Już od ponad tygodnia wiemy, że Lech Poznań zdobył tytuł Mistrza Polski. Była ogromna radość w szatni, potem – spontaniczna i kontrowersyjna pod stadionem. Jednak oficjalna koronacja i uroczyste świętowanie miały miejsce dopiero poprzedniego wieczora, a może raczej – poprzedniej nocy. Choć nie wszystko wyszło po myśli organizatorów i kibiców, to bez wątpienia Poznań takiej nocy potrzebował.
Siedem lat. Siedem długich lat czekali kibice Kolejorza na dzień, w którym trofeum za zdobycie mistrzostwa Polski znów trafi w ręce ich ulubieńców. I – jak miało okazać się później – cierpliwość kibiców została wystawiona na próbę nawet w dniu mistrzowskiej fety.
„Pytasz mnie, czy warto było czekać?”
Wyżej wymienione słowa to cytat z utworu „Nie idziesz sam”, skomponowanego na 95-lecie powstania klubu. To zresztą utwór kochany przez poznańskich kibiców. I właśnie owo czekanie było w ostatnich latach swego rodzaju domeną fanów Kolejorza. Ileż to razy w Poznaniu prasowano już koszule na mistrzowskie fety? Co więcej, przez ostatnie lata połowa kibiców ze swych koszul wyrosła, a druga była zmuszona wymienić żelazka na nowe. Ileż to razy czekano na sukces, czekano na przełamanie złej passy, a w zamian dostawało się kultową już „mokrą szmatą w pysk”? Lech Poznań w ostatnich latach przyzwyczaił swoich kibiców do porażki. Dawał nadzieję, po czym brutalnie ją odbierał. Był jak Testoviron w słynnym viralowym filmiku z pomarańczą. Często więc puszczały nerwy…
Ciągłe widmo porażki zaczęło przedostawać się do codzienności kibiców, którzy żyją Lechem. Nierzadko mówili o „klimczakowej mentalności”, która kazała wątpić im w życiowe sukcesy nawet w najbardziej prozaicznych czynnościach. Jesteś na rozmowie o pracę i idzie ci całkiem dobrze? Spokojnie, za chwilę na pewno wyłożysz się na najprostszym pytaniu. Poznałeś fajną dziewczynę na mieście? Spokojnie, za chwilę okaże się, że ma męża ukrywającego się w Botswanie, który po kilku latach wróci i zechce cię zamordować. Kupiłeś truskawki w sklepie? Spokojnie, połowa będzie zgniła, a druga kwaśna. Kolejorz przyzwyczaił swoich kibiców do tego, że nawet gdy idzie dobrze – nie ma co liczyć na happy end.
MISTRZ KOŃCZY SEZON TAK, JAK NA MISTRZA PRZYSTAŁO – ZWYCIĘSTWEM PRZY PEŁNYCH TRYBUNACH
Potrzeba sukcesu
Wielkopolski kibic łaknął sukcesu jak niczego innego. Najlepszy przykład? Feta pod stadionem po awansie do fazy grupowej Ligi Europy. Umówmy się – takie praktyki nie są codziennością. A tu były potrzebne. Odrobina radości. Kapka szczęścia. Mały sukces, którym będzie można się cieszyć. To było podłączenie do tlenu duszącej się publiki, która miała dosyć coraz bardziej. I światełko w tunelu. Trzeba wierzyć. Tu się jeszcze może coś wydarzy. Może w końcu, może na stulecie…
I znów zapalała się lampka z napisem „to by było zbyt piękne”. Przecież mistrzostwo na stulecie chciało zdobyć tyle drużyn! Ot, choćby taka Jagiellonia – była ogromna pompka, były poprzednie udane sezony. A skończyło się na ósmym miejscu. Dlaczego Lechowi miałoby się udać? Wrócili Skorża, Douglas, Kownacki. Niby pięknie, ale dlaczego miałoby to zadziałać po raz drugi? Mamy najsilniejszą kadrę w lidze. No i co z tego, skoro mamy w sobie gen przegrywu? Ciągła wątpliwość, ciągłe nerwy, ciągły strach. Ale udało się. I tak, warto było czekać.
Nieistotne niedoróbki
Sam ostatni, mistrzowski mecz miał w sobie wiele symboliki. Piłkarza Zagłębia utworzyli szpaler dla świeżo upieczonych mistrzów kraju, choć w zasadzie nikt ich i to nie prosił i nikt od nich tego nie wymagał. W bramce Miedziowych Jasmin Burić, niezwykle ciepło przywitany przez poznańską publikę. No i pożegnania. Zarówno Mickey van der Hart jak i Jakub Kamiński ocierali łzy schodząc z opuszczając plac gry po raz ostatni. Mateusz Skrzypczak doczekał się nawet specjalnego transparentu ze strony Kotła.
Zabrakło tylko jednego, niezwykle istotnego pożegnania z Bułgarską. Pożegnania Pedro Tiby. Człowieka, który wraz z Moderem i Ramirezem byli architektami ostatniej europejskiej przygody Kolejorza. Człowieka, który był kapitanem tego zespołu. W końcu człowieka, który publicznie deklarował, że to właśnie w Poznaniu chce zakończyć karierę. Portugalczyka zabrakło tego dnia nawet w kadrze meczowej, a gdy odbierał złoty medal za zdobycie mistrzostwa Polski, stadion potraktował go dość… chłodno. Nie tak powinna żegnać się z klubem jedna z najważniejszych postaci jego najnowszej historii. Należy podkreślić przy tym, że po oficjalnej ceremonii Kocioł pożegnał Tibę godnie.
Element chaosu
Po wręczeniu medali i trofeum zaczęły dziać się rzeczy dziwne. Na boisko zaczęli wbiegać kibice z neutralnych sektorów – I, III i IV, nierzadko pijani. Ochrona zawaliła sprawę po całości, na płycie zapanowała wolna amerykanka. Piłkarze, zamiast efektownie fetować na murawie musieli uciekać do szatni, a poirytowany Kocioł stanowczo wyraził swe zdanie, krzycząc w stronę kibiców szturmujących boisko „wypierdalać”. Ochrona zdołała opanować sytuacją dopiero po kilku minutach, ale niesmak pozostał. Wydarzenie to skutecznie zaburzyło piękne, boiskowe świętowanie, bo gdy zawodnicy Kolejorza wrócili, aby podziękować fanatykom z Kotła, reszta stadionu świeciła już pustkami…
Kibice przemierzający drogę ze stadionu na plac św. Marka, gdzie miała odbyć się feta nie mieli żadnych uwag. Absolutne zero potrzeb. To właśnie tak działa mistrzostwo, długo wyczekiwany sukces. Kibic, na co dzień kąśliwy, nierzadko ostry, w stanie upojenia sukcesem przestaje zauważać wiele. Jest po prostu, najzwyczajniej w świecie szczęśliwy. Żyje chwilą. I to właśnie mogliśmy zaobserwować w Poznaniu. Były wesołe śpiewy, racowisko pod Netto przy Grunwaldzkiej, zabawy z kompletnie nieznajomymi ludźmi, nawiązywanie więzi. Było śpiewanie „druga strona odpowiada” do fanów idących… drugą stroną ulicy. Byli starsi panowie, którzy najpierw, siedząc na trybunie im. Henryka Czapczyka płakali ze szczęścia śpiewając hymn Lecha Poznań, a potem ramię w ramię szli z młodymi fetować. Migawki czystej, ludzkiej radości. Tak rzadko ostatnio spotykane.
Nie może być za dobrze
Nauczeni życiowym doświadczeniem lechici wiedzieli jednak, że to wszystko brzmi za pięknie. Że coś w końcu musi pójść nie tak. W końcu – tego przez ostatnie lata nauczyła ich miłość do tego klubu. I w istocie – nawet w dzień mistrzowskiej fety Kolejorz potrafił zirytować swoich kibiców.
Plan był dość prosty. O 21:30 piłkarze w otwartym autobusie mieli zjawić się pod lokomotywą, stojącą przed stadionem przy Bułgarskiej. Chwila świętowania, przemarsz Grunwaldzką i rozpoczęcie fety na placu św. Marka (swoją drogą – chyba niewielu poznaniaków przed tą fetą wiedziało, że to miejsce nazywa się właśnie placem św. Marka) o 22:30. Tyle teorii, bo praktyka wyglądała zupełnie inaczej.
Pierwsi kibice na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich pojawiali się już około godziny 20:00. Była to ta grupa fanów, której nie udało się dostać biletów na sam mecz. Mijały godziny, a ludzi przybywało. 21:00, 22:00, 23:00… Mnóstwo kibiców zwyczajnie nie wiedziało, co się dzieje. Po 23 znaczna część zebranych na placu kibiców zaczęła go opuszczać. Byli zdenerwowani i zmęczeni, a komunikatów o aktualnym położeniu autobusu brakowało.
Piłkarze tego dnia już nie dojechali. Zjawili się po północy, a więc już w niedzielę.
Salamon & Bednarek show
00:07. Dokładnie o tej godzinie autokar pełen Mistrzów Polski pojawił się na poznańskim placu św. Marka, który to błyskawicznie wypełnił się tysiącami kibiców. Ci eskortowali bowiem autobus na miejsce fety spod samego stadionu. I znów na pytanie – czy warto było czekać? Fani obecni na fecie mogli ze spokojem odpowiedzieć – tak.
Jako pierwszy do mikrofonu dopadł ulubieniec poznańskiej publiczności – Bartosz Salamon, który obiecał kibicom, że to mistrzostwo to nie koniec. Powiedział też zdanie niezwykle istotne w kontekście przyszłości kapitana Kolejorza i najlepszego strzelca zespołu – Mikaela Ishaka.
– Mika zostaje z nami na dłużej i będzie świętował z Kolejorzem jeszcze nie jeden sukces!
Można wnioskować więc, że Szwed latem Poznania nie opuści i pomoże klubowi w walce o Champions League, a także obronę tytułu. Do bólu wyświechtanym frazesem – „nie mówię żegnam, mówię do zobaczenia” pożegnał się z kibicami Jakub Kamiński, dając tym samym do zrozumienia, że Lech w przyszłości może liczyć na powrót swojego wychowanka.
Show skradli jednak kibice Lecha, mogący cieszyć się mistrzostwem w barwach ukochanego klubu – wspomniany już Bartosz Salamon i Filip Bednarek. Intonowali przyśpiewki na cześć swoich kolegów z zespołu, rozpoczynali także pieśni kibicowskie. W rankingu najlepszych duetów porywających publikę wyprzedzili Manna z Materną i Prokopa z Hołownią.
Poznań nie zasnął
Kibice szaleli z radości śpiewając „Milić’s on fire”, a potem „Ishak’s on fire”, wraz z piłkarzami potańczyli do „Złotych Tarasów” i „Jaki tu spokój”. Było wyczekane “We Are the Champions”. Wszystko to w towarzystwie efektownych sztucznych ogni i rac. Ta część świętowania zakończyła się po 40 minutach. Krótko, acz intensywnie. Kibice, którzy wytrzymali i zostali do przyjazdu piłkarzy wychodzili z terenów MTP rozpromienieni i… pomknęli w miasto świętować dalej. Tak jak i piłkarze.
Tej nocy Poznań nie zasnął. Zresztą – powiedzieć “Poznań” to w tym momencie za mało. Bo Lecha w sercu ma zdecydowana większość Wielkopolski. Na fetę zjechali się ludzie z całego województwa, wystarczyło spojrzeć na tablice rejestracyjne aut zaparkowanych pod stadionem. PSR, PGO, PWA, PP, PCH, PK, PRA, PWR, PNT… Potencjał kibicowski jest tu przeogromny. I ten ogrom ludzi potrzebuje wybuchów radości, które dają im sukcesy Kolejorza. Jeżeli lechici utrzymają dyspozycję z tego sezonu, mogą liczyć na regularne wypełnianie stadionu. A przyszłoroczna feta może być jeszcze bardziej huczna. Przed klubem arcyważne i arcytrudne zadanie – nie zmarnować i nie zaprzepaścić tego zapału i potencjału.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Czy Lech jest wyjątkowym mistrzem?
- Pięciu bohaterów mistrzowskiego sezonu Lecha Poznań
- To była długa droga do mistrzostwa. Pamiętajmy o tym, gdy patrzymy na radość Lecha
- Wywiad z Joao Amaralem: Czy jestem najlepszym piłkarzem ligi? Nie, najlepszy jest Ivi Lopez
- Wyjeżdżał „Kownaś”, wrócił dojrzały piłkarz. Sinusoidalna kariera Dawida Kownackiego
- Kownacki: To najlepszy Lech, w jakim grałem. Czuję się liderem tej drużyn
- Mistrzostwo i co dalej? Lech musi dozbroić kadrę na kolejny sezon
fot. Newspix