Lech świętował już w sobotę, a świętowanie było długie. Ale mistrz musiał się godnie zaprezentować przez czterdziestotysięczną publicznością. I choć Maciej Skorża odkurzył kilku rezerwowych, dał szanse pożegnania się niektórym piłkarzom, to i tak Kolejorz bez większych problemów wygrał z utrzymanym już Zagłębiem Lubin. Zagłębiem, które nie było w stanie popsuć szampańskich nastrojów w Poznaniu.
Bez Salamona, Tiby, Milicia, Karlstroema czy Amarala wyszedł Lech na starcie z Zagłębiem. Maciej Skorża uznał, że niektórzy z nich po prostu swoje już zrobili – występy takiego Milicia czy Amarala nie były niezbędne, bo na swoje szanse czekali wartościowi zmiennicy, a liderzy mieli prawo być już nieco zmęczeni. Po części intensywną wiosną w ciągłej grze pod presją, a po części być może jeszcze skutkami ostatniego weekendu, gdy Lech hucznie świętował zapewnienie sobie majstra.
Swoje szanse dostali m.in. Dani Ramirez, który wiosną był już wyłącznie postacią drugiego planu, dawno nie widziany w podstawowym składzie Alan Czerwiński czy Tomasz Kędziora, który też wiosną nie nagrał się w Poznaniu. I widać było, że zmiennicy chcieli pokazać, że może rzadko grali, ale grać w piłkę potrafią. Taki Ramirez uznał, że skoro w tabeli nic już ugrać nie można, to będzie zabawiał tłumy na stadionie przy Bułgarskiej. Nie wybiła jeszcze dwudziesta minuta tego starcia, a Hiszpan miał już na koncie podanie piętą, drybling ze zgrabną ruletką, a na deser dorzucił jeszcze strzał tzw. raboną.
Lech stawiał dzisiaj na fajerwerki i ozdobniki. Ale gole można powiedzieć, że przepchnął. Najpierw strzał Czerwińskiego do boku zbił Burić, piłka i tak chyba wpadłaby do siatki, ale tuż przed linią na wślizgu wjechał jeszcze Kędziora i otworzył wynik starcia. Jeszcze przed przerwą Lech ruszył z kolejną kontrą, piłka poodbijała się od nóg Ramireza i Bartolewskiego, wreszcie spadła pod nogi Czerwińskiego i ten zdobył bramkę. Lech przyklepał przewagę, którą miał od samego początku. Swoje szanse mieli jeszcze Kamiński i Ishak, ale później to Zagłębie doszło do głosu. I to nie tak, że goście bawili się piłką, rozgrywali, kreowali szanse. Po prostu Lech w jakiś przedziwny sposób wypracował rywalom serię rzutów rożnych, które kończyły się m.in. groźnym uderzeniem Łakomego z dystansu.
Druga połowa? Nie będziemy was czarować, że była jakaś wspaniała. Więcej było uroczystości, spoglądania w kierunku tego, co działo się na trybunach (oprawy i racowiska), pożegnań, a gdzieś tam w tle pojawiło się kilka zgrabnych ataków Lecha. Ale gola strzeliło Zagłębie. Kompletnie zamotał się pod własnym polem karnym Satka, stracił piłkę, sfaulował Doleżala i sędzia Marciniak wskazał na wapno. Skoro dla Lecha strzelił ex-lubinian Czerwiński, to dla Zagłębia trafił ex-lechita Chodyna.
Poza tym mieliśmy żegnanego oklaskami Jakuba Kamińskiego, owacje przy zmianie dla van der Harta, pożegnania Mateusza Skrzypczaka, skandowanie “mistrz, mistrz – Kolejorz!” i wyczekiwania. Zagłębie czekało aż wreszcie będzie mogło pojechać do domu i każdy rozjedzie się na urlopy. A Lech na koronację, rozdanie medali, przejazd autokarem na plac św. Marka i fetowanie z kibicami.
Mecz bez historii, naprawdę. Czuć było, że obie ekipy swoje cele na finisz sezonu już osiągnęły i nikt tutaj nie będzie wypruwał sobie żył. Lech nie chciał pewnie tracić punktów, bo od mistrza się wymaga, a mistrz grał przy pełnych trybunach. A Zagłębie? Zawsze może powiedzieć, że z takim Lechem przegrać to nie wstyd, a utrzymanie i tak już sobie zapewnili.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Czy Lech jest wyjątkowym mistrzem?
- Pięciu bohaterów mistrzowskiego sezonu Lecha Poznań
- To była długa droga do mistrzostwa. Pamiętajmy o tym, gdy patrzymy na radość Lecha
- Wywiad z Joao Amaralem: Czy jestem najlepszym piłkarzem ligi? Nie, najlepszy jest Ivi Lopez
- Wyjeżdżał „Kownaś”, wrócił dojrzały piłkarz. Sinusoidalna kariera Dawida Kownackiego
- Kownacki: To najlepszy Lech, w jakim grałem. Czuję się liderem tej drużyn
- Mistrzostwo i co dalej? Lech musi dozbroić kadrę na kolejny sezon