GKS Katowice rozegrał jesienią dwie zupełnie inne części. W pierwszej był chłopcem do wpuszczania goli, w drugiej stał się wyrachowany i trudny do pokonania dla każdego przeciwnika. Wszystko dzięki konkretnym zmianom wprowadzonym przez Rafała Góraka i jego sztab. Całościowo dało to w miarę spokojną sytuację przed wiosną w I lidze. Rozmawiamy ze szkoleniowcem śląskiego beniaminka. Co zmienił w grze swojej drużyny i dlaczego działo się to z dnia na dzień? Co mogło zgubić jego piłkarzy na początku sezonu? Czy mecz ze Stomilem traktował jako grę o posadę? W jakich okolicznościach obejrzał pierwszą czerwoną kartkę w karierze trenerskiej i czego mu brakuje u sędziów? Co GKS Katowice udowodnił jesienią jeśli chodzi o politykę transferową? Dlaczego w kadrze zespołu są sami Polacy? Co najbardziej stresowało Góraka wiosną, gdy ważyły się losy awansu na zaplecze Ekstraklasy? Zapraszamy.
20 meczów, 23 punkty, trzynaste miejsce w tabeli – nie jest to szczególny powód do dumy, ale biorąc pod uwagę pierwszą część jesieni w waszym wykonaniu i tak dobrze kończycie rok.
Dokładnie. Zdecydowanie najtrudniejszy był dla nas okres od 6. do 10. kolejki. Sam start mieliśmy całkiem niezły. Punktowo może nie było tego widać, ale przegraliśmy wtedy tylko raz i graliśmy z ułańską fantazją. Na dłuższą metę okazało się to niebezpieczne. Po pierwszych dziesięciu meczach wiedzieliśmy, że znajdujemy się w trudnym położeniu.
Mieliście wtedy 23 stracone gole, czyli aż o sześć więcej niż drugi zespół w tej klasyfikacji. GieKSa gwarantowała rozrywkę, ale niekoniecznie w pożądaną przez was stronę.
To był koszmarny wynik, zwłaszcza że – jak pan wspomniał – drugi najgorszy zespół i tak miał sześć wpuszczonych bramek mniej. Nie było łatwo się z tego wygrzebać. Gdy już liga się zacznie i wpadnie się w taki dołek, to mecz goni mecz i możesz nie zdążysz zareagować, czas przeleci ci przez palce. Nam na szczęście udało się dojść do sedna problemu i pomóc drużynie. Nie było wyjścia, musieliśmy coś zmienić. Gdybyśmy ciągle szli w tym samym kierunku i próbowali ulepszać wszystko według wcześniejszych założeń, to poprowadzilibyśmy ten zespół na rzeź.
Cashback 50% na wejściu w Fuksiarz.pl
Antidotum okazało się momentalne przejście na ustawienie z trójką stoperów i wahadłowymi. Rozumiem, że to była potrzeba chwili, pierwotnie takiego planu nie mieliście?
Tak zero-jedynkowo to przyznam się, że miałem taki plan na przerwę zimową. Wtedy chcieliśmy więcej popracować nad zmianą systemu. Zmiany zawsze chcę przedstawiać drużynie metodycznie, z czasem na pracę, w sposób zaplanowany. Tutaj stało się to z dnia na dzień, ale uznaliśmy, że to może nam pomóc. Przez dwa lata szlifowaliśmy granie czwórką z tyłu, musząc wygrywać i atakować pozycyjnie w II lidze. Na zmiany nie mieliśmy nawet dni, tylko godziny i musieliśmy sobie dać radę.
Przetarciem okazał się pucharowy mecz z Olimpią Zambrów.
Nawet gdybyśmy od razu musieli grać w lidze i tak byśmy się zdecydowali na nowe ustawienie, bo po prostu nie mogliśmy iść dłużej w dotychczasowym kierunku. Spotkanie z Olimpią idealnie nam się ułożyło w tej kwestii. Do Zambrowa pojechaliśmy na pierwszą i ostatnią próbę, wygraliśmy 1:0 i to był dobry prognostyk.
Drużyna nie była na starcie zbyt pewna siebie? Po jednym z meczów zasugerował pan między wierszami, że przydałoby się więcej pokory. Rafał Figiel w dzienniku „SPORT” przyznawał, że był zszokowany słabym początkiem. Pan zapowiadał przed sezonem, że każdy punkt i każde zwycięstwo trzeba będzie wyszarpać, ale najwidoczniej w praktyce zawodnicy tak nie myśleli.
Być może tak było, ale nie chciałbym mówić dziś z pełnym przekonaniem, że chłopaki zbyt pewnie weszli w sezon. Moją rolą jako trenera było zareagowanie na sytuację, obojętnie, w którym momencie. Często trener najbardziej czujny musi być przy dobrej passie, po kilku wygranych z rzędu.
Nastawienie to jedno, drugą sprawą są różnice w umiejętnościach. W II lidze jednak wiele rzeczy dzieje się bardziej spontanicznie. Rywale rzadziej wykorzystują twoje błędy, możesz pozwolić sobie na więcej frywolności w ofensywie. W I lidze pod tym względem różnica jest ogromna. Prędzej skłaniałbym się ku tezie, że zawodnicy nie byli przyzwyczajeni do takiej jakości w grze przeciwników. Przez dwa lata na drugoligowych boiskach do pewnych okoliczności zdążyli się przywiązać na tyle, że zaczęli je uznawać za standard. Pod tym kątem dostaliśmy surową lekcję. Niekiedy taki klaps się przydaje. Grunt, żeby po jego otrzymaniu odpowiednio zareagować.
Wiadomo, że ma pan duże zaufanie w klubie i zna pan tych ludzi od dawna, ale czy przed meczem ze Stomilem przeszło panu przez myśl, że to może być dla pana bój o przyszłość przy Bukowej?
Zawsze staram się twardo stąpać po ziemi i nie lukrować rzeczywistości. Jeżeli się czemuś przyglądam, to nie udaję, że czegoś nie widzę, nie słyszę czy nie czuję. Przed Stomilem zdawałem sobie sprawę, że każdy następny mecz, którego nie wygramy, będzie powodował bardzo duże ciśnienie u ludzi nade mną. A nigdy nie chciałem, żeby do czegoś takiego dochodziło. Dążyłem do tego, żeby kierownictwo klubu mogło się zająć sprawami strategicznymi i nie musiało się martwić o trenera. Z drugiej strony, jeśli czujesz zaufanie i wsparcie z każdej strony, to jest większa szansa na wyjście z tarapatów. Niepodejmowanie decyzji to też przecież decyzja. Wiedziałem zatem, jaka jest stawka, ale wolałem nie zagłębiać się w szczegóły tej sytuacji. Potrzebowaliśmy zwycięstw od zaraz, to dla każdego było jasne.
No i wygraliście ze Stomilem w doliczonym czasie po analizie powtórek, ale w następnej kolejce straciliście w końcówce dwubramkowe prowadzenie z GKS-em Tychy. Nie bał się pan o mentalność zawodników, o to, że mogą zwątpić również w nową strategię?
Nie bałem się, ponieważ z niejednego trudnego momentu już razem wyszliśmy. Z większością pracowałem znacznie dłużej niż dwa miesiące w I lidze. Nic nie buduje tak, jak wygrana, ale mimo wszystko mecz z Tychami pokazał nam, że idziemy we właściwą stronę jeśli chodzi o sposób gry. Dzień później podczas analizy widzieliśmy tak dużo dobrego w naszej grze, że ciężko było spuszczać głowy. Jakby nie patrzeć, zdobyliśmy czwarty punkt w dwóch meczach i uznaliśmy to za dobry znak. Rywale poza stałymi fragmentami nic nie byli w stanie nam zrobić. Drugi gol to zwyczajnie fatalny przypadek.
Rok zakończyliście potrójnie pozytywnie, pokonując Podbeskidzie. Nie tylko wygraliście, nie tylko wreszcie wygraliście na wyjeździe, ale jeszcze zrobiliście to po rekordowo krótkiej przerwie. 1 grudnia wieczorem graliście w Rzeszowie, a 4 grudnia o 12:40 musieliście już walczyć w Bielsku.
Byłem zbudowany tym, jak wyglądaliśmy z Podbeskidziem. Pod względem biegowym prezentowaliśmy się więcej niż przyzwoicie. Mimo napiętego terminarza w końcówce, aż chciałoby się grać dalej. W trzech ostatnich meczach strzelaliśmy za każdym razem po dwa gole i sześć razy prowadziliśmy, ale z Resovią i Miedzią łącznie dało nam to tylko punkt. Tym bardziej się cieszyłem, że na koniec nasza dobra gra przełożyła się na wynik. Wygraliśmy bardzo ważne i bardzo prestiżowe spotkanie, zapewniając sobie dobry nastrój przez całą zimę.
W pierwszych dziesięciu meczach GieKSa zdobyła siedem punktów, straciła 23 gole i znajdowała się w strefie spadkowej. Za okres od zmiany ustawienia byłaby trzecia w tabeli, a bramek straciła jedynie 10. Pojawiło się więcej pragmatyzmu w waszej grze, ale rozumiem, że to mimo wszystko okres przejściowy i docelowo chcecie wrócić do efektowniejszego futbolu?
W pierwszej kolejności chciałbym, żeby moją drużynę postrzegano jako grającą w piłkę, grającą ofensywnie i dającą dużo radości. Taki był nasz pomysł w II lidze i na początku po awansie. Nadal uważam, że również wtedy mieliśmy niezłe mecze. Musieliśmy jednak przypomnieć zespołowi o rozwadze w grze i tym, jak istotnym elementem jest bronienie. Teraz niekoniecznie trzeba zmieniać ustawienie, żeby prezentować efektowny futbol. Przy systemie z trójką stoperów możliwości ofensywne są olbrzymie, natomiast trzeba sobie jasno powiedzieć, że nad atakowaniem w tym systemie nie pracowaliśmy jesienią praktycznie wcale. Skupialiśmy się na obronie i w tym zakresie starałem się jak najwięcej metodycznie przekazać piłkarzom.
W przedostatniej kolejce, z Miedzią, też działy się rzeczy niemalże historyczne. Po raz pierwszy w trenerskiej karierze otrzymał pan czerwoną kartkę.
Czerwoną za dwie żółte, w ciągu dosłownie dwudziestu sekund zostałem dwukrotnie ukarany. Tak samo uzasadnione, tak samo opisane. Panu sędziemu chyba zadudniło w uszach, dlatego dostałem dwie kary. Do dziś nie wiem, za co wyleciałem.
Poczuwał się pan do winy, ale za pierwszą kartkę.
Opuściłem strefę dla trenerów, krzycząc: – Panie sędzio, za co jest ten faul?! Niczego teraz nie wygładzam, nie użyłem żadnego epitetu czy przekleństwa. No ale opuściłem strefę, więc na wniosek arbitra technicznego dostałem żółtą kartkę. Wróciłem do strefy, odwróciłem się w kierunku ławki, chcąc dosadnie poinstruować moich zawodników przed obroną rzutu wolnego i chyba wtedy sędzia zdecydował, że pokaże mi czerwoną kartkę. Cóż, młody facet, też się uczy i zbiera doświadczenie. Po meczu pogadaliśmy z 10 minut. Bardzo się poczuwam do tego, żeby zawodnicy szanowali pracę sędziów i sam staram się doceniać ich trud. Niekiedy jednak brakuje mi tego samego w drugą stronę, żeby arbitrzy umieli wczuć się w nasze role.
Generalnie jednak chyba jest znacznie lepiej z sędziowaniem w I lidze po wprowadzeniu VAR-u.
Na bazie tych dwudziestu meczów w I lidze, jestem bardzo zadowolony z poziomu pracy sędziów. VAR uważam za bezapelacyjnie dobre narzędzie. Oczywiście zawsze znajdzie się jakieś uwagi, przed chwilą o nich mówiliśmy.
Beniaminkom często sugeruje się, że po awansie nie mogą grać w dotychczasowym składzie. Dotyczy to przede wszystkim Ekstraklasy, ale zapewne i w I lidze istnieje taka zależność. Wy pokazaliście, że można dokonać jedynie kosmetycznych zmian w kadrze i dać radę, przynajmniej w kontekście trzymania na dystans strefy spadkowej.
Bardzo chcieliśmy dać szansę sprawdzenia się w I lidze tym, którzy awans wywalczyli. I to sprawdzenia się na poważnie, w dłuższym wymiarze. Wiem, że pójście taką drogą często postrzega się jako błąd, ale jak tak nie uważam. Wielu z tych chłopaków zostało zweryfikowanych pozytywnie.
Z zawodników sprowadzonych latem ważniejsze role odgrywali jedynie Dawid Kudła, Filip Szymczak i do momentu kontuzji Oskar Repka.
Repka na początku walczył o skład z Bartoszem Jaroszkiem i w pewnym momencie wywalczył sobie plac, ale niestety potem problemy zdrowotne sprawiły, że nie grał już do końca rundy. Kudła od razu wypełnił lukę w bramce. Szymczaka wypożyczyliśmy z Lecha Poznań. Choć to bardzo młody zawodnik, z rocznika 2002, to z dużym potencjałem, wszystko przed nim, ale również dużo pracy. Niewiele zmian zaszło w naszej kadrze, tak sobie zakładaliśmy i nie miałem potem pretensji, że chciałbym więcej transferów.
W przypadku Szymczaka mówił pan wręcz o sukcesie, że zdecydował się on na przyjście do Katowic.
Niewątpliwie znaczenie miała wcześniejsza współpraca GieKSy z Lechem. To tutaj ogrywali się Kamil Jóźwiak, Tymoteusz Puchacz i Bartosz Mrozek, którzy wydaje się tylko i wyłącznie na tym zyskali. Dla nas pozyskanie Filipa było dużą sprawą, jemu też to wypożyczenie wiele daje. Kilkanaście meczów w Ekstraklasie zdążył rozegrać, ogólnie jednak jego seniorskie doświadczenie ograniczało się głównie do II ligi. Przed nim jeszcze długa droga, ale idzie we właściwym kierunku.
Z drugiej strony, poza Mrozkiem, nikt istotny latem od was nie odszedł.
To prawda. Bartosz rozwinął się przez dwa lata pobytu w Katowicach i teraz rywalizuje już o miejsce bramce w Lecha. W każdym razie, nie musieliśmy wdrażać kilkunastu nowych zawodników, ciągłość pracy zachowaliśmy. Ona jest dla mnie bardzo ważna i pokazuję to także na swoim przykładzie. GieKSa to dopiero mój czwarty klub jako trenera.
W kadrze macie samych Polaków i to najczęściej w rozwojowym wieku. Najstarszy Arkadiusz Woźniak to rocznik 1990. To raczej nie jest przypadek?
Tak, to zamierzona polityka. Nie wykluczamy zatrudnienia obcokrajowców czy doświadczonych Polaków, ale w sytuacji, w której znaleźliśmy się dwa i pół roku temu, musieliśmy obrać taką strategię, aby trochę odwrócić tendencję, która była w klubie. Dokonaliśmy racjonalizacji działań na wielu frontach. Łatwiej o tym mówić niż działać w ten sposób w praktyce. Docelowo chcielibyśmy w coraz większym stopniu promować wychowanków. Na ten moment podejmujemy próby stopniowego wdrażania najzdolniejszych do funkcjonowania w pierwszej drużynie, wierząc, że z czasem wykorzystają oni dawane im szanse, tak, jak czyni to obecnie Patryk Szwedzik.
A tak na marginesie można wspomnieć, że niestety towarzyszą nam w klubie okoliczności, które utrudniają działania w zakresie efektywności szkolenia, takie jak infrastruktura czy odchodzenie bardzo młodych, najzdolniejszych zawodników do klubów mogących zaoferować atrakcyjniejsze warunki. Trenerzy i ludzie zarządzający naszą akademią robią jednak wszystko, abyśmy z każdym dniem byli coraz atrakcyjniejsi i potrafili gonić najlepszych. Wierzę, że kiedyś te starania przyniosą efekt. Dziś uważnie analizujemy rynek, mocno się zastanawiamy nad każdym zawodnikiem, żeby pasował do naszej układanki. Jeśli ktoś przychodzi na wypożyczenie, to znaczy, że innego wyjścia nie było.
Poza Kudłą, po awansie sprowadziliście zawodników nie mających więcej niż 23 lata. Był pan przekonany, że w polu macie już wystarczająco dużo doświadczenia?
Wracamy do tematu dania szansy na weryfikację ludziom, którzy wywalczyli awans. Rozmów i pytań było wiele, czasami chodziło też o sprawy finansowe. Wydawało nam się, że możemy rywalizować w I lidze w oparciu o tych, których już mieliśmy. Mieliśmy świadomość, że podejmujemy ryzyko, ale chyba udało się je wyważyć.
Zimą również tylko kosmetyczne zmiany w składzie?
Odpowiadając naukowym językiem, zebraliśmy w tej rundzie ogromny materiał badawczy. Zimą raczej nie ma co liczyć na transfery bezgotówkowe, w tym względzie na rynku panuje wtedy totalna… zima. O transfery gotówkowe też trudniej niż latem. Parę rozmów prowadzimy, coś się dzieje w gabinetach, ale na pewno nie zatracimy swojej racjonalności i pragmatyczności w działaniach. Nie możemy doprowadzić do sytuacji, w której zmusimy się do jakiegoś ruchu wizją pięknego jutra. Musimy działać w oparciu o chłodną analizę, cierpliwość i konsekwencję.
Z letnich nabytków pewnym rozczarowaniem jest Piotr Samiec-Talar. Mówimy o chłopaku, który uzbierał 20 meczów w Ekstraklasie w koszulce Śląska Wrocław, a u was albo wchodził na końcówki, albo nie podnosił się z ławki.
Piotrek trafił na dość dużą rywalizację i może trochę inny cykl treningowy niż w Ekstraklasie. Nie mówię, że lepszy czy gorszy, po prostu inny. Były chwile, gdy potrafił błysnąć umiejętnościami. W Pucharze Polski z Termaliką zanotował dobre wejście, udokumentowane zdobyciem bramki, ale faktycznie w przekroju całej rundy inni prezentowali się lepiej i to oni występowali więcej. Nie widzę przeszkód, żeby Piotrek nadal u nas grał, jednak to zawodnik wypożyczony i zobaczymy, co będzie dalej, bo w tej materii musi się wypowiedzieć również Śląsk.
Co pan czuje, patrząc w tabelę? Z jednej strony, siedem punktów przewagi nad strefą spadkową, czyli jest w miarę bezpiecznie. Z drugiej, siedem punktów straty do strefy barażowej, czyli teoretycznie jeszcze sporo może się wydarzyć na górze.
Gdybyśmy mówili teraz o sytuacji na dokładnym półmetku, stwierdziłbym, że tu i tu sprawa jest tak samo otwarta. Ponieważ jednak zostało zaledwie 14 kolejek, to optuję za tym i namawiam wszystkich, żeby najpierw patrzeć za siebie. To zdrowsze podejście.
Nim świętował pan powrót z klubem do I ligi, trzeba było najeść się strachu. Długo wydawało się, że wasz awans pozostaje formalnością, ale pod koniec rozgrywek dopadła was większa zadyszka i przestało to być takie oczywiste.
Sprawy covidowe dały nam się we znaki. Nie chodziło o absencje typu 3-4 zawodników i ktoś ze sztabu. Nam w jednym momencie wypadło szesnastu piłkarzy. Oczywiście mówię o pozytywnych wynikach testów, nie wszyscy mieli objawy. Pierwszy okres po powrocie jeszcze nie wyglądał źle, ale potem widać było, że przestaliśmy biegać, staliśmy się mniej intensywni w grze. To był ogromny problem, trudno było szybko coś zaradzić. No i zrobiło się nerwowo, rywale się do nas zbliżyli. Mimo że w Lublinie rozegraliśmy już bardzo dobry mecz i fizycznie wróciliśmy do równowagi, to i tak przegraliśmy. Na szczęście na finiszu odnieśliśmy trzy efektowne zwycięstwa i nie wypuściliśmy awansu z rąk.
Który moment był wtedy najbardziej stresogenny?
Właśnie ta porażka w Lublinie. Widziałem, że drużyna rozegrała naprawdę fajne zawody, a punktów nie zdobyliśmy i straciliśmy drugie miejsce na rzecz Chojniczanki. Praca trenera ogólnie wiąże się z dużym stresem i trzeba umieć sobie z nim radzić. W takich sytuacjach moim atutem jest to, że długo pracuję w jednym miejscu, rzadko zmieniam kluby, znam ich środowisko. Łatwiej wtedy zapanować nad sytuacją.
No to na koniec inny pozytyw: wreszcie ruszyła budowa nowego stadionu GKS-u Katowice.
Pracując w BKS-ie Bielsko, widziałem proces budowy bielskiego stadionu. Grało na nim nie tylko Podbeskidzie, ale też my. To zawsze jest kwestia sentymentalna. Mam nadzieję, że GieKSa będzie rosła razem z nowym stadionem i będę miał w tym swój udział.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
CZYTAJ TAKŻE:
- Arkadiusz Woźniak: Nigdy nie powiedziałem, że czegoś bardzo mocno żałuję
- Jak katowiccy bombardierzy nastraszyli Benfikę
Fot. FotoPyK/Newspix