubie. Podkreślę jeszcze raz – nie ma żadnych incydentów. Wytłumaczyłem się ze wszystkiego, jeśli jest coś jeszcze, to proszę to powiedzieć.

Zostanę przy tych pomysłach – rzucimy jakichś konkretem, żeby czytelnicy wiedzieli, o co chodzi?

Skupiłbym się na mojej pracy trenerskiej. Wiele impulsów kierowanych do zespołu miało na celu stworzenie poczucia bycia głodnym. Chęci powalczenia, żeby być wysoko w tabeli, wejścia do barażów. Były różne formy wywierania zdrowej, sportowej presji na zawodnikach, zgrywania zespołu na poziomie mentalnym. Prosty pomysł, który miałem na obozie – rywalizacja między sztabem a drużyną w grach uzupełniających. Zagraliśmy o wysoką stawkę, bo uczta sushi, którą ufundowaliśmy po porażce, kosztowała nas 1500 czy 2000 zł. Rywalizowaliśmy, graliśmy w siatkówkę, kręgle, szachy, pływaliśmy. Przyłączył się do tego prezes i dyrektor. Myślę, że to ciekawy sposób na zgrywanie zespołu. Miałem wiele pomysłów na poprawienie wizerunku klubu, które były nieakceptowane.

Reklama
Jakie to były pomysły?

Na przykład jeśli chodzi o funkcjonowanie mediów w klubie. Wydaje mi się, że w mediach wewnętrznych wywiady nie powinny polegać na zadawaniu negatywnych pytań, jak „dlaczego tracimy tyle bramek?”. Raczej są to pytania neutralne albo pozytywne, to właśnie budowanie wizerunku już wewnątrz klubu. Próbowałem przejąć nad tym kontrolę, to jeden z elementów, przez który nie ma mnie dzisiaj w Odrze.

Mówi pan o budowaniu atmosfery, a czy wydarzenia z meczu ze Stomilem Olsztyn jej nie zburzyły?

To był incydent, z którego wyszliśmy zwycięsko, czego dowodem są wyniki z Widzewem Łódź i Zagłębiem Sosnowiec. Takie rzeczy się zdarzają. Prezes Lisiński w takich sytuacjach się nie znajdował, nie ma doświadczenia. Dla niego to jest odstępstwo od tego, co było wcześniej. Przyjmuję, że to mógł być powód zwolnienia, ale ścieranie się ze sobą to jest jeden z elementów budowy zespołu. Jeśli ktoś jest ciągle prowadzony tak samo, jeśli odprawy są takie same, to te wszystkie impulsy tracą wartość. Po roku to nie daje efektu. Szukałem czegoś nowego i może przesadziłem.

Czyli potwierdzi pan, że padły słowa o tym, że drużyna nie jest za panem?

Mieliśmy jakiś incydent z piłkarzami Stomilu. Wszedłem zdenerwowany do szatni i powiedziałem: panowie, to jest zespół, że ktoś mnie obraża, a wy nie reagujecie? Słusznie ktoś odpowiedział, że zespół o tym nie wiedział. Przyjąłem to do wiadomości, uspokoiłem się, zastanowiłem i stwierdziłem, że faktycznie mogli mieć rację. To są błahe rzeczy, które zdarzają się na wielu poziomach. Wiem, jak to wygląda, jak jest w szatniach zachodnich, Kosta Runjaić opowiadał mi, jakie rzeczy działy się na poziomie 2 Bundesligi. To jest kuchnia trenerska, w wywiadach to nie przejdzie, ale w szatniach tak to wygląda. Wyznaję filozofię trenera Michała Probierza, że trener musi być osobą na pograniczu miłości i nienawiści. Probierz, Szatałow, Runjaić – to jest moja szkoła, moi mentorzy – oni tak pracowali.

Ale jednak kara dla drużyny była. Pytanie, czy to nie była przesada? Czy zespół to zaakceptował?

Trzeba się zespołu zapytać. Dla mnie to normalna rzecz skorzystałem z regulaminu wewnętrznego. To była pierwsza kara, dla mnie kara to jest ostateczność. Przez czas, w którym byłem w Odrze, przypominam sobie tylko karę dla Piotra Żemło, jakieś drobne opłaty za niewypełnienie pewnych rzeczy. To wszystko były drobne kary, które szły na konto zespołu, organizowano z tego imprezy.

Słyszę jednak, że ta kara była wysoka. 5000 zł.

W zawieszeniu. Jeżeli zdobylibyśmy trzy punkty z Widzewem, zmniejszyłbym ją o połowę. I zmniejszyłem. Powiedziałem, że jeśli zrobią podobną ucztę sushi do tej, którą zrobiliśmy na obozie, to będziemy kwita. Jeżeli zespół chciał podyskutować o tej karze, to mógł przyjść do mnie. Zarząd widocznie uznał, że to argument za moim zwolnieniem. Ja nie naruszyłem żadnego paragrafu, to jest moja kuchnia trenerska.

Czyli między panem i zespołem wszystko było w porządku?

Trzeba zapytać zespołu.

A z pana punktu widzenia?

Reakcją na ten mały incydencik była gra z Widzewem i Zagłębiem Sosnowiec. To była drużyna walcząca, zaangażowana, która cieszy się po bramkach, po zwycięskim meczu. Drużyna była skoncentrowana i to jest odpowiedź na to, jak wygląda kuchnia trenerska. Trener to najwyższa kadra zarządzająca, steruje łodzią, na której jest mnóstwo charakterów. To nie kościół czy przedszkole, to są twarde charaktery. W Odrze jest wielu zawodników, którzy coś osiągnęli. Drewniak i Piech byli mistrzami Polski, Janus grał w europejskich pucharach, jest Kort, jest wielu innych wybitnych zawodników. To są ciężkie charaktery, z którymi trzeba współpracować.

Jak wyglądało pana pożegnanie z drużyną, co pan usłyszał od zespołu?

Proste słowa. Zespół był w dużym szoku, takie odniosłem wrażenie. Podziękowano mi, byłem w kontakcie telefonicznym z kapitanem. Pożegnanie jak pożegnanie, ja miałem moc energii, byłem lekko zdenerwowany, ale powiedziałem, co miałem do powiedzenia, przekazałem swoje stanowisko. Nic wielkiego, nie jestem pierwszym ani ostatnim trenerem, który żegna się z Odrą. Ja chciałem podziękować kibicom, którzy wyrazili poparcie dla mojej osoby.

Ze wszystkimi zawodnikami rozstał się pan w zgodzie? Mateusz Kuchta, z którym miał pan konflikt podobno nie podał panu ręki.

Nie przypominam sobie czegoś takiego. Wiele słów o Mateuszu powiedziałem, jest dla mnie stuprocentowym profesjonalistą. To, że się pokłóciliśmy, nie zmieniło jego obrazu w moich oczach. To piłkarz pełną gębą, ratował Odrę w trudnym momencie. Nie mam do niego żadnej urazy, to jeden z moich ulubionych bramkarzy.

Jak wyglądała wasza sprzeczka? Zostało to przedstawione jako jeden z powodów odejścia, więc wygląda to na poważną sprawę.

Byliśmy w pokoju trenerskim. Na Odrze nie ma w nim zbyt wiele miejsca. Mateusz chciał pewną rzecz wykonać, ja byłem po trzech godzinach siedzenia w klubie, rozmów, analiz, byłem zdenerwowany po przegranym meczu, którego nie powinniśmy przegrać w ten sposób. Mateusz wszedł, zareagowałem impulsywnie, ale wyjaśniliśmy to sobie na drugi czy na trzeci dzień. Wahałem się do ostatniej chwili, czy Mateusz powinien zagrać, ale zagrał i był jednym z kluczowych piłkarzy w meczu z Widzewem. Obronił rzut karny, potem rewelacyjnie obronił dobitkę, każdą interwencję miał pewną. Po meczu sobie podziękowaliśmy i jeśli ktoś chce mnie z Mateuszem poróżnić… Moim zdaniem niczego między nami nie ma, chyba że Mateusz uważa inaczej.

Sporo tych momentów złości, frustracji. Z czego to wynika? Wygląda to tak, jakby pan ciągle kłócił się z zespołem, a chyba wcześniej tak nie było.

Zawsze byłem naładowany energią, ale pozytywną. Oczywiście po przegranym meczu jest we mnie sporo złości, to normalne w sporcie. Na boisku często dzieją się rzeczy, na które nie mam wpływu. Jestem fighterem, walczę za zespół. Chciałem uczynić Odrę bardziej ambitną, nastawioną na sukces.

Może poszło to w złą stronę?

Mówiłem panu o sztabie szkoleniowym. Tam też się ścieraliśmy, ale decyzje podejmowaliśmy wspólnie. Oczywiście wiedziałem, że to ja mam ostatni głos, ale kiedy było trzeba, była demokracja. I sztab wie, że moje reakcje bywają błyskawiczne, natychmiastowe, bo jestem człowiekiem szczerym. Wychowałem się w sportowej rodzinie, w taki sposób reaguję. Dokształcam się, uczę, przechodzę kursy mentalne, ale raz jeszcze powiem – to jest moja kuchnia trenerska.

A pana sytuacja z zarządem? Źle odebrany żart o szampanie też był przywoływany jako jedna ze składowych rozstania. Doszło tam do kuchni, padło słowo za dużo?

Wszedłem do pokoju prezesa i zacząłem się chwalić dobrymi informacjami. Prezes nie uznawał tych informacji za pozytywne, potraktował to jako atak. Szkoda, bo mieliśmy powody do dumy, szliśmy w bardzo dobrym kierunku. Tak jak mówiłem, moje pomysły były szybko gaszone, nie chciano dzielić się ze mną wiedzą. Pracowałem w wielu klubach, byłem na stażach w Bundeslidze, wiem, jak powinno to wyglądać. Niech pan zapyta, czy ktoś z zarządu był na takich stażach, zebrał takie doświadczenia? To jest problem polskiej piłki, często mówi się o licencjach dla trenerów, a czemu nie ma licencji dla dyrektorów sportowych? Może oni też powinni zdawać egzaminy, dokształcać się, robić kursy, znać języki.

Wnioskuję, że tamta rozmowa nie przebiegała w miłej atmosferze.

W takim kierunku się to potoczyło. Ja byłem zbudowany, miałem dużo pozytywnych informacji, byłem po analizie meczu z Widzewem. Dostałem wiadomość o oglądalności, a pracowałem z Kostą Runjaiciem i wiem, że takie informacje są ważne. Śledzenie oglądalności, informacji prasowych – to jest na porządku dziennym w profesjonalnych klubach. Każde zdjęcie jest kontrolowane, nie ma informacji, które wychodzą z klubu i są niekorzystne.

Powiedział pan, że rozstano się z panem jak z wrogiem, wyciągnął pan sytuacje z przeszłości, kiedy w Odrze rozstawano się z Mariuszem Rumakiem i Janem Furlepą. Zarząd był inny, ale przyzwyczajenia pozostały – tak można to rozumieć.

Słyszałem coś o umiejętnościach miękkich czy twardych… A do jakich umiejętności należy rozstanie się z trenerem, który zrobił dobry wynik, który był pozytywnie odbierany, który ma wielu przyjaciół? Wszędzie, gdzie wchodzę, mam dobre relacje. Pewnie teraz dwie, trzy osoby nie patrzą na mnie tak pozytywnie, ale zostawiłem w Opolu wielu przyjaciół i jest mi bardzo żal. To wspaniałe miasto. Jestem przekonany, że wiosną mocno byśmy namieszali, ale nikt nie dał mi dokończyć pracy. Może kiedyś będziemy mogli usiąść i się z tego pośmiać, ale to nie ode mnie zależy.

Wrócę do tematu pana rozstania z Pogonią Szczecin. Wtedy wszystko wyglądało dobrze? Bo słyszałem, Pogoń nie wiedziała, że pan wybiera się do Opola, żeby zostać pierwszym trenerem Odry, chyba nawet po Twitterze taka opinia krążyła.

Nie, nie, nie. To, co stało się w Opolu i porównanie tego z Pogonią… Ja w Szczecinie nauczyłem się, czym jest profesjonalna piłka na poziomie europejskim. Dlatego Pogoń jest tak wysoko, bo tam każdy szczegół jest ważny. Miałem swoje prywatne problemy, o których informowałem trenera Runjaicia. Wahałem się, czy zostać w Szczecinie, czy może jednak wrócić na Śląsk. Trener o tym wiedział, ale namawiał mnie, żebym został. Podpisałem więc nowy kontrakt w Szczecinie, a w pewnym momencie pojawił się temat Odry Opole. Zbiegło się to z pogłębieniem się moich problemów osobistych. Zaprosiłem trenerów i dyrektora do dobrej restauracji, przekazałem, jaka jest moja wola. Wszystko odbyło się perfekcyjnie. Byłem w stanie zrzec się pewnych rzeczy finansowych, żeby klub zgodził się na moje odejście, ale klub odrzucił moją propozycję. Powiedziano, że zasłużyłem na te pieniądze i je dostanę. To, jak się zachowano, jest wzorem dla wielu klubów.

Co pan w takim razie zamierza robić po urlopie? Mówił pan o telefonach z różnych klubów, przewijały się informacje, że negocjował pan z jednym z klubów z Ekstraklasy.

Było kilka telefonów, ale to był wstępny etap rozmów. Cenię sobie moje słowo i od razu dziękowałem. Byłem nastawiony na projekt Odry razem z moimi asystentami, chcieliśmy w ciągu dwóch, trzech lat być zespołem mocno osadzonym w „szóstce”, który będzie walczył o Ekstraklasę. W tej chwili się urlopuję i mam nadzieję, że jesteśmy w stanie się z klubem dogadać i wyjść z tego kryzysu.

Czyli na razie bez pośpiechu, na pracę przyjdzie czas.

To nie ode mnie zależy, ten rynek wygląda tak, że to praca przychodzi do trenera. Ze względu na znajomość języków mam pewne możliwości na rynku niemieckim, austriackim, także na rynku wschodnim, ale to bardzo odległe rzeczy, bo bardzo dobrze czuję się w Polsce. Żona mnie wspiera, przyjaciele mnie wspierają, ja jestem trochę tym wszystkim zmęczony. Można to było lepiej rozegrać.

Istnieje jeszcze szansa na dobre zakończenie? Skoro jest pan na urlopie, to może zostanie pan przywrócony do pracy…

Nawet nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Nie ma możliwości, żebym wypełnił mój kontrakt jako trener pracujący. Nie wiem, co klub zamierza z tym zrobić, ja zamierzam pomóc żonie.

W końcu idą święta.

Tak. Będę się uczył języków, analizował mecze i starał się spędzić ten czas kreatywnie.

ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

23 komentarzy

Loading...